Rewolucja Niemiecka 1918 roku na podstawie THE MEMOIRS OF THE CROWN PRINCE OF GERMANY wyd w 1922 roku
Część I
#iwojnaswiatowa #historia #1wojnaswiatowa #LichtAusMesserRaus #ciekawostkihistoryczne #niemcy
Wspomnienia Friedricha Wilhelma Victora Augusta Ernsta von Hohenzollern, następcy tronu (Kronprinz) Prus i Niemiec, syna cesarza Wilhelma II
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wilhelm_Hohenzollern_(1882–1951)
Kronprinz Wilhelm był w tym czasie (II polowa 1918) dowódcą Grupy Armii na froncie zachodnim. Opisywana sytuacja miała miejsce po zakończeniu V wiosennej ofensywy Niemieckiej 1918 roku na froncie zachodnim. Patrz mapka.
Niemcy wykorzystując zawarcie pokoju z Rosja Bolszewicką w Brześciu (3 marca opisywałem pod tagiem #pokojbrzeski1918) przerzucili duże siły z frontou wschodniego na zachodni, próbując uzyskac zwycięstwo zanim duże siły amerykańskie napłyną do Francji.
Do wielkiej ofensywy na Reims w lipcu 1918 r. Naczelne Dowództwo (Oberste Heeresleitung) zebrało wszystkie dostępne siły, rezerwując jedynie kilka nowych dywizji i ciężką artylerię z Grupy Armii Księcia Rupprechta do ataku na Hagen. Kiedy ten atak na Reims nie powiódł się, nie miałem już wątpliwości, że sprawy na froncie i w kraju zmierzają ku ostatecznej katastrofie, która była nieunikniona, chyba że "za pięć dwunasta" zostaną podjęte i energicznie przeprowadzone wielkie decyzje. Mój szef sztabu, hrabia von der Schulenburg, w pełni podzielał moje poglądy i dlatego po wielkiej ofensywie nieprzyjaciela pod Villers-Cotterets, nie pozostawiliśmy żadnych środków bez próby przekonania Naczelnego Dowództwa (Oberste Heeresleitung) do przyjęcia przede wszystkim dwóch środków; mianowicie umieszczenia spraw na froncie i spraw w kraju na solidniejszych podstawach.
Biorąc pod uwagę naszą niezwykle trudną sytuację militarną, uznaliśmy za konieczne natychmiastowe wycofanie całego frontu do pozycji Antwerpia-Moza. Przyniosłoby to cały szereg korzyści. Po pierwsze, powinniśmy byli oddalić się od wroga na tyle, by dać naszym poważnie zmęczonym i przygnębionym moralnie oddziałom czas na odpoczynek i regenerację sił. Co więcej, cały front zostałby znacznie skrócony, a naturalnie silna pozycja frontu Mozy w Ardenach zapewniłaby nam, nawet przy stosunkowo słabych siłach, silną linię oporu. W ten sposób można było zwiększyć rezerwy. Słabymi punktami frontu pozostawały oczywiście prawe skrzydło w Belgii i lewe pod Verdun.
Nasze poglądy na sytuację zostały przedstawione Naczelnemu Dowództwu w raporcie, w którym stwierdziliśmy, że teraz wszystko zależy od przetrwania ataków wroga do nadejścia deszczowej pogody, co nastąpi pod koniec listopada. Jeśli nie mieliśmy wystarczających sił, aby utrzymać długą linię frontu, powinniśmy w odpowiednim czasie wycofać się na krótszą linię. Nie miało znaczenia, gdzie się zatrzymamy; ważne było, aby nasza armia pozostała niezniszczona i w stanie bojowym. Nasze lewe skrzydło między Sedanem a Wogezami nie mogło się wycofać i dlatego musiało zostać wzmocnione rezerwami.
Naczelne Dowództwo odpowiedziało, że może co najwyżej podjąć decyzję o wycofaniu się do punktu wyjściowego wiosennego natarcia w 1918 roku. Przyjęli pogląd, który sam w sobie był zupełnie słuszny, że po pierwsze, dalsze wycofanie się byłoby przyznaniem się do naszej słabości, co doprowadziłoby do najbardziej niepożądanych politycznych dedukcji ze strony wroga; po drugie, że nasze koleje nie pozwoliłyby nam na szybką ewakuację rozległej strefy wojennej poza linią Antwerpia- Moza, tak że ogromne ilości amunicji i zapasów wpadłyby w ręce wroga; po trzecie, że linia Antwerpia- Moza stanowiłaby niekorzystną stałą pozycję, ponieważ linie kolejowe, nie mając komunikacji bocznej, sprawiłyby, że transport wojsk za frontem i z jednego skrzydła na drugie byłby uciążliwy i powolny. Byliśmy jednak zdania, że wycofanie się jest nieuniknione i że lepiej będzie wycofać się, dopóki oddziały są zdolne do walki, niż czekać, aż zostaną całkowicie wyniszczone. Uważaliśmy, że względy polityczne powinny ustąpić przed wojskową koniecznością utrzymania armii zdolnej do walki. Stratom materialnym i niekorzystnym warunkom kolejowym nie można było zaradzić; musieliśmy się wycofać; i lepiej byłoby to zrobić we właściwym czasie.
W kraju chcieliśmy energicznej, bezwzględnej i całkowitej władzy dyktatury, stłumienia wszelkich prób rewolucyjnych, przykładnego karania dezerterów i próżniaków, militaryzacji zakładów produkujących amunicję itd. itp., wydalenia podejrzanych obcokrajowców itd. Ale nasze propozycje i ostrzeżenia nie odniosły żadnego skutku; wiedzieliśmy zatem, co nadchodzi. Wkrótce zobaczyliśmy, że znajdujemy się w samym środku tragedii; musieliśmy patrzeć z otwartymi oczami na nieuchronną katastrofę, która zbliżała się coraz bardziej, dzień po dniu, coraz szybciej i coraz bardziej nieodwracalnie. Kiedy patrzę wstecz i porównuję przeszłość, ten czas jest najsmutniejszy w całym moim życiu, smutniejszy nawet niż krytyczne miesiące pod Verdun czy głęboko bolesne dni, tygodnie i miesiące, które nastąpiły po ostatecznej katastrofie. Z niespokojnym sercem wchodziłem każdego ranka do sztabu Grupy Armii; zawsze byłem przygotowany na złe wieści i zbyt często je otrzymywałem. Jazdy na front, które wcześniej były dla mnie przyjemnością i rekreacją, teraz przepełnione były goryczą. Czoła oficerów sztabowych były zmarszczone z niepokoju.
Żołnierze, choć prawie wszędzie perfekcyjni pod względem dyscypliny i postawy, chętni, przyjaźni i radośni w swoich salutach, byli śmiertelnie wyczerpani. Serce mi się krajało, gdy widziałem ich puste policzki, ich chude i zmęczone sylwetki, ich potargane i brudne mundury; chciałoby się powiedzieć: „Idźcie do domu, towarzyszu, wyśpijcie się, zjedzcie dobry, obfity posiłek, zrobiliście już wystarczająco dużo”, gdy ci dzielni chłopcy podnosili się elegancko, gdy zwracałem się do nich lub podawałem im rękę. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem im pomóc; ci zmęczeni i wyczerpani ludzie byli ostatnimi resztkami naszej armii, musieli być bezlitośnie eksploatowani, jeśli chcieliśmy uniknąć katastrofy i uzyskać pokój możliwy do zniesienia przez Niemcy. Tak więc, z dnia na dzień, musiałem patrzeć, jak stara wartość bojowa mojej najwaleczniejszej dywizji kurczy się, podczas gdy wigor i pewność siebie są coraz słabsze w nieustannych i wyczerpujących bitwach.
Uzupełnienia niemal całkowicie ustały, a nieliczne oddziały, które do nas docierały, były jedynie podrzędnej wartości. Składały się one głównie ze starych i wycieńczonych żołnierzy odesłanych z powrotem na front; często byli oni zbierani ze szpitali w stanie na wpół rekonwalescencji; często byli to na wpół dorośli chłopcy bez odpowiedniego przeszkolenia i zdyscyplinowania. Większość z nich miała krnąbrne i buntownicze usposobienie, co było wynikiem pracy agitatorów w kraju i słabości rządu, który nie zrobił nic, aby przeciwdziałać tym agitatorom i ich rewolucyjnym intrygom.
Otrzymaliśmy jako dodatkowych poborowych ludzi, którzy wyruszyli z determinacją, by podnieść "ręce do góry" przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ale to błędna metoda obsadzania odpowiedzialnych stanowisk w komendach uzupełnień zemściła się najstraszliwiej. Latem i wczesną jesienią 1918 r. szerząca się demoralizacja stawała się coraz bardziej zauważalna na okupowanym terytorium. Porządek, który pierwotnie istniał za liniami frontu, wyraźnie się pogarszał. W większych miastach na liniach komunikacyjnych błąkały się tysiące maruderów i urlopowanych mężczyzn; niektórzy z nich uważali każdy dzień, w którym mogli trzymać się z dala od swoich jednostek, za dobrodziejstwo niebios; niektórzy z nich byli całkowicie niezdolni do dołączenia do swoich pułków z powodu przeciążenia kolei.
Pamiętam podróż na front przez węzeł komunikacyjny Hirson. Była to pora kolacji dla mężczyzn udających się na urlop i maruderów, którzy stali wokół setkami. Wmieszałem się w tłum i rozmawiałem z wieloma z nich. To, co usłyszałem, było naprawdę smutne. Większość z nich była chora i zmęczona wojną i ledwo starała się ukryć swoją niechęć do powrotu do swoich jednostek. Nie wszyscy byli łajdakami; wiele twarzy wskazywało na to, że nie wytrzymali nerwowo, że opuściła ich energia, że prymitywny i niekontrolowany impuls samozachowawczy wziął górę nad wszelkim uznaniem konieczności trzymania się lub stawiania oporu.
Oczywiście wśród maruderów w Hirson było również wielu wspaniałych ludzi, którzy zachowali odwagę i postawę. Aby sprostać tej demoralizacji sił, które mogły zostać skoncentrowane w cenną pomoc dla naszych codziennych rosnących potrzeb, nie próbowano nic lub prawie nic. Konieczne były nowe, kompleksowe i gruntowne środki, których wdrożenie należało powierzyć Naczelnemu Dowództwu.
W ramach naszej Grupy Armii zrobiliśmy oczywiście wszystko, co było w naszej mocy, aby wprowadzić jakiś porządek w chaosie, ale otrzymaliśmy bardzo skąpe wsparcie w naszych wysiłkach. Dyscyplina za liniami frontu złowieszczo spadła. Zauważyłem to w Charleville, głównej kwaterze Grupy Armii. Żołnierze musieli być nieustannie upominani z powodu swobodnego zachowania i braku salutowania. Mężczyźni powracający z urlopu, którzy wcześniej wzorowo wykonywali swoje obowiązki, byli skłonni do niesubordynacji i buntu. Młodsi poborowi byli w najlepszym razie całkowicie pozbawieni entuzjazmu i generalnie wykazywali całkowicie niepoważne pojęcie patriotyzmu, obowiązku i wierności, które dla żołnierza powinny być sprawami świętymi. Niestety, najwyższe władze nie zdecydowały się na żadne energiczne lub wzorcowe środki w odniesieniu do tych niebezpiecznych zjawisk. Zachowanie ludności francuskiej było, to prawda, poprawne, ale nie ukrywali oni swojej radości z naszego oczywistego upadku.
Część I
#iwojnaswiatowa #historia #1wojnaswiatowa #LichtAusMesserRaus #ciekawostkihistoryczne #niemcy
Wspomnienia Friedricha Wilhelma Victora Augusta Ernsta von Hohenzollern, następcy tronu (Kronprinz) Prus i Niemiec, syna cesarza Wilhelma II
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wilhelm_Hohenzollern_(1882–1951)
Kronprinz Wilhelm był w tym czasie (II polowa 1918) dowódcą Grupy Armii na froncie zachodnim. Opisywana sytuacja miała miejsce po zakończeniu V wiosennej ofensywy Niemieckiej 1918 roku na froncie zachodnim. Patrz mapka.
Niemcy wykorzystując zawarcie pokoju z Rosja Bolszewicką w Brześciu (3 marca opisywałem pod tagiem #pokojbrzeski1918) przerzucili duże siły z frontou wschodniego na zachodni, próbując uzyskac zwycięstwo zanim duże siły amerykańskie napłyną do Francji.
Do wielkiej ofensywy na Reims w lipcu 1918 r. Naczelne Dowództwo (Oberste Heeresleitung) zebrało wszystkie dostępne siły, rezerwując jedynie kilka nowych dywizji i ciężką artylerię z Grupy Armii Księcia Rupprechta do ataku na Hagen. Kiedy ten atak na Reims nie powiódł się, nie miałem już wątpliwości, że sprawy na froncie i w kraju zmierzają ku ostatecznej katastrofie, która była nieunikniona, chyba że "za pięć dwunasta" zostaną podjęte i energicznie przeprowadzone wielkie decyzje. Mój szef sztabu, hrabia von der Schulenburg, w pełni podzielał moje poglądy i dlatego po wielkiej ofensywie nieprzyjaciela pod Villers-Cotterets, nie pozostawiliśmy żadnych środków bez próby przekonania Naczelnego Dowództwa (Oberste Heeresleitung) do przyjęcia przede wszystkim dwóch środków; mianowicie umieszczenia spraw na froncie i spraw w kraju na solidniejszych podstawach.
Biorąc pod uwagę naszą niezwykle trudną sytuację militarną, uznaliśmy za konieczne natychmiastowe wycofanie całego frontu do pozycji Antwerpia-Moza. Przyniosłoby to cały szereg korzyści. Po pierwsze, powinniśmy byli oddalić się od wroga na tyle, by dać naszym poważnie zmęczonym i przygnębionym moralnie oddziałom czas na odpoczynek i regenerację sił. Co więcej, cały front zostałby znacznie skrócony, a naturalnie silna pozycja frontu Mozy w Ardenach zapewniłaby nam, nawet przy stosunkowo słabych siłach, silną linię oporu. W ten sposób można było zwiększyć rezerwy. Słabymi punktami frontu pozostawały oczywiście prawe skrzydło w Belgii i lewe pod Verdun.
Nasze poglądy na sytuację zostały przedstawione Naczelnemu Dowództwu w raporcie, w którym stwierdziliśmy, że teraz wszystko zależy od przetrwania ataków wroga do nadejścia deszczowej pogody, co nastąpi pod koniec listopada. Jeśli nie mieliśmy wystarczających sił, aby utrzymać długą linię frontu, powinniśmy w odpowiednim czasie wycofać się na krótszą linię. Nie miało znaczenia, gdzie się zatrzymamy; ważne było, aby nasza armia pozostała niezniszczona i w stanie bojowym. Nasze lewe skrzydło między Sedanem a Wogezami nie mogło się wycofać i dlatego musiało zostać wzmocnione rezerwami.
Naczelne Dowództwo odpowiedziało, że może co najwyżej podjąć decyzję o wycofaniu się do punktu wyjściowego wiosennego natarcia w 1918 roku. Przyjęli pogląd, który sam w sobie był zupełnie słuszny, że po pierwsze, dalsze wycofanie się byłoby przyznaniem się do naszej słabości, co doprowadziłoby do najbardziej niepożądanych politycznych dedukcji ze strony wroga; po drugie, że nasze koleje nie pozwoliłyby nam na szybką ewakuację rozległej strefy wojennej poza linią Antwerpia- Moza, tak że ogromne ilości amunicji i zapasów wpadłyby w ręce wroga; po trzecie, że linia Antwerpia- Moza stanowiłaby niekorzystną stałą pozycję, ponieważ linie kolejowe, nie mając komunikacji bocznej, sprawiłyby, że transport wojsk za frontem i z jednego skrzydła na drugie byłby uciążliwy i powolny. Byliśmy jednak zdania, że wycofanie się jest nieuniknione i że lepiej będzie wycofać się, dopóki oddziały są zdolne do walki, niż czekać, aż zostaną całkowicie wyniszczone. Uważaliśmy, że względy polityczne powinny ustąpić przed wojskową koniecznością utrzymania armii zdolnej do walki. Stratom materialnym i niekorzystnym warunkom kolejowym nie można było zaradzić; musieliśmy się wycofać; i lepiej byłoby to zrobić we właściwym czasie.
W kraju chcieliśmy energicznej, bezwzględnej i całkowitej władzy dyktatury, stłumienia wszelkich prób rewolucyjnych, przykładnego karania dezerterów i próżniaków, militaryzacji zakładów produkujących amunicję itd. itp., wydalenia podejrzanych obcokrajowców itd. Ale nasze propozycje i ostrzeżenia nie odniosły żadnego skutku; wiedzieliśmy zatem, co nadchodzi. Wkrótce zobaczyliśmy, że znajdujemy się w samym środku tragedii; musieliśmy patrzeć z otwartymi oczami na nieuchronną katastrofę, która zbliżała się coraz bardziej, dzień po dniu, coraz szybciej i coraz bardziej nieodwracalnie. Kiedy patrzę wstecz i porównuję przeszłość, ten czas jest najsmutniejszy w całym moim życiu, smutniejszy nawet niż krytyczne miesiące pod Verdun czy głęboko bolesne dni, tygodnie i miesiące, które nastąpiły po ostatecznej katastrofie. Z niespokojnym sercem wchodziłem każdego ranka do sztabu Grupy Armii; zawsze byłem przygotowany na złe wieści i zbyt często je otrzymywałem. Jazdy na front, które wcześniej były dla mnie przyjemnością i rekreacją, teraz przepełnione były goryczą. Czoła oficerów sztabowych były zmarszczone z niepokoju.
Żołnierze, choć prawie wszędzie perfekcyjni pod względem dyscypliny i postawy, chętni, przyjaźni i radośni w swoich salutach, byli śmiertelnie wyczerpani. Serce mi się krajało, gdy widziałem ich puste policzki, ich chude i zmęczone sylwetki, ich potargane i brudne mundury; chciałoby się powiedzieć: „Idźcie do domu, towarzyszu, wyśpijcie się, zjedzcie dobry, obfity posiłek, zrobiliście już wystarczająco dużo”, gdy ci dzielni chłopcy podnosili się elegancko, gdy zwracałem się do nich lub podawałem im rękę. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem im pomóc; ci zmęczeni i wyczerpani ludzie byli ostatnimi resztkami naszej armii, musieli być bezlitośnie eksploatowani, jeśli chcieliśmy uniknąć katastrofy i uzyskać pokój możliwy do zniesienia przez Niemcy. Tak więc, z dnia na dzień, musiałem patrzeć, jak stara wartość bojowa mojej najwaleczniejszej dywizji kurczy się, podczas gdy wigor i pewność siebie są coraz słabsze w nieustannych i wyczerpujących bitwach.
Uzupełnienia niemal całkowicie ustały, a nieliczne oddziały, które do nas docierały, były jedynie podrzędnej wartości. Składały się one głównie ze starych i wycieńczonych żołnierzy odesłanych z powrotem na front; często byli oni zbierani ze szpitali w stanie na wpół rekonwalescencji; często byli to na wpół dorośli chłopcy bez odpowiedniego przeszkolenia i zdyscyplinowania. Większość z nich miała krnąbrne i buntownicze usposobienie, co było wynikiem pracy agitatorów w kraju i słabości rządu, który nie zrobił nic, aby przeciwdziałać tym agitatorom i ich rewolucyjnym intrygom.
Otrzymaliśmy jako dodatkowych poborowych ludzi, którzy wyruszyli z determinacją, by podnieść "ręce do góry" przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ale to błędna metoda obsadzania odpowiedzialnych stanowisk w komendach uzupełnień zemściła się najstraszliwiej. Latem i wczesną jesienią 1918 r. szerząca się demoralizacja stawała się coraz bardziej zauważalna na okupowanym terytorium. Porządek, który pierwotnie istniał za liniami frontu, wyraźnie się pogarszał. W większych miastach na liniach komunikacyjnych błąkały się tysiące maruderów i urlopowanych mężczyzn; niektórzy z nich uważali każdy dzień, w którym mogli trzymać się z dala od swoich jednostek, za dobrodziejstwo niebios; niektórzy z nich byli całkowicie niezdolni do dołączenia do swoich pułków z powodu przeciążenia kolei.
Pamiętam podróż na front przez węzeł komunikacyjny Hirson. Była to pora kolacji dla mężczyzn udających się na urlop i maruderów, którzy stali wokół setkami. Wmieszałem się w tłum i rozmawiałem z wieloma z nich. To, co usłyszałem, było naprawdę smutne. Większość z nich była chora i zmęczona wojną i ledwo starała się ukryć swoją niechęć do powrotu do swoich jednostek. Nie wszyscy byli łajdakami; wiele twarzy wskazywało na to, że nie wytrzymali nerwowo, że opuściła ich energia, że prymitywny i niekontrolowany impuls samozachowawczy wziął górę nad wszelkim uznaniem konieczności trzymania się lub stawiania oporu.
Oczywiście wśród maruderów w Hirson było również wielu wspaniałych ludzi, którzy zachowali odwagę i postawę. Aby sprostać tej demoralizacji sił, które mogły zostać skoncentrowane w cenną pomoc dla naszych codziennych rosnących potrzeb, nie próbowano nic lub prawie nic. Konieczne były nowe, kompleksowe i gruntowne środki, których wdrożenie należało powierzyć Naczelnemu Dowództwu.
W ramach naszej Grupy Armii zrobiliśmy oczywiście wszystko, co było w naszej mocy, aby wprowadzić jakiś porządek w chaosie, ale otrzymaliśmy bardzo skąpe wsparcie w naszych wysiłkach. Dyscyplina za liniami frontu złowieszczo spadła. Zauważyłem to w Charleville, głównej kwaterze Grupy Armii. Żołnierze musieli być nieustannie upominani z powodu swobodnego zachowania i braku salutowania. Mężczyźni powracający z urlopu, którzy wcześniej wzorowo wykonywali swoje obowiązki, byli skłonni do niesubordynacji i buntu. Młodsi poborowi byli w najlepszym razie całkowicie pozbawieni entuzjazmu i generalnie wykazywali całkowicie niepoważne pojęcie patriotyzmu, obowiązku i wierności, które dla żołnierza powinny być sprawami świętymi. Niestety, najwyższe władze nie zdecydowały się na żadne energiczne lub wzorcowe środki w odniesieniu do tych niebezpiecznych zjawisk. Zachowanie ludności francuskiej było, to prawda, poprawne, ale nie ukrywali oni swojej radości z naszego oczywistego upadku.
Zaloguj się aby komentować