Pedra da Gavea jest położona właściwie w ramach metropolii samego Rio de Janeiro - raptem 10km od plaży Ipanema, a więc da się tam dojechać dość tanio Uberem lub jeszcze taniej, jeśli najpierw wsiądziemy w kolejkę podmiejską a w Ubera wsiądziemy dopiero po wyjściu na stacji Jardim Oceanico. Za pierwszym razem stosowałem kombinatorykę w celu przyoszczędzenia, ale za drugim razem miałem towarzystwo w postaci kolegi z hostelu, więc zdecydowaliśmy się na opcję wygodniejszą, acz minimalnie droższą. Wybór nie wydawał się aż tak oczywisty, jako że ja jestem rodowitym poznaniakiem, a kolega był z Izraela (he he, rozumiecie).
Wchodząc na teren parku znów trzeba było wpisać się przy bramie do księgi wyjść - szlak ma niby tylko 5 km w jedną stronę, ale pokonuje się jakieś 750 metrów przewyższenia i niektóre odcinki są tak strome, że nie da się ich pokonać bez używania rąk. Tak na dobrą sprawę, to absolutna większość ludzi chodzi tam z przewodnikami i na tych kluczowych odcinkach używają uprzęży i lin - strata równowagi lub poślizgnięcie się faktycznie mogłoby oznaczać śmierć. Mnie i koledze niestraszna była jednak wspinaczka po eksponowanym terenie, więc wybraliśmy się tam samodzielnie.
Ogólnie mieliśmy bardzo dobre tempo - lubię, gdy towarzysze marszu nie odstają pod względem szybkości i kondycji, więc bardzo spoko mi się z tym ziomkiem szło. Wyprzedziliśmy po drodze z 3 lub 4 duże grupy z przewodnikami i pod najtrudniejszy odcinek dotarliśmy jako pierwsi. To dobrze, bo spodziewałem się tam zatorów - ekspozycja oraz trudności techniczne mogły paraliżować osoby mniej obyte w takim terenie (o czym przekonałem się przy zejściu, ale o tym później).
Czmychnęliśmy w górę i po niedługim czasie dotarliśmy na płaski i bardzo szeroki szczyt tego skalnego monotlitu, który wystrzeliwuje w pionie praktycznie bezpośrednio z oceanu na wysokość 844 metrów (jest to jedna z najwyższych, jeśli nie najwyższa góra o tej charakterystyce na świecie). Przed naszymi oczyma rozpościerała się 360-stopniowa panorama całego Rio de Janeiro. Widoki zapierały dech w piersi, więc chłonęliśmy je długimi minutami. Siedzieliśmy tam chyba ponad godzinę i dopiero pojawiające się dookoła wyprzedzone wcześniej grupy ludzi powoli skłoniły nas do odwrotu.
Zanim jednak zeszliśmy, zobaczyłem na mapie, że inny fragment tego bardzo szerokiego szczytu też jest oznaczony jako punkt widokowy. Nie spodziewaliśmy się innych widoków, ale stwierdziliśmy, że co nam szkodzi się przejść tych 5 minut.
Okazało się, że żeby dostać się na ten drugi punkt trzeba było pokonać nieco skomplikowany technicznie odcinek, wymagający zejścia po pionowej, dwu-trzymetrowej ścianie, przy użyciu liny z związanymi supełkami - to też pewnie tłumaczyło dlaczego niewiele osób tam docierało. A na miejscu docelowym znajdował się jeszcze naprawdę niełatwy do wdrapania (a jeszcze trudniejszy w zejściu) duży głaz, na którym można było sobie zrobić bardzo fajną fotkę à la Cristo Redentor, którą zresztą dorzucam do tego wpisu.
W końcu zaczęliśmy schodzić ku wyjściu z parku. Najpierw podeszliśmy po linie w w stronę głównego szlaku, a później skierowaliśmy się w dół. Przed nami był jeszcze ten jeden nieco bardziej skomplikowany fragment szlaku, gdzie było tak stromo, że konieczne było używanie rąk. Będąc na górze tego odcinka zauważyliśmy wspinaczkowe stanowiska zjazdowe oraz przyszykowane uprzęże oraz liny dla zorganizowanych grup, które jeszcze były na szczycie. Najwyraźniej przewodnicy zamierzali ich opuszczać w sposób kontrolowany, zamiast kazać im schodzić skalnymi kominami i stopniami które stanowiły nominalną drogę wejścia. Na dole czekało dwóch przewodników i gdy tylko nas dostrzegli, spytali czy chcemy skorzystać z asysty przy zejściu. To nie było konieczne, bo w takim terenie zarówno ja jak i kolega czuliśmy się bardzo pewnie.
Gdy już prawie doszliśmy na koniec tego technicznego fragmentu, wspinaczkę z dołu rozpoczynała trzyosobowa grupa turystów bez przewodnika. Od razu rzuciło mi się w oczy, że idą bardzo ostrożnie i myślą nad każdym krokiem. Po kilku metrach stanęli, a w głosie idacej przodem dziewczyny dało się usłyszeć dużą nerwowość - nie wiedziała gdzie zrobić kolejny krok. Jej (prawdopodobnie) chłopak i ich kolega też wyglądali na mocno niepewnych, więc pospieszyłem w ich stronę. Pokazałem im gdzie postawić stopy i czego chwycić się rękoma na kolejnych kilku metrach i zasugerowałem dalszą linię wejścia. Widać było jednak, że potrzebują dalszej pomocy, więc postanowiłem wprowadzić ich na samą górę tego trudniejszego fragmentu, czyli kolejne kilkanaście metrów w pionie. Powiedziałem do kumpla, żeby na mnie poczekał na dole i zabrałem się do mojej pseudoprzewodnickiej roboty.
Najważniejszym było odbudowanie spokoju dziewczyny, która ewidentnie zaczęła już trochę panikować - kurczowo trzymała się skał, była cała spięta i zaczęła już wręcz krzyczeć, że brakuje jej sił. Pokazałem jej miejsce, w którym ma stanąć i kazałem jej po prostu oprzeć się o ścianę na samych nogach, dać odpocząć rękom i uspokoić oddech. Gdy była gotowa iść dalej, pokazałem jej stopień po stopniu i chwyt po chwycie, z jakich punktów podparcia ma korzystać, żeby czuła się na tyle komfortowo na ile się dało (na górę tej ściany pewnie dało się wleźć na 15 sposobów, ale szukałem dla niej zdecydowanie najłatwiejszego). Gdy już dotarliśmy na górę, gdzie zaczynała się normalna ścieżka, z dziewczyny wylały się nagromadzone emocje - jej brwi i usta nagle zaczęły drżeć, jak gdyby miała się zaraz rozpłakać. Usiadła i skryła twarz w dłoniach na krótką chwilę, po czym podziękowała mi za pomoc. Pochwaliłem ją za dobrą robotę, żeby poczuła się trochę pewniej. Jej chłopak szedł po naszych śladach i chwilę później pojawił się u jej boku. Trzeci gość miał jeszcze kilka metrów do przejścia i nieśmiało spytał, czy jemu też pokażę gdzie stawiać stopy. Wprowadziłem więc i jego.
- Stary, my tu prawie zawał serca mieliśmy, a ty wyglądasz, jakbyś się na tym odcinku świetnie bawił - powiedział na końcu.
- Bo tak jest - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - Zresztą to nie jest aż taki trudny odcinek, tylko trzeba przede wszystkim zachować spokój.
Prawdopodobnie popełniłem wtedy błąd. Zarówno mówiąc im, że ten odcinek nie jest trudny, jak i nie doradzając im odwrotu, widząc że ta ściana przerasta ich możliwości samodzielnego wejścia po niej. Wtedy jednak byłem po prostu przekonany, że to jest łatwe i wystarczy patrzeć pod nogi. Dopiero kilkadziesiąt minut później pomyślałem sobie - a co jeśli ta trójka będzie wracać ze szczytu, gdy tych przewodników z linami już tam nie będzie? Przecież zejście po prawie pionowej ścianie zawsze jest trudniejsze niż wejście - nie widać dobrze gdzie można postawić stopy, więc jeśli oni panikowali idąc w górę, to przy zejściu może ich całkowicie sparaliżować strach i może dojść do wypadku. Nie ukrywam, do tej pory się zastanawiam, w jaki sposób zeszli. Jeśli zeszli. A może zeszli podczas zejścia. He he.
Tak, wiem, wyjątkowe suchary dziś serwuję
Podsumowując, Pedra da Gavea mnie zachwyciła. Widoki były warte każdej kropli wylanego potu, a możliwość pohasania wszystkimi czterema kończynami po skałach zapewniła mi świetną rozrywkę. Zdecydowanie nie jest to wyprawa dla każdego, bo jest co iść. Dodatkowo, trudności techniczne i ekspozycja mogą być zbyt wielkie dla osób bez obycia w podobnym terenie, żeby udać się tam bez przewodnika. Jeśli ktoś właził na Rysy lub robił Orlą Perć, to powinien dać sobie tam radę samodzielnie. Reszcie zalecałbym pójście z przewodnikiem.
Chciałbym się tam jeszcze kiedyś wybrać, zwłaszcza w celu prawdziwego wspinania skalnego z instruktorem. Widziałem nawet opcje wykupienia takiego wejścia na szczyt drogą sportową nad stukilkudziesięciometrową przepaścią, ale w wymaganiach mieli doświadczenie we wspinaczce wielowyciągowej, którego niestety nie posiadam. Może kiedyś się uda.
To tyle. Tym wpisem kończę relacjonować mój brazylijski odcinek podróży. Kolejny przystanek - Lima.
#polacorojo #podroze #riodejaneiro
10 piorunów i skaczesz?
@SuperSzturmowiec hue hue.
W sumie to dobrze, że przypomniałeś. Miejsce to jest dość popularne wśród base jumperów
Dorzucam fotki:
-
Z tego nieco bardziej pionowego fragmentu, który prawie doprowadził wspomnianą we wpisie dziewczynę do łez (niestety jak to tradycyjnie bywa, fotka niewiele oddaje
)
-
Skaczącego jak pojebany z drzewa na drzewo zwierzaczka, którego spotkaliśmy w niższych partiach szlaku i który to ewidentnie liczył na to, że damy mu coś do żarcia (najwyraźniej niestety niektórzy ludzie to robią, bo by nie był taki nachalny).
-
Skalnej płyty opisywanej w poprzednim wpisie (już teraz nie pamiętam, czy dorzucałem wtedy zdjęcie z tego drugiego, bezchmurnego dnia).
No i jeszcze na koniec zachód słońca z tego dnia, mojego ostatniego w Rio de Janeiro i w Brazylii w ogóle.
Ale niesamowicie to wygląda
@Sniffer Piękna wyprawa
@Marchew oj nie, właściwie to nawet nie wiedziałem aż do teraz jakie szczyty wchodzą w jej skład. Z tej listy byłem tylko na Gerlachu, Baranich Rogach, Wysokiej no i Rysach. A Ty wszystkie odhaczyłeś?
@Sniffer Zdobyłem jedynie Mięguszowieckiego Wielkiego. W przyszłym roku marzy mi się Vysoka ( ͡° ͜ʖ ͡°)
@Marchew to pewnie wiesz, że tam nie prowadzi żaden znakowany szlak turystyczny, drogi za bardzo nie widać i zasadniczo lepiej iść z przewodnikiem (a na Słowacji pozwalają chodzić tylko ze słowackimi lub takimi z uprawnieniami IVBV)
@Sniffer Znane mi są te zagadnienia, plan został już opracowany
@Marchew w takim razie trzymam kciuki za jego realizację!
Zaloguj się aby komentować