Narzeczony ugotowany we wrzącym smalcu!
CiekawostkiHistoryczne.plCo zrobić z narzeczonym, jeśli nie spełnia oczekiwań? Według przedwojennych przykładów można go na przykład ugotować. Albo poćwiartować. Albo - ostatecznie - oblać kwasem solnym.
Nagłówek na czołówce jednego z lutowych numerów „Dziennika Porannego” w 1936 roku krzyczał: Sensacyjny proces o ugotowanie narzeczonego we wrzącym smalcu! Dziennikarze nie podali nazbyt wielu szczegółów, ale te które trafiły do artykułu wystarczają, by stwierdzić, że w związku 15-latki z 30-letnim Perecem Elenbergiem (to on był ofiarą) nie układało się nie najlepiej.
Co ciekawe zbrodnia – choć szczególnie okrutna – powielała niezwykle popularny motyw. Zdradzane lub porzucone dziewczęta co i rusz wylewały niewiernym narzeczonym na twarz butelki kwasu siarkowego. Kiedy zaś kwasu nie było pod ręką, brały inną truciznę, smołę, albo choćby smalec.
Wszystko zaczęło się od głośnej sprawy z Paryża. W 1875 roku wdowa nazwiskiem Grass potraktowała kochanka kwasem i moda się przyjęła. Jak widać w tamtej epoce zwyczaje utrzymywały się długo, bo po pięćdziesięciu latach wciąż powszechnie dawano prosto w oczy zajzajerem.
Kwasem prosto w oczy
Za tym samym schematem próbowała podążyć Leokadia D., dwudziestoletnia służąca z Łodzi, ale wypadki potoczyły się zupełnie nie po jej myśli.
Gazeta „Prąd” pisała w numerze z 28 listopada 1931 roku:
Historia była, jak widać, typowa. I rozwiązanie też miało być typowe.
Leokadia, jak gdyby nigdy nic, zaprosiła kłamliwego narzeczonego na przechadzkę. Tym razem przyszła jednak zaopatrzona w butelkę kwasu solnego. Pod oknami kamienic na ulicy Cegielnianej rozegrała się głośna kłótnia. Łakowski do wszystkiego się przyznał, ale nie zamierzał okazywać skruchy. Wtem:
Zatrutą i poparzoną dziewczynę odwieziono w bardzo ciężkim stanie do szpitala. Policja zatrzymała Łakowskiego, ale że niczego poza obroną własną nie można mu było udowodnić, zaraz został wypuszczony.
W tym przypadku motywem było niewątpliwie zranione uczucie. Często jednak partnerki próbowały się uwolnić od mężczyzn, których bynajmniej nie kochały.
Poćwiartowany narzeczony
W ostatnich dniach grudnia 1935 roku Łódź została poruszona strasznem odkryciem. Ze stawu scheiblerowskiego wyciągnięto poćwiartowane zwłoki mężczyzny. Po kilku dniach policja rozwikłała krwawą zagadkę. Nie chodziło, wbrew pierwotnym przewidywaniom, o bandyckie porachunki ani ofiarę napadu. W stawie leżał trup wyrodnego narzeczonego.
Ofiarą był 23-letni Stanisław Kubik, robotnik Widzewskiej Manufaktury. Mordu na nim dokonało wespół pięć osób: Agnieszka Bielczyk, Zofia Bielczyk, jej córka Anna Jabłońska, a także 23-letni Henryk Bielczyk i 16-letni Feliks Bielczyk. Przy tym prowodyrkami były same kobiety, bowiem obaj chłopcy byli według policji niedorozwinięci umysłowo. Sprawę wyjaśniał „Dziennik Poranny” w numerze z 9 stycznia 1936 roku:
Nawet brutalniejsza, a na pewno bardziej niezwykła historia rozegrała się paręnaście lat wcześniej w Warszawie. Sprawę uznano za tak bulwersującą, że nigdy nie trafiła do prasy, a opisano ją tylko w orzeczeniu Sądu Najwyższego z 15 czerwca 1921 roku, które wygrzebał z archiwów Stanisław Milewski.
Niejaki Władysław Targowski – notabene „goj” – zgwałcił lub wykorzystał nieznaną z imienia i nazwiska żydowską dziewczynę. Jej bracia napadli go, ciężko pobili, a na dodatek skutecznie uniemożliwili mu skrzywdzenie jakiejkolwiek innej dziewczyny. Mianowicie jeden z nich… odgryzł Targowskiemu jądra. Ofiara wykrwawiła się na śmierć. To się nazywa zemsta!
#truecrime
Nagłówek na czołówce jednego z lutowych numerów „Dziennika Porannego” w 1936 roku krzyczał: Sensacyjny proces o ugotowanie narzeczonego we wrzącym smalcu! Dziennikarze nie podali nazbyt wielu szczegółów, ale te które trafiły do artykułu wystarczają, by stwierdzić, że w związku 15-latki z 30-letnim Perecem Elenbergiem (to on był ofiarą) nie układało się nie najlepiej.
Krytycznego dnia Elenberg przybył do mieszkania Junkierowej, gdzie wynikła awantura, przyczem Chaja Junkierówna oblała śpiącego w łóżku Elenberga przygotowanym w tym celu wrzącym smalcem. Junkierowa zakneblowała narzeczonemu usta, bracia jej trzymali go za ręce i nogi, a córka oblewała go wrzącym smalcem.To musiało boleć! Elenberg nie przeżył katuszy, a Junkierówna dołączyła do wcale nie małych szeregów młodocianych przestępczyń.
Co ciekawe zbrodnia – choć szczególnie okrutna – powielała niezwykle popularny motyw. Zdradzane lub porzucone dziewczęta co i rusz wylewały niewiernym narzeczonym na twarz butelki kwasu siarkowego. Kiedy zaś kwasu nie było pod ręką, brały inną truciznę, smołę, albo choćby smalec.
Wszystko zaczęło się od głośnej sprawy z Paryża. W 1875 roku wdowa nazwiskiem Grass potraktowała kochanka kwasem i moda się przyjęła. Jak widać w tamtej epoce zwyczaje utrzymywały się długo, bo po pięćdziesięciu latach wciąż powszechnie dawano prosto w oczy zajzajerem.
Stanisław Milewski, autor „Ciemnych spraw międzywojnia”, opisał taką historię z 1924 roku. Niejaka Franciszka Wacławiak zerwała wprawdzie długoletnie narzeczeństwo z policjantem Danielem Lachowiczem, ale gdy w kościele usłyszała jego zapowiedzi – wylała na niego butelkę kwasu siarkowego. Wypaliła mu oczy, przez co pozbawiła posady.O dziwo sąd potraktował ją dość pobłażliwie, jakby nie mając na względzie, że twarz stracił (dosłownie!) stróż prawa. Wacławiakówna trafiła do więzienia na dwa lata.
Kwasem prosto w oczy
Za tym samym schematem próbowała podążyć Leokadia D., dwudziestoletnia służąca z Łodzi, ale wypadki potoczyły się zupełnie nie po jej myśli.
Gazeta „Prąd” pisała w numerze z 28 listopada 1931 roku:
Michał Łakowski przez czas dłuższy obcował bliżej z D. której oświadczył zamiar poślubienia jej. Naiwna służąca nie znała nawet adresu swego narzeczonego. Przed kilku dniami D. dowiedziała się, że Łakowski zdradza ją i zamierza poślubić inną kobietę.
Historia była, jak widać, typowa. I rozwiązanie też miało być typowe.
Leokadia, jak gdyby nigdy nic, zaprosiła kłamliwego narzeczonego na przechadzkę. Tym razem przyszła jednak zaopatrzona w butelkę kwasu solnego. Pod oknami kamienic na ulicy Cegielnianej rozegrała się głośna kłótnia. Łakowski do wszystkiego się przyznał, ale nie zamierzał okazywać skruchy. Wtem:
D. wyjęła butelkę i wychyliwszy część jej zawartości resztą zamierzała oblać twarz towarzysza. Ten zorjentował się jednak w zamiarach D. i wyrwał jej butelkę, przyczem w czasie szarpania płyn rozlał się i poparzył twarz i ręce D.
Zatrutą i poparzoną dziewczynę odwieziono w bardzo ciężkim stanie do szpitala. Policja zatrzymała Łakowskiego, ale że niczego poza obroną własną nie można mu było udowodnić, zaraz został wypuszczony.
W tym przypadku motywem było niewątpliwie zranione uczucie. Często jednak partnerki próbowały się uwolnić od mężczyzn, których bynajmniej nie kochały.
Poćwiartowany narzeczony
W ostatnich dniach grudnia 1935 roku Łódź została poruszona strasznem odkryciem. Ze stawu scheiblerowskiego wyciągnięto poćwiartowane zwłoki mężczyzny. Po kilku dniach policja rozwikłała krwawą zagadkę. Nie chodziło, wbrew pierwotnym przewidywaniom, o bandyckie porachunki ani ofiarę napadu. W stawie leżał trup wyrodnego narzeczonego.
Ofiarą był 23-letni Stanisław Kubik, robotnik Widzewskiej Manufaktury. Mordu na nim dokonało wespół pięć osób: Agnieszka Bielczyk, Zofia Bielczyk, jej córka Anna Jabłońska, a także 23-letni Henryk Bielczyk i 16-letni Feliks Bielczyk. Przy tym prowodyrkami były same kobiety, bowiem obaj chłopcy byli według policji niedorozwinięci umysłowo. Sprawę wyjaśniał „Dziennik Poranny” w numerze z 9 stycznia 1936 roku:
Zamordowany w tak okrutny sposób robotnik (…) był narzeczonym Zofji Bielczykówny. Bielczykówna była poprzednio zaręczona z niejakim Watczakiem. Kubik, który był awanturnikiem i typem zdecydowanym na wszystko, groźbą śmierci i terroru zmusił swego rywala do ustąpienia. Później Kubik zaczął terroryzować rodzinę Bielczyków. Wszystkie pieniądze, które zarabiał, przeznaczał na wódkę, którą wypijał w mieszkaniu Bielczyków (…).
Krytycznego dnia po hucznej libacji doszło pomiędzy uczestnikami pijatyki do bójki, w czasie której Kubik został zamordowany. Aby się pozbyć zwłok i uniknąć w ten sposób kary, uradzono, aby ciało poćwiartować i części ukryć.
Większość ciała policja wydobyła ze stawu, brakowało mu jednak nóg i głowy. Po paru dniach te pierwsze wydobyto z dołu kloacznego pod wychodkiem na podwórzu kamienicy, w której mieszkała Bielczykówna. Głowę wyciągnięto z kloaki sąsiedniego domu. Wszystkie kobiety trafiły przed sąd. Gazeta poinformowała, że grozi im kara śmierci.
Nawet brutalniejsza, a na pewno bardziej niezwykła historia rozegrała się paręnaście lat wcześniej w Warszawie. Sprawę uznano za tak bulwersującą, że nigdy nie trafiła do prasy, a opisano ją tylko w orzeczeniu Sądu Najwyższego z 15 czerwca 1921 roku, które wygrzebał z archiwów Stanisław Milewski.
Niejaki Władysław Targowski – notabene „goj” – zgwałcił lub wykorzystał nieznaną z imienia i nazwiska żydowską dziewczynę. Jej bracia napadli go, ciężko pobili, a na dodatek skutecznie uniemożliwili mu skrzywdzenie jakiejkolwiek innej dziewczyny. Mianowicie jeden z nich… odgryzł Targowskiemu jądra. Ofiara wykrwawiła się na śmierć. To się nazywa zemsta!
#truecrime