Niewolnicy w Rzymie
Utarł się pogląd, że niewolnictwo jest jedną z najciemniejszych stron rzymskiej cywilizacji. Z naszej perspektywy to zasadna opinia, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że niewolnictwo było zjawiskiem powszechnym w tamtych czasach, więc je potępiając, należałoby pewnie także uwzględnić odmienny stan rozwoju społecznego, inną mentalność ludzi itd.
To, co w Rzymie jednak szokuje najbardziej, to skala tego zjawiska na tle innych społeczeństw starożytnego świata. Wszechobecność niewolników w Rzymie staje się jasna, gdy wspomnimy, że ich podstawowym źródłem nie tylko w Rzymie, ale w całym starożytnym świecie, były wojny. A że Rzym był najbardziej ekspansjonistycznym państwem w tamtych czasach, nie ma nic dziwnego w tym, że i niewolników było w nim najwięcej. Szacuje się, że z samego tylko podboju Galii Juliusz Cezar sprowadził do Rzymu ponad milion niewolników.
W opracowaniach historycznych można znaleźć informację, że niewolnik w Rzymie był względnie tani. Najbogatsi mieli ich do dyspozycji setki, ludzie zamożni – dziesiątki, a nawet stosunkowo nisko sytuowanego wolnego człowieka stać było na jednego lub dwóch niewolników. Do takich stwierdzeń należy jednak podejść z pewną ostrożnością, ponieważ rodzi się naturalna pokusa, by zastosować intelektualny skrót i zinterpretować je w ten sposób, że niewolnik był w Rzymie jak dzisiaj telewizor – każdy dziś ma w domu jeden, a czasami kilka. Ale to dużo bardziej skomplikowane, ponieważ powołane liczby świadczą wyłącznie o przerażającym rozwarstwieniu społecznym, skoro tak ogromna część społeczeństwa była de facto i de iure poza społecznym nawiasem i stanowiła nie podmiot stosunków społecznych, tylko ich przedmiot. Ktoś mógłby wręcz rzec, że w Rzymie wystarczyło być człowiekiem wolnym, by automatycznie zaliczyć się do elity żyjącej ponad niewolniczą masą. Niestety to kolejne uproszczenie wypaczające obraz całości.
Często wskazuje się, że status ekonomiczny i życiowy niewolników był bardzo różny w zależności od tego, czy służyli ono np. w czyimś domu jako osobiści służący, czy w gospodarstwie rolnym, czy np. w kamieniołomach. To zróżnicowanie jest truizmem, dlatego warto pójść dalej, bo w starożytnym Rzymie wszystko było dużo bardziej skomplikowane niż nam się wydaje z dzisiejszej perspektywy. Czy człowiek wolny marznący na przeciekającym poddaszu obskurnej insuli miał lepsze życie niż osobisty służący kogoś zamożnego, śpiący w cieplutkim cubiculum? Czy wolny nielegalnie mieszkający w ponurym grobowcu przy Via Appia miał lepiej niż niewolnik którejś z patrycjuszowskich rodzin? Czy wolny człowiek utrzymujący się z cesarskiego rozdawnictwa żywności rzeczywiście zaliczał się do społecznej elity w porównaniu do osobistego sekretarza lub księgowego jakiegoś zamożnego kupca? Czy sytuacja prawna niewolnika aż tak bardzo różniła się od sytuacji wolnego mężczyzny z dobrego rodu, który podlegał niemal nieograniczonej władzy swego pater familias? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w niektórych przypadkach niewolnik, któremu właściciel przyznał w zarząd pewien majątek (tzw. peculium) mógł mieć większy zakres faktycznej swobody niż wolny mężczyzna poddany władzy swego apodyktycznego ojca. Cóż, jak widać stopa życiowa i status prawny w Rzymie były od siebie tak niezależne, że trudno opisać je współczesnymi kategoriami.
Nie da się jednak ukryć, że prawnie status niewolnika był nie do pozazdroszczenia. Gdzieś (niestety już nie pamiętam, gdzie) czytałem, że w najdawniejszym Rzymie niewolnicy nie byli aż tak odhumanizowani, jak miało to miejsce w okresie późnej republiki. Początkowo mieli ponoć ograniczoną podmiotowość prawną; dopiero później, gdy niewolnictwo stało się podstawą stosunków gospodarczych, stali się RZECZĄ MÓWIĄCĄ. W stosunku do każdego przedmiotu właścicielowi przysługiwały uprawnienia definiujące aż po dziś dzień prawo własności – ius utendi (prawo używania), ius fruendi (prawo pobierania pożytków), ius disponendi (prawo rozporządzania) oraz– ius abutendi (prawo zużycia rzeczy i jej zniszczenia). W odniesieniu do niewolnika prawo zużycia i zniszczenia tego specyficznego „przedmiotu własności” brzmi szczególnie złowrogo. W najczarniejszym dla niewolników okresie właściciel miał wobec nich ius vitae ac necis – nieograniczone prawo życia i śmierci.
Tu mała ciekawostka: utożsamienie niewolnika z rzeczą szło tak daleko, że nawet gdyby właściciel go porzucił (tak jak my wyrzucamy coś do kosza i wyzbywamy się w ten sposób własności), taki niewolnik nie stawał się automatycznie człowiekiem wolnym. Przeciwnie: wciąż był tylko rzeczą. Rzeczą NICZYJĄ. Rzeczą, którą każdy mógł sobie wziąć i w ten sposób stać się jej nowym właścicielem. Zupełnie jak dzisiaj, gdy ktoś przygarnia porzuconego, błąkającego się w lesie pieska…
Wiele aspektów niewolniczego życia dzisiaj naprawdę ciężko zrozumieć: na przykład obecnie każdy człowiek ma „z automatu” zdolność prawną, czyli może być podmiotem praw i obowiązków. Ale nie każdy człowiek ma zdolność do czynności prawnych – np. dzieci lub osoby ubezwłasnowolnione nie mogą samodzielnie dokonywać czynności prawnych (czyli upraszczając: np. dziecko może być właścicielem domu, ale nie może samodzielnie go kupić). Ale w Rzymie było odwrotnie: niewolnicy nie mieli żadnej zdolności prawnej (nie mogli być podmiotem jakichkolwiek stosunków cywilnoprawnych), za to mogli dokonywać czynności prawnych w imieniu swojego właściciela. Byli tylko narzędziem: mogli zawierać umowy, ale zawsze wyłącznie jako „długopis” swego pana.
Gdy czyta się suche prawne reguły definiujące sytuację prawną niewolników, łatwo pominąć straszliwą rzeczywistość, która niekiedy za nimi stała. Spójrzmy na przykład na dziecko niewolnicy – zawsze rodziło się jako niewolnik należący do właściciela matki, bez względu na status prawny ojca. Możemy sobie wyobrazić dramat wolnego ojca, który mógł jedynie obserwować, co z jego dzieckiem czyni właściciel… Przerażająca perspektywa, prawda? Chyba nawet Rzymianie zdawali sobie sprawę z okrucieństwa tej zasady, ponieważ ostatecznie uznano, że jeżeli kobieta choć przez chwilę była wolna w okresie ciąży, dziecko rodziło się wolne – jeden z rzadkich przykładów „ludzkiego odruchu” rzymskiego legislatora.
Nie mając żadnych praw, niewolnicy nie mogli tworzyć rodzin, nie mogli wchodzić związki małżeńskie, nie mieli żadnych praw do własnych dzieci. Nawet jeżeli pozostawali w faktycznym związku (tzw. contubernium), to tylko za zgodą swego pana. Pan mógł korzystać do woli – także seksualnie – z ciała swych niewolników: kobiet, mężczyzn i dzieci. Co czuli ludzie, których niewolny partner, partnerka lub dziecko musieli się oddawać swemu panu lub pani? W takich przypadkach nawet mnie wyobraźnia zawodzi….
Rzymskie prawo miało jeden cel: zapewnić właścicielom nieograniczony posłuch i dyscyplinę wśród niewolników. Właściciele mieli więc prawo karania niewolników wedle swego uznania, a prawo zasadniczo w te „wewnętrzne stosunki” nie ingerowało (o wyjątkach niżej). Nic bowiem nie przerażało Rzymian bardziej niż perspektywa zbiorowego wypowiedzenia posłuszeństwa przez niewolnicze masy. Najbardziej skrajnym i okrutnym przykładem ustawowego wymuszenia posłuszeństwa jest obowiązująca w Rzymie zasada odpowiedzialności zbiorowej – w razie zamordowania pana przez niewolnika, śmiercią karano wszystkich niewolników należących do zamordowanego (nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że chodziło tylko o niewolników domowych, a nie o wszystkich – np. pracujących w gospodarstwach). Najgłośniejszy i budzący największe kontrowersje przypadek wymierzenia takiej zbiorowej kary miał miejsce w czasach Nerona, kiedy niewolnik targnął się na życie swego pana, niejakiego Pedaniusza Sekunda. Był to przypadek szczególnie drastyczny, ponieważ niewolnik ewidentnie działał w afekcie, doprowadzony do rozpaczy przez swego pana. Mimo to karę wykonano skrupulatnie – nie oszczędzono nikogo, nawet dzieci.
Pomimo takiego prawnego odhumanizowania niewolników, rzeczywista sytuacja niewolników zawsze zależała ostatecznie od tego, kto był ich właścicielem. Nie sposób uwierzyć, by Rzymianie postrzegali niewolników wyłącznie jako rzecz także w pozaprawnych relacjach. W rzeczywistości literatura rzymska pełna jest przykładów niewolników, którzy zachowywali wobec swego właściciela absolutną lojalność niczym wobec ojca i matki. Wielu Rzymian było wychowywanych przez niewolników i przez nich kształconych, więc naturalna więź między wychowawcą i uczniem nie musiała być rzadkością. Ogromna liczba wyzwoleń sugeruje, że odruchy człowieczeństwa wobec niewolników w rzymskich domach spotykało się nader często.
Ale warto sięgnąć dalej i wyobrazić sobie niewolniczą codzienność w rzymskim domu: niewolnicy swoim właścicielom nie tylko usługiwali, nie tylko po nich sprzątali czy gotowali im, ale także ich myli, ubierali, a nawet pilnowali ich snu. Niewolnicy stali się tak integralną częścią świata swych właścicieli, że byli obecni w każdym aspekcie ich życia. Czy jest możliwe, że młody niewolnik nie czuł pożądania, widząc swą panią nagą? Jak to możliwe, że ona nie czuła żadnego skrępowania obecnością swej służby podczas kąpieli, ubierania, a nawet aktu seksualnego? Odmienność rzymskiej mentalności od naszej czyni wszelkie próby jej zrozumienia bardzo ryzykownymi.
Autor: Michał Kubicz - sekrety Rzymu
https://imperiumromanum.pl/ciekawostka/niewolnicy-w-rzymie/
#imperiumromanum #rzym #ciekawostki #antycznyrzym #historia #ciekawostkihistoryczne #gruparatowaniapoziomu #ancientrome #rzym #venividivici
-----------------------------------------------------------------------------
Jeżeli podobają Ci się treści, jakie gromadzę na portalu oraz, którymi dzielę się na portalu, wdzięczny będę za jakiekolwiek wsparcie: https://imperiumromanum.pl/dotacje/
Utarł się pogląd, że niewolnictwo jest jedną z najciemniejszych stron rzymskiej cywilizacji. Z naszej perspektywy to zasadna opinia, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że niewolnictwo było zjawiskiem powszechnym w tamtych czasach, więc je potępiając, należałoby pewnie także uwzględnić odmienny stan rozwoju społecznego, inną mentalność ludzi itd.
To, co w Rzymie jednak szokuje najbardziej, to skala tego zjawiska na tle innych społeczeństw starożytnego świata. Wszechobecność niewolników w Rzymie staje się jasna, gdy wspomnimy, że ich podstawowym źródłem nie tylko w Rzymie, ale w całym starożytnym świecie, były wojny. A że Rzym był najbardziej ekspansjonistycznym państwem w tamtych czasach, nie ma nic dziwnego w tym, że i niewolników było w nim najwięcej. Szacuje się, że z samego tylko podboju Galii Juliusz Cezar sprowadził do Rzymu ponad milion niewolników.
W opracowaniach historycznych można znaleźć informację, że niewolnik w Rzymie był względnie tani. Najbogatsi mieli ich do dyspozycji setki, ludzie zamożni – dziesiątki, a nawet stosunkowo nisko sytuowanego wolnego człowieka stać było na jednego lub dwóch niewolników. Do takich stwierdzeń należy jednak podejść z pewną ostrożnością, ponieważ rodzi się naturalna pokusa, by zastosować intelektualny skrót i zinterpretować je w ten sposób, że niewolnik był w Rzymie jak dzisiaj telewizor – każdy dziś ma w domu jeden, a czasami kilka. Ale to dużo bardziej skomplikowane, ponieważ powołane liczby świadczą wyłącznie o przerażającym rozwarstwieniu społecznym, skoro tak ogromna część społeczeństwa była de facto i de iure poza społecznym nawiasem i stanowiła nie podmiot stosunków społecznych, tylko ich przedmiot. Ktoś mógłby wręcz rzec, że w Rzymie wystarczyło być człowiekiem wolnym, by automatycznie zaliczyć się do elity żyjącej ponad niewolniczą masą. Niestety to kolejne uproszczenie wypaczające obraz całości.
Często wskazuje się, że status ekonomiczny i życiowy niewolników był bardzo różny w zależności od tego, czy służyli ono np. w czyimś domu jako osobiści służący, czy w gospodarstwie rolnym, czy np. w kamieniołomach. To zróżnicowanie jest truizmem, dlatego warto pójść dalej, bo w starożytnym Rzymie wszystko było dużo bardziej skomplikowane niż nam się wydaje z dzisiejszej perspektywy. Czy człowiek wolny marznący na przeciekającym poddaszu obskurnej insuli miał lepsze życie niż osobisty służący kogoś zamożnego, śpiący w cieplutkim cubiculum? Czy wolny nielegalnie mieszkający w ponurym grobowcu przy Via Appia miał lepiej niż niewolnik którejś z patrycjuszowskich rodzin? Czy wolny człowiek utrzymujący się z cesarskiego rozdawnictwa żywności rzeczywiście zaliczał się do społecznej elity w porównaniu do osobistego sekretarza lub księgowego jakiegoś zamożnego kupca? Czy sytuacja prawna niewolnika aż tak bardzo różniła się od sytuacji wolnego mężczyzny z dobrego rodu, który podlegał niemal nieograniczonej władzy swego pater familias? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w niektórych przypadkach niewolnik, któremu właściciel przyznał w zarząd pewien majątek (tzw. peculium) mógł mieć większy zakres faktycznej swobody niż wolny mężczyzna poddany władzy swego apodyktycznego ojca. Cóż, jak widać stopa życiowa i status prawny w Rzymie były od siebie tak niezależne, że trudno opisać je współczesnymi kategoriami.
Nie da się jednak ukryć, że prawnie status niewolnika był nie do pozazdroszczenia. Gdzieś (niestety już nie pamiętam, gdzie) czytałem, że w najdawniejszym Rzymie niewolnicy nie byli aż tak odhumanizowani, jak miało to miejsce w okresie późnej republiki. Początkowo mieli ponoć ograniczoną podmiotowość prawną; dopiero później, gdy niewolnictwo stało się podstawą stosunków gospodarczych, stali się RZECZĄ MÓWIĄCĄ. W stosunku do każdego przedmiotu właścicielowi przysługiwały uprawnienia definiujące aż po dziś dzień prawo własności – ius utendi (prawo używania), ius fruendi (prawo pobierania pożytków), ius disponendi (prawo rozporządzania) oraz– ius abutendi (prawo zużycia rzeczy i jej zniszczenia). W odniesieniu do niewolnika prawo zużycia i zniszczenia tego specyficznego „przedmiotu własności” brzmi szczególnie złowrogo. W najczarniejszym dla niewolników okresie właściciel miał wobec nich ius vitae ac necis – nieograniczone prawo życia i śmierci.
Tu mała ciekawostka: utożsamienie niewolnika z rzeczą szło tak daleko, że nawet gdyby właściciel go porzucił (tak jak my wyrzucamy coś do kosza i wyzbywamy się w ten sposób własności), taki niewolnik nie stawał się automatycznie człowiekiem wolnym. Przeciwnie: wciąż był tylko rzeczą. Rzeczą NICZYJĄ. Rzeczą, którą każdy mógł sobie wziąć i w ten sposób stać się jej nowym właścicielem. Zupełnie jak dzisiaj, gdy ktoś przygarnia porzuconego, błąkającego się w lesie pieska…
Wiele aspektów niewolniczego życia dzisiaj naprawdę ciężko zrozumieć: na przykład obecnie każdy człowiek ma „z automatu” zdolność prawną, czyli może być podmiotem praw i obowiązków. Ale nie każdy człowiek ma zdolność do czynności prawnych – np. dzieci lub osoby ubezwłasnowolnione nie mogą samodzielnie dokonywać czynności prawnych (czyli upraszczając: np. dziecko może być właścicielem domu, ale nie może samodzielnie go kupić). Ale w Rzymie było odwrotnie: niewolnicy nie mieli żadnej zdolności prawnej (nie mogli być podmiotem jakichkolwiek stosunków cywilnoprawnych), za to mogli dokonywać czynności prawnych w imieniu swojego właściciela. Byli tylko narzędziem: mogli zawierać umowy, ale zawsze wyłącznie jako „długopis” swego pana.
Gdy czyta się suche prawne reguły definiujące sytuację prawną niewolników, łatwo pominąć straszliwą rzeczywistość, która niekiedy za nimi stała. Spójrzmy na przykład na dziecko niewolnicy – zawsze rodziło się jako niewolnik należący do właściciela matki, bez względu na status prawny ojca. Możemy sobie wyobrazić dramat wolnego ojca, który mógł jedynie obserwować, co z jego dzieckiem czyni właściciel… Przerażająca perspektywa, prawda? Chyba nawet Rzymianie zdawali sobie sprawę z okrucieństwa tej zasady, ponieważ ostatecznie uznano, że jeżeli kobieta choć przez chwilę była wolna w okresie ciąży, dziecko rodziło się wolne – jeden z rzadkich przykładów „ludzkiego odruchu” rzymskiego legislatora.
Nie mając żadnych praw, niewolnicy nie mogli tworzyć rodzin, nie mogli wchodzić związki małżeńskie, nie mieli żadnych praw do własnych dzieci. Nawet jeżeli pozostawali w faktycznym związku (tzw. contubernium), to tylko za zgodą swego pana. Pan mógł korzystać do woli – także seksualnie – z ciała swych niewolników: kobiet, mężczyzn i dzieci. Co czuli ludzie, których niewolny partner, partnerka lub dziecko musieli się oddawać swemu panu lub pani? W takich przypadkach nawet mnie wyobraźnia zawodzi….
Rzymskie prawo miało jeden cel: zapewnić właścicielom nieograniczony posłuch i dyscyplinę wśród niewolników. Właściciele mieli więc prawo karania niewolników wedle swego uznania, a prawo zasadniczo w te „wewnętrzne stosunki” nie ingerowało (o wyjątkach niżej). Nic bowiem nie przerażało Rzymian bardziej niż perspektywa zbiorowego wypowiedzenia posłuszeństwa przez niewolnicze masy. Najbardziej skrajnym i okrutnym przykładem ustawowego wymuszenia posłuszeństwa jest obowiązująca w Rzymie zasada odpowiedzialności zbiorowej – w razie zamordowania pana przez niewolnika, śmiercią karano wszystkich niewolników należących do zamordowanego (nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że chodziło tylko o niewolników domowych, a nie o wszystkich – np. pracujących w gospodarstwach). Najgłośniejszy i budzący największe kontrowersje przypadek wymierzenia takiej zbiorowej kary miał miejsce w czasach Nerona, kiedy niewolnik targnął się na życie swego pana, niejakiego Pedaniusza Sekunda. Był to przypadek szczególnie drastyczny, ponieważ niewolnik ewidentnie działał w afekcie, doprowadzony do rozpaczy przez swego pana. Mimo to karę wykonano skrupulatnie – nie oszczędzono nikogo, nawet dzieci.
Pomimo takiego prawnego odhumanizowania niewolników, rzeczywista sytuacja niewolników zawsze zależała ostatecznie od tego, kto był ich właścicielem. Nie sposób uwierzyć, by Rzymianie postrzegali niewolników wyłącznie jako rzecz także w pozaprawnych relacjach. W rzeczywistości literatura rzymska pełna jest przykładów niewolników, którzy zachowywali wobec swego właściciela absolutną lojalność niczym wobec ojca i matki. Wielu Rzymian było wychowywanych przez niewolników i przez nich kształconych, więc naturalna więź między wychowawcą i uczniem nie musiała być rzadkością. Ogromna liczba wyzwoleń sugeruje, że odruchy człowieczeństwa wobec niewolników w rzymskich domach spotykało się nader często.
Ale warto sięgnąć dalej i wyobrazić sobie niewolniczą codzienność w rzymskim domu: niewolnicy swoim właścicielom nie tylko usługiwali, nie tylko po nich sprzątali czy gotowali im, ale także ich myli, ubierali, a nawet pilnowali ich snu. Niewolnicy stali się tak integralną częścią świata swych właścicieli, że byli obecni w każdym aspekcie ich życia. Czy jest możliwe, że młody niewolnik nie czuł pożądania, widząc swą panią nagą? Jak to możliwe, że ona nie czuła żadnego skrępowania obecnością swej służby podczas kąpieli, ubierania, a nawet aktu seksualnego? Odmienność rzymskiej mentalności od naszej czyni wszelkie próby jej zrozumienia bardzo ryzykownymi.
Autor: Michał Kubicz - sekrety Rzymu
https://imperiumromanum.pl/ciekawostka/niewolnicy-w-rzymie/
#imperiumromanum #rzym #ciekawostki #antycznyrzym #historia #ciekawostkihistoryczne #gruparatowaniapoziomu #ancientrome #rzym #venividivici
-----------------------------------------------------------------------------
Jeżeli podobają Ci się treści, jakie gromadzę na portalu oraz, którymi dzielę się na portalu, wdzięczny będę za jakiekolwiek wsparcie: https://imperiumromanum.pl/dotacje/
@imperiumromanum niewolnik to miał przynajmniej zapewniony wikt i opierunek a dzisiaj człowiek dyma w kołchozie, płaci podatki a i tak go nie stać na własny dom (mam tu na myśli zwłaszcza takie kraje jak USA) więc w sumie to nie wiem kto miał lepiej. Taki niewolnik w antycznym Rzymie czy współczesny Amerykanin który haruje 7 dni w tygodniu a mieszka w kamperze bo nigdy nie będzie go stać na własne mieszkanie.
@banan To bait, prawda?
@Sahelantrop nie to fan konfederacji XD
@Bystrygrzes Rozumiem, że aby nadal głosować na Konfederację trzeba mieć IQ kotleta schabowego. Ale to już przesada.
@Sahelantrop to wy konfe do starożytnego Rzymu wciskacie nie ja xD A poza tym, napisałem coś niezgodnego z prawdą?
Zaloguj się aby komentować