Atomowy slapstick* – historia skażenia w Goiânii
Onet WiadomościJest rok 1987. Właściciel złomowiska, Devaira Alves Ferreira, planuje podarować swojej żonie wyjątkowy pierścionek. Jego największą ozdobą ma być niebieski pył, który dwóch pracowników wydobyło ze starego urządzenia do radioterapii. Maria Gabriela umrze kilka tygodni później. Będzie jedną z czterech ofiar śmiercionośnego promieniowania.
Grupa specjalistów przyznała skażeniu w Goiânii (Brazylia) 5 stopień w 7-stopniowej Międzynarodowej Skali Zdarzeń Jądrowych i Radiologicznych (INES). Tym samym zakwalifikowała zdarzenie jako "awarię z rozległymi skutkami". Dla porównania – na "siódemkę" zasłużyły katastrofa w Czarnobylu i awarie 3 reaktorów w elektrowni jądrowej Fukushima. Wypadek z Brazylii jest natomiast powszechnie uważany za największą tragedię w historii atomu – jeśli weźmiemy pod uwagę te związane z nieprawidłowym przechowywaniem materiału promieniotwórczego. Największą, ale nie jedyną: brzemiennych w skutki przypadków zabaw z osieroconymi źródłami promieniowania było więcej.
Atomowe sieroty
Orphan source (osierocone źródło) to szczególny typ radioaktywnego materiału: samowystarczalny i – przede wszystkim – niezabezpieczony. "Atomowe sieroty" kiedyś zostały porzucone, ukradzione lub też zagubione czy przesłane bez odpowiednich uprawnień. Mogą wyrządzić krzywdę w dwójnasób: jako materiał nieumyślnie topiony w hutach metali bądź jako substancja, która znalazła się (przypadkowo) w rękach nieświadomych zagrożenia ludzi. Według danych Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej najczęściej przejmowanym źródłem promieniotwórczym jest cez. To właśnie on był winny tragedii z Goiânii – do rodziny Ferreirów trafiła bowiem tuleja zawierająca jego radioaktywny chlorek.
Jak dużym niebezpieczeństwem mogą być osierocone źródła, uzmysławia także historia z Tommiku (Estonia). W 1994 roku trójka braci, mieszkańców wioski, włamała się do zakładu przechowującego odpady promieniotwórcze. Znaleźli tam metalowy zbiornik ze źródłem radioaktywnym, który postanowili zabrać ze sobą. Jakby tego było mało, udało im się otworzyć ochronną osłonę, przez co wystawili się bezpośrednio na śmiercionośne promieniowanie. Jeden z braci nie przeżył tak silnej dawki. Co ciekawe (i typowe dla historii z "atomowymi sierotami"), jego śmierci nie łączono z incydentem do momentu, w którym do szpitala nie zgłosił się kolejny członek rodziny z objawami choroby popromiennej. Wtedy zaalarmowano fizyków i stosowne jednostki. Jednak na ratunek było już za późno.
U żołnierzy stacjonujących w bazie treningowej w Lilo (Gruzja, 1997) pierwszym symptomem promieniowania były zmiany skórne. Chociaż kilku z nich skarżyło się dokładnie na takie same dolegliwości, aż 5 miesięcy zajęło dotarcie do właściwej przyczyny choroby. Orphan source odkryto w miejscu szkolenia, w pobliżu podziemnego schronu. Dodatkowo jeden z żołnierzy przeniósł część materiału w kieszeni kurtki, przez co jego organizm przyjął bardzo wysoką dawkę promieniowania.
Ostatecznie 11 mężczyzn (część z nich wymiotowała, odnotowano także poparzenia) zapadło na chorobę popromienną – natychmiast po wyjaśnieniu sprawy poddano ich hospitalizacji i dekontaminacji (proces polegający na usuwaniu za pomocą środków farmakologicznych szkodliwej substancji z organizmu). W przeszłości na terenie bazy stacjonowały wojska sowieckie. To właśnie z czasów zimnej wojny pochodziło najpewniej szkodliwe źródło – pamiątka po radzieckich próbach atomowych.
W 2010 roku (Mayapuri, Indie), 23 lata od wypadku w Goiânii, po raz kolejny doszło do tragedii, w której duży udział miał właściciel składu złomu. Historia zaczęła się od aukcji, na którą trafiło urządzenie badawcze służące do eksperymentów związanych z naświetlaniem należące niegdyś do Uniwersytetu w Delhi. Stamtąd sprzęt dotarł prosto w ręce lokalnego handlarza żelastwem. Mężczyzna upatrywał wartości przedmiotu przede wszystkim w jego wadze, dlatego rychło spieniężył je na miejscowym złomowisku. Tam zostało pocięte na kilka części, a jeden z jego fragmentów (skażony radioaktywnym izotopem kobaltu) znalazł się w portfelu pracownika. Kolejne dwa umieszczono w pobliskim sklepie, a pozostałe osiem pozostało na terenie złomowiska. Tym razem osierocone źródło zebrało żniwo w wysokości jednej osoby. Natomiast osiem zostało dotkniętych chorobą popromienną.
W tym kontekście całkiem niewinny wydaje się incydent z Pragi (2011), choć o drżenie przyprawia miejsce, w którym znaleziono źródło. Podwyższony poziom radiacji wykryty został bowiem na placu zabaw należącym do osiedla Podoli. Nie wiadomo, jak długo jego mieszkańcy byli narażeni na niebezpieczeństwo – wiadomo natomiast, że do szczęśliwego finału zdarzenia przyczynił się właściciel zegarka z dozymetrem. Gdy urządzenie wykazało nieprawidłowości, wrócił na miejsce z bardziej precyzyjnym licznikiem Geigera, który potwierdził wcześniejsze obawy. Jak się okazało, szkodliwe promieniowanie pochodziło z niewielkiego metalowego walca o długości 2 centymetrów i średnicy 2 milimetrów. Tym razem osierocone źródło było na tyle niegroźne, że skończyło się na, ciągnącym się kilka godzin, zamknięciu części dzielnicy.
Gra w gorącego ziemniaka
Dużo mniej szczęścia mieli mieszkańcy Goiânii, a przebieg zdarzeń prowadzących do jednej z największych katastrof z udziałem atomu, pełen jest absurdalnych zwrotów akcji i zbiegów okoliczności – zupełnie jak w slapstickowej komedii omyłek. Fragment urządzenia zawierającego śmiercionośny, radioaktywny pył był przekazywany z rąk do rąk, jak "gorący ziemniak" w popularnej grze. Różnica polega jednak na tym, że w Goiânii żaden z uczestników "zabawy" nie chciał pozbywać się nieziemsko pięknej, niebieskiej substancji. Wręcz przeciwnie – wolał raczej dzielić się jej urodą z rodziną i przyjaciółmi.
W 1985 roku prywatny instytut radioterapii (Instituto Goiano de Radioterapia in Goiania) zmienił swoją siedzibę. Większość sprzętów została odpowiednio zabezpieczona i przewieziona w nowe miejsce. W starym pozostało urządzenie z kapsułą wypełnioną 93 gramami toksycznego chlorku cezu. Model Cesapan F-3000 wyprodukowano najpewniej ok. 1950 roku we Włoszech. Substancja radioaktywna została w nim umieszczona w pojemniku typu kołowego, co umożliwiało dowolne ustawienie materiału promieniotwórczego: w pozycji przechowywania lub w pozycji swobodnej emisji. Ochronę przed nią stanowić miał specjalny pojemnik wykonany z ołowiu i stali zawierający okienko z irydu.
Taczka i zawroty głowy
Dwa lata po zamknięciu starego budynku instytutu dwóch mieszkańców Goiânii – Roberto Dos Santos i Wagner Mota – postanowiło udać się na łowy. Pech chciał, że pilnujący przybytku ochroniarz właśnie tego dnia wziął wolne, by spędzić trochę czasu ze swoją rodziną. Mężczyźni bez większych przeszkód weszli zatem do środka i, za pomocą najprostszych narzędzi, odmontowali głowicę wspomnianego urządzenia. Następnie wrzucili ją na taczkę. Tym sposobem przetransportowali źródło do domu jednego z nich (pół kilometra od dawnej kliniki). Tam, oblewając udaną eskapadę, zabrali się za demontaż osłony. Nie mieli pojęcia, że brak determinacji lub umiejętności uratuje im życie – ostatecznie bowiem nie udało im się dostać bezpośrednio do chlorku cezu.
Tego samego dnia Roberto i Wagner zaczęli wymiotować. Żadnemu z nich nie przyszło jednak do głowy, że są to pierwsze objawy choroby popromiennej. Winą za złe samopoczucie obarczyli nadmiar wypitego alkoholu, ewentualnie zepsute jedzenie. Tymczasem noc nie przyniosła poprawy – gdy jeden z mężczyzn cierpiał na biegunkę, wymioty, zawroty głowy, a jego dłoń zaczęła puchnąć, drugi ponownie usiadł do głowicy, by majstrować przy kapsule zabezpieczającej. Udało mu się powiększyć pęknięcie i zrobić w szybce mały otwór. Dostał się przez niego do substancji radioaktywnej i wydostał jej niewielką ilość na zewnątrz.
Błękitny pył przypominał mu proch, więc nie myśląc wiele, spróbował go podpalić. Swoją lekkomyślność przypłacił amputacją ramienia poparzonego w wyniku silnego promieniowania. W tym czasie jego kolega zgłosił się do lekarza. Objawy zostały zdiagnozowane jako alergia pokarmowa. Pacjenta odesłano do domu z zaleceniem odpoczynku. W jego przypadku historia zakończyła się względnym happy endem – stracił tylko dłoń.
Pierścionek z zabójczym oczkiem
Osłabieni fizycznie i znudzeni "zabawką" mężczyźni postanowili pozbyć się uszkodzonego zbiornika. Kupił go od nich Devaira Alves Ferreira – właściciel miejscowego złomowiska. Natychmiast zlecił swoim pracownikom wydobycie niebieskiej substancji. Planował bowiem wykonać wyjątkowy pierścionek dla żony. Ani przez chwilę nie zastanawiał się, czym tak naprawdę jest nieziemskiej urody pył z urządzenia. Wiedział tylko, że ma zdobić oczko – wszak wygląda jak kawałek gwiazdy, jak wycinek kosmosu.
To, co nie udało się Dos Santosowi i Mocie, udaje się najemnym Ferreiry – otworzyli ołowianą obudowę i wydobyli ze środka chlorek cezu. Tym samym otrzymali bardzo wysoką dawkę promieniowania: odpowiednio 4,5 i 5,3 greja (ilość energii pochłoniętej przez kilogram materii). Jednorazowe napromieniowanie całego ciała człowieka dawką co najmniej 5 grejów zazwyczaj prowadzi do śmierci w ciągu 14 dni. I w tym wypadku nie było inaczej – mężczyźni umarli wskutek choroby popromiennej.
Radioaktywny relikwiarz
Zanim jednak ich dolegliwości (ponownie: wymioty, poparzenia, mdłości) zostały właściwie zaklasyfikowane, rodzina Ferreirów wraz z przyjaciółmi miała okazję nacieszyć się niezwykłym znaleziskiem. Nie dość, że radioaktywny pył przyciągał swoim niepospolitym kolorem, to dodatkowo świecił w ciemności. Nic dziwnego, że dom właściciela złomowiska stał się miejscem chętnie odwiedzanym przez lokalną społeczność. Ta często traktowała znalezisko z nabożnością i pietyzmem, przypisując mu cudowne pochodzenie i szczególne właściwości.
Cząstki źródła wielkości porównywalnej do ziarenek ryżu zostały rozdane kilku innym rodzinom w charakterze relikwii. Kilkoro mieszkańców wioski nosiło na sobie niebieski pył z wielką dumą niczym sylwestrowy brokat. Po niecałym tygodniu tego niszczycielskiego karnawału pierwsi mieszkańcy zauważają u siebie schorzenia żołądka i całego przewodu pokarmowego – plony chlorku cezu.
Ofiary błękitnego pyłu
Ivo Ferreira, brat właściciela złomowiska, też brał udział w powszechnym zamieszaniu związanym z osobliwym pyłem. Celowo lub przez przypadek naniósł go na podłogę w swoim domu. Pewnie nie był jedyny – substancja rozprzestrzeniła się błyskawicznie po najbliższej okolicy. Ale to właśnie Iva dotyka największa tragedia: na skutek bardzo dużego promieniowania umiera jego 6-letnia córka, Leide. Skąd tak duża (6 grejów) dawka u dziecka? Wersje są dwie i wcale się nie wykluczają.
Pierwsza z nich mówi, że dziewczynka po prostu bawiła się na pokrytej chlorkiem cezu podłodze. Druga zakłada bardziej makabryczną wersję zdarzeń: radioaktywny preparat miał znaleźć się na kanapce, którą zjadła kilkulatka. Po miesiącu ciężkiej choroby Leide przegrała walkę ze skutkami promieniowania. Ze względów bezpieczeństwa pochowano ją w ołowianym pojemniku, który zatopiono następnie w betonie.
Inny z braci Ferreira postanowił podejść do niebieskiej materii dużo bardziej praktycznie. Gdy większość mieszkańców łączyła jej obecność ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, on wykorzystał pył do znakowania bydła na swojej farmie. Dla kilku sztuk bezpośrednie zetknięcie ze źródłem zakończyło się śmiercią.
28 września, ponad dwa tygodnie od momentu wywiezienia urządzenia z byłego instytutu, Maria Gabriela Ferreira, żona właściciela złomowiska, zawozi je do szpitala. Od kilku dni nie czuje się dobrze. Zgłasza się do lekarza i tam słyszy tę samą diagnozę, którą wcześniej usłyszał jeden ze złodziei głowicy: alergia pokarmowa.
Kobieta wraca do domu, w którym wciąż znajduje się źródło. Zajmuje się nią matka, także narażona na promieniowanie. Przeżywa, choć przyjmuje niemal śmiertelną dawkę 4,3 grejów. Ratują ją godziny spędzone z dala od niebieskiego pyłu – organizm ma szansę się zregenerować. Takiej możliwości nie ma Maria: jako jedyna przebywa niemal nieustannie w pobliżu chlorku cezu, tym samym będąc ciągle narażoną na silną radiację. Kiedy wpada na pomysł, że za męczące ją wymioty może odpowiadać przyniesiona przez męża tuleja, na pomoc jest już za późno. Dzięki intuicji i decyzji, by zawieść sprzęt do szpitala, Maria ratuje życie członków swojej rodziny i bliskich. Sama, otrzymawszy dawkę 5,7 greja, umiera 23 października – niespełna miesiąc od dnia, w którym wsiadła do autobusu z reklamówką pełną błękitnego pyłu. Tak zapakowane źródło trafiło do specjalistów.
Do tego momentu aż 90 proc. substancji zostało rozproszone – przeniesione do domów, ogrodów i budynków gospodarczych należących do mieszkańców Goiânii. Devaira Alves Ferreira, który marzył o niezwykłym pierścionku dla żony, zmarł kilka lat po zdarzeniu, w 1994 roku. Przeszedł do historii nie tylko jako bezmyślny właściciel złomowiska, ale także jako człowiek, który, mimo że otrzymał zabójczą dawkę promieniowania rzędu 7 grejów, przeżył. Uratowało go, podobnie jak matkę Marii, częste opuszczanie domu, w którym znajdowało się źródło. Silny z natury organizm miał dodatkowo szansę na regenerację. I choć obronił się przed niszczycielską mocą radiacji, przegrał walkę z alkoholem. Nie mogąc poradzić sobie z wielkością spustoszenia dokonanego przez błękitny pył, po śmierci żony Devaira popadł w chorobę alkoholową, która doprowadziła go do przedwczesnego zgonu.
Prawdziwa skala zdarzenia
Szpital, w którym kobieta zostawiła źródło, rankiem 29 września odwiedził miejscowy fizyk – Walter Mendes Ferreira (zbieżność nazwisk przypadkowa). Postanowił zbadać resztki pyłu za pomocą przeznaczonego do tego celu licznika wypożyczonego z Nuclebrás – brazylijskiego odpowiednika polskiej Państwowej Agencji Atomistyki. Podczas gdy fizyk dokonywał pomiaru, do sąsiedniego szpitala specjalistycznego (schorzeń tropikalnych) zostały odesłane dwie kolejne ofiary promieniowania uskarżające się na wymioty i zawroty głowy. Tym razem ich objawy zdiagnozowano jako, bliżej nieznaną, chorobę tropikalną. Jeden z członków personelu miał jednak inne zdanie – zaczął podejrzewać, że prawdziwym powodem osłabienia pacjentów może być szkodliwa radioaktywna emisja. Na potwierdzenie swoich przypuszczeń nie musiał czekać długo: już kilka godzin później rozpoczęto akcję identyfikacji i oczyszczania skażonych terenów.
Specjaliści od atomu z Sao Paulo i Rio de Janeiro przyjechali do Goiânii w trybie natychmiastowym. W całym mieście ogłoszono alarm i powiadomiono mieszkańców o wysokim poziomie zagrożenia. Rodzinę Ferreirów wraz z bliskimi oraz wszystkich innych, którzy mogli przez ten czas mieć styczność z błękitnym pyłem, odizolowano. Umieszczono ich w namiocie rozbitym w tym celu na stadionie miejskim. Dwadzieścia osób z najwyższą dawką promieniowania hospitalizowano, a 14 z nich przewieziono do specjalistycznego szpitala w Rio de Janeiro. Ostatecznie, u 244 mieszkańców wykryto znaczny poziom napromieniowania. 129 poddano wewnętrznej dekontaminacji. Amatorów radioaktywnego błękitnego pyłu, jak na ironię, leczono przede wszystkim błękitem pruskim, który pomagał w wyeliminowaniu cezu z ciała. O sile zanieczyszczenia świadczy fakt, że szkodliwe substancje usuwano nawet z moczu ofiar i traktowano je z najwyższą ostrożnością.
Specyfiką wszystkich katastrof atomowych jest ogrom zniszczeń, który po sobie pozostawiają. Akcja dekontaminacji objęła nie tylko ludzi, ale przede wszystkim budynki mieszkalne i otaczające je tereny. Z wszystkich domów, w których przebywały osoby o znacznym poziomie napromieniowania, wynoszono rzeczy i badano zakres ich skażenia. Te o wysokim stopniu zabezpieczano i wyrzucano. Ze ścian zdzierano farbę, zdarzało się, że rozbiórce poddawano także dachy – wymieniano je na nowe lub (gdy było to możliwe) dokładnie myto. W pobliżu posiadłości Ferreirów konieczne okazało się ponadto usunięcie minimum metrowej warstwy ziemi. Gdy mieszkańcy Goiânii walczyli w szpitalu o życie, wybrane dzielnice ich miasteczka wyglądały jak pole bitwy. Sprawę dodatkowo utrudniał rodzaj radioaktywnego materiału – chlorek cezu rozpuszcza się w wodzie, dlatego pozbywanie się go było wyjątkowo mozolnym zajęciem.
Choć katastrofa z 1987 na pierwszy rzut oka zdaje się tylko pasmem nieszczęśliwych wypadków, wskazano winnych zdarzenia. Odpowiedzialność karną poniosło trzech lekarzy – specjalnie w tym celu powołana komisja i sąd obarczyły ich winą za pozostawienie materiału radioaktywnego bez zabezpieczenia.
Ostatecznie błękitny pył przyczynił się do śmierci czterech osób: dwóch pracowników złomowiska, Marii Ferreiry i 6-letniej Leidy. Nie wiadomo jednak, jaki wpływ promieniowanie miało na pozostałych mieszkańców. Osoby, które przyjęły dawkę przekraczającą dopuszczalną normę, są w przyszłości szczególnie narażone na nowotwory lub choroby płuc. Skutki skażenia sprzed niemal 30 lat wciąż jeszcze mogą o sobie przypominać.
#historia #promieniowanie
* Slapstickowa komedia – komedia filmowa okresu kina niemego oparta nagagach. Wyznacznikami jej były ustawiczne pościgi, ucieczki, potknięcia, obrzucanie się tortami itp. dowcipy wizualne. Za twórcę slapsitckowej komedii uchodzi M. Sennett, a czołowymi przedstawicielami gatunku byli: Ch. Chaplin, B. Keaton, H. Lloyd, O. Hardy i S. Laurel, B. Abbott i L. Costello, J. Tati, P. Etaix, M. Brooks. Źródło: Onet Wiem.
Grupa specjalistów przyznała skażeniu w Goiânii (Brazylia) 5 stopień w 7-stopniowej Międzynarodowej Skali Zdarzeń Jądrowych i Radiologicznych (INES). Tym samym zakwalifikowała zdarzenie jako "awarię z rozległymi skutkami". Dla porównania – na "siódemkę" zasłużyły katastrofa w Czarnobylu i awarie 3 reaktorów w elektrowni jądrowej Fukushima. Wypadek z Brazylii jest natomiast powszechnie uważany za największą tragedię w historii atomu – jeśli weźmiemy pod uwagę te związane z nieprawidłowym przechowywaniem materiału promieniotwórczego. Największą, ale nie jedyną: brzemiennych w skutki przypadków zabaw z osieroconymi źródłami promieniowania było więcej.
Atomowe sieroty
Orphan source (osierocone źródło) to szczególny typ radioaktywnego materiału: samowystarczalny i – przede wszystkim – niezabezpieczony. "Atomowe sieroty" kiedyś zostały porzucone, ukradzione lub też zagubione czy przesłane bez odpowiednich uprawnień. Mogą wyrządzić krzywdę w dwójnasób: jako materiał nieumyślnie topiony w hutach metali bądź jako substancja, która znalazła się (przypadkowo) w rękach nieświadomych zagrożenia ludzi. Według danych Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej najczęściej przejmowanym źródłem promieniotwórczym jest cez. To właśnie on był winny tragedii z Goiânii – do rodziny Ferreirów trafiła bowiem tuleja zawierająca jego radioaktywny chlorek.
Jak dużym niebezpieczeństwem mogą być osierocone źródła, uzmysławia także historia z Tommiku (Estonia). W 1994 roku trójka braci, mieszkańców wioski, włamała się do zakładu przechowującego odpady promieniotwórcze. Znaleźli tam metalowy zbiornik ze źródłem radioaktywnym, który postanowili zabrać ze sobą. Jakby tego było mało, udało im się otworzyć ochronną osłonę, przez co wystawili się bezpośrednio na śmiercionośne promieniowanie. Jeden z braci nie przeżył tak silnej dawki. Co ciekawe (i typowe dla historii z "atomowymi sierotami"), jego śmierci nie łączono z incydentem do momentu, w którym do szpitala nie zgłosił się kolejny członek rodziny z objawami choroby popromiennej. Wtedy zaalarmowano fizyków i stosowne jednostki. Jednak na ratunek było już za późno.
U żołnierzy stacjonujących w bazie treningowej w Lilo (Gruzja, 1997) pierwszym symptomem promieniowania były zmiany skórne. Chociaż kilku z nich skarżyło się dokładnie na takie same dolegliwości, aż 5 miesięcy zajęło dotarcie do właściwej przyczyny choroby. Orphan source odkryto w miejscu szkolenia, w pobliżu podziemnego schronu. Dodatkowo jeden z żołnierzy przeniósł część materiału w kieszeni kurtki, przez co jego organizm przyjął bardzo wysoką dawkę promieniowania.
Ostatecznie 11 mężczyzn (część z nich wymiotowała, odnotowano także poparzenia) zapadło na chorobę popromienną – natychmiast po wyjaśnieniu sprawy poddano ich hospitalizacji i dekontaminacji (proces polegający na usuwaniu za pomocą środków farmakologicznych szkodliwej substancji z organizmu). W przeszłości na terenie bazy stacjonowały wojska sowieckie. To właśnie z czasów zimnej wojny pochodziło najpewniej szkodliwe źródło – pamiątka po radzieckich próbach atomowych.
W 2010 roku (Mayapuri, Indie), 23 lata od wypadku w Goiânii, po raz kolejny doszło do tragedii, w której duży udział miał właściciel składu złomu. Historia zaczęła się od aukcji, na którą trafiło urządzenie badawcze służące do eksperymentów związanych z naświetlaniem należące niegdyś do Uniwersytetu w Delhi. Stamtąd sprzęt dotarł prosto w ręce lokalnego handlarza żelastwem. Mężczyzna upatrywał wartości przedmiotu przede wszystkim w jego wadze, dlatego rychło spieniężył je na miejscowym złomowisku. Tam zostało pocięte na kilka części, a jeden z jego fragmentów (skażony radioaktywnym izotopem kobaltu) znalazł się w portfelu pracownika. Kolejne dwa umieszczono w pobliskim sklepie, a pozostałe osiem pozostało na terenie złomowiska. Tym razem osierocone źródło zebrało żniwo w wysokości jednej osoby. Natomiast osiem zostało dotkniętych chorobą popromienną.
W tym kontekście całkiem niewinny wydaje się incydent z Pragi (2011), choć o drżenie przyprawia miejsce, w którym znaleziono źródło. Podwyższony poziom radiacji wykryty został bowiem na placu zabaw należącym do osiedla Podoli. Nie wiadomo, jak długo jego mieszkańcy byli narażeni na niebezpieczeństwo – wiadomo natomiast, że do szczęśliwego finału zdarzenia przyczynił się właściciel zegarka z dozymetrem. Gdy urządzenie wykazało nieprawidłowości, wrócił na miejsce z bardziej precyzyjnym licznikiem Geigera, który potwierdził wcześniejsze obawy. Jak się okazało, szkodliwe promieniowanie pochodziło z niewielkiego metalowego walca o długości 2 centymetrów i średnicy 2 milimetrów. Tym razem osierocone źródło było na tyle niegroźne, że skończyło się na, ciągnącym się kilka godzin, zamknięciu części dzielnicy.
Gra w gorącego ziemniaka
Dużo mniej szczęścia mieli mieszkańcy Goiânii, a przebieg zdarzeń prowadzących do jednej z największych katastrof z udziałem atomu, pełen jest absurdalnych zwrotów akcji i zbiegów okoliczności – zupełnie jak w slapstickowej komedii omyłek. Fragment urządzenia zawierającego śmiercionośny, radioaktywny pył był przekazywany z rąk do rąk, jak "gorący ziemniak" w popularnej grze. Różnica polega jednak na tym, że w Goiânii żaden z uczestników "zabawy" nie chciał pozbywać się nieziemsko pięknej, niebieskiej substancji. Wręcz przeciwnie – wolał raczej dzielić się jej urodą z rodziną i przyjaciółmi.
W 1985 roku prywatny instytut radioterapii (Instituto Goiano de Radioterapia in Goiania) zmienił swoją siedzibę. Większość sprzętów została odpowiednio zabezpieczona i przewieziona w nowe miejsce. W starym pozostało urządzenie z kapsułą wypełnioną 93 gramami toksycznego chlorku cezu. Model Cesapan F-3000 wyprodukowano najpewniej ok. 1950 roku we Włoszech. Substancja radioaktywna została w nim umieszczona w pojemniku typu kołowego, co umożliwiało dowolne ustawienie materiału promieniotwórczego: w pozycji przechowywania lub w pozycji swobodnej emisji. Ochronę przed nią stanowić miał specjalny pojemnik wykonany z ołowiu i stali zawierający okienko z irydu.
Taczka i zawroty głowy
Dwa lata po zamknięciu starego budynku instytutu dwóch mieszkańców Goiânii – Roberto Dos Santos i Wagner Mota – postanowiło udać się na łowy. Pech chciał, że pilnujący przybytku ochroniarz właśnie tego dnia wziął wolne, by spędzić trochę czasu ze swoją rodziną. Mężczyźni bez większych przeszkód weszli zatem do środka i, za pomocą najprostszych narzędzi, odmontowali głowicę wspomnianego urządzenia. Następnie wrzucili ją na taczkę. Tym sposobem przetransportowali źródło do domu jednego z nich (pół kilometra od dawnej kliniki). Tam, oblewając udaną eskapadę, zabrali się za demontaż osłony. Nie mieli pojęcia, że brak determinacji lub umiejętności uratuje im życie – ostatecznie bowiem nie udało im się dostać bezpośrednio do chlorku cezu.
Tego samego dnia Roberto i Wagner zaczęli wymiotować. Żadnemu z nich nie przyszło jednak do głowy, że są to pierwsze objawy choroby popromiennej. Winą za złe samopoczucie obarczyli nadmiar wypitego alkoholu, ewentualnie zepsute jedzenie. Tymczasem noc nie przyniosła poprawy – gdy jeden z mężczyzn cierpiał na biegunkę, wymioty, zawroty głowy, a jego dłoń zaczęła puchnąć, drugi ponownie usiadł do głowicy, by majstrować przy kapsule zabezpieczającej. Udało mu się powiększyć pęknięcie i zrobić w szybce mały otwór. Dostał się przez niego do substancji radioaktywnej i wydostał jej niewielką ilość na zewnątrz.
Błękitny pył przypominał mu proch, więc nie myśląc wiele, spróbował go podpalić. Swoją lekkomyślność przypłacił amputacją ramienia poparzonego w wyniku silnego promieniowania. W tym czasie jego kolega zgłosił się do lekarza. Objawy zostały zdiagnozowane jako alergia pokarmowa. Pacjenta odesłano do domu z zaleceniem odpoczynku. W jego przypadku historia zakończyła się względnym happy endem – stracił tylko dłoń.
Pierścionek z zabójczym oczkiem
Osłabieni fizycznie i znudzeni "zabawką" mężczyźni postanowili pozbyć się uszkodzonego zbiornika. Kupił go od nich Devaira Alves Ferreira – właściciel miejscowego złomowiska. Natychmiast zlecił swoim pracownikom wydobycie niebieskiej substancji. Planował bowiem wykonać wyjątkowy pierścionek dla żony. Ani przez chwilę nie zastanawiał się, czym tak naprawdę jest nieziemskiej urody pył z urządzenia. Wiedział tylko, że ma zdobić oczko – wszak wygląda jak kawałek gwiazdy, jak wycinek kosmosu.
To, co nie udało się Dos Santosowi i Mocie, udaje się najemnym Ferreiry – otworzyli ołowianą obudowę i wydobyli ze środka chlorek cezu. Tym samym otrzymali bardzo wysoką dawkę promieniowania: odpowiednio 4,5 i 5,3 greja (ilość energii pochłoniętej przez kilogram materii). Jednorazowe napromieniowanie całego ciała człowieka dawką co najmniej 5 grejów zazwyczaj prowadzi do śmierci w ciągu 14 dni. I w tym wypadku nie było inaczej – mężczyźni umarli wskutek choroby popromiennej.
Radioaktywny relikwiarz
Zanim jednak ich dolegliwości (ponownie: wymioty, poparzenia, mdłości) zostały właściwie zaklasyfikowane, rodzina Ferreirów wraz z przyjaciółmi miała okazję nacieszyć się niezwykłym znaleziskiem. Nie dość, że radioaktywny pył przyciągał swoim niepospolitym kolorem, to dodatkowo świecił w ciemności. Nic dziwnego, że dom właściciela złomowiska stał się miejscem chętnie odwiedzanym przez lokalną społeczność. Ta często traktowała znalezisko z nabożnością i pietyzmem, przypisując mu cudowne pochodzenie i szczególne właściwości.
Cząstki źródła wielkości porównywalnej do ziarenek ryżu zostały rozdane kilku innym rodzinom w charakterze relikwii. Kilkoro mieszkańców wioski nosiło na sobie niebieski pył z wielką dumą niczym sylwestrowy brokat. Po niecałym tygodniu tego niszczycielskiego karnawału pierwsi mieszkańcy zauważają u siebie schorzenia żołądka i całego przewodu pokarmowego – plony chlorku cezu.
Ofiary błękitnego pyłu
Ivo Ferreira, brat właściciela złomowiska, też brał udział w powszechnym zamieszaniu związanym z osobliwym pyłem. Celowo lub przez przypadek naniósł go na podłogę w swoim domu. Pewnie nie był jedyny – substancja rozprzestrzeniła się błyskawicznie po najbliższej okolicy. Ale to właśnie Iva dotyka największa tragedia: na skutek bardzo dużego promieniowania umiera jego 6-letnia córka, Leide. Skąd tak duża (6 grejów) dawka u dziecka? Wersje są dwie i wcale się nie wykluczają.
Pierwsza z nich mówi, że dziewczynka po prostu bawiła się na pokrytej chlorkiem cezu podłodze. Druga zakłada bardziej makabryczną wersję zdarzeń: radioaktywny preparat miał znaleźć się na kanapce, którą zjadła kilkulatka. Po miesiącu ciężkiej choroby Leide przegrała walkę ze skutkami promieniowania. Ze względów bezpieczeństwa pochowano ją w ołowianym pojemniku, który zatopiono następnie w betonie.
Inny z braci Ferreira postanowił podejść do niebieskiej materii dużo bardziej praktycznie. Gdy większość mieszkańców łączyła jej obecność ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, on wykorzystał pył do znakowania bydła na swojej farmie. Dla kilku sztuk bezpośrednie zetknięcie ze źródłem zakończyło się śmiercią.
28 września, ponad dwa tygodnie od momentu wywiezienia urządzenia z byłego instytutu, Maria Gabriela Ferreira, żona właściciela złomowiska, zawozi je do szpitala. Od kilku dni nie czuje się dobrze. Zgłasza się do lekarza i tam słyszy tę samą diagnozę, którą wcześniej usłyszał jeden ze złodziei głowicy: alergia pokarmowa.
Kobieta wraca do domu, w którym wciąż znajduje się źródło. Zajmuje się nią matka, także narażona na promieniowanie. Przeżywa, choć przyjmuje niemal śmiertelną dawkę 4,3 grejów. Ratują ją godziny spędzone z dala od niebieskiego pyłu – organizm ma szansę się zregenerować. Takiej możliwości nie ma Maria: jako jedyna przebywa niemal nieustannie w pobliżu chlorku cezu, tym samym będąc ciągle narażoną na silną radiację. Kiedy wpada na pomysł, że za męczące ją wymioty może odpowiadać przyniesiona przez męża tuleja, na pomoc jest już za późno. Dzięki intuicji i decyzji, by zawieść sprzęt do szpitala, Maria ratuje życie członków swojej rodziny i bliskich. Sama, otrzymawszy dawkę 5,7 greja, umiera 23 października – niespełna miesiąc od dnia, w którym wsiadła do autobusu z reklamówką pełną błękitnego pyłu. Tak zapakowane źródło trafiło do specjalistów.
Do tego momentu aż 90 proc. substancji zostało rozproszone – przeniesione do domów, ogrodów i budynków gospodarczych należących do mieszkańców Goiânii. Devaira Alves Ferreira, który marzył o niezwykłym pierścionku dla żony, zmarł kilka lat po zdarzeniu, w 1994 roku. Przeszedł do historii nie tylko jako bezmyślny właściciel złomowiska, ale także jako człowiek, który, mimo że otrzymał zabójczą dawkę promieniowania rzędu 7 grejów, przeżył. Uratowało go, podobnie jak matkę Marii, częste opuszczanie domu, w którym znajdowało się źródło. Silny z natury organizm miał dodatkowo szansę na regenerację. I choć obronił się przed niszczycielską mocą radiacji, przegrał walkę z alkoholem. Nie mogąc poradzić sobie z wielkością spustoszenia dokonanego przez błękitny pył, po śmierci żony Devaira popadł w chorobę alkoholową, która doprowadziła go do przedwczesnego zgonu.
Prawdziwa skala zdarzenia
Szpital, w którym kobieta zostawiła źródło, rankiem 29 września odwiedził miejscowy fizyk – Walter Mendes Ferreira (zbieżność nazwisk przypadkowa). Postanowił zbadać resztki pyłu za pomocą przeznaczonego do tego celu licznika wypożyczonego z Nuclebrás – brazylijskiego odpowiednika polskiej Państwowej Agencji Atomistyki. Podczas gdy fizyk dokonywał pomiaru, do sąsiedniego szpitala specjalistycznego (schorzeń tropikalnych) zostały odesłane dwie kolejne ofiary promieniowania uskarżające się na wymioty i zawroty głowy. Tym razem ich objawy zdiagnozowano jako, bliżej nieznaną, chorobę tropikalną. Jeden z członków personelu miał jednak inne zdanie – zaczął podejrzewać, że prawdziwym powodem osłabienia pacjentów może być szkodliwa radioaktywna emisja. Na potwierdzenie swoich przypuszczeń nie musiał czekać długo: już kilka godzin później rozpoczęto akcję identyfikacji i oczyszczania skażonych terenów.
Specjaliści od atomu z Sao Paulo i Rio de Janeiro przyjechali do Goiânii w trybie natychmiastowym. W całym mieście ogłoszono alarm i powiadomiono mieszkańców o wysokim poziomie zagrożenia. Rodzinę Ferreirów wraz z bliskimi oraz wszystkich innych, którzy mogli przez ten czas mieć styczność z błękitnym pyłem, odizolowano. Umieszczono ich w namiocie rozbitym w tym celu na stadionie miejskim. Dwadzieścia osób z najwyższą dawką promieniowania hospitalizowano, a 14 z nich przewieziono do specjalistycznego szpitala w Rio de Janeiro. Ostatecznie, u 244 mieszkańców wykryto znaczny poziom napromieniowania. 129 poddano wewnętrznej dekontaminacji. Amatorów radioaktywnego błękitnego pyłu, jak na ironię, leczono przede wszystkim błękitem pruskim, który pomagał w wyeliminowaniu cezu z ciała. O sile zanieczyszczenia świadczy fakt, że szkodliwe substancje usuwano nawet z moczu ofiar i traktowano je z najwyższą ostrożnością.
Specyfiką wszystkich katastrof atomowych jest ogrom zniszczeń, który po sobie pozostawiają. Akcja dekontaminacji objęła nie tylko ludzi, ale przede wszystkim budynki mieszkalne i otaczające je tereny. Z wszystkich domów, w których przebywały osoby o znacznym poziomie napromieniowania, wynoszono rzeczy i badano zakres ich skażenia. Te o wysokim stopniu zabezpieczano i wyrzucano. Ze ścian zdzierano farbę, zdarzało się, że rozbiórce poddawano także dachy – wymieniano je na nowe lub (gdy było to możliwe) dokładnie myto. W pobliżu posiadłości Ferreirów konieczne okazało się ponadto usunięcie minimum metrowej warstwy ziemi. Gdy mieszkańcy Goiânii walczyli w szpitalu o życie, wybrane dzielnice ich miasteczka wyglądały jak pole bitwy. Sprawę dodatkowo utrudniał rodzaj radioaktywnego materiału – chlorek cezu rozpuszcza się w wodzie, dlatego pozbywanie się go było wyjątkowo mozolnym zajęciem.
Choć katastrofa z 1987 na pierwszy rzut oka zdaje się tylko pasmem nieszczęśliwych wypadków, wskazano winnych zdarzenia. Odpowiedzialność karną poniosło trzech lekarzy – specjalnie w tym celu powołana komisja i sąd obarczyły ich winą za pozostawienie materiału radioaktywnego bez zabezpieczenia.
Ostatecznie błękitny pył przyczynił się do śmierci czterech osób: dwóch pracowników złomowiska, Marii Ferreiry i 6-letniej Leidy. Nie wiadomo jednak, jaki wpływ promieniowanie miało na pozostałych mieszkańców. Osoby, które przyjęły dawkę przekraczającą dopuszczalną normę, są w przyszłości szczególnie narażone na nowotwory lub choroby płuc. Skutki skażenia sprzed niemal 30 lat wciąż jeszcze mogą o sobie przypominać.
#historia #promieniowanie