Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 część X
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Widok ulic Kalisza po strzałach był straszny. Bruk niemal wszędzie zasłany trupami i pełzającymi rannymi, zlany krwią, a w ogromnej ilości miejsc formalnie pokryty mnóstwem gilz od ładunków — szczególniej tam, gdzie stały kartaczownice. Wśród trupów byli i sasi.
Na Rynku leżał trup ułana z koniem i walało się coś z ośm karabinów niemieckich i kilka tornistrów. Czy były to rzeczy porzucone przez uciekających w popłochu sasów, nie mogłem oczywiście stwierdzić; plamy krwi jednak obok nich świadczyły o tragicznym losie ich właścicieli. Trup żołnierza saskiego leżał w parku, tamże na wale między mostem więziennym a wodospadem w kałuży krwi walał się tornister żołnierski. Jakiekolwiek ustalenie liczby rannych i zabitych żołnierzy jest absolutnie niemożliwe, wobec szybkiego uprzątnięcia ich przez towarzyszy. Odezwa komendanta saskiego Hellera, podaje dość prawdopodobną choć ogólnikową liczbę „kilku zabitych i kilku rannych żołnierzy“ — „jeden oficer ranny“. Kilkanaście furmanek z rannymi, jak stwierdzono, jechało w stronę Skalmierzyc.
Również niemożliwem wydaje się ustalenie cyfry ofiar z pośród ludności kaliskiej. Zginęło sporo przybyłych dnia tego do miasta mieszkańców okolicznych, a następnie zbieranie i kontrolę trupów i rannych uniemożliwiali sasi — rzuciwszy się do rabunku, strzelając do pojedynczych osób i dobijając rannych, przez co liczba zabitych dnia tego — z górą sto osób—wyższą chyba będzie od przypuszczalnej cyfry rannych. Z tych ostatnich ocaleli ci tylko, co będąc lżej ranni, sami uratowali się ucieczką. Ciężej ranni w olbrzymiej większości umarli bez ratunku, lub zostali bestjalsko dobici.
Szczęśliwym trafem ocalał z dobijanych — popularny w Kaliszu właściciel sklepu p. Jan Kindler. Raniony kulą na wylot w szyję—upadł, po jakimś czasie gdy chciał ruszyć się — zauważyli go przechodzący niemcy i dali doń salwę — z zamiarem dobicia — jedna kula zsunęła się po żebrach, druga przeszła na wylot rękę i trzecia zadała ciężką ranę w ramię. K. upadł i został dopiero po wyjściu niemców z miasta odnaleziony i przeniesiony do szpitala, gdzie poprawił się wkrótce. Dobijania tego zresztą niemcy bynajmniej się nie wypierali — „A po co mieli się męczyć?“ — oświadczył D-rowi S., jeden z oficerów, na robione sobie wyrzuty z tego powodu.
Podczas rabunku, jaki nastąpił po strzelaniu, rabowano przedewszystkiem konie. Bez ceremonji zabierano je od przybyłych do miasta furmanów, rozstrzeliwując właścicieli w razie najmniejszego oporu, lub choćby protestu. Nie poprzestając na tem — rzucono się później na sklepy w Głównym Rynku.
Na zakończenie rabunku niemcy podpalili Ratusz. Po oblaniu naftą wnętrza, żołnierze rzucili tam ogień i sami wybiegli na Rynek, gdzie stał większy oddział. Po mieście tymczasem wciąż jeszcze tu i owdzie, lecz bardzo gęsto, rozbrzmiewały pojedyńcze salwy. Dobijano rannych, pełzających we krwi i rozpaczliwie szukających ratunku. Gdy gryzący dym wypełnił już wnętrze Ratusza, nagle w oknach ukazały się przerażone twarze pozostałych tam jeszcze kilku urzędników i woźnych. Słychać okrzyki trwogi kobiet i dzieci, którym groziło spalenie żywcem. Widząc wyglądających w strachu śmiertelnym z okien, niemcy wołają, aby się ratowali... Wkrótce też przez główne wejście, niemal już z pośród szalejącego ognia, wybiega kilku woźnych, radny magistratu Jormuński oraz sekwestrator Paszkiewicz... Reszta widocznie uratowała się bocznem wejściem przez sąsiedni dom p. Masło... Nagle dzieje się coś niesłychanego — żołdacy rzucają się na wybiegające ofiary... Pierwszemu z biegnących, żołdak roztrzaskuje głowę siekierą, innych stawiają pod murami i rozstrzeliwują momentalnie
(* Niemcy, chcąc wytłomaczyć się z tej niemożliwej wręcz do uwierzenia zbrodni — ogłaszali, że spalono Ratusz dlatego, że stamtąd padł strzał, który rzekomo zabił oficera. Jest to fałsz. Jak widzieliśmy powodem morderstw piątkowych był spłoszony koń ułański, który wybiegł galopem naprzeciwko wracających sasów i wywołał popłoch. Do konia zas tego umyślnie czy przypadkiem strzelił ułan. Widział to na własne oczy ocalony urzędnik magistratu J. który, prowadzony na rozstrzelanie, wyrwał się i pod gradem kul uciekł szczęśliwie.*)
Szczęśliwym trafem — cudem można powiedzieć — ocalał wówczas podobno radny Jormuński. Postawiony pod mur — widocznie na jakąś część sekundy przed salwą — omdlał i upadł wraz w towarzyszami, pławiąc się w ich krwi, lecz nie draśnięty nawet żadną kulą. Po kilku godzinach został znaleziony i odniesiony w bezpieczne miejsce podczas zbierania trupów i rannych — co ocaleli przed bestjalstwem prusaków, przez p. J. Zaborowskiego, na którego opowieści opieram zaznaczenia tego faktu. Wieści o podanych tu już po sprawdzeniu naocznych lub też przez wiarogodne osoby faktach, przedostawały się na Pólko w przesadzonej do niemożliwości postaci. Wraz też z widokiem przerażonych do ostateczności osób, rannych lżej, których wieziono, pokaleczonych koni — odgłosem salw i pojedynczych wystrzałów, które dochodziły wyraźnie, wywoływało to nastrój niemożliwego zdenerwowania, zwłaszcza, że niektóre osoby z letniska bawiły w samem mieście, narażone na śmierć niechybną z rąk rozwścieczonego żołdactwa.
Wreszcie — koło godz. 5 1/2 usunęli się z miasta niemcy — zapowiadało to nowe bombardowanie.
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Widok ulic Kalisza po strzałach był straszny. Bruk niemal wszędzie zasłany trupami i pełzającymi rannymi, zlany krwią, a w ogromnej ilości miejsc formalnie pokryty mnóstwem gilz od ładunków — szczególniej tam, gdzie stały kartaczownice. Wśród trupów byli i sasi.
Na Rynku leżał trup ułana z koniem i walało się coś z ośm karabinów niemieckich i kilka tornistrów. Czy były to rzeczy porzucone przez uciekających w popłochu sasów, nie mogłem oczywiście stwierdzić; plamy krwi jednak obok nich świadczyły o tragicznym losie ich właścicieli. Trup żołnierza saskiego leżał w parku, tamże na wale między mostem więziennym a wodospadem w kałuży krwi walał się tornister żołnierski. Jakiekolwiek ustalenie liczby rannych i zabitych żołnierzy jest absolutnie niemożliwe, wobec szybkiego uprzątnięcia ich przez towarzyszy. Odezwa komendanta saskiego Hellera, podaje dość prawdopodobną choć ogólnikową liczbę „kilku zabitych i kilku rannych żołnierzy“ — „jeden oficer ranny“. Kilkanaście furmanek z rannymi, jak stwierdzono, jechało w stronę Skalmierzyc.
Również niemożliwem wydaje się ustalenie cyfry ofiar z pośród ludności kaliskiej. Zginęło sporo przybyłych dnia tego do miasta mieszkańców okolicznych, a następnie zbieranie i kontrolę trupów i rannych uniemożliwiali sasi — rzuciwszy się do rabunku, strzelając do pojedynczych osób i dobijając rannych, przez co liczba zabitych dnia tego — z górą sto osób—wyższą chyba będzie od przypuszczalnej cyfry rannych. Z tych ostatnich ocaleli ci tylko, co będąc lżej ranni, sami uratowali się ucieczką. Ciężej ranni w olbrzymiej większości umarli bez ratunku, lub zostali bestjalsko dobici.
Szczęśliwym trafem ocalał z dobijanych — popularny w Kaliszu właściciel sklepu p. Jan Kindler. Raniony kulą na wylot w szyję—upadł, po jakimś czasie gdy chciał ruszyć się — zauważyli go przechodzący niemcy i dali doń salwę — z zamiarem dobicia — jedna kula zsunęła się po żebrach, druga przeszła na wylot rękę i trzecia zadała ciężką ranę w ramię. K. upadł i został dopiero po wyjściu niemców z miasta odnaleziony i przeniesiony do szpitala, gdzie poprawił się wkrótce. Dobijania tego zresztą niemcy bynajmniej się nie wypierali — „A po co mieli się męczyć?“ — oświadczył D-rowi S., jeden z oficerów, na robione sobie wyrzuty z tego powodu.
Podczas rabunku, jaki nastąpił po strzelaniu, rabowano przedewszystkiem konie. Bez ceremonji zabierano je od przybyłych do miasta furmanów, rozstrzeliwując właścicieli w razie najmniejszego oporu, lub choćby protestu. Nie poprzestając na tem — rzucono się później na sklepy w Głównym Rynku.
Na zakończenie rabunku niemcy podpalili Ratusz. Po oblaniu naftą wnętrza, żołnierze rzucili tam ogień i sami wybiegli na Rynek, gdzie stał większy oddział. Po mieście tymczasem wciąż jeszcze tu i owdzie, lecz bardzo gęsto, rozbrzmiewały pojedyńcze salwy. Dobijano rannych, pełzających we krwi i rozpaczliwie szukających ratunku. Gdy gryzący dym wypełnił już wnętrze Ratusza, nagle w oknach ukazały się przerażone twarze pozostałych tam jeszcze kilku urzędników i woźnych. Słychać okrzyki trwogi kobiet i dzieci, którym groziło spalenie żywcem. Widząc wyglądających w strachu śmiertelnym z okien, niemcy wołają, aby się ratowali... Wkrótce też przez główne wejście, niemal już z pośród szalejącego ognia, wybiega kilku woźnych, radny magistratu Jormuński oraz sekwestrator Paszkiewicz... Reszta widocznie uratowała się bocznem wejściem przez sąsiedni dom p. Masło... Nagle dzieje się coś niesłychanego — żołdacy rzucają się na wybiegające ofiary... Pierwszemu z biegnących, żołdak roztrzaskuje głowę siekierą, innych stawiają pod murami i rozstrzeliwują momentalnie
(* Niemcy, chcąc wytłomaczyć się z tej niemożliwej wręcz do uwierzenia zbrodni — ogłaszali, że spalono Ratusz dlatego, że stamtąd padł strzał, który rzekomo zabił oficera. Jest to fałsz. Jak widzieliśmy powodem morderstw piątkowych był spłoszony koń ułański, który wybiegł galopem naprzeciwko wracających sasów i wywołał popłoch. Do konia zas tego umyślnie czy przypadkiem strzelił ułan. Widział to na własne oczy ocalony urzędnik magistratu J. który, prowadzony na rozstrzelanie, wyrwał się i pod gradem kul uciekł szczęśliwie.*)
Szczęśliwym trafem — cudem można powiedzieć — ocalał wówczas podobno radny Jormuński. Postawiony pod mur — widocznie na jakąś część sekundy przed salwą — omdlał i upadł wraz w towarzyszami, pławiąc się w ich krwi, lecz nie draśnięty nawet żadną kulą. Po kilku godzinach został znaleziony i odniesiony w bezpieczne miejsce podczas zbierania trupów i rannych — co ocaleli przed bestjalstwem prusaków, przez p. J. Zaborowskiego, na którego opowieści opieram zaznaczenia tego faktu. Wieści o podanych tu już po sprawdzeniu naocznych lub też przez wiarogodne osoby faktach, przedostawały się na Pólko w przesadzonej do niemożliwości postaci. Wraz też z widokiem przerażonych do ostateczności osób, rannych lżej, których wieziono, pokaleczonych koni — odgłosem salw i pojedynczych wystrzałów, które dochodziły wyraźnie, wywoływało to nastrój niemożliwego zdenerwowania, zwłaszcza, że niektóre osoby z letniska bawiły w samem mieście, narażone na śmierć niechybną z rąk rozwścieczonego żołdactwa.
Wreszcie — koło godz. 5 1/2 usunęli się z miasta niemcy — zapowiadało to nowe bombardowanie.
Zaloguj się aby komentować