Laska przyniosła do pracy psa. Lata, szczeka i zaczepia. Kiedy wszyscy poszli jeść, postanowiłem, że zrobię pranka. Otworzyłem okno w biurowcu i wystawiłem go na zewnątrz. Wracam i wielka panika w biurze. Mówię ej, spokojnie, to tylko prank. Piesek jest na dole i zaraz po niego zejdę. Przeciez widać, że się nigdzie nie ruszył i leży sobie na trawce. Chyba nawet sobie śpi.
Zjechalem windą 4 piętra w dół i wyszedłem tylnymi drzwiami, więc na trochę spuąciłem go z oka. Patrze w dal, a tam jacyś panowie w zielonych strojach psa w worek i dzida do busa. Masakra. Ukradli dziewczynie psa. Wracam w tej chwili na górę i myslę, gdzie zgłosić zaginięcie i jak jej to powiedzieć. Przecież to nie moja wina. Złodziejski kraj.