Operacja Bieszczady
hejto.plCzas na podsumowanie wyprawy w Bieszczady zgruzowanym Land Roverem. W tym artykule, postaram się przedstawić aspekty praktyczne i wskazówki takiej wyprawy. Będą też pewne przemyślenia, co do samego regionu, wnioski z jazdy tym samochodem w aspekcie motoryzacyjnym i wskazówki dotyczące ekwipunku. Podzielę to na pewnego rodzaju rozdziały, a każdy będzie dotyczył innego zagadnienia.
Najpierw ekwipunek który ze sobą zabrałem:
Ponieważ nie wiedziałem, gdzie i w jakich warunkach będę spał, oraz w jakim terenie będę się poruszał, wziąłem sporo rzeczy. Wcześniej zaopatrzyłem się w kosz dachowy na LRa, więc mogłem zapakować sporo rzeczy, biorąc pod uwagę, możliwość spania w samochodzie. Plecak wyprawowy ze wszelkimi ciuchami i kosmetykami, ponton (bo wymyśliłem sobie wyprawę na wyspę), plecak z gratami do foto i video (bo z mojej wyprawy będzie tradycyjnie film) i dwie modelarskie torby. Zawartość toreb, to typowo biwakowy stuff. Czyli:
Namiot, Tarp, siekierka, piła ręczna (składana) do drewna, szpadel, palnik z butlą, dużo rodzajów światła (czołówka, latarka, lampka namiotowa), 5 metrowa listwa prądowa, gary i naczynia namiotowe, druga para butów, walizkę z narzędziami i zestawem kluczy, gdyby coś przytrafiło się mechanicznie gruzowi. Oczywiście na pokładzie takie rzeczy, jak papier toaletowy, ręczniki papierowe, chusteczki nawilżane itd. (mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałem).
To wszystko zostało upchnięte na dach, ciuchy i elektronika do środka samochodu.
Wszystko zostało spięte gumami i dwoma taśmami transportowymi. Dodatkowo, 10L wody pitnej w bańce z kranem i 5L gnojówki do LRa, gdyby czasem mi się skończyło paliwo, ponieważ mój pływak w baku sprawia psikusy i potrafi się powiesić na "full", więc jeżdżę na km, a raczej na mile, bo to były angol. Wisienką na dachu, był kitku, któremu się pewnego dnia spodobało na nagrzanych od słońca toreb (° ͜ʖ °) Jednak nie pojechał ze mną dalej.
Bieszczady:
Nigdy tam nie byłem. Tzn. byłem, ale albo przejazdem, albo z pracy, gdzie w ogóle nie liznąłem nawet okolic. Postanowiłem zatem jechać w "ciemno". Jeździć po Bieszczadach i szukać ciekawych, nieoczywistych miejsc. Nie interesowały mnie żadne muzea, kurorty, zwiedzanie tamy, czy jazda kolejką linową nad tamą. Chociaż oczywiście do Soliny zawitałem, z czystej ciekawości, jak wygląda. Tak samo jak, pojechałem do legendarnej knajpy "Siekierezada". z czystej ciekawości. Jednak głównie szukałem dzikich miejsc i terenowych dróg. A jedyna rzecz którą chciałem osiągnąć, to noc na wyspie Skalistej. I tutaj kilka przemyśleń...
Kraina:
Ten region się mocno skomercjalizował. W ogóle Solina i Polańczyk, to jest masakra. Praktycznie wszystko dookoła jeziora, jest prywatne, obstawione, parkingami, knajpami i prywatnymi posesjami. Wszędzie musisz płacić. Nie tylko za nocleg, bo to jednak normalne, ale każdy skrawek ziemi, jest zamieniony w płatny parking. Oczywiście nawet nad jeziorem, można znaleźć dzicz (zwłaszcza na południu), ale wtedy zarządzają tym Lasy Państwowe i stoją zakazy. A Straż Leśna jeździ. Widać ich często, na quadach i w terenówkach, więc nie uśmiechało mi się zaliczyć mandatu, za wjazd do lasu. Jedyne dwa miejsca które były darmowe, jakie udało mi się znaleźć, to dzikie pole namiotowe w miejscowości Chrewt i darmowy parking na samym południu jeziora, skąd wypłynąłem pontonem na wyspę.
Mamy jeszcze Bieszczadzki Park Narodowy, który jest całkowicie zamknięty dla ruchu samochodowego i latania dronem (jak w każdym Parku Narodowym, trzeba pozyskać uzasadnione zezwolenie). Więc największa Bieszczadzka dzicz, jest dostępna tylko pieszo. A to i tak dyskusyjne, bo jak podjechałem na początek szlaku, na Tarnicę, to przywitał mnie dosłownie tłum piechurów. Porównywalny do tych Tatrzańskich. Zatem pod tym względem, Bieszczady mnie rozczarowały. Dzicz to może tu była 30 lat temu. Teraz nawet drogi dojazdowe mają piękny asfalt, z Wielką pętlą na czele. Jednak gdzie spać? Jak żyć?
Różnie. Zależy czego się chce. Ja głównie spałem na dziko. Albo na jakiś darmowych parkingach, albo dzikich polach namiotowych, których jest jak na lekarstwo, ale są. Raz spałem na ogromnym, komercyjnym polu namiotowym, gdzie kompletnie nie było klimatu, ale potrzebowałem się wykąpać i mieć dostęp do prądu i żeby doładować elektronikę.
Zapłaciłem za to pole 95zł, co w ogóle nie było adekwatne do miejsca. 30zł namiot, 30zł samochód i 30zł prąd. I jakaś tam opłata z dupy. Dla kontrastu dodam, że dwa dni później, dogadałem się z właścicielką sklepiku na zadupiu, na południu jeziora, która miała dwa domki drewniane i zapłaciłem za cały domek 100zł (bez pościeli).
Ale za cenę o 5zł wyższą niż wspomniane pole namiotowe, miałem cały domek dla siebie, spokój i ciszę i prywatny prysznic. To były dwie noce w miarę cywilizowane. Resztę spędziłem albo śpiąc w samochodzie, albo w namiocie. W zależności od okoliczności. I tu można też dyskutować. Bo np. w Chrewcie, na dzikim polu namiotowym, było sporo osób. Nic w tym złego oczywiście, ale ogrom śmieci na wjeździe był przerażający. Oprócz ludków, którzy szukają spokoju i pewnego rodzaju wolności, pełno tam było Grażyn i Januszy, którzy za darmochę, mogą pogrilować, drzeć ryja i wrzucić obsranego pampersa po kaszojadzie do wody. Obrzydliwe... (widziałem taką akcję na własne oczy)
Bieszczadzki Parka Narodowy, to ostoja. I chyba bardzo dobrze, że jest zamknięty i mocno pilnowany przez Straż Parkową. Tutaj nie mam za złe, że nie mogę wjechać autem. Można znaleźć miejsca, gdzie człowiek czuje się naprawę blisko natury. Można posłuchać szumu drzew, strumyków i dotrzeć do terenów byłych wsi, na granicy z Ukrainą. I tam naprawdę jest klimatycznie. Tam są prawdziwe Bieszczady. Tam jest ta dzicz której szukałem. I właśnie na pewnym opuszczonym cmentarzu czułem się najlepiej (pomijając wyspę). Nie dlatego, że to miejsce umarlaków, tylko dlatego, że ludzie dali spokój tym umarlakom.
Czas na to co lubię najbardziej, czyli urbexy:
W Bieszczadach urbexów jest mało. Tzn. w Podkarpackim jest sporo, ale ja nie nastawiałem się na wędrowanie po Rzeszowie i innych dużych miastach. Wszystko to co znalazłem, będzie w osobnych artykułach poświęconych tej wyprawie, w odcinkach, z każdej miejscówki. (nie urbexowej też) Jedynie nadmienię tutaj, o trzech wagonach prezydenckich, które mi nie wypaliły, a o czym piszę w jednym z dzienników pokładowych. Srogo się rozczarowałem nie wchodząc do środka, bo ten zestaw obsługiwał podobno jeszcze Kwaśniewskiego. Salonka i dwa wagony personelu, na fotach w sieci wyglądają zajebiście, ale ja tylko mogłem polizać cukierka przez szybę.
Teraz trochę o motoryzacji, czyli czy Land Rover jest Land Roverem:
Owszem jest. Jako samochód wyprawowy spisuje się bardzo dobrze. Jest jednak jeden istotny mankament komfortu. Jest mały i krótki, więc przy złożonej kanapie z tyłu, nie można się wyspać z wyprostowanymi nogami i to jest ta tyle istotne, że być może, rozpatrzę jednak zmianę auta w przyszłości. Co do walorów terenowych, to mój egzemplarz sprawuje się znakomicie. Ale to nie jest seryjny Freelander. Ponieważ ja mam podniesione i poszerzone zawieszenie, opony RT i zmapowany silnik z 120KM do 145KM. Znam opinię o awaryjności tego samochodu i zgadzam się z niektórymi. Jednak ja mam wersję z silnikiem TD4. Czyli wsadzona jest tam jednostka BMW M47 z turbo doładowaniem i ten motor jest niezniszczalny. Największym mankamentem tego samochodu, jest automatyczny układ przeniesienia napędu, za pomocą sprzęgła wiskotycznego. To sprzęgło fabrycznie, nie ma zbyt dużej żywotności i jeśli zaniedbamy wymianę w określonym limicie km, to rozsypie nam się przekładnia kątowa IRD, a tu już są bardzo duże koszty (wiem, bo mam to za sobą). Pozostałe rzeczy, typu, nie działający pływak w baku, zepsute opuszczanie szyb z tyłu, mam w dupie, bo jeśli ktoś śledzi moje wpisy tutaj, wie, że ten samochód został odebrany od Zły_Tonari (którego już z nami tutaj nie ma) i w zamian, za odbycie dwóch akcji charytatywnych, uratowałem to auto ze złomu. Zatem jestem z nim związany emocjonalnie i naprawdę lubię to auto. Przejechało Bieszczady, ale wcale nie jest powiedziane, że jest nadal ideałem. Przy okazji tej wyprawy, zaczęły mi klekotać wodziki między drążkiem zmiany biegów a skrzynią i przy hamowaniu, mam wibrację na kierownicy. Możliwe, że przegrzałem hamulce, przy którymś terenowym zjeździe, choć to mało prawdopodobne, bo odkąd wydarzył się "wypadek Polskiego autokaru pod Grenoble" mam zakodowane w pamięci, że nigdy się nie zjeżdża z góry z wciśniętym hamulcem non stop. I nawet w stromym terenie, nie trzymam nogi na hamulcu cały czas. Zatem LR po wyprawie i tak wymaga serwisu. Przy okazji... wołam @RACO (° ͜ʖ °)
I teraz studnia: Zrobiłem 1300km, wlałem do baku 114L gnojówki za średnią cenę 6,40zł
Zostało audio-video:
Jak co roku, z mojej wakacyjnej wyprawy, powstanie film. Nadal mam problem z występowaniem naprzeciw obiektywu, bo sam pracuję, po tej prawidłowej stronie (° ͜ʖ °) i nadal nie pokazuję gęby. W przypadku wypraw motocyklowych, mam na sobie kask i jest to naturalny sposób na ukrycie ryja. Tym razem jednak musiałem to ugryźć inaczej. A jak? to zainteresowani będą mogli zobaczyć, bo jak zmontuję swoje wypociny, puszczę tutaj na pewno linka.
Jednak, jeśli ktoś preferuje czytanie, zamiast oglądania ruchomych obrazków, za chwilę rozpocznę cykl miejscówek z mojej wyprawy w formie artykułów na hejto, podobnie jak zrobiłem to w tamtym roku. Także nie pozostaje mi nic innego jak skończyć ten przydługi art i... tradycyjnie: Stay Tuned (° ͜ʖ °)
HEJ! Psttt!!! chcesz jakiś kontent o Bieszczadzkich wyprawach? (° ͜ʖ °)