Dziś w sumie nudnawe, ale te nudnawe też trzeba.
O zastosowaniu kompasu w nawigacji.
Trochę legendy.
Lolang -- chińska komanderia (jednostka administracyjna) na terenach dzisiejszej Korei Północnej. Istniała w latach ~100 p.n.e. -300 n.e.
Min-Jue -- jedno z chińskich królestw, obecnie tereny prowincji Fujian, wschodnie wybrzeże Chin.
=============================
Ręka bogini
Tang-In stał w postawie pełnej szacunku przed swoim ojcem, czcigodnym Tang-Szu i wyjaśniał półgłosem, zerkając na siedzących pod drugą ścianą cudzoziemców:
-- Oni zapłaciliby bardzo wiele za przewiezienie ich do Lolang, ojcze. Mówią, że im się spieszy.
-- Za dwa dni nasze dżonki powracają z Min-Jue. Zawieziesz ich. synu. Po to mamy dżonki. żeby przewozić towar i podróżnych.
-- Ale oni chcą, abyśmy płynęli środkiem morza, prosto na Lolang, o wiele, wiele li odległości od brzegów.
-- O wiele li odległości od brzegów? Ależ to szaleńcy! Jakim sposobem dopłyniecie do Lolang, nie trzymając się brzegów? Macie zabłądzić na morzu i wpaść w ręce korsarzy? Jeszcze jeżeli noce byłyby pogodne. moglibyście się kierować na Gwiazdę Północnej Bogini, ale mamy teraz porę dżdżystą i niebo pokryte chmurami.
Niespodziewanie wśród przysłuchujących się cudzoziemców następuje jakieś poruszenie. Jeden z nich powtarza chińskie słowo "bogini". Czcigodny Tang-Szu spogląda na nich z pobłażliwym zdziwieniem.
Wie. że długonosi nie znają języka chińskiego, cóż wiec oznacza powtarzanie tego jednego usłyszanego słowa?
Ale Tang-ln umie się z długonosymi porozumieć, Zwraca się do nich, wymienia kilka uprzejmych zdań, po czym wyjaśnia ojcu:
-- Okazuje się, że znają parę słów chińskich. Oni myśleli, że mówimy nie o Bogini-Północnej-Gwiazdy, ale o Bogini-Kierującej-Wozem-Na-Południe. Bardzo ich te wozy zajmują. Śmieszni ludzie — jak to cudzoziemcy.
Wreszcie długonosi pożegnali się i odeszli, zapowiadając. że wrócą za dwa dni, gdy dżonki Tang-Inga będzie już można załadować towarem.
-- Czcigodny ojcze -- mówi Tang-In szeptem -- mnie się zdaje. że nie o przewiezienie towaru im idzie. To wysłańcy polityczni. Oni chcą opłynąć z daleka prowincje Czekiang, a wszakże książę Czekiang jest w wojnie z Lolang. Powinni nam dobrze zapłacić za to przewiezienie. Tylko nie wiem. jak sobie damy radę z to podróżą z dala od brzegów -- kończy zafrasowany.
Tang-Szu podnosi się z siedzenia.
-- Gdzie cudzoziemcy mogli dziś zobaczyć wóz Bogini-Kierującej-Na-Południe? -- pyta nieoczekiwanie.
-- Widziałem dziś dwa wozy – odpowiada zdziwiony In. -- Jeden to tu blisko, nad Żółtym Potokiem, gdzie Hiang-Fei buduje sobie nowy dom. A drugi koło pagody Ho-Hai, tam Wu-Gung chce wybrać miejsce na grób rodzinny.
-- Prowadź mnie nad Żółty Potok -- mówi czcigodny Tang-Szu.
Z daleka już było widać, że nad Żółtym Potokiem ma powstać nowa siedziba ludzka. Na obszernym placu leżały zwiezione wielkie kamienie na fundamenty, obrobione bale drzew na ściany budynku, a nawet złożono tu już glinianą dachówkę. Nie brakowało też ludzi: murarzy i cieślów. Ale nikt nie pracował. Wszyscy kroczyli w nabożnym skupieniu za kapłanem, który -- ubrany w żółtą szatę -- jechał na małym wozie, zaprzężonym w cztery białe woły. Kapłan objeżdżał plac przeznaczony pod budowę, zatrzymując co chwila swój zaprząg i śpiewając gardłowym głosem jakąś pieśń.
Ale nadszedł moment, gdy zatrzymał się, wyciągnął rękę ku niebu i zaintonował inną pieśń, gwałtowną, głośną i szybką. Tłum wybuchnął okrzykami radości. Zaraz też podszedł główny budowniczy z pomocnikami i zaczął wyznaczać na placu zarys przyszłego budynku.
-- Bogini wskazała dokładną stronę południową, w którą mają być skierowane drzwi domu, aby moce nadprzyrodzone były przychylne -- szepnął nabożnie Tang-in.
Ale stary Tang-Szu nie zwrócił uwagi na te słowa. Podsunął się bliżej i spojrzał uważnie na wóz kapłański. Widział go przecież tyle razy, ale dziś go on szczególnie zainteresował. Na osi łączącej koła wznosił się pionowo drążek kierowniczy, połączony z nią mechanizmem zębatym z drewnianych kołków. Na wierzchołku kierownicy umieszczony był niewielki, żelazny posążek bogini z prawą ręką wyciągniętą przed siebie. Posążek był osadzony w ten sposób, że mógł się okręcać wkoło -- i gdy wóz skręcał w prawo czy w lewo, bogini obracała się tak że ręka jej wskazywała zawsze w jedną stronę -- na południe. I Tang-Szu pomyślał, że wścibscy cudzoziemcy może bez przyczyny tak się interesowali posążkiem.
-- Gdyby na plecach bogini umieścić siedzącego w koszyku jej syna, tak jak to matki noszą swoje dzieci, i gdyby mały bożek miał też rączkę wyciągniętą przed siebie, wskazywałaby oczywiście Gwiazdę Północną -- szepnął Tang-Szu.
-- Bożek na plecach bogini? O czym ty myślisz, ojcze? -- spytał zdumiony In. O tym, że Lolang leży przez może na północ od nas -- odpowiedział zamyślony Tang-Szu.
=====================
Do portu Nan-Hai wchodził wspaniały okręt cesarski. Powracał z dalekiej podróży od ludów południowych, skąd przywoził daniny składane przez władców drobnych państewek Synowi Nieba. Zebrani w porcie gapie podziwiali cztery potężne maszty z czworokątnymi żaglami, które były usztywnione przez gęsto naszyte listewki z bambusu.
-- Ten okręt jest wieczny. On nigdy nie zatonie -- opowiadał na brzegu jakiś świadomy rzeczy starzec – Jego ładownia jest podzielona na dziesięć komór wodoszczelnych. Nawet jeśli kadłub w którymś miejscu zostanie przedziurawiony, woda go nie zaleje. Żaden naród na świecie nie ma takich statków jak nasze.
Słuchano go z szacunkiem i podziwiano bogato złoconego olbrzyma, na którym uwijało się paręset osób załogi. Nikt nie zwracał uwagi na dżonkę, własność rodziny Tang, którą w tej chwili cicho i sprawnie załadowywali cudzoziemscy podróżni. Nie była ona oczywiście tak wspaniała jak okręt cesarski, ale ze swoimi dwoma masztami i żaglami również usztywnionymi za pomocą listewek bambusowych wyglądała zręcznie i pewnie.
Towaru cudzoziemcy mieli rzeczywiście niewiele. Prędko się z nimi uporali, weszli na pokład i już byli gotowi do odpłynięcia. Ale Tang-In, który miał poprowadzić statek do Lolang, nie spieszył się. Stał na wybrzeżu i spoglądał w stronę miasta. Oto już nadchodził czcigodny ojciec, pan Tang-Szu, wsparty na ramieniu młodszego syna, Kiao. In zbliżył się pospiesznie, wsparł ojca z drugiej strony i wprowadził na pokład dżonki.
Było tu pusto. Wszyscy długonosi, jakby nie chcieli się narzucać obcym oczom, skryli się pod pokładem. Pozostał tylko najważniejszy z nich o długiej, czarnej kędzierzawej brodzie. Tang-Szu nie zwrócił na niego uwagi. Poszedł na dziób statku i na przeciągniętej tu linie zawiesił mały, ciemny przedmiot. In i jego marynarze popatrzyli z nabożną powagą.
Przywódca cudzoziemców zbliżył się ciekawie i spojrzał na przedmiot.
-- Bogini! -- wykrzyknął jedyne chińskie słowo, jakie znał.
Tang-In skinął głową.
-- Bogini poprowadzi nas przez morze do Lolang -- stwierdził językiem cudzoziemca. -- Bogini będzie zawsze odwrócona plecami do Lolang. A z powrotem, gdy przyjdzie nam wracać do Nan-Hai, będziemy się trzymać kierunku, jaki wskaże jej palec.
Cudzoziemiec przyglądał się ciekawie posążkowi zawieszonemu na cienkiej nitce z włókien bambusowych. Rzekł zdziwiony:
-- To z żelaza?
-- Z żelaza i nie z żelaza -- rzekł niechętnie Tang-in. -- To jest takie niezwykłe żelazo, bardzo rzadko spotykane. Bogowie sprawiają, że jeśli nada mu się taki wydłużony kształt i osadzi swobodnie , to jeden jego koniec zwróci się zawsze na południu.
-- To znaczy, że drugi zwraca się zawsze na północ?
-- Ano, na to wychodzi -- przyznał In.
-- Ale nikt dotąd nie używał go do czego innego niż dla wyznaczania kierunku stawianego domu lub grobowca. Dopiero mój czcigodny ojciec wpadł na pomysł...
Umilkł nagle, przeprosił cudzoziemca i odszedł, jakby miał coś do wykonania przed odjazdem. W rzeczywistości przerwał, bo sobie nagle przypomniał ze zgryzotą, że kiedy rozmawiali parę dni temu o podróży, to właśnie cudzoziemiec zainteresował się boginią wskazującą południe. I to jakby podsunęło myśl ojcu, że bogini mogłaby wyznaczać drogę na morzu. Rzeczywiście, ojciec wtedy kazał od razu zaprowadzić się do Żółtego Potoku, gdzie przebywała bogini na swoim wozie...
-- Może i naprowadził ojca na tę myśl. Ale nie stałoby się tak, gdyby nie zobaczył bogini u nas, na naszej ziemi -- pomyślał In i poweselał.
Tang-Szu odchodził. In sprowadził ojca na brzeg, pochylił się przed nim w ukłonie i powrócił spiesznie na statek.
Cudzoziemski podróżny wciąż jeszcze stał przed posążkiem i przyglądał mu się.
-- Podziękuj, panie, bogini -- rzekł do niego Tang-In. -- Dzięki niej odbędziemy podróż nie wzdłuż brzegów, jak wszyscy dotąd pływali, ale przez sam środek morza. Ręka bogini nas zaprowadzi, choć będzie nawet wskazywała południe.
======
Autor: mgr Hanna Korab
Źródło: Kalejdoskop Techniki, nr 3 (194), 1973.
O zastosowaniu kompasu w nawigacji.
Trochę legendy.
Lolang -- chińska komanderia (jednostka administracyjna) na terenach dzisiejszej Korei Północnej. Istniała w latach ~100 p.n.e. -300 n.e.
Min-Jue -- jedno z chińskich królestw, obecnie tereny prowincji Fujian, wschodnie wybrzeże Chin.
=============================
Ręka bogini
Tang-In stał w postawie pełnej szacunku przed swoim ojcem, czcigodnym Tang-Szu i wyjaśniał półgłosem, zerkając na siedzących pod drugą ścianą cudzoziemców:
-- Oni zapłaciliby bardzo wiele za przewiezienie ich do Lolang, ojcze. Mówią, że im się spieszy.
-- Za dwa dni nasze dżonki powracają z Min-Jue. Zawieziesz ich. synu. Po to mamy dżonki. żeby przewozić towar i podróżnych.
-- Ale oni chcą, abyśmy płynęli środkiem morza, prosto na Lolang, o wiele, wiele li odległości od brzegów.
-- O wiele li odległości od brzegów? Ależ to szaleńcy! Jakim sposobem dopłyniecie do Lolang, nie trzymając się brzegów? Macie zabłądzić na morzu i wpaść w ręce korsarzy? Jeszcze jeżeli noce byłyby pogodne. moglibyście się kierować na Gwiazdę Północnej Bogini, ale mamy teraz porę dżdżystą i niebo pokryte chmurami.
Niespodziewanie wśród przysłuchujących się cudzoziemców następuje jakieś poruszenie. Jeden z nich powtarza chińskie słowo "bogini". Czcigodny Tang-Szu spogląda na nich z pobłażliwym zdziwieniem.
Wie. że długonosi nie znają języka chińskiego, cóż wiec oznacza powtarzanie tego jednego usłyszanego słowa?
Ale Tang-ln umie się z długonosymi porozumieć, Zwraca się do nich, wymienia kilka uprzejmych zdań, po czym wyjaśnia ojcu:
-- Okazuje się, że znają parę słów chińskich. Oni myśleli, że mówimy nie o Bogini-Północnej-Gwiazdy, ale o Bogini-Kierującej-Wozem-Na-Południe. Bardzo ich te wozy zajmują. Śmieszni ludzie — jak to cudzoziemcy.
Wreszcie długonosi pożegnali się i odeszli, zapowiadając. że wrócą za dwa dni, gdy dżonki Tang-Inga będzie już można załadować towarem.
-- Czcigodny ojcze -- mówi Tang-In szeptem -- mnie się zdaje. że nie o przewiezienie towaru im idzie. To wysłańcy polityczni. Oni chcą opłynąć z daleka prowincje Czekiang, a wszakże książę Czekiang jest w wojnie z Lolang. Powinni nam dobrze zapłacić za to przewiezienie. Tylko nie wiem. jak sobie damy radę z to podróżą z dala od brzegów -- kończy zafrasowany.
Tang-Szu podnosi się z siedzenia.
-- Gdzie cudzoziemcy mogli dziś zobaczyć wóz Bogini-Kierującej-Na-Południe? -- pyta nieoczekiwanie.
-- Widziałem dziś dwa wozy – odpowiada zdziwiony In. -- Jeden to tu blisko, nad Żółtym Potokiem, gdzie Hiang-Fei buduje sobie nowy dom. A drugi koło pagody Ho-Hai, tam Wu-Gung chce wybrać miejsce na grób rodzinny.
-- Prowadź mnie nad Żółty Potok -- mówi czcigodny Tang-Szu.
Z daleka już było widać, że nad Żółtym Potokiem ma powstać nowa siedziba ludzka. Na obszernym placu leżały zwiezione wielkie kamienie na fundamenty, obrobione bale drzew na ściany budynku, a nawet złożono tu już glinianą dachówkę. Nie brakowało też ludzi: murarzy i cieślów. Ale nikt nie pracował. Wszyscy kroczyli w nabożnym skupieniu za kapłanem, który -- ubrany w żółtą szatę -- jechał na małym wozie, zaprzężonym w cztery białe woły. Kapłan objeżdżał plac przeznaczony pod budowę, zatrzymując co chwila swój zaprząg i śpiewając gardłowym głosem jakąś pieśń.
Ale nadszedł moment, gdy zatrzymał się, wyciągnął rękę ku niebu i zaintonował inną pieśń, gwałtowną, głośną i szybką. Tłum wybuchnął okrzykami radości. Zaraz też podszedł główny budowniczy z pomocnikami i zaczął wyznaczać na placu zarys przyszłego budynku.
-- Bogini wskazała dokładną stronę południową, w którą mają być skierowane drzwi domu, aby moce nadprzyrodzone były przychylne -- szepnął nabożnie Tang-in.
Ale stary Tang-Szu nie zwrócił uwagi na te słowa. Podsunął się bliżej i spojrzał uważnie na wóz kapłański. Widział go przecież tyle razy, ale dziś go on szczególnie zainteresował. Na osi łączącej koła wznosił się pionowo drążek kierowniczy, połączony z nią mechanizmem zębatym z drewnianych kołków. Na wierzchołku kierownicy umieszczony był niewielki, żelazny posążek bogini z prawą ręką wyciągniętą przed siebie. Posążek był osadzony w ten sposób, że mógł się okręcać wkoło -- i gdy wóz skręcał w prawo czy w lewo, bogini obracała się tak że ręka jej wskazywała zawsze w jedną stronę -- na południe. I Tang-Szu pomyślał, że wścibscy cudzoziemcy może bez przyczyny tak się interesowali posążkiem.
-- Gdyby na plecach bogini umieścić siedzącego w koszyku jej syna, tak jak to matki noszą swoje dzieci, i gdyby mały bożek miał też rączkę wyciągniętą przed siebie, wskazywałaby oczywiście Gwiazdę Północną -- szepnął Tang-Szu.
-- Bożek na plecach bogini? O czym ty myślisz, ojcze? -- spytał zdumiony In. O tym, że Lolang leży przez może na północ od nas -- odpowiedział zamyślony Tang-Szu.
=====================
Do portu Nan-Hai wchodził wspaniały okręt cesarski. Powracał z dalekiej podróży od ludów południowych, skąd przywoził daniny składane przez władców drobnych państewek Synowi Nieba. Zebrani w porcie gapie podziwiali cztery potężne maszty z czworokątnymi żaglami, które były usztywnione przez gęsto naszyte listewki z bambusu.
-- Ten okręt jest wieczny. On nigdy nie zatonie -- opowiadał na brzegu jakiś świadomy rzeczy starzec – Jego ładownia jest podzielona na dziesięć komór wodoszczelnych. Nawet jeśli kadłub w którymś miejscu zostanie przedziurawiony, woda go nie zaleje. Żaden naród na świecie nie ma takich statków jak nasze.
Słuchano go z szacunkiem i podziwiano bogato złoconego olbrzyma, na którym uwijało się paręset osób załogi. Nikt nie zwracał uwagi na dżonkę, własność rodziny Tang, którą w tej chwili cicho i sprawnie załadowywali cudzoziemscy podróżni. Nie była ona oczywiście tak wspaniała jak okręt cesarski, ale ze swoimi dwoma masztami i żaglami również usztywnionymi za pomocą listewek bambusowych wyglądała zręcznie i pewnie.
Towaru cudzoziemcy mieli rzeczywiście niewiele. Prędko się z nimi uporali, weszli na pokład i już byli gotowi do odpłynięcia. Ale Tang-In, który miał poprowadzić statek do Lolang, nie spieszył się. Stał na wybrzeżu i spoglądał w stronę miasta. Oto już nadchodził czcigodny ojciec, pan Tang-Szu, wsparty na ramieniu młodszego syna, Kiao. In zbliżył się pospiesznie, wsparł ojca z drugiej strony i wprowadził na pokład dżonki.
Było tu pusto. Wszyscy długonosi, jakby nie chcieli się narzucać obcym oczom, skryli się pod pokładem. Pozostał tylko najważniejszy z nich o długiej, czarnej kędzierzawej brodzie. Tang-Szu nie zwrócił na niego uwagi. Poszedł na dziób statku i na przeciągniętej tu linie zawiesił mały, ciemny przedmiot. In i jego marynarze popatrzyli z nabożną powagą.
Przywódca cudzoziemców zbliżył się ciekawie i spojrzał na przedmiot.
-- Bogini! -- wykrzyknął jedyne chińskie słowo, jakie znał.
Tang-In skinął głową.
-- Bogini poprowadzi nas przez morze do Lolang -- stwierdził językiem cudzoziemca. -- Bogini będzie zawsze odwrócona plecami do Lolang. A z powrotem, gdy przyjdzie nam wracać do Nan-Hai, będziemy się trzymać kierunku, jaki wskaże jej palec.
Cudzoziemiec przyglądał się ciekawie posążkowi zawieszonemu na cienkiej nitce z włókien bambusowych. Rzekł zdziwiony:
-- To z żelaza?
-- Z żelaza i nie z żelaza -- rzekł niechętnie Tang-in. -- To jest takie niezwykłe żelazo, bardzo rzadko spotykane. Bogowie sprawiają, że jeśli nada mu się taki wydłużony kształt i osadzi swobodnie , to jeden jego koniec zwróci się zawsze na południu.
-- To znaczy, że drugi zwraca się zawsze na północ?
-- Ano, na to wychodzi -- przyznał In.
-- Ale nikt dotąd nie używał go do czego innego niż dla wyznaczania kierunku stawianego domu lub grobowca. Dopiero mój czcigodny ojciec wpadł na pomysł...
Umilkł nagle, przeprosił cudzoziemca i odszedł, jakby miał coś do wykonania przed odjazdem. W rzeczywistości przerwał, bo sobie nagle przypomniał ze zgryzotą, że kiedy rozmawiali parę dni temu o podróży, to właśnie cudzoziemiec zainteresował się boginią wskazującą południe. I to jakby podsunęło myśl ojcu, że bogini mogłaby wyznaczać drogę na morzu. Rzeczywiście, ojciec wtedy kazał od razu zaprowadzić się do Żółtego Potoku, gdzie przebywała bogini na swoim wozie...
-- Może i naprowadził ojca na tę myśl. Ale nie stałoby się tak, gdyby nie zobaczył bogini u nas, na naszej ziemi -- pomyślał In i poweselał.
Tang-Szu odchodził. In sprowadził ojca na brzeg, pochylił się przed nim w ukłonie i powrócił spiesznie na statek.
Cudzoziemski podróżny wciąż jeszcze stał przed posążkiem i przyglądał mu się.
-- Podziękuj, panie, bogini -- rzekł do niego Tang-In. -- Dzięki niej odbędziemy podróż nie wzdłuż brzegów, jak wszyscy dotąd pływali, ale przez sam środek morza. Ręka bogini nas zaprowadzi, choć będzie nawet wskazywała południe.
======
Autor: mgr Hanna Korab
Źródło: Kalejdoskop Techniki, nr 3 (194), 1973.
ale taguj #bogini
@SteveJohnny Ale tu jest ręka a nie dupa. ¯_(ツ)_/¯
@Polinik a właśnie, że nie nudne.
@SteveJohnny i co jeszcze, żeby mi się nie pokazywało, bo mam tamto gówno zablokowane?
Zaloguj się aby komentować