MOBILIZACJA RATUJE FRONT?
facebook.comWczoraj znany ukraiński youtuber Wołodymir Zołkin, który za zgodą ukraińskich służb nagrywa wywiady z rosyjskimi jeńcami i publikuje je w internecie ... opublikował bardzo ciekawą rozmowę. Kilka dni temu on przeprowadził rozmowę z rosyjskim żołnierzem z mobilizacji, który już zdążył zostać powołanym do wojska, trafić w środek najbardziej gorących walk i wylądować w jakości jeńca w rękach ukraińskich. Ta historia jest warta obejrzenia i wysłuchania bo daje zadziwiający obraz tego jak krótka jest w tej chwili droga rosyjskiego cywila od codziennego życia do frontu i śmierci lub niewoli. Dosłownie kilka dni. Oczywiście tak nie jest z każdym zmobilizowanym. Oczywiście ktoś z nich trafi też do nowo formowanych jednostek i dostanie aż kilka tygodni szkoleń, ale razem z tym zła dla Rosjan sytuacja na froncie wymaga natychmiastowej reakcji, więc tysiące tych zmobilizowanych z życia cywilnego ludzi trafi na front podobnie jak nasz bohater bardzo szybko. I w miarę tego jak sytuacja będzie się pogarszać, tych ludzi stanie się na froncie jeszcze więcej. Zdając sobie sprawę, że wielu z was nie jest w stanie obejrzeć ten wywiad i zrozumieć go w języku rosyjskim, przetłumaczę w skrócie całą historię rosyjskiego żołnierza Czebotariowa Jegora Sergejewicza.
Po kolei.
- Jegor pracował w fabryce produkującej żywność dla dzieci. Przy komputerze w biurze. Ma 28 lat. Odbył służbę zasadniczą 9 lat temu. Ważne jest zapamiętać, że podczas służby zasadniczej najpierw odbył bardzo krótkie szkolenie na stanowisko celowniczego bojowego wozu piechoty BWP-2 ( z jego słów wynika że kilka dni), ale większość okresu służby spędził pomagając z praca biurową w swojej jednostce.
- Zmobilizowano 22 września, czyli następnego dnia po ogłoszeniu mobilizacji. Przedstawicieli komisariatu udali się bezpośrednio do fabryki, gdzie z pomocą pracownika wydziału kadr dopilnowali, żeby Jegor wziął i podpisał wezwanie. Stawić się na komisariacie miał natychmiast. Przy czym naiwnie zakładał że badanie medyczne które w takich wypadkach musi zostać standardowo przeprowadzone na komisariacie, zwolni go z obowiązku służby ze względu na poważne problemy ze zdrowiem takie jak niedawno zdiagnozowane choroba zwyrodnieniowa kręgosłupa i torbiel pajęczynówki w mózgu, który powoduje skurcz mięśni w rękach.
- po dwóch dniach transportowania z jednego miejsca do drugiego Jegor z kolegami trafił do obwodu rosyjskiego przy granicy z Ukrainą gdzie odbyła się segregacja zmobilizowanych według ich specjalizacji. Nasz bohater trafił razem z grupą takich samych jak on ... umownie grupę "załogi dla BWP", która łącznie liczyła 30 osób. Po 3 żołnierzy na 10 wozów BWP-2. Kolejnego dnia cała grupa już została wysłana w rejon miasta Swatowe w okupowanej części obwodu ługańskiego Ukrainy. Oczywiście stan zdrowia im nikt nie sprawdzał. Całą grupę formalnie przypisano do 252 pułku pancernego. W tym miejscu tej grupie wydano wozy. Po raz pierwszy i ostatni w tym momencie zobaczyli dowódcę jednostki rangi pułkownika, któregp imienia zresztą do dziś nie znają.
- Grupa nie miała w swoich szeregach zawodowych oficerów i nikt nie kierował procesem formowania załóg. Sami się rozdzielili i sami sobie wybrali dowódców każdego wozu. Wszystkie wozy BWP-2, które dostała grupa pochodziły z tych uszkodzonych wcześniej podczas boju i naprawionych. Przy tym wszystkie 10 miały poważne wady. Przykładowo w żadnej nie pracowała łączność. W BWP naszego bohatera w dodatku do niedziałającej łączności zewnętrznej nie było również wewnętrznej.
- 26 września cała grupa już była pod Swatowe i dalej na swoich wozach wyruszyła w stronę frontu. W strefie oddalonej na ok 10 km od frontu grupę rozdzielono na kilka grup i tam dodano do nich piechotę złożoną z takich samych zmobilizowanych kilka dni temu Rosjan. Całym procesem kierował anonimowy dowódca batalionu, który tak samo jak i poprzedni pułkownik pojawił się i zniknął. Nikt z żołnierzy nie znał ani jego imienia ani rangi. Jedynym oficerem w całej tej sformowanej grupie kilku BWP z dodaną piechotą, był porucznik. Tak samo zmobilizowany ... z tym, że on nie odbył nawet służby zasadniczej, a stopień swój zdobył podczas kursów na uczelni wyższej.
- Dzień później nasza grupa "piechoty zmechanizowanej" wyruszyła w najbardziej gorące miejsce na tym odcinku frontu - czyli wioskę Zariczne atakowaną z trzech stron przez armię ukraińską. To jest ta wioską w której domykało się okrążenie rosyjskiego zgrupowania pod Łymaniem. 30 września zaczęła się bitwa bezpośrednio w Zaricznym. Od miejscowego podporucznika, który dowodził jakąś grupą żołnierzy bezpośrednio w Zaricznym, nasza grupa zmechu dostała polecenie przygotować się do osłony wycofującej się pod ogniem grupy z Łymania. Ponieważ łączności nie było, wskazał im co mają robić przed bitwą. Nakazał tej grupie obserwować jego transporter opancerzony i jak tylko zaobserwują że sam tem podporucznik zaczyna wiać z tej pozycji, żeby podążali za nim. Zaczął się bój. Podoficer kierujący bojem w warunkach braku łączności wysyła łącznikowego, który przekazuje ustne polecenia otworzyć ogień we wskazanym kierunku. Pierwsza próba oddania strzału skończyła się zacięciem działka. Wóz okazuje się bezużyteczny.
- W związku z problemem z działem nasza grupa próbuje poinformować o tym kierującego bojem podporucznika, po czym okazuje się że jego transporter już zwiał i zostawił ich samych. Cała grupa w związku z tą sytuacją zdecydowała się wycofywać. Pod ogniem krążyli ulicami Zaricznego nie mając ani map ani nie znając terenu. Po jakimś czasie udało im się znaleźć drogę na wyjazd z wioski. Jedynym oficerem, który został z grupą był już wspomniany wcześniej 24 letni porucznik bez doświadczenia nawet służby zasadniczej w wojsku. Ten właśnie próbował kierować odwrotem naszej grupy zmechu.
- Na obrzeżach wsi grupa trafia na rozbitą rosyjską kolumnę i próbując objechać palące się wozy i auta, trafia w zasadzkę ukraińską. BWP naszego bohatera zjeżdża w rów przy drodze. Piechota i załoga uciekają na piechotę porzucając wóz. Wszyscy się gubią i rozpraszają pod ogniem ukraińskim. Nasz bohater zostaje w pobliskim lasku sam. Spędza tam jeszcze pół dnia i noc. Marznie, próbuje spać, pije wodę z kałuży,trafia pod ostrzał po czym idzie w nieznanym kierunku szukając sposobu poddać się. Trafia na grupę 4 ukraińskich żołnierzy koło nieznanej wioski i ... można by było powiedzieć że składa broń, jakby ją miał. A tak po prostu podnosi ręce.
Koniec.
I jeżeli ktoś jeszcze nie zrozumiał, to była historia żołnierza, który był właśnie wśród tych z odwodów wysłanych przez Rosję do utrzymania albo osłony wycofania się rosyjskich wojsk z Łymania. Żeby mi nikt nie pisał, że jest to jakaś propaganda, obiektywnie oczywiście nie oznacza to, że wszyscy zmobilizowani w taki sam sposób trafią na front. Ktoś będzie szkolony. Z tym, że w rzeczywistości oddział po kilku tygodniach szkoleń niewiele tak naprawdę będzie się różnił w bitwie od tego, który widzimy w tej historii wyżej. Zbudowanie od podstaw nowych jednostek i związków operacyjnych wymaga długich miesięcy. Tak samo ta sytuacja nie oznacza że wszyscy w tych rosyjskich oddziałach pod Łymaniem walczyli podobnie do tych zmobilizowanych. Oczywiście, że nie. Ale ta historia na pewno dotyczy w tej chwili już tysięcy Rosjan rzuconych w ten sam sposób pod Swatowe i Chersoń i to jest dobra ilustracja tego jaki jest stosunek rosyjskiego dowództwa do swoich nowych żołnierzy.
Szkoda tylko, że tak słabo jest w Rosjan z remontem sprzętu. Bo mamy tu 10 BWP-2 dla Ukraińców, ale wszystkie niesprawne.