O wypadku prezydenta Turkmenistanu, który od razu został wykasowany z pamięci świadków

Jeźdźcy mieli na sobie tradycyjne turkmeńskie stroje z baranimi czapami i resztą. Wszystkich starannie przedstawiono po turkmeńsku. Kiedy entrée zrobił ostatni z jeźdźców, publiczność w mgnieniu oka zerwała się z miejsc i zaczęła bić brawo, frenetycznie i długo. Pojęłam, że musi nim być nie kto inny niż sam prezydent. Odziany w czerwoną kurtkę i białą czapę dosiadł czekającego rumaka, numer trzy. Koń i jeździec dołączyli do reszty uczestników ustawionych po drugiej stronie bieżni.

- To wyścig honorowy dla właścicieli koni szepnął siedzący obok mnie Rosjanin, który chyba zauważył moją dezorientację. - Pierwsza nagroda wynosi jedenaście milionów dolarów.

Mimo wysokiej wygranej, gdy bomba poszła w górę i konie wystartowały, napięcie wcale nie wzrosło. Na pierwszym zakręcie jeden z koni wysforował się naprzód. Pozostali jeźdźcy dyskretnie powstrzymywali swoje, galopując po prostej finiszowej. Sto metrów przed metą prezydent prowadził o półtorej długości konia. Wybuchły radosne okrzyki, lecz kiedy przekraczał linię mety, odrobinę przesunął się w siodle i ten nieznaczny ruch sprawił, że koń, który wciąż utrzymywał dużą prędkość, stracił równowagę, potknął się i przewrócił. Jeździec poszybował do przodu. Koń podniósł się i pobiegł dalej, a prezydent pozostał w piasku, leżąc bez ruchu na plecach. Oklaski ucichły. Reszta nadbiegających koni ledwo zdołała uniknąć zdeptania leżącego. Gdy go minęły w galopie, a kurz opadł, na bieżnię wypadła chmara barczystych osiłków w ciemnych garniturach. Otoczyli prezydenta kołem, lecz żaden z nich nie sprawiał wrażenia, że wie, co robić dalej. Stali więc, tworząc krąg wokół głowy państwa.

Publiczność także stała. Cały hipodrom wstrzymał dech. Zapadła cisza.

Po kilku długich minutach na tor wjechała mała karetka zmigoczącym niebieskim kogutem. Ochroniarze podnieśli nieruchome ciało prezydenta i wrzucili je bez respektu na tył. Karetka opuściła tor tak powoli, jakby miała czas do końca świata. Kiedy zniknęła, ludzie z ociąganiem opadli na siedziska. Nikt się nie odezwał. Otaczały mnie gładkie, zamknięte, pozbawione wyrazu twarze. O czym ci ludzie myśleli? Bali się? Radowali się w skrytości ducha?

Szerokoplecy strażnicy pozostali na bieżni. Niektórzy snuli się bez sensu to tu, to tam, inni krążyli dokoła. Paru stało na baczność. Było jasne, że nie mają pojęcia, czym się zająć. Czy szef nie żył? Czy kraj pozostał bez prezydenta? Na telebimach puszczano klipy z tancerzami, którzy przed terenem wyścigów wykonywali swoje układy. W megafonach rozlegały się trzaski, lecz wciąż żadnej informacji.

Nie wiem, jak długo tak siedzieliśmy. Może dziesięć minut, może pół godziny. Jakbyśmy się znajdowali w próżni. Żadnych uśmiechów, żadnego płaczu. Czyżbym właśnie stała się świadkiem śmierci dyktatora? Czy w tej chwili toczyła się zażarta walka o sukcesję po dentyście?

Zatrzeszczały megafony i jakiś głos powiedział coś po turkmeńsku. Z ekranów zniknęli tancerze zastąpieni ostatnimi sekundami gonitwy, gdy prezydent galopem zbliżał się do zdecydowanego zwycięstwa. Klip, na którym tryumfalnie przecina linię mety, był wyświetlany w zwolnionym tempie raz po raz. Z trybun rozległy się pojedyncze brawa.

Nagle bodyguardzi się ożywili. Kilku z nich rzuciło się ustawiać przewróconą część płotu, inni nogami wyrównywali zagłębienie w piasku pozostałe po ciele prezydenta. Nastrój na trybunach się poprawił. Ludzie jedli słodycze i wymieniali się uwagami.

Nie rozumiałam, z jakiej to przyczyny publiczność nagle znowu zerwała się jak jeden mąż na nogi. Zbliżało się wpół do jedenastej i oczy wszystkich były zwrócone na trybunę honorową. Przez szyby ledwo mogliśmy dostrzec jakąś postać w bieli. Postać pomachała ręką. Buchnęły radosne okrzyki i brawa, lecz twarze pozostały bez wyrazu. Czy ludzie się cieszyli? Byli rozczarowani?

Postać zniknęła, a po chwili pojawiła się na bieżni. Prezydent! Szedł trochę sztywno, tak samo jak się uśmiechał. Podniósł dłoń w monarszym geście pozdrowienia, po czym znowu zniknął w środku.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki machina ożyła. Szybko postanowiono, że to, co się zdarzyło, wcale się nie zdarzyło. Gonitwy trwały, a panowie w ciemnych garniturach pojedynczo ściągali z trybun turystów. Informowali ich, że mają zabrać swoje aparaty i kamery i pójść do głównego budynku. Tam zmuszono ich, by usunęli wszelkie materiały dokumentujące upadek prezydenta.

Kiedy gonitwy wreszcie się zakończyły, prezydent wgramolił się na scenę, by odebrać czek na jedenaście milionów dolarów. Sennym głosem, przytłumionym przez środki przeciwbólowe, wyrecytował długą mowę dziękczynną. Choć nie znałam języka, rozumiałam, że w wyszukanych słowach sławi turkmeńskie konie. Zanim się wycofał, prawdopodobnie żeby odespać odurzenie lekarstwami, stajenny przyprowadził nieszczęsnego zwycięzcę, numer trzeci. Prezydent poklepał go pojednawczo po szyi, a nawet złożył mu całusa na pysku. Fotografowie pstrykali z zapałem. Publiczność wiwatowała.

Widać w Turkmenistanie koniom uchodzi na sucho więcej niż ludziom.

Opowiadano mi potem, że również dziennikarzom polecono udać się do wyznaczonego pomieszczenia. Tam kazano im, by udostępnili swoje karty pamięci przedstawicielowi ministerstwa prasy. Studentki w długich czerwonych sukniach pilnowały, by nikt nie ukrył żadnej karty. Komuś to się chyba jednak udało, bo następnego dnia na YouTubie znalazł się ujawniający tajemnicę filmik.

Dzięki-przezorności-naszego-prezydenta YouTube na całe szczęście jest w Turkmenistanie niedozwolony.

Z książki Sowietstany

https://youtu.be/6u_F3g2Kp3E?si=RsQE6qcHlHTZHfUa

#turkmenistan #ciekawostki #czytajzhejto