Prowadziłem kiedyś foodtrucka, teraz nie prowadzę. Życie jest za krótkie, aby je wspominać, niemniej z tamtych lat zostało mi trochę przemyśleń oraz historyjek, które będę wrzucał co jakiś czas na #foodtruckowehistoryjki

Dziś będzie o ogarnianiu auta, cebulowaniu i pozornych oszczędnościach, które potem obracają się przeciwko nam

Na początku 2015 stałem się posiadaczem foodtrucka, którego swojsko nazwałem budą. O ile dobrze pamiętam, kosztował mnie 17k PLN. Była to wówczas niezła cena dla samochodu z zabudową, bo ceny zaczynały się raczej od około 25k, przy czym stan wnętrza takich aut pozostawiał często sporo do życzenia. Początkowo byłem zadowolony z tego, że udało mi się zrobić dobry deal - jak się jednak później okazało, ten zakup to była tylko pozorna oszczędność, bo ogólny koszt doprowadzenia auta do stanu używalności przekroczył moje szacunki i tak naprawdę lepiej było po prostu wydać trochę więcej i nie tracić czasu ani nerwów. Do tego nawet pomimo ogarnięcia tego co tylko się dało co jakiś czas wychodziły jakieś mmniejsze upierdliwości, których w kolejnych latach musiałem się pozbywać - nie mówiąc o wrodzonych wadach samochodu, jakimi okazały się tragiczna dynamika, fatalne hamulce i ogromne (w stosunku do osiągów) spalanie. No ale przecież przysłowie mądry Polak po szkodzie skądś się wzięło, co nie? Ja póki co byłem na samym początku procesu nauki i przyjąłem sobie orientacyjny koszt doprowadzenia budy do stanu mechanicznej używalności w trzech wariantach:
- optymistycznym - 2.5k
- realistycznym 5k
- pesymistycznym 10k

Pewnie po tym wstępie już domyślacie się, na którym wariancie się skończyło xDD

Od razu po kupnie buda pojechała na lawecie do warsztatu. Do wymiany było trochę rzeczy, z czym jednak liczyłem się przy kupnie - chłodnica oleju, zastane i zardzewiałe hamulce, brakujące lusterko, przednia szyba. Wyszło też, że trzeba wymienić albo przynajmniej pospawać tłumik oraz zrobić parę innych pierdół typu wycieraczki czy filtr z olejem. Auto robiłem w jakimś polecanym dla dostawczaków warsztacie, gdzie szybko okazało się, ile warte są opinie z internetu. Majstry mieli się ogarnąć w kilka dni, a trwało to blisko trzy tygodnie, wymagając jednocześnie ciągłego dzwonienia i przypominania się. Co się przy tym nadenerwowałem to moje, do tego już na starcie złapałem opóźnienie w stosunku do założonego planu. Natomiast budżetowo nie było źle, opisane naprawy zamknąłem chyba w 2500 pln i to już z vatem.

Gdy w końcu pojechałem budę odebrać, mimo że nie planowałem jeszcze zaczynać działać - była dalej zima, a wnętrze wymagało przystosowania - postanowiłem przestawić ją w umówione miejsce na warszawskim Mordorze. Jadąc nią wtedy pierwszy raz zaczęło do mnie docierać jak gówniany jest to samochód. 15-calowe koła i opony w rozmiarze 195/70 średnio dawały sobie radę z ważącym blisko 3 tony autem. Hamulce, mimo regeneracji, miały dwa stany - albo nie hamują wcale albo blokują koła. Dla 86-konnego diesla startujący ze świateł chiński skuter był godnym przeciwnikiem, gaz w podłodze normalnym stanem a prędkość 80km/h osiągalna dopiero po dłuższej chwili. Spalanie było kosmiczne jak na osiągi i wynosiło między 10 litrów w trasie a 15 w mieście. Tym, co jednak najbardziej zwracało uwagę podczas jazdy i generalnie pozostało do końca mojej przygody z budą była praca zawieszenia i wywoływane przez auto odgłosy. Ciągłe stuki, dudnienia, walenia, hałasy, metaliczne uderzenia dobiegające z paki, gdy jakieś elementy obijały się lub podskakiwały na wybojach. Przy zwykłej jeździe wrażenia dźwiękowe przypominały mi nocne powroty do domu przegubowym ikarusem. Nieco bardziej gwałtowne manerwy z kolei przywodziły na myśl pływanie łódką po Mazurach - jeśli kojarzycie taką sytuację, gdy wiatr zaczyna wiać trochę mocniej, łódka coraz bardziej się kładzie i nagle z wnętrza słychać przesuwające się, spadające i obijające się rzeczy, których nikt nie pomyślał wcześniej zabezpieczyć, to wiecie o co chodzi xD

Przejechanie 5 kilometrów między warsztatem a zagłębiem biur na Domaniewskiej było dla mnie doprawdy nowym, niezapomnianym przeżyciem. Auto zostawiłem na parkingu, planując w kolejnych dniach trochę je odchlewić, ściągnąć starą okleinę, posprzątać w środku i wywalić niepotrzebne graty. Z uwagi jednak na natłok obowiązków w "zwykłej" pracy plany musiały poczekać. Gdy przyjechałem po kilku dniach buda dalej stała, ale czekała na mnie niespodzianka - ktoś (czyżby konkurencja? xD) przebił nożem jedną z opon. Na szczęście buda miała pełnowymiarowy zapas - okazało się jednak, że miesiące (a może i lata?) stania zrobiły swoje i mocowany pod podłogą stelaż niespecjalnie chce puścić. Gdy już udało się go zdemontować, okazało się, że felga jest w tak opłakanym stanie, że poważnie zastanawiałem się, czy nadaje się w ogóle do jazdy. Żeby było śmieszniej, przy podnoszeniu lewarek zaczął dziwnie łatwo zagłębiać się w rdzawy próg xD Nie wyglądało to dobrze. Gdy wpadło mi do głowy że może warto byłoby skontrolować stan płynów tego gruza, czekała na mnie kolejna niespodzianka - maska była czymś zablokowana i nie chciała się otworzyć. Wkurzyło mnie to tym bardziej, że ewidentnie majstry dały tu dupy - w końcu musieli otwierać maskę, żeby dostać się do silnika. Po wymianie koła i próbnym odpaleniu auta okazało się jeszcze, że piszczy pasek klinowy i świruje lampka od hamulca ręcznego - na zmianę pali się i gaśnie. Zanosiło się, że zamiast ogarniania wnętrza czeka mnie kolejna wizyta w warsztacie, a wcześniej kupno felg i opon w jakimś sensownym stanie. Z uwagi na to, że w "zwykłej" pracy musiałem jechać w delegację, poprosiłem o pomoc kumpla.

Dzień później siedząc u klienta dostałem telefon. Dzwonił kumplel. Wymiana opon i felg poszła gładko. Natomiast przejechanie kolejnych kilku kilometrów to była droga przez piekło. Spod maski zaczęły dochodzić coraz dziwniejsze, narastające dźwięki. Wkrótce po nich zaczęła pojawiać się para. Kulminacją było pęknięcie przewodu hamulcowego - szczęście w nieszczęściu jest takie, że wydarzyło się to przy wjeżdżaniu na plac należący do warsztatu. Myślałem, że trafi mnie kurwica - budę dosłownie dopiero co odebrałem od majstrów i powinni wyłapać tak oczywiste rzeczy. Poleciałem oczywiście z ryjem do szefa tego przybytku słysząc w odpowiedzi: Yyyy, no tak, my mysleli, że to tylko tak powierzchownie to czy tamto zrobić, my nie wiedzieli żeby cały przejrzeć. Był to jeden z momentów w moim życiu, gdy poważnie myślałem nad tym, by w nocy przyjechać tam z kilkoma butelkami benzyny i puścić wszystko z dymem. Po jakimś czasie ochłonąłem i tym razem kazałem przejrzeć wszystko dokładnie. Bilans wad i strat był następujący:

- zatarło się łożysko alternatora, efektem czego alternator się zapiekł a pasek uległ dezintegracji. Alternator do naprawy lub do kupienia nowy
- pękł przewód hamulcowy - cały układ zardzewiały tak, że tylko wymiana całości wchodzi w grę
- chłodnica od płynu miała nieszczelność i trzeba ją było wymienić na nową
- cylinderki hamulcowe w fatalnym stanie i zastałe - do wymiany
- tylny resor pęknięty - do wymiany, najlepiej na wzmocniony (droższy)
- amortyzatory wylane i do wymiany
- miska olejowa pordzewiała i trzymająca się resztkami sił - do kosza
- zbiornik paliwa miał ewidentnie plany pójść w ślady miski i wylać swoją zawartość na drogę przy pierwszej okazji - kosz
- do tego jeszcze usunięcie korozji, naprawa progów i błotnika, który też zaczynał chrupać od rudej

Cóż było robić... Plus był taki, że tym razem majstry uwinęły się szybko. Ja jednak miałem kolejny tydzień opóźnienia i, mimo tego, że części był momentami wręcz śmiesznie tanie, parę tysięcy poszło w cholerę. Zbliżałem się do kwoty, jaką musiałbym wydać na "zwykłą", ogarniętą budę, a dalej istniało ryzyko znalezienia niechcianych niespodzianek. Po odbiorze auta z warsztatu natomiast było o tyle lepiej, że zrobiło się ono dynamiczniejsze oraz zyskało na prowadzeniu. Nie zrozumcie mnie źle - dalej bliżej było mu do wozu drabiniastego niż samochodu z prawdziwego zdarzenia, jednak naprawdę w porównaniu z pierwszą jazdą było to niebo a ziemia. Co prawda później, w tym samym roku, trafiły mi się kolejne usterki: upalone kostki od świateł podczas powrotu w nocy nagle przestały działać i oświetlenie po prostu zgasło albo trzeba było wymienić sworzeń w przednim zawieszeniu. Co natomiast ciekawe, mechanicznie buda była od tamtego momentu z grubsza całkiem sprawna i kilkuset kilometrowe trasy nie robiły na niej wrażenia. Może z jednym wyjątkiem, o którym jeszcze napiszę:)

Gdy teraz wszystko w aucie było mechanicznie jako tako ogarnięte, zacząłem zbierać się do pracy nad jego wnętrznem. Minął ponad miesiąc od zakupu, a ja dalej byłem w lesie - mając na uwadze, że chciałem wystartować w połowie marca, miałem około 5 tygodni na przygotowanie wszystkiego - przy jednoczesnej pracy na full time w korpo. Zapowiadało się ciekawie.
b40342e2-7eca-4d65-b8d5-70971b4ee85b
Fen

@knoor Trochę zazdroszczę ciekawych przygód, choć z drugiej strony pewnie nerwów co nie miara :D!

Życie to jednak pisze najciekawsze historie, w momencie zdarzenia jest nieciekawie, nerwowo i przykro ale później za to jest co opowiadać na hejto! Mam nadzieję, że i ja kiedyś odpalę swoją knajpę, bo zawsze chciałem spróbować.


Czekam na ciąg dalszy! Robi się pikantnie, bo 5 tygodni na ogarnięcie całości to trochę mało!

slawek-borowy

pouczająca opowieść, a chyba dopiero się rozkręca ;D

slonski_pieron

Szkoda, że nie zapytałes kogoś z wiedza na temat dostawczaków. Oszczędził byś sobie troche roboty. Kupiłes fiata ducato II gen, który słynie z tego, że rdza go wręcz uwielbia, podobno nawet jest na swiecie ktos, kto zna kogoś, kto widział kiedys ducato IIgen z niezgnitymi podłuznicami pod kabiną Reszta usterek, typu upalone kostki, problemy z alternatorem, etc. to typowe usterki tego modelu. Ale z hamulcami i zawieszeniem to ewidentnie warsztat za pierwszym razem dał ciała, skoro nie wychwycili ani zardzewiałych przewodów, ani cylinderków.

Sweet_acc_pr0sa

@slonski_pieron mlody byl xD chyba kazdy z nas popelnial tego typu bledy xD

banan

@knoor było jechać po to auto do Pakistanu i zlecić wszelkie naprawy i regeneracje tamtejszym pajetom. Patrząc na filmiki z youtuba jak im to sprawnie idzie i w jakich warunkach to robią obstawiam że całość łącznie z naprawą i regeneracją wyniosła by cię mniej niż sam zakup tej budy. Inna sprawa to sprowadzić to do kraju i zalegalizować.

knoor

@banan Widzę, że podobne filmiki nam youtube podpowiada - mnie rozwaliło ostatnio, jak na filmiku podgrzewali blok silnika używając łajna wielbłąda jako paliwa xDD

e5aar

@knoor Heh, majstry

Basement-Chad

Ale chińskie skutery to Ty szanuj. 5KM w połączeniu ze 150-200kg masy całkowitej to godny przeciwnik nie tylko dla foodtrucka

knoor

@Basement-Chad Miałem takie chińskie 125cc (a może i polskie, bo w końcu naklejka z nazwą Romet:p) 8 kuni chyba, do 60km/h był pierwszy ze świateł, ale nie wiem, czy inni wiedzieli, że się ścigamy;)

Basement-Chad

@knoor Ja też miałem ale 50cc. Na światłach robiłem każdą ciężarówkę i każdego dostawczaka (załadowanego)

kris

@knoor z niecierpliwością czekam na kolejne epizody Twojej historii, zapowiada się zacnie, brzmi jak prolog do jakiejś powieści

John_the_Revelator

Czytało się lepiej jak opowiadanie fantasy..

Czekam na ciąg dalszy.

To be continiued......

Neq

Tyle scrollowania żeby dać pioruna. @hejto dajcie pioruny na dole postów.

VonTrupka

To już zakrawa na przygody Pana Samochodzika

Pleonazm

Panie! Wołaj kiedy mozesz!

Stashqo

@knoor Kurła tyle już tych wpisów a chłop jeszcze nawet jednej bułki z tego foodtrucka nie sprzedał

knoor

@Obserwator_Z_Ramiona_RIGCZ W robocie urwanie jajec trochę mam i kolejny wpis rozgrzebany, nie mam kiedy skończyć;(

Zaloguj się aby komentować