Kilka dni temu informowałem o premierze "Tomka na Alasce" - a ponieważ przeczytałem książkę trochę moich refleksji - raczej będę starał unikać spojlerów:
Sam początek zaczyna się bardzo dobrze; jest akcja i pewien dramatyzm zapowiadający nadchodzące przygody. Całościowo dynamika książki jest odpowiednia; w przeciwieństwie do "Tomka w grobowcach faraonów" widać, że fabuła została wcześniej przemyślana i rozpisana. Dobrym wyborem okazało się ograniczenie liczby bohaterów; nie czuć tutaj natłoku różnych wątków. Same postacie dosyć dobrze przedstawione; zwłaszcza Nowicki ze swoimi powiedzonkami podpadł mi do gustu. Sally też ma swoje momenty - dobrze wypada jako młoda i dosyć ciekawska dziewczyna (choć spodziewałbym się trochę większej dojrzałości po niej).
Najgorzej w mojej ocenie wypada Tomek; nie bardzo czułem, że to ten sam doświadczony podróżnik co w poprzednich tomach. Zachowuje się momentami wręcz bezmyślnie; w drugiej połowie książki wręcz płacze nad losem indian i złem wyrządzanym przez białych ludzi. W dodatku gdzieś zanika jego encyklopedyczna wiedza...
I tu muszę przejść do dwóch największych wad książki - pierwszą z nich jest nadmierna dydaktyka i opisowość. Powiedziałbym, że ponad pół książki to opowiadania o historii Alaski i przytaczanie bogatych życiorysów Polaków związanych z tym stanem. Mam wrażenie, że nawet Szklarski tyle kart swoich powieści nie poświęcał na dydaktykę. Gdyby to odsiać to sama fabuła staje się żałośnie krótka w porównaniu do starszych tomów.
Druga wada jest powiązana z powyższą - w powieść nadmiernie została wplecione współczesne wątki moralizatorskie (kilkukrotne przypominanie czytelnikowi, że nazwa Eskimosi jest niewłaściwa, podkreślanie jak to Kanada i Alaska naprawia błędy świata i jest przyjazna wszystkim - czy też refleksje Tomka nad tym, że za zło całego świata odpowiada wyłącznie biały człowiek). Można było to zrobić subtelniej; czytając czułem jak gdyby ktoś ciągle walił mi po głowie młotkiem. O dziwo; autor niekonsekwentnie używa słowa 'indianie'; spodziewałem się , że przy takiej narracji będzie podkreślał, że to również jest niewłaściwe określenie.
Z pomniejszych rzeczy - Tomek i Sally cały czas się migdalą (a tu buziaczek w policzek, w nosek, w usta - tak przy wszystkich) - bardziej przypominają współczesną parę niż małżeństwo z początku XX-wieku. W dodatku pewne wątki są powieleniem tego co już czytaliśmy w poprzednich tomach.
Jest kilka ciekawych motywów; cieszy mnie, że kilka pobocznych rzeczy sam przewidziałem zastanawiając się nad fabułą; ogólnie mam wrażenie, że książka miała duży potencjał. Gdyby ograniczyć dydaktykę tak o 2/3 i jej kosztem bardziej rozbudować fabułę to książka wyszła by rewelacyjna. Dałbym ocenę tak ciut powyżej "Tomka w grobowcach faraonów" i "Tomka w Gran Chaco" - ale poniżej częściom pisanym w całości przez Szklarskiego.
Sam początek zaczyna się bardzo dobrze; jest akcja i pewien dramatyzm zapowiadający nadchodzące przygody. Całościowo dynamika książki jest odpowiednia; w przeciwieństwie do "Tomka w grobowcach faraonów" widać, że fabuła została wcześniej przemyślana i rozpisana. Dobrym wyborem okazało się ograniczenie liczby bohaterów; nie czuć tutaj natłoku różnych wątków. Same postacie dosyć dobrze przedstawione; zwłaszcza Nowicki ze swoimi powiedzonkami podpadł mi do gustu. Sally też ma swoje momenty - dobrze wypada jako młoda i dosyć ciekawska dziewczyna (choć spodziewałbym się trochę większej dojrzałości po niej).
Najgorzej w mojej ocenie wypada Tomek; nie bardzo czułem, że to ten sam doświadczony podróżnik co w poprzednich tomach. Zachowuje się momentami wręcz bezmyślnie; w drugiej połowie książki wręcz płacze nad losem indian i złem wyrządzanym przez białych ludzi. W dodatku gdzieś zanika jego encyklopedyczna wiedza...
I tu muszę przejść do dwóch największych wad książki - pierwszą z nich jest nadmierna dydaktyka i opisowość. Powiedziałbym, że ponad pół książki to opowiadania o historii Alaski i przytaczanie bogatych życiorysów Polaków związanych z tym stanem. Mam wrażenie, że nawet Szklarski tyle kart swoich powieści nie poświęcał na dydaktykę. Gdyby to odsiać to sama fabuła staje się żałośnie krótka w porównaniu do starszych tomów.
Druga wada jest powiązana z powyższą - w powieść nadmiernie została wplecione współczesne wątki moralizatorskie (kilkukrotne przypominanie czytelnikowi, że nazwa Eskimosi jest niewłaściwa, podkreślanie jak to Kanada i Alaska naprawia błędy świata i jest przyjazna wszystkim - czy też refleksje Tomka nad tym, że za zło całego świata odpowiada wyłącznie biały człowiek). Można było to zrobić subtelniej; czytając czułem jak gdyby ktoś ciągle walił mi po głowie młotkiem. O dziwo; autor niekonsekwentnie używa słowa 'indianie'; spodziewałem się , że przy takiej narracji będzie podkreślał, że to również jest niewłaściwe określenie.
Z pomniejszych rzeczy - Tomek i Sally cały czas się migdalą (a tu buziaczek w policzek, w nosek, w usta - tak przy wszystkich) - bardziej przypominają współczesną parę niż małżeństwo z początku XX-wieku. W dodatku pewne wątki są powieleniem tego co już czytaliśmy w poprzednich tomach.
Jest kilka ciekawych motywów; cieszy mnie, że kilka pobocznych rzeczy sam przewidziałem zastanawiając się nad fabułą; ogólnie mam wrażenie, że książka miała duży potencjał. Gdyby ograniczyć dydaktykę tak o 2/3 i jej kosztem bardziej rozbudować fabułę to książka wyszła by rewelacyjna. Dałbym ocenę tak ciut powyżej "Tomka w grobowcach faraonów" i "Tomka w Gran Chaco" - ale poniżej częściom pisanym w całości przez Szklarskiego.
Zaloguj się aby komentować