Hej Tomki, hej Tosie!
Na podstawie 3 ostatnich wpisów widzę na ten moment regularną tendencję spadkową w piorunach. Było 17, potem 11, a ostatnio 6. Czyli ten może mieć ze 2, a do kolejnego już pewnie będę musiał dopłacać XD No ale energia drożeje, rozumiem - nikt szastać piorunami nie zamierza w tych trudnych czasach. Kontynuuję opowieść
Po zimnej, bardzo wietrznej i mokrej nocy nastał wcale nie wyraźnie lepszy poranek. Wciąż słyszałem kropiący deszcz, ale trzeba oddać, że przynajmniej aż tak już nie wiało. Trzeba było zwlec tyłek z ciepłego śpiwora i rozpocząć przygotowania do wymarszu. Gdyby warunki były podobne do wczorajszych, dojście do kolejnego campingu mogłoby mi całkiem sporo zająć, bo planowałem jeszcze po drodze odbić w stronę Valle Francés, rzekomo jednego z dwóch najładniejszych miejsc na całym trekkingu. Mimo, że całość miała nieco ponad 20 km, w ulotce parku wyestymowali to na 9h łażenia. Nie było więc sensu zwlekać, nawet gdyby oznaczało to konieczność zwijania namiotu w deszczu.
Podczas śniadania zauważyłem, że przestało padać, co oznaczało pojawienie się możliwości osuszenia lekko namiotu i złożenia go we względnie komfortowych warunkach. Podczas składania tropiku znowu zaczęło padać, więc wziąłem już wszystko jak leci i wparowałem do polowej kuchni, żeby dokończyć dzieła. W sumie i tak podsuszałem już tam śpiwór, którego zewnętrzna warstwa nabrała wilgoci z powodu stykania się ze ścianką namiotu w nocy.
Mimo średniego wyspania się, chłodu i ogólnie niesprzyjającej aury na zewnątrz, nie traciłem rezonu. Nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani turyści. A ja zamierzałem się zajebiście dobrze ubrać.
Ciepłe spodnie trekkingowe, na to przeciwdeszczowe, koszulka merino, polar, kurtka przeciwdeszczowa (a na start również cienka puchówka pod nią, dopóki bym się nie rozgrzał chodząc). Do tego rękawiczki, opaska na głowę, ciepłe skarpety merino, w kieszeni kurtki czapka. Wydawało mi się, że jestem przygotowany na wszystko. Myliłem się.
Po 5 minutach od wyjścia rozebrałem się praktycznie do samej koszulki i miałem ochotę zmienić długie spodnie na szorty, bo nagle wyszło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło Ach ta górska pogoda, no nie przewidzisz. Właściwie to było to zgodne z tym co słyszałem o Patagonii wcześniej - na przestrzeni ciągu kilku godzin można tam zaznać 4 pór roku.
Po mniej więcej 2 godzinach dotarłem do rozwidlenia szlaku. Idąc prosto dotarłbym po 30 minutach do mojego kolejnego miejsca noclegowego. W lewo skręcało się natomiast do "Francuskiej Doliny". Jeszcze przed dotarciem do parku moim planem było najpierw dotarcie do kolejnego kempingu w celu rozbicia namiotu i zostawienia zbędnych rzeczy, żeby do Valle Francés iść już na lekko. Dowiedziałem się jednak zawczasu, że tuż obok rozwidlenia szlaków jest kolejny kemping, Italiano, w którym na spokojnie można zostawić zbędne rzeczy i ruszyć wyżej. No i faktycznie, mimo że sam kemping był nieczynny, można było złożyć pod zadaszeniem swój bagaż i ruszyć przed siebie.
Niestety od strażników parku rezydujących w Italiano dowiedziałem się, że można dotrzeć wyłącznie do pierwszego punktu widokowego Mirador Francés. Szlak wiodący wyżej, do Mirador Británico, był zamknięty ze względu na złe warunki pogodowe. Nie powiem, zasmuciło mnie to, bo chciałem zobaczyć wszystko co się dało. Na pytanie, czy faktycznie jest tak źle, odpowiedzieli, że na szlaku może być bardzo ślisko z powodu wczorajszych opadów śniegu, no a dwa - i tak nic tam nie zobaczę ze względu na niski pułap chmur. Faktycznie, mimo słońca prześwitującego gdzieniegdzie, tam dokąd szedłem wisiały niskie chmury, zapowiadające widoczność na jakieś 10 metrów.
Jeden punkt widokowy jest lepszy niż zero, więc ruszyłem przed siebie. Po niedługim czasie dotarłem do Mirador Francés. Tu miał nastąpić kres mojego spaceru. Zegarek pokazywał wczesną porę, więc nie miałem żadnych powodów do pośpiechu. Mogłem porozkoszować się widokami we względnym odosobnieniu (kilku turystów już tam było, ale znalazłem swój chichy kącik).
Po chwili pojawiła się parka, którą widziałem wcześniej. Też żałowali, że szlak jest zamknięty, ale stwierdzili, że pójdą choć kawałek dalej i najwyżej zawrócą przy kolejnej budce strażników parku. Kiwnąłem im na pożegnanie i wgapiłem się w szczyt, którego raz po raz schodziła niewielka lawina.
Słońce zaczęło przyjemnie przygrzewać. Aż postanowiłem posiedzieć z gołą klatą i przesuszyć swoją koszulkę mokrą od potu. Aura była naprawdę przyjemna. I tak leżąc sobie na rozgrzanym kamieniu i opalając blade ciało zdałem sobie sprawę, że tej parki nie ma już od dobrych 30 minut. Więc albo zastrzelił ich strażnik, albo błękit, który coraz śmielej poczynał sobie na niebie, zwiastował, że szlak nie jest aż tak zamknięty jak wcześniej słyszałem.
Ruszyłem w górę. Faktycznie wyglądało tak, jakby była szansa na widoki. Tylko co z tymi strażnikami? Może powiedzą mi, że teraz to już za późno, by iść w górę, bo nie zdążę na kemping przed zmrokiem?
Słowem kontekstu, każdy szlak miał określoną najpóźniejszą godzinę wyruszenia na niego. Po tej godzinie strażnicy rozpościerali szarfę broniącą dostępu do szlaku i pilnowali, by nikt sobie i im nie przysporzył kłopotu.
No i tak idę i idę i idę i... docieram na sam koniec. Żadnych strażników nie było. Mijam jedynie wspomnianą wcześniej parkę i jeszcze 2 inne osoby, które właśnie schodzą w dół, przechodząc przez kilkunastometrowy placek śniegu - jedyną pozostałość po wczorajszych opadach. Szlak więc okazał się całkowicie bezpieczny. A widoczność też niczego sobie, choć akurat słońce już nieśmiało skryło się za którąś z chmur.
Mam cały punkt widokowy dla siebie. Ucieszyło mnie, że cała reszta piechurów została karnie na pierwszym punkcie widokowym, a tylko garstka postanowiła nie posłuchać strażników. A z tej garstki zostałem tylko ja.
Rozsiadłem się na kamieniu i podziwiałem widoki. Tak po prostu. Bez pośpiechu, mimo że teoretycznie też powinienem wracać, by strażnicy na dole nie robili mi problemu. No i w sumie zostawiłem tam prawie wszystkie swoje rzeczy, więc wracając zbyt późno coś tam ryzykowałem, mimo ogólnego wrażenia bezpieczeństwa pod tym względem. Ale nie chciałem się spieszyć. Wiedziałem, że potrafię bardzo szybko schodzić, więc przeciągałem moment odwrotu do ostatniej chwili.
Ostatecznie spędziłem tam godzinę, w całkowitej samotności, jeśli nie liczyć ciekawskich ptaszków podchodzących pod sam plecak i próbujących wydziobać z jego bocznej kieszeni okruszki po batoniku zbożowym. Ruszyłem w dół o 45 później niż nakazywała mapa. Ale szło mi się świetnie, więc z 15 minutowym zapasem zbierałem swój bagaż z Italiano i ruszyłem na swój kemping.
Rozbiłem namiot na jednej z drewnianych platform postawionych na gęsto zalesionej skarpie (pod tym względem Campamento Francés jest inne od wszystkich pozostałych) i udałem się w stronę schroniska, znajdującego się kilkaset metrów dalej (bliżej jeziora). I tak jak początkowo myślałem, że przynajmniej oszczędzę pieniądze i wątrobę nie pijąc piwa przez tydzień, tak nie potrafiłem sobie odmówić tej drobnej przyjemności. Zwłaszcza że płacąc za dwa piwa z góry płaciło się mniej niż kupując pojedynczo - żal nie skorzystać
To właśnie w okolicach schroniska zrobiłem to główne zdjęcie dołączone do posta. I chyba podoba mi się ono najbardziej z całego dnia. Niby ta Francuska Dolina była jednym z najbardziej urokliwych miejsc na całej pętli dookoła Torres del Paine, no i faktycznie było tam pięknie, ale... jakoś tak znajomo. Nie różniło się to miejsce aż tak od innych, które miałem okazję kiedyś podziwiać. Nie zrozumcie mnie źle, było naprawdę pięknie, ale bardziej w pamięci wyrył mi się ten obraz ozłoconego zachodzącym słońcem trawiastego wzgórza nad jeziorem Nordenskjöld (dziwnie nordycka nazwa pochodzi od nazwiska odkrywcy jeziora - szwedzkiego geologa, który kręcił się tam na przełomie XIX i XX wieku). Wciąż jest to jedno z moich ulubionych zdjęć całego trekkingu.
#podroze #patagonia #chile #gory #polacorojo
e6316760-bc60-46d0-ac5b-e60ecd3f17bf
1eaa0c76-2d0b-42e3-ab49-d034a999a942
6736af17-d70b-4b01-838e-db5628b8e13e
7676db9c-2021-4400-87cd-4e1d829363c4
7ed7ea84-cbeb-4249-8a12-89b03185f3e0
Ramirezvaca

Dawaj dalej, mi się przyda, inspirujesz

Sniffer

@Ramirezvaca dziękuję Szanownemu Panu!

myjourneytojahh

Takie trochę Dolomity. Pierwsze skojarzenia to Drei Zinnen i Alpe di Siusi. Tak, czy inaczej, pięknie! Ps. Nie wiem jakim cudem przegapiłam poprzednie wpisy biorę się za nadrabianie!

Sniffer

@myjourneytojahh hah, miałem dokładnie to samo spostrzeżenie (zwłaszcza po kolejnych dniach, np. oglądając Base las Torres) - toż to Dolomity, ale w innej części globu!


Ale tak po prawdzie Dolomity podobały mi się nawet bardziej


Swoją drogą, nie wiedzieć czemu preferuję włoskie nazewnictwo i dla mnie to zawsze będą Tre Cime, a nie Drei Zinnen

myjourneytojahh

@Sniffer haha, a u mnie zależy, która nazwa mi bardziej "siądzie", bo np. wolę Brixen od Bressanone, ale jakoś Seiser Alm już mi nie leży xD ¯\_(ツ)_/¯

Zaloguj się aby komentować