Bruderferajn - pierwsza polska organizacja mafijna
KronikidziejowBruderferajn była swojego rodzaju związkiem zawodowym złodziei. W latach 20. XX wieku należał do niej niemal każdy wileński bandzior.
Samopomoc złodziejska
W poszukiwaniu lepszego życia
Na początku XX wieku Wilno było wyjątkowo niebezpiecznym miejscem. Kilkadziesiąt lat wcześniej stało się azylem dla wielu rosyjskich Żydów zmuszonych ukazem carskim do opuszczenia ojczyzny. Ulice miasta zaroiły się od uciekinierów, którzy w krotkim czasie stworzyli silną, niezasymilowaną diasporę kultywującą własne zwyczaje i normy społeczne.
Gwałtowny napływ dziesiątek ludzi do Wilna automatycznie przełożył się na wzrost bezrobocia, a w konsekwencji i przestępczości. Nowi mieszkańcy miasta mieli problem ze znalezieniem gwarantującej godziwe wynagrodzenie pracy. Niektórzy z nich byli zawodowymi przestępcami, więc od razu wrócili do wyuczonego zawodu. Kolejni schodzili na złą drogę, chcąc ratować się przed biedą i śmiercią z głodu.
Wilno jak Gotham City
Władze carskie robiły, co mogły, aby prawowici mieszkańcy Wilna czuli się bezpiecznie. Pilnujący ulic policjanci nie patyczkowali się ze schwytanymi bandydami. Ci, którzy mieli nieszczęście wpaść na gorącym uczynku, stawali przed zwoływanym ad hoc sądem doraźnym i kończyli przeważnie na szubienicy. Mimo surowych kar wiele wileńskich uliczek, na przykład Nowogrodzka (Naugarduko), cieszyło się tak fatalną sławą, że nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuszczał nawet w dzień.
„Cała przyległa dzielnica- pisał dziennikarz magazynu kryminalnego >>Tajny Detektyw<<– z labiryntem krętych, ciasnych i ciemnych uliczek, jak daleko sięga pamięć najstarszych mieszkańców Wilna, była stale siedliskiem szumowin miejskich. Zbierali się tu wszelkiego rodzaju przestępcy, zaczynając od drobnych kieszonkowców, a kończąc na niebezpiecznych włamywaczach i bandytach, dla których zamordowanie człowieka było rzeczą najzupełniej zwyczajną. Zbierały się tu najgorszego autoramentu kobiety, ich kochankowie, sutenerzy, uwijali się pomiędzy nimi szulerzy, paserzy, lichwiarze i cały legion indywiduów, dla których źródłem egzystencji była zbrodnia, hazard, rozpusta”.
Związek Braci
Był rok 1911 r. kiedy dwaj przyjaciele- Saszka Lichtsohn (znany szerzej jako Chana Bobkes) i Aron Wójcik (pseudonim Orzeł Setka)- wpadli na pomysł założenia organizacji przestępczej wzorowanej na włoskiej i amerykańskiej mafii. Pewnego styczniowego wieczora zwołali złodziejski synod w jednej z najbardziej zakazanych spelun, należących niegdyś do niejakiej Sońki Złotej Rączki.
Według legendy bandyci obradowali w knajpie przez 7 dni i nocy, aby wreszcie powołać do życia Bruderferajn, co w języku jidysz oznacza Związek Braci. Stanowiła ona połączenie kasy zapomogowo- pożyczkowej, ubezpieczalni i związku zawodowego dla wszelkiej maści przestępców trudniących się swoim rzemiosłem na wileńskich ulicach.
Skromne złego początki
Bruderferajn zaczęła działalność z niskiego C. Jej głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa swoim członkom w razie wpadki, procesu sądowego, zranienia lub śmierci. Mówiąc konkretniej: każdy członek organizacji w zamian za uiszczaną co miesiąc składkę mógł liczyć na zabezpieczenie finansowe doraźnych potrzeb. Niektórym przestępcom pokrywano koszty adwokata, innym wypłacano “chorobowe”, kiedy ze względu na stan zdrowia mieli chwilową przerwę w pracy. W przypadku śmierci członka Bruderferajn jego rodzina mogła liczyć na zadośćuczynienie, dzięki któremu nie groziła jej bezdomność i głód.
Wielu wileńskich gangsterów uznało inicjatywę Bobkesa i Wójcika za interesującą i godną poparcia. Grupie trudno było jednak utrzymać wewnętrzną dyscyplinę. Co bardziej krewcy bandyci mieli problem z podporządkowaniem się jednemu szefowi. Z tego powodu Bruderferajn na początku nie działała sprawnie. Trudniła się głównie drobnymi kradzieżami i wymuszeniami. Dopiero z czasem urosła w siłę.
Związek zawodowy bandytów
Wybuch I wojny światowej wydatnie przyczynił się do rozwoju organizacji. Władze państwowe utraciły kontrolę nad miastem. Mimo zaostrzenia kar za drobne przestępstwa, bezpieczeństwo na ulicach drastycznie się pogorszyło. Wojenna zawierucha sprzyjała Braciom. Obrotni bandyci często napadali na wojskowe transporty, jednak ich głównym źródłem utrzymania były rozboje.
Wkrótce do organizacji należało już 1000 członków (na 190 tys. mieszkańców Wilna w 1921 r.). Byli wśród nich różnej maści przestępcy: fałszerze,włamywacze, karciani oszuści, zwykli złodzieje, paserzy. Wpłacane przez nich składki szły m.in. na łapówki dla funkcjonariuszy policji urzędników państwowych, leczenie, pogrzeby. Z uwagi na tak duże zainteresowanie, “związek zawodowy bandytów”- aby sprawnie działać- musiał przyjąć formalne kształty.
Płacz i płać
“Wielka liczba członków i różnorodność oraz mnogość operacji Bruderferajnu wymagały stałego aparatu administracyjnego.- napisali w “Ostatnich latach polskiego Wilna” Sławomir Koper i Tomasz Stańczyk- Toteż w domu Lewinsohna przy ulicy Zawalnej [Pylimo] urządzono kancelarię, gdzie były prowadzone kartoteki kupców i zamożniejszych mieszkańców Wilna, księgi obrachunkowe, czarne księgi przewinień, wykroczeń i zdrad poszczególnych członków oraz znajdowała się kasa ogniotrwała z funduszem organizacyjnym.”
W kancelarii gromadzono również dane na temat samych składkowiczów oraz zdeponowanych przez nich kwot. Codziennie przy Zawalnej przewijały się tłumy interesantów. Wileńscy przedsiębiorcy osobiście pojawiali się w domu Lewinsohna, by uiścić nałożony przez bandziorów haracz. Całe miasto opłacało się Bruderferajn. Ten, kto nie zamierzał się podporządkować, był bity, zastraszany, szantażowany.
O bezkarności łotrów zrzeszonych w grupie przekonał się pewien krnąbrny kupiec. W 1915 r. mężczyzna zdecydował się zakończyć działalność gospodarczą i wyjechać do Rosji. Bobkes i spółka wystosowali do niego list, w którym zażądali astronomicznego wręcz okupu opiewającego na 3 tysiące rubli w złocie w zamian za pozwolenie na opuszczenie miasta. Nieustraszony kupiec nie ugiął się pod naciskiem bandytów i złożył zawiadomienie na policji. Niedługo później jego mieszkaniem wstrząsnął potężny wybuch. Bruderferajn podłożyło w kamienicy opornego bogacza bombę. W wyniku eksplozji ucierpiał on sam oraz jego małoletni syn.
Łotrowska sprawiedliwość
Na czele związku stał pięcioosobowy zarząd. Do jego obowiązków należało nie tylko wypłacanie zapomóg, ale również… sądzenie członków oskarżonych o sprzeniewierzenie się zasadom grupy. Obrady “sądu” miały miejsce w najobskórniejszych wileńskich knajpach, do których zapuszczali się tylko wtajemniczeni w przestępczy półświatek goście. Wszystko wyglądało, jak należy. Był oskarżony, adwokat, prokurator i sędzia. W ramach kary najczęściej stosowano pobicie. Czasami, kiedy nastroje były wyjątkowo gorące, bito i bez “rozprawy”.
Wobec stróżów prawa członkowie Bruderferajn czuli się całkowicie bezkarni. Niektórzy chętnie paradowali po ulicach Wilna z bronią, chociaż zabójstwami trudnili się rzadko. Przestrzegali wewnętrznego kodeksu honorowego, zabraniającego m.in. okradania sąsiadów. Bez skrępowania znakowali wileńskie kamienice tajemniczymi symbolami nargryzmolonymi kredą. Duże kółko z mniejszym w środku oznaczało, że miejscówka nie ma niczego ciekawego do zaoferowania. Trójkątny zygzak- uwaga, pies.
Zdrada
Mieszkańcom Wilna mogło się wydawać, że Bruderferajn będzie ich terroryzować do końca świata. Tymczasem w 1924 r. organizacja zaczęła się chwiać. Gwoździem do trumny okazało się zamordowanie niejakiego Elki Gurwicza, złodzieja o buntowniczej naturze, który nie chciał uznać zwierzchnictwa Lichtsohna i Wójcika.
„Ignorując rozkazy zarządu"- donosiła ówczesna prasa. - "Łupił opodatkowane obiekty, drwił z organizacji, nie wpłacał składek ani procentów, na wszelkie upomnienia odpowiadał obelżywymi słowami, i nawet z bronią w ręku rzucał się na członków zarządu. w końcu postanowiono się go pozbyć (...) W kilka dni po wyroku Gurwicz stał w pobliżu jatek żydowskich i rozmawiał ze znajomymi. Nagle padły trzy strzały i przeszyty trzema kulami Gurwicz padł na miejscu trupem. Tegoż dnia odbył się jego pogrzeb”.
Gurwicz stracił życie, ale jego koledzy postanowili go pomścić. Biesiadując na grobie towarzysza, zadecydowali, że zrobią wszystko, aby jego nazwisko odbiło się Bruderferajn czkawką. Już następnego dnia zasypali wręcz policję anonimowymi donosami, w których w niezwykle drobiazgowy sposób opisali sposób funkcjonowania organizacji. Zdradzili również nazwiska wielu jej członków.
Więzienie
Listy były tak dokładne, że nawet skorumpowani policjanci nie mogli tak po prostu ich zignorować. Posypały się nakazy aresztowania. W niedługim czasie cała wierchuszka Bruderferajn siedziała już w więzieniu. Lichtsohn i Wójcik otrzymali kilkuletnie wyroki. W trakcie odsiadki śmiertelnie się poróżnili, stając się wręcz zajadłymi wrogami. Bez ich twardych rządów związek zawodowy złodziei rozpadł się. Władzę nad Wilnem przejęły mniejsze grupy przestępcze.
W latach 30. Bobkes i Orzeł byli już na wolności. Obaj próbowali na własną rękę odbudować dawne imperium. Chana pod nową nazwą- Złoty sztandar. Jako że obaj mężczyźni pałali do siebie gorącą nienawiścią, regularnie urządzali na siebie nawzajem zamachy bombowe. Z uwagi na ten gorący konflikt żadna z nowych organizacji dawnych przyjaciół nie mogła rozwinąć skrzydeł.
"Obie bandy- donosił "Tajny Detektyw" z grudnia 1932 r.- wzajemnie się nienawidziły i nie przebierając w środkach, prowadziły i prowadzą do dnia dzisiejszego nieubłaganą i zaciętą walkę. Prowokacja, denuncjacja, zamach, wszystko jest dla nich dobre, jeśli chodzi o zniszczenie przeciwnika (...) Dawni współpracownicy, Wójcik i Lewinsohn, okazywali sobie coraz większą wzajemną nienawiść, na czym cierpiały ich interesy gangsterskie. Nie wiadomo, co poróżniło ich po tylu latach współpracy - czy były to jakieś zaszłości sprzed lat, czy też konflikty z czasów procesu albo odsiadywania kary. W każdym bądź razie po wyjściu z więzienia wzajemnie usiłowali się wyeliminować".
Ostatnie starcie
Przez chwilę mogłoby się wydawać, że grupa Bobkesa wyjdzie na prowadzenie. Mężczyzna nawiązał znajomość z niejakim Berką Krawcem, żołnierzem samego Ala Capone, który niedawno wrócił do ojczyzny po dłuższym pobycie w Chicago. Berek namówił Chanę na spektakularny numer, który miał przywrócić jego nazwisku dawny blask.
Owym “numerem” miało być porwanie dziecka znanego wileńskiego kupca i handlarza walutą- Josela Lejbowicza. Kidnaping nie cieszył się wśród wileńskich bandytów popularnością, uważano go za czynność haniebną. Ale Lichtsohn chciał za wszelką cenę umocnić swój Złoty Sztandar i potrzebował pieniędzy. Uznał, że to jedyna szansa.
Sanie
Było zimowe popołudnie 1932 r. Josel Lejbowicz wyszedł ze szkoły wraz z dwoma kolegami. Pod budynkiem chłopcy zauważyli wielkie sanie zaprzężone w konia. Woźnica przyjaźnie do nich pomachał i zaproponował przejażdżkę. Podniecone perspektywą przygody dzieci zgodziły się bez wahania. Po jakimś czasie woźnica zatrzymał się i wręczył kolegom Josela 50 groszy. Kazał dzieciakom iść do niedalekiego sklepu i kupić cukierki. Kiedy tylko malcy oddalili się od sań, mężczyzna strzelił z bata i popędził konia. Pojazd z przerażonym Lejbowiczem w środku szybko zniknął za zakrętem.
Porywacze błyskawicznie skontaktowali się z ojcem porwanego chłopca. Obiecali, że puszczą go wolno w zamian za 14 tys. ówczesnych złotych (około 140 tys. współczesnych złotych). Nie wzięli pod uwagę możliwości oporu. A tymczasem stary Lejbowicz nie dał się zastraszyć, tylko udał się prosto na policję. Na mieście zaroiło się od funkcjonariuszy.
Porywacze, czując na plecach oddech sprawiedliwości, stracili głowę i poddali się. Porzucili Josela na jednej z wileńskich ulic, a sami rzucili się do ucieczki. Wszystkich udało się jednak złapać i wsadzić do więzienia. Wśród aresztowanych był sam Chana Bobkes. Mężczyzna otrzymał kolejny wyrok, co ostatecznie oznaczało koniec słynnej Bruderferajn.
#historia #mafia
Samopomoc złodziejska
W poszukiwaniu lepszego życia
Na początku XX wieku Wilno było wyjątkowo niebezpiecznym miejscem. Kilkadziesiąt lat wcześniej stało się azylem dla wielu rosyjskich Żydów zmuszonych ukazem carskim do opuszczenia ojczyzny. Ulice miasta zaroiły się od uciekinierów, którzy w krotkim czasie stworzyli silną, niezasymilowaną diasporę kultywującą własne zwyczaje i normy społeczne.
Gwałtowny napływ dziesiątek ludzi do Wilna automatycznie przełożył się na wzrost bezrobocia, a w konsekwencji i przestępczości. Nowi mieszkańcy miasta mieli problem ze znalezieniem gwarantującej godziwe wynagrodzenie pracy. Niektórzy z nich byli zawodowymi przestępcami, więc od razu wrócili do wyuczonego zawodu. Kolejni schodzili na złą drogę, chcąc ratować się przed biedą i śmiercią z głodu.
Wilno jak Gotham City
Władze carskie robiły, co mogły, aby prawowici mieszkańcy Wilna czuli się bezpiecznie. Pilnujący ulic policjanci nie patyczkowali się ze schwytanymi bandydami. Ci, którzy mieli nieszczęście wpaść na gorącym uczynku, stawali przed zwoływanym ad hoc sądem doraźnym i kończyli przeważnie na szubienicy. Mimo surowych kar wiele wileńskich uliczek, na przykład Nowogrodzka (Naugarduko), cieszyło się tak fatalną sławą, że nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuszczał nawet w dzień.
„Cała przyległa dzielnica- pisał dziennikarz magazynu kryminalnego >>Tajny Detektyw<<– z labiryntem krętych, ciasnych i ciemnych uliczek, jak daleko sięga pamięć najstarszych mieszkańców Wilna, była stale siedliskiem szumowin miejskich. Zbierali się tu wszelkiego rodzaju przestępcy, zaczynając od drobnych kieszonkowców, a kończąc na niebezpiecznych włamywaczach i bandytach, dla których zamordowanie człowieka było rzeczą najzupełniej zwyczajną. Zbierały się tu najgorszego autoramentu kobiety, ich kochankowie, sutenerzy, uwijali się pomiędzy nimi szulerzy, paserzy, lichwiarze i cały legion indywiduów, dla których źródłem egzystencji była zbrodnia, hazard, rozpusta”.
Związek Braci
Był rok 1911 r. kiedy dwaj przyjaciele- Saszka Lichtsohn (znany szerzej jako Chana Bobkes) i Aron Wójcik (pseudonim Orzeł Setka)- wpadli na pomysł założenia organizacji przestępczej wzorowanej na włoskiej i amerykańskiej mafii. Pewnego styczniowego wieczora zwołali złodziejski synod w jednej z najbardziej zakazanych spelun, należących niegdyś do niejakiej Sońki Złotej Rączki.
Według legendy bandyci obradowali w knajpie przez 7 dni i nocy, aby wreszcie powołać do życia Bruderferajn, co w języku jidysz oznacza Związek Braci. Stanowiła ona połączenie kasy zapomogowo- pożyczkowej, ubezpieczalni i związku zawodowego dla wszelkiej maści przestępców trudniących się swoim rzemiosłem na wileńskich ulicach.
Skromne złego początki
Bruderferajn zaczęła działalność z niskiego C. Jej głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa swoim członkom w razie wpadki, procesu sądowego, zranienia lub śmierci. Mówiąc konkretniej: każdy członek organizacji w zamian za uiszczaną co miesiąc składkę mógł liczyć na zabezpieczenie finansowe doraźnych potrzeb. Niektórym przestępcom pokrywano koszty adwokata, innym wypłacano “chorobowe”, kiedy ze względu na stan zdrowia mieli chwilową przerwę w pracy. W przypadku śmierci członka Bruderferajn jego rodzina mogła liczyć na zadośćuczynienie, dzięki któremu nie groziła jej bezdomność i głód.
Wielu wileńskich gangsterów uznało inicjatywę Bobkesa i Wójcika za interesującą i godną poparcia. Grupie trudno było jednak utrzymać wewnętrzną dyscyplinę. Co bardziej krewcy bandyci mieli problem z podporządkowaniem się jednemu szefowi. Z tego powodu Bruderferajn na początku nie działała sprawnie. Trudniła się głównie drobnymi kradzieżami i wymuszeniami. Dopiero z czasem urosła w siłę.
Związek zawodowy bandytów
Wybuch I wojny światowej wydatnie przyczynił się do rozwoju organizacji. Władze państwowe utraciły kontrolę nad miastem. Mimo zaostrzenia kar za drobne przestępstwa, bezpieczeństwo na ulicach drastycznie się pogorszyło. Wojenna zawierucha sprzyjała Braciom. Obrotni bandyci często napadali na wojskowe transporty, jednak ich głównym źródłem utrzymania były rozboje.
Wkrótce do organizacji należało już 1000 członków (na 190 tys. mieszkańców Wilna w 1921 r.). Byli wśród nich różnej maści przestępcy: fałszerze,włamywacze, karciani oszuści, zwykli złodzieje, paserzy. Wpłacane przez nich składki szły m.in. na łapówki dla funkcjonariuszy policji urzędników państwowych, leczenie, pogrzeby. Z uwagi na tak duże zainteresowanie, “związek zawodowy bandytów”- aby sprawnie działać- musiał przyjąć formalne kształty.
Płacz i płać
“Wielka liczba członków i różnorodność oraz mnogość operacji Bruderferajnu wymagały stałego aparatu administracyjnego.- napisali w “Ostatnich latach polskiego Wilna” Sławomir Koper i Tomasz Stańczyk- Toteż w domu Lewinsohna przy ulicy Zawalnej [Pylimo] urządzono kancelarię, gdzie były prowadzone kartoteki kupców i zamożniejszych mieszkańców Wilna, księgi obrachunkowe, czarne księgi przewinień, wykroczeń i zdrad poszczególnych członków oraz znajdowała się kasa ogniotrwała z funduszem organizacyjnym.”
W kancelarii gromadzono również dane na temat samych składkowiczów oraz zdeponowanych przez nich kwot. Codziennie przy Zawalnej przewijały się tłumy interesantów. Wileńscy przedsiębiorcy osobiście pojawiali się w domu Lewinsohna, by uiścić nałożony przez bandziorów haracz. Całe miasto opłacało się Bruderferajn. Ten, kto nie zamierzał się podporządkować, był bity, zastraszany, szantażowany.
O bezkarności łotrów zrzeszonych w grupie przekonał się pewien krnąbrny kupiec. W 1915 r. mężczyzna zdecydował się zakończyć działalność gospodarczą i wyjechać do Rosji. Bobkes i spółka wystosowali do niego list, w którym zażądali astronomicznego wręcz okupu opiewającego na 3 tysiące rubli w złocie w zamian za pozwolenie na opuszczenie miasta. Nieustraszony kupiec nie ugiął się pod naciskiem bandytów i złożył zawiadomienie na policji. Niedługo później jego mieszkaniem wstrząsnął potężny wybuch. Bruderferajn podłożyło w kamienicy opornego bogacza bombę. W wyniku eksplozji ucierpiał on sam oraz jego małoletni syn.
Łotrowska sprawiedliwość
Na czele związku stał pięcioosobowy zarząd. Do jego obowiązków należało nie tylko wypłacanie zapomóg, ale również… sądzenie członków oskarżonych o sprzeniewierzenie się zasadom grupy. Obrady “sądu” miały miejsce w najobskórniejszych wileńskich knajpach, do których zapuszczali się tylko wtajemniczeni w przestępczy półświatek goście. Wszystko wyglądało, jak należy. Był oskarżony, adwokat, prokurator i sędzia. W ramach kary najczęściej stosowano pobicie. Czasami, kiedy nastroje były wyjątkowo gorące, bito i bez “rozprawy”.
Wobec stróżów prawa członkowie Bruderferajn czuli się całkowicie bezkarni. Niektórzy chętnie paradowali po ulicach Wilna z bronią, chociaż zabójstwami trudnili się rzadko. Przestrzegali wewnętrznego kodeksu honorowego, zabraniającego m.in. okradania sąsiadów. Bez skrępowania znakowali wileńskie kamienice tajemniczymi symbolami nargryzmolonymi kredą. Duże kółko z mniejszym w środku oznaczało, że miejscówka nie ma niczego ciekawego do zaoferowania. Trójkątny zygzak- uwaga, pies.
Zdrada
Mieszkańcom Wilna mogło się wydawać, że Bruderferajn będzie ich terroryzować do końca świata. Tymczasem w 1924 r. organizacja zaczęła się chwiać. Gwoździem do trumny okazało się zamordowanie niejakiego Elki Gurwicza, złodzieja o buntowniczej naturze, który nie chciał uznać zwierzchnictwa Lichtsohna i Wójcika.
„Ignorując rozkazy zarządu"- donosiła ówczesna prasa. - "Łupił opodatkowane obiekty, drwił z organizacji, nie wpłacał składek ani procentów, na wszelkie upomnienia odpowiadał obelżywymi słowami, i nawet z bronią w ręku rzucał się na członków zarządu. w końcu postanowiono się go pozbyć (...) W kilka dni po wyroku Gurwicz stał w pobliżu jatek żydowskich i rozmawiał ze znajomymi. Nagle padły trzy strzały i przeszyty trzema kulami Gurwicz padł na miejscu trupem. Tegoż dnia odbył się jego pogrzeb”.
Gurwicz stracił życie, ale jego koledzy postanowili go pomścić. Biesiadując na grobie towarzysza, zadecydowali, że zrobią wszystko, aby jego nazwisko odbiło się Bruderferajn czkawką. Już następnego dnia zasypali wręcz policję anonimowymi donosami, w których w niezwykle drobiazgowy sposób opisali sposób funkcjonowania organizacji. Zdradzili również nazwiska wielu jej członków.
Więzienie
Listy były tak dokładne, że nawet skorumpowani policjanci nie mogli tak po prostu ich zignorować. Posypały się nakazy aresztowania. W niedługim czasie cała wierchuszka Bruderferajn siedziała już w więzieniu. Lichtsohn i Wójcik otrzymali kilkuletnie wyroki. W trakcie odsiadki śmiertelnie się poróżnili, stając się wręcz zajadłymi wrogami. Bez ich twardych rządów związek zawodowy złodziei rozpadł się. Władzę nad Wilnem przejęły mniejsze grupy przestępcze.
W latach 30. Bobkes i Orzeł byli już na wolności. Obaj próbowali na własną rękę odbudować dawne imperium. Chana pod nową nazwą- Złoty sztandar. Jako że obaj mężczyźni pałali do siebie gorącą nienawiścią, regularnie urządzali na siebie nawzajem zamachy bombowe. Z uwagi na ten gorący konflikt żadna z nowych organizacji dawnych przyjaciół nie mogła rozwinąć skrzydeł.
"Obie bandy- donosił "Tajny Detektyw" z grudnia 1932 r.- wzajemnie się nienawidziły i nie przebierając w środkach, prowadziły i prowadzą do dnia dzisiejszego nieubłaganą i zaciętą walkę. Prowokacja, denuncjacja, zamach, wszystko jest dla nich dobre, jeśli chodzi o zniszczenie przeciwnika (...) Dawni współpracownicy, Wójcik i Lewinsohn, okazywali sobie coraz większą wzajemną nienawiść, na czym cierpiały ich interesy gangsterskie. Nie wiadomo, co poróżniło ich po tylu latach współpracy - czy były to jakieś zaszłości sprzed lat, czy też konflikty z czasów procesu albo odsiadywania kary. W każdym bądź razie po wyjściu z więzienia wzajemnie usiłowali się wyeliminować".
Ostatnie starcie
Przez chwilę mogłoby się wydawać, że grupa Bobkesa wyjdzie na prowadzenie. Mężczyzna nawiązał znajomość z niejakim Berką Krawcem, żołnierzem samego Ala Capone, który niedawno wrócił do ojczyzny po dłuższym pobycie w Chicago. Berek namówił Chanę na spektakularny numer, który miał przywrócić jego nazwisku dawny blask.
Owym “numerem” miało być porwanie dziecka znanego wileńskiego kupca i handlarza walutą- Josela Lejbowicza. Kidnaping nie cieszył się wśród wileńskich bandytów popularnością, uważano go za czynność haniebną. Ale Lichtsohn chciał za wszelką cenę umocnić swój Złoty Sztandar i potrzebował pieniędzy. Uznał, że to jedyna szansa.
Sanie
Było zimowe popołudnie 1932 r. Josel Lejbowicz wyszedł ze szkoły wraz z dwoma kolegami. Pod budynkiem chłopcy zauważyli wielkie sanie zaprzężone w konia. Woźnica przyjaźnie do nich pomachał i zaproponował przejażdżkę. Podniecone perspektywą przygody dzieci zgodziły się bez wahania. Po jakimś czasie woźnica zatrzymał się i wręczył kolegom Josela 50 groszy. Kazał dzieciakom iść do niedalekiego sklepu i kupić cukierki. Kiedy tylko malcy oddalili się od sań, mężczyzna strzelił z bata i popędził konia. Pojazd z przerażonym Lejbowiczem w środku szybko zniknął za zakrętem.
Porywacze błyskawicznie skontaktowali się z ojcem porwanego chłopca. Obiecali, że puszczą go wolno w zamian za 14 tys. ówczesnych złotych (około 140 tys. współczesnych złotych). Nie wzięli pod uwagę możliwości oporu. A tymczasem stary Lejbowicz nie dał się zastraszyć, tylko udał się prosto na policję. Na mieście zaroiło się od funkcjonariuszy.
Porywacze, czując na plecach oddech sprawiedliwości, stracili głowę i poddali się. Porzucili Josela na jednej z wileńskich ulic, a sami rzucili się do ucieczki. Wszystkich udało się jednak złapać i wsadzić do więzienia. Wśród aresztowanych był sam Chana Bobkes. Mężczyzna otrzymał kolejny wyrok, co ostatecznie oznaczało koniec słynnej Bruderferajn.
#historia #mafia