Rasizm Islandzki - czyli masz chamie złoty róg
hejto.plZnamiennym przykładem jest artykuł w „Wybiórczej” (Dzięki Dudi), mówiący o rasiźmie występującym w kraju „lodu i ognia”. Badanie z 2021 roku, wskazuje, że ksenofobia w różnych formach dosięgnęła ponad 70% polaków mieszkających w Islandii. Prawda jednak jest dużo bardziej złożona i dużo bardziej jest zależna od naszych wspaniałych pobratynców, niż by się to mogło wydawać. Poniżej przedstawię moje obserwacje dotyczące tego kraju poczynione przeze mnie przez ponad 7 lat życia na wyspie.
(mapa połączeń międzynarodowych Icelandair – src https://transportgeography.org/contents/chapter5/air-transport/longitudinal-intermediacy/ )
Ponad pół życia spędziłem w migracji. Były to kraje europy zachodniej, jednak uważam, że doświadczenia nabyte w trakcie, są znaczącym doświadczeniem w kwestii rasizmu na różnych szerokościach geograficznych. Rasizm skandynawski, czy raczej islandzki (klasa sama w sobie) jest zbiorem całej gamy mniejszych i większych elementów. Dzielę je na dwie kategorie główne: „Nienawiść darwinistyczna” i jej uzupełnienie, czyli „Islandzkie kołtuństwo”.
„Nienawiść darwinistyczna” to zjawisko stare jak świat. Nie posiada jednego konkretnego źródła, widziałem je pod każdą szerokościa geograficzną i nie ma znaczenia czy to Mazury w centrum jeziora Mamry, starówka Edynburgu w ciepły letni weekendowy wieczór, czy Bónus (odpowiednik Biedronki) w Reykjaviku podczas wietrznej zimy. Składa się na nią zazwyczaj cała gama mniejszych lub większych elementów składowych, m.in wykształcenie, klasa społeczna, wykonywana praca, doświadczenia życiowe, poglądy polityczne (te często są pokłosiem wspomnianych wcześniej czynników wzmocnionych przekazem medialnym). Silnie powiązana ze strachem. To właśnie zazwyczaj osoby gorzej usytuowane, w stanie niepewności (postrzeganego zagrożenia), zachwiania istniejącego status quo ich życia, doprowadza do wybuchów głęboko zakorzenionej w ludzkim genomie nienawiści. Wzmocniona przez poczucie my vs obcy czasem jest wybuchem słów pogardy, czasem niewerbalbych przytyków, a innym razem gwałtownym wybuchem przemocy fizycznej. Zawsze jednak przyjmuje formę cichego podziału i pogłebiającego się braku zrozumienia i zaufania.
(src – “Exploring economic growth, essays in measurement and analysis. The transformation of the Icelandic economy: industrialisation and economic growth 1870 – 1950)
Weźmy jednak na tapet casus Islandi. I tu zaczynamy opowieść z lodu i ognia, choć ja preferuję nazwę wiatru i lodu. Wyobraź sobie drogi czytelniku wysepkę po środku atlantyku, w połowie lotniczej drogi między Nowym Yorkiem a miastami europy zachodniej. Miejsce srogie w swojej naturze. Wiatr dmie tutaj z prędkością nawet 150 km/h, a temperatury tylko parę razy do roku przekraczają 15 stopni celsjusza. Znaczący jest też fakt, że przez 6 miesięcy w roku dzień jest towarem skrajnie deficytowym a niezakłócone światło słoneczne to luksus widziany czasem wyłącznie raz na parę tygodni.
Na tej smaganej wiatrem wysepce o powierzchni zbliżonej połowy Polski, istnieje nacja wielkości tej Białegostoku. Kraj istniejący od ok. XI wieku, który przez prawie 900 lat swojego istnienia był chyba wszystkim... Bazą wypadową wikingów, kolonią duńską, więzieniem (jak Australia), a nawet „ośrodkiem” dla psychicznie chorych.
Nie prezentowała żadnej realnej wartości - Ot skała pośrodku niczego.
(src – wikipedia)
I w tym miejscu zaczynamy wkraczać na teren drugiej części, czyli „Islandzkiego kołtuństwa”. Otóż prawdziwa akcja i faktyczna historia (najnowsza) Islandii zaczyna się dopiero w roku 1944, gdy Islandia odzyskała niepodległość ale kroczmy po kolei.
Druga wojna światowa, tak tragiczna dla wielu, tutaj przyniosła jednak zwrot. Pierwszy but alianckiego żołnierza stanął na islandzkiej ziemii w lipcu 1941 roku rozpoczynając okupację Królestwa Islandii (dotąd w unii personalnej z Danią). Od tego tego momentu ten kawałek skały miał mieć swoje pięć minut. Wyspa ze względu właśnie na jej położenie (niedaleko wysp brytyjskich, połowa lotniczej drogi do Stanów Zjednoczonych, oraz potencjalna baza Ubotów) była śmiertelnym zagrożeniem i kluczowym punktem dla bezpieczeństwa Ameryki jak i Wielkiej Brytanii.
Operacja „Fork”, według rządu brytyjskiego (obietnica kompensacji, preferencje biznesowe, a przede wszystkim nieingerencję w politykę krajową) miała przynieść mieszkańcom wyspy bezpieczeństwo, szansę rozwoju i możliwości, nie wpływając na sytuację krajową. Nie trwało jednak długo, zanim zrodziły się pierwsze problemy z którymi mieszkańcy nie mieli do czynienia a wynikały ze znaczącej obecności żołnierzy i natury człowieka.
Już w dniu lądowania żołnierzy, pośród męskiej populacji rozgorzały plotki i dyskusja, którą następnego dnia podchwyciły media. „Ástandið” - „Sytuacja” lub „Stan” był następstwem żywego zainteresowania kobiet zamieszkujących wyspę świeżo przybyłymi żołnierzami.
Oczywiście na samym zainteresowaniu się nie skończyło. Piękni mężczyźni, modni i światowi stanowili łakomy kąsek i powiew świeżości w tej małej, rybackiej społeczności, która dotąd prowadziła w swojej biedzie raczej chów wsobny.
Masowe śluby z żołnierzami, ciąże pozamałżeńskie i zwykłe „wpadki” były na porządku dziennym. Skutkowało to rosnącą wściekłością męskiej populacji wyspy, skutkującej oskarżeniami kobiet o prostytucję, czy zdradę ojczyzny. Z kolei dzieci „wyzwolicieli” nazywane były Ástandsbörn (Dzieci sytuacji). Ostracyzm nie skończył się z końcem wojny i podążał za dziećmi przez ich całe życie, gdyż zgodnie z kulturą skandynawską dziecka nazwisko wywodzi się z imienia ojca. Skutowało to zrodzeniem nowych nazwisk na wyspie, odtąd Hansson/Hansdöttir (Hans – jego, son/döttir – syn/córka) były na porządku dziennym.
W przeciągu krótkich czterech lat okupacji, Islandia z najbiedniejszego kraju w Europie urosła do jednego z najbogatszych na świecie. To wszystko miało miejsce w kraju, gdzie po dzień dzisiejszy żartuje się, że Islandzkie przyprawy to pieprz i sól.
(src – “Iceland and the fourth industrial revolution” - Government of Iceland, PM Office)
Wraz z końcem wojny, skończyła się także okupacja. Lecz niedługo potem, bo już w latach ’50 amerykanie wrócili na wyspę otwierając tu stałą bazę, goszcząc w kraju przez ponad 50 lat.
Pieniądze płynęły wartkim strumieniem. Nowe drogi, inwestycje wewnętrzne, a nawet pierwsze międzynarodowe korporacje gastronomiczne były spuścizną pozostawioną przez Amerykanów.
W trakcie owych 50 lat populacja Islandii podwoiła się, sięgając ponad 300 tysięcy, a produkt krajowy brutto wzrósł siedmiokrotnie z 20 mld do ponad 140 mld dolarów.
Dlatego też ukułem moją własną definicję - islandzkiego zaprzaństwa. Bedącego niczym innym, jak kodem kulturowym tkanki społeczeństwa, który nie nadążał za nagłym, nieoczekiwanym wzrostem poziomu życia w kraju i bogactwa w kraju, który jeszcze 90 lat temu, był nic nie znaczącym punktem na mapie, podległym królowi duńskiemu.
Dziękuję drogi czytelniku za poświęcony czas nad tym artykułem. Jak we wstępie wspomniałem rasizm to złożony, bardzo skomplikowany problem. Stety, lub nie po przeczytaniu powyższego artykułu okazuje się, że jedynie dotknąłem powierzchni problemu. Stąd też, będzie to pierwszy z serii 3 artykułów opisujących sytuację mniejszości narodowych w Islandii. W artykule drugim, opiszę mniejszości narodowe zamieszkujące Islandię, skupiając się zwłaszcza na mojej ulubionej, będącej zarazem największą mniejszością – Polakach.
Jeszcze raz, dziękuję za Twój czas
D_