Dziś historia #polacorojo z Punta Arenas - bardzo krótka. Nie rozpisuję się, bo spędziłem w tym największym mieście dalekiego chiliskiego południa zaledwie kilka godzin w drodze z Santiago de Chile do Puerto Natales. Piszę "największe miasto", choć mi zdawało się ledwie małą, senną mieściną. Zdziwiłem się więc czytając dziś, że mieszka tam ponad 100 tysięcy osób.
Kiedyś było to niezwykle istotne miasto portowe, skąd załogi statków przygotowywały się do trudnej przeprawy wokół przylądka Horn w stronę Europy, ale po budowie Kanału Panamskiego sytuacja oczywiście mocno się zmieniła i znaczenie miasta spadło.
W Punta Arenas wylądowałem pod wieczór, a jako że nie funkcjonował tam Uber, szukałem kogoś do współdzielenia kosztów taksówki w stronę centrum miasta. Szukałem kogoś o niemiejscowych rysach i udało mi się zgadać z pewnym Włochem, który nazajutrz miał lecieć na Antarktydę, czego cholernie mu zazdrościłem (no właśnie, Punta Arenas jest jednym z punktów startowych do odwiedzenia wiecznie zmarzniętego, siódmego kontynentu). Będąc we dwójkę można założyć, że koszt na osobę będzie dwukrotnie mniejszy, prawda? Należy jednak temu dopomóc. W tym celu najpierw podszedłem do taksówkarza w pojedynkę i po poznaniu ceny (zgodnej z tym, o czym czytałem wcześniej na grupach facebookowych dotyczących Chile) powiedziałem, że jest nas dwóch i że rozumiem, że cena się nie zmienia. Taksówkarz roześmiał się i potwierdził.
Pomyślicie - no a czemu niby cena miałaby być inna? Pozwólcie, że dokończę. Taksówkarz kazał nam chwilę poczekać, po czym po 3 minutach wrócił z jakąś kobieciną, wyglądającą na ewidentnie miejscową - okazała się być trzecią pasażerką. Gdy wysiadła jako pierwsza, Włoch mówi do mnie - Ty, zauważyłem, że ona zapłaciła dokładnie tyle, ile my płacimy za nas 2. Co w sumie faktycznie dziwne, że jako lokals została potraktowana gorzej niż 2 gringos.
W skromnym hostelu (ciemnawo, brak ogrzewania - grube kołdry na piętrowych łóżkach, nieheblowane deski jako podłoga) poznałem kilku viajeros, czyli podróżnych takich jak ja. Długo nie pogadaliśmy, bo wcześnie rano trzeba było wstawać na autokar do Puerto Natales, ale fajnie było poznać trochę historii czy planów innych osób przy kieliszku (a raczej szklance) czerwonego chilijskiego wina w przystępnej cenie.
Niedziela, 7 rano. Idę opustoszałymi uliczkami zaspanego miasteczka w stronę dworca. W ciągu 20 minut marszu zauważyłem może 2 samochody przejeżdżające w oddali. Zatrzymuję się na chwilę i podziwiam linię brzegową miasta z jednego z pagórków, które porosły domostwa i poprzecinały ulice (stąd właśnie załączone zdjęcie).
Nagle jak coś nie zatrąbi wściekle! Obracam się zaskoczony tym nagłym atakiem na moje błony bębenkowe i moim oczom ukazuje się stary, wiśniowo-rdzawy pickup, a za jego kierownicą pomarszczona staruszka w maseczce, wygrażająca mi rękoma i pokazująca, bym i ja zasłonił usta i nie roznosił zarazy. Rozglądam się, by ocenić ilu żywotom zagrażam swym nieodpowiedzialnym zachowaniem. Pół kilometra dalej widzę mewę w locie. Tak, to pewnie o nią chodzi.
W sumie zapomniałem o tym napisać wcześniej, ale w Santiago też ludzie chodzili w maseczkach dość tłumnie - nawet w ogrodach i parkach. W Polsce wówczas już mało kto się tym przejmował, ale Chile jeszcze dość poważnie podchodziło do obostrzeń i mniej niż 5% ludzi widziałem bez masek w miejscach publicznych.
To tyle na dziś! Pisać dalej? Czy dać se siana?
#podroze #chile #patagonia #polacorojo
PS. W komentarzu daję jeszcze małą fotograficzną zagadkę dla chętnych.
Pytanie dla chętnych - jak sądzicie, do czego służą zaznaczone na zdjęciu konstrukcje?
@Sniffer
Pytanie dla chętnych - jak sądzicie, do czego służą zaznaczone na zdjęciu konstrukcje?
Na baniaki z mlekiem albo coś w tym stylu?
@Sniffer A no i dawaj więcej gringo
@Sniffer tam gdzieś w Ameryce południowej (chyba Chile) jest takie święto, że raz w roku możesz kogoś wyzwać na pojedynek i się napierdalac bezkarnie. Mieszkańcy idą na jakąś górę i tam to robią. To jakieś lokalne święto. Kojarzysz? Od jakiegoś czasu szukam jak to się nazywało, ale nie mogę znaleźć, a myślę żeby tam się udać i napierdalac się z lokalsami
@Randy_Robinson LOL, brzmi jak akcja filmu "Noc oczyszczenia", którego nie widziałem, ale słyszałem o koncepcie xD
Niestety poza światem filmu nie słyszałem o takiej tradycji
@PanHeniek Dziękuję za słowa otuchy! I nie zgadłeś niestety, nie na mleko
@Sniffer No ba, pewnie, że pisać! Dzielnie czytam!
@bojowonastawionaowca kłaniam się nisko szanownemu Panu
@Sniffer pisać
@PdG_PL po słowach zachęty aż by się chciało siadać do kolejnego wpisu! Uszanowanko
@Sniffer miejsce na płody rolne do sprzedaży (samoobsługowej)
@Analnydestruktor nope. W innej zagadce narzekałeś, że zbyt oczywiste. Może tu jest tak samo?
@Sniffer skrzynka na pocztę
@Analnydestruktor wciąż nie, ale pod pewnym względem dobrze myślisz. Dodam więc, że taka konstrukcja stoi przed każdym domem
@Sniffer chciało by się powiedzieć, że nie jak na pocztę to na paczki, ale w sumie to to samo, a innych pomysłów mi brak ¯\_(ツ)_/¯
Zagadka już rozwiązana w komentarzach do innego wpisu - konstrukcja służy do wstawiania tam śmieci - a konkretniej worków ze śmieciami. Są to więc trochę dziwaczne i średnio moim zdaniem praktyczne "kubły na śmieci". Piszę "kubły" a nie "kosze", bo kosze są do użytku publicznego, a kubły prywatnego
Zaloguj się aby komentować