O tym co się stało 11 września 2001 roku myślę że nie musze przypominać. Seria zamachów przeprowadzonych na USA w tym dniu kosztowała życie ponad 3000 ludzi.
Dziś opowiem wam jednak nie o zamachach, lecz o "ostatniej ofierze 11 września". Którą był Polak. Nie zginął on w zamachu, mimo że podjęte w ich skutek decyzje zapoczątkowały ciąg zdarzeń prowadzących do tragicznego finału. Jego nazwisko nie jest wymieniane podczas odczytywania listy. Po dziś dzień jego śmierć jest nierozwiązana.
Henryk Siwiak był polskim imigrantem, który pracował w PKP jako kontroler biletów. Utracił on jednak tą pracę w 2000 roku, po czym wyjechał do siostry mieszkającej w okręgu Queens w Nowym Jorku pogoni za swoim "American Dream". Większość czasu pracował na budowie na dolnym Manhattanie. Planował on popracować kilka lat, po czym wrócić do Polski i zbudować dom dla swojej żony i dzieci.
Życie przebiegało w miarę spokojnie do feralnego dnia. Po zamachach budowę zamknięto, zaś dzielnicę ewakuowano. Nie chcąc czekać biernie na rozwój sytuacji Siwiak postanowił poszukać innego zatrudnienia. Wybór padł na supermarket Pathmark znajdujący się na Brooklynie, ponieważ mógł zacząć pracę tej samej nocy.
Około godziny 23:00 Siwiak wysiadł z metra. Zaczął iść na zachód wzdłuż Fulton Street w stronę Albany Avenue, kilka przecznic dalej. Świadek wspominał później, jak mijał go w tamtej okolicy. Na skrzyżowaniu w Albany Siwiak skręcił w prawo, kierując się błędnie na północ, zamiast na południe, zgodnie z ustaloną wcześniej trasą. Ten obszar dzielnicy Bedford-Stuyvesant od dawna był postrzegany przez mieszkańców i Departament Policji Nowego Jorku jako jeden z najbardziej niebezpiecznych w mieście.
40 minut później mieszkańcy usłyszeli kłótnię, a następnie strzały. Kobieta mieszkająca na pobliskiej Decatur Street, zeznała, że co prawda słyszała zdarzenie, ale za bardzo bała się, by wyjrzeć przez okno, tego dnia bowiem w Nowym Jorku panowała psychoza strachu, spodziewano się kolejnych zamachów.
Siwiak, postrzelony raz w płuco, zostawił ślad krwi, który wskazywał, że zataczał się z miejsca, w którym został postrzelony, w pobliżu północnego krańca Albany Av. , do przedproża w domku szeregowym pod adresem 119 Decatur, gdzie zadzwonił do drzwi w poszukiwaniu pomocy. Mieszkanka tego budynku powiedziała policji, że słyszała dzwonek do drzwi, ale podobnie jak jej sąsiadka, była zbyt przestraszona, by otworzyć drzwi po wcześniejszej strzelaninie. Siwiak zszedł z werandy i upadł twarzą w dół na ulicę. O 23:42 zadzwoniono pod numer 911, a policja i pogotowie ratunkowe przyjechały w ciągu kilku minut. Siwiak został uznany za zmarłego na miejscu zdarzenia.
Z uwagi na chaos który panował po wydarzeniach z rana, policja nie mogła zagospodarować pełni sił i środków do zabezpieczenia dowodów. Sprawcy nigdy nie odnaleziono.
Prawdopodobnym motywem zabójstwa według siostry ofiary była możliwość pomylenia go przez lokalnego mieszkańca z jednym z zamachowców. Siwiak był ubrany tego dnia w strój maskujący, oraz bardzo słabo władał językiem angielskim, co gorsze dla niego z charakterystycznym dla mieszkańców naszego regionu świata akcentem. Dzielnica zaś była uznawana za jedno z najbardziej niebezpiecznych i nieprzyjaznych imigrantom miejsc.
Policjant NYPD zgadza się, że przyczyna mogła leżeć w słabej znajomości języka angielskiego, lecz wskazuje on inny motyw. Zwraca on uwagę, że ta okolica ta jest znana z częstych napadów i handlu narkotykami. Być może Siwiak zaczepiając ludzi pytając o drogę, trafił na osobę która go chciała napaść i okraść, a kiedy ten nie spełnił żądania został postrzelony. Najbliżsi są zgodni, że z dużym prawdopodobieństwem nie zrozumiałby on gdyby został napadnięty.
Śledztwo zostało zamknięte w 2011 roku, i nic nie wskazuje na to że kiedykolwiek dowiemy się co się wydarzyło tego tragicznego dnia. Zresztą, nawet najbliżsi nie wierzą że sprawa zostanie kiedykolwiek wyjaśniona. Pewna jest jedna rzecz. Henryk Siwiak jest ostatnią ofiarą 11 września, oraz jedyną ofiarą morderstwa zarejestrowaną tego dnia w mieście. Wszystko przez fakt, że ofiary zamachów terrorystycznych nie są wliczane do statystyk przestępczości Nowego Jorku.
Foto: Zdjęcie Henryka Siwiaka na krótko przed śmiercią, w płaszczu w którym został później zabity.
Dziś opowiem wam jednak nie o zamachach, lecz o "ostatniej ofierze 11 września". Którą był Polak. Nie zginął on w zamachu, mimo że podjęte w ich skutek decyzje zapoczątkowały ciąg zdarzeń prowadzących do tragicznego finału. Jego nazwisko nie jest wymieniane podczas odczytywania listy. Po dziś dzień jego śmierć jest nierozwiązana.
Henryk Siwiak był polskim imigrantem, który pracował w PKP jako kontroler biletów. Utracił on jednak tą pracę w 2000 roku, po czym wyjechał do siostry mieszkającej w okręgu Queens w Nowym Jorku pogoni za swoim "American Dream". Większość czasu pracował na budowie na dolnym Manhattanie. Planował on popracować kilka lat, po czym wrócić do Polski i zbudować dom dla swojej żony i dzieci.
Życie przebiegało w miarę spokojnie do feralnego dnia. Po zamachach budowę zamknięto, zaś dzielnicę ewakuowano. Nie chcąc czekać biernie na rozwój sytuacji Siwiak postanowił poszukać innego zatrudnienia. Wybór padł na supermarket Pathmark znajdujący się na Brooklynie, ponieważ mógł zacząć pracę tej samej nocy.
Około godziny 23:00 Siwiak wysiadł z metra. Zaczął iść na zachód wzdłuż Fulton Street w stronę Albany Avenue, kilka przecznic dalej. Świadek wspominał później, jak mijał go w tamtej okolicy. Na skrzyżowaniu w Albany Siwiak skręcił w prawo, kierując się błędnie na północ, zamiast na południe, zgodnie z ustaloną wcześniej trasą. Ten obszar dzielnicy Bedford-Stuyvesant od dawna był postrzegany przez mieszkańców i Departament Policji Nowego Jorku jako jeden z najbardziej niebezpiecznych w mieście.
40 minut później mieszkańcy usłyszeli kłótnię, a następnie strzały. Kobieta mieszkająca na pobliskiej Decatur Street, zeznała, że co prawda słyszała zdarzenie, ale za bardzo bała się, by wyjrzeć przez okno, tego dnia bowiem w Nowym Jorku panowała psychoza strachu, spodziewano się kolejnych zamachów.
Siwiak, postrzelony raz w płuco, zostawił ślad krwi, który wskazywał, że zataczał się z miejsca, w którym został postrzelony, w pobliżu północnego krańca Albany Av. , do przedproża w domku szeregowym pod adresem 119 Decatur, gdzie zadzwonił do drzwi w poszukiwaniu pomocy. Mieszkanka tego budynku powiedziała policji, że słyszała dzwonek do drzwi, ale podobnie jak jej sąsiadka, była zbyt przestraszona, by otworzyć drzwi po wcześniejszej strzelaninie. Siwiak zszedł z werandy i upadł twarzą w dół na ulicę. O 23:42 zadzwoniono pod numer 911, a policja i pogotowie ratunkowe przyjechały w ciągu kilku minut. Siwiak został uznany za zmarłego na miejscu zdarzenia.
Z uwagi na chaos który panował po wydarzeniach z rana, policja nie mogła zagospodarować pełni sił i środków do zabezpieczenia dowodów. Sprawcy nigdy nie odnaleziono.
Prawdopodobnym motywem zabójstwa według siostry ofiary była możliwość pomylenia go przez lokalnego mieszkańca z jednym z zamachowców. Siwiak był ubrany tego dnia w strój maskujący, oraz bardzo słabo władał językiem angielskim, co gorsze dla niego z charakterystycznym dla mieszkańców naszego regionu świata akcentem. Dzielnica zaś była uznawana za jedno z najbardziej niebezpiecznych i nieprzyjaznych imigrantom miejsc.
Policjant NYPD zgadza się, że przyczyna mogła leżeć w słabej znajomości języka angielskiego, lecz wskazuje on inny motyw. Zwraca on uwagę, że ta okolica ta jest znana z częstych napadów i handlu narkotykami. Być może Siwiak zaczepiając ludzi pytając o drogę, trafił na osobę która go chciała napaść i okraść, a kiedy ten nie spełnił żądania został postrzelony. Najbliżsi są zgodni, że z dużym prawdopodobieństwem nie zrozumiałby on gdyby został napadnięty.
Śledztwo zostało zamknięte w 2011 roku, i nic nie wskazuje na to że kiedykolwiek dowiemy się co się wydarzyło tego tragicznego dnia. Zresztą, nawet najbliżsi nie wierzą że sprawa zostanie kiedykolwiek wyjaśniona. Pewna jest jedna rzecz. Henryk Siwiak jest ostatnią ofiarą 11 września, oraz jedyną ofiarą morderstwa zarejestrowaną tego dnia w mieście. Wszystko przez fakt, że ofiary zamachów terrorystycznych nie są wliczane do statystyk przestępczości Nowego Jorku.
Foto: Zdjęcie Henryka Siwiaka na krótko przed śmiercią, w płaszczu w którym został później zabity.
Zaloguj się aby komentować