40 + 1 = 41
Prywatny licznik: 5+1=6
Tytuł: Lato, gdy mama miała zielone oczy
Autor: Tatiana Țîbuleac
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
ISBN: 9788366505247
Liczba stron: 148
Ocena: 7/10
Troszkę zaległości recenzji przeczytanych książek mi się narobiło, pora nadrabiać. Zacznę od przedstawicielki literatury rumuńskiej, mimo bliskości geograficznej dosyć rzadko spotykanej na polskim rynku. Choć trzeba zaznaczyć, że jakkolwiek to brzmi, rumuńskości w tej powieści nie uświadczymy.
Więc o czym jest książka? O relacji syna i matki, pisanej z perspektywy czasu, której opis zalecił terapeuta podmiotu literackiego. Relacji bardzo trudnej, bo naznaczonej głęboką nienawiścią, spowodowaną obojętnością matki, kiedy dziecko najbardziej potrzebowało wsparcia i obecności. Relacji, której jak by się mogło wydawać, nic nie jest w stanie zmienić, która skończy się tak, jak się tego można by spodziewać — odcięciem się i, patrząc na dojrzałość dorastającego syna, jeszcze większym zagubieniem. W końcu jaki jest lepszy plan na wakacje niż wyjazd z kumplami do Amsterdamu, by w końcu przestać być prawiczkiem?
A jednak okazuje się, że wakacje będą wyglądały zupełnie inaczej — bo nie w tętniącym życiem Amsterdamie, a na spokojnej francuskiej wsi. Nie w towarzystwie kumpli i przygodnie spotkanych dziewczyn, a znienawidzonej matki. Jak to się mogło udać? Jedynym przekupstwem był samochód i możliwość się nim przejechania. Za taką nagrodę można ten miesiąc czy dwa jakoś przeboleć. A jednak ten czas staje się być przełomem w relacji rodzinnej, ale również w życiu bohatera. I zamiast obrazu kobiety, która "była mała i gruba, głupia i brzydka. Najbardziej bezużyteczna ze wszystkich matek, jakie dotąd istniały. [...] sterczała przed bramą szkoły jak żebraczka. Zabiłbym ją odłamkiem myśli.", mamy oczy mamy. Oczy, które "były oknami szmaragdowej łodzi podwodnej; były muszelkami wyrosłymi na drzewach; były pąkami w oczekiwaniu". Wszystko odmieniły zielone oczy mamy.
Powieść muszę przyznać niespecjalnie zapadająca w moją pamięć na pierwszy rzut oka. Jak wróciłem do przypomnienia sobie o niej po jakichś 3 tygodniach, to w mojej głowie była pustka. Ale wystarczyło otworzyć książkę i zauważyć charakterystycznie i "odręcznie" napisane tytuły kolejnych części, by bardzo duża liczba obrazów zaczęła wracać. Napisana ślicznym językiem, obrazy francuskiej wsi podczas czytania same nasuwają się przed oczy, jest też polski smaczny akcent Po prostu przyjemnie spędzone 2 godziny z lekturą, choć nic przesadnie wybitnego.
#bookmeter #ksiazki #hejtoczyta #rumunia
Prywatny licznik: 5+1=6
Tytuł: Lato, gdy mama miała zielone oczy
Autor: Tatiana Țîbuleac
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
ISBN: 9788366505247
Liczba stron: 148
Ocena: 7/10
Troszkę zaległości recenzji przeczytanych książek mi się narobiło, pora nadrabiać. Zacznę od przedstawicielki literatury rumuńskiej, mimo bliskości geograficznej dosyć rzadko spotykanej na polskim rynku. Choć trzeba zaznaczyć, że jakkolwiek to brzmi, rumuńskości w tej powieści nie uświadczymy.
Więc o czym jest książka? O relacji syna i matki, pisanej z perspektywy czasu, której opis zalecił terapeuta podmiotu literackiego. Relacji bardzo trudnej, bo naznaczonej głęboką nienawiścią, spowodowaną obojętnością matki, kiedy dziecko najbardziej potrzebowało wsparcia i obecności. Relacji, której jak by się mogło wydawać, nic nie jest w stanie zmienić, która skończy się tak, jak się tego można by spodziewać — odcięciem się i, patrząc na dojrzałość dorastającego syna, jeszcze większym zagubieniem. W końcu jaki jest lepszy plan na wakacje niż wyjazd z kumplami do Amsterdamu, by w końcu przestać być prawiczkiem?
A jednak okazuje się, że wakacje będą wyglądały zupełnie inaczej — bo nie w tętniącym życiem Amsterdamie, a na spokojnej francuskiej wsi. Nie w towarzystwie kumpli i przygodnie spotkanych dziewczyn, a znienawidzonej matki. Jak to się mogło udać? Jedynym przekupstwem był samochód i możliwość się nim przejechania. Za taką nagrodę można ten miesiąc czy dwa jakoś przeboleć. A jednak ten czas staje się być przełomem w relacji rodzinnej, ale również w życiu bohatera. I zamiast obrazu kobiety, która "była mała i gruba, głupia i brzydka. Najbardziej bezużyteczna ze wszystkich matek, jakie dotąd istniały. [...] sterczała przed bramą szkoły jak żebraczka. Zabiłbym ją odłamkiem myśli.", mamy oczy mamy. Oczy, które "były oknami szmaragdowej łodzi podwodnej; były muszelkami wyrosłymi na drzewach; były pąkami w oczekiwaniu". Wszystko odmieniły zielone oczy mamy.
Powieść muszę przyznać niespecjalnie zapadająca w moją pamięć na pierwszy rzut oka. Jak wróciłem do przypomnienia sobie o niej po jakichś 3 tygodniach, to w mojej głowie była pustka. Ale wystarczyło otworzyć książkę i zauważyć charakterystycznie i "odręcznie" napisane tytuły kolejnych części, by bardzo duża liczba obrazów zaczęła wracać. Napisana ślicznym językiem, obrazy francuskiej wsi podczas czytania same nasuwają się przed oczy, jest też polski smaczny akcent
#bookmeter #ksiazki #hejtoczyta #rumunia
Zaloguj się aby komentować