Przeskoczmy na drugi skraj Archipelagu: we wspomnianym już obozie Workuta-Wom, w 1937 roku karcerem dla wymawiających się od pracy była takaż ziemianka bez dachu, a istniał też obok zwykły dól. W tym dole (gdy padał deszcz, otwór zaciągano jakąś szmatą) Arnold Rappoport siedział jak Diogenes w beczce. Karmienie więźniów odbywało się w sposób następujący: nadzorca wychodził z wartowni, niosąc chleb w porcjach i wołał do siedzących w głębi ziemianki: „Chodźcie tu pobrać chleb!”. Ale zaledwie który wysunął nos, już brał go na muszkę wartownik z wieżyczku: „Stój, bo strzelam!”. - A do jamy rzucano chleb i ryby - po prostu na dno, w glinę rozmokłą od deszczu.#ukraina
Ruscy lubią takie traktowanie. Wtedy dopiero czują że żyją
Zaloguj się aby komentować