16 412, 84 + 5,10 + 17,47 = 16 435, 41
Emerycki poranek i sympatyczny wieczorny biegowy autowpierdol
Rano... no jak to rano po dość intensywnym weekendzie. Późno wstane, późny start (6:02), tempo emeryta (5:58) i zaledwie piąteczka. Końcówka totalnie powolna, bo ostatni kilometr z ciężkimi zakupami. Ale co tam, to tylko poranek - wiedziałem że mięsko będzie wieczorem
No i nastał wieczór, gorący (25°C) i duszny, ale przede wszystkim z umówionymi interwałami na pobliskiej bieżni.
Najpierw 4 km biegu... nie, nie biegu - doczłapania w tempie między 5:30 a 6:00 na miejsce. Biegło się ciężko, w pełnym żołądku bulgotało jak diabli i generalnie chodziło mi po głowie że dobiegnę na miejsce, powiem "wiecie co fajnie ale dzisiaj ja tylko sobie wolne kółeczka robię" i tak sobie będę dreptał. Na szczęście dobiegłszy na miejsce straciłem rozum i na najbliższym znaczniku wystrzeliłem do zrealizowania zadanych przez El Treneiro 6x 500m/200m. Oczywiście moje "szybkie" zbyt szybkie nie były, jakieś 4 40, ale cud że i tyle z siebie wykrzesałem. W sumie nie było chyba tak słabo, biorąc pod uwagę że przeplatając 500m szybkie z 200m wolnego wyrabiałem średnie tempo 4 40
Kurczę, polubiłem te tartanowe interwały. Chyba dlatego, że jeśli nie robi się jakichś totalnie szalenie długich odcinków to masz z tyłu głowy "luz, to tylko jedno okrążenie i będzie chwila odpoczynku" - ładnie widzisz ile przed Tobą szybkiej trasy, możesz z siebie wykrzesać więcej niż byś sam przypuszczał. A na koniec jesteś zaskoczony, że już po wszystkim i pozostaje jedynie satysfakcja
Po sympatycznym autowpierdolu polecieliśmy zrobić sobie parę kółek przyjemnego dreptania wokół Zalewu Nowohuckiego - spokojne tempo rzędu 5:30, czasami nawet wolniej. Po tym wszystkim pozostało już tylko wrócić do siebie - była propozycja podwózki, ale stwierdziłem że mam ochotę na więcej i w dodatku nie uśmiecha mi się zalewać czyjś samochód potem. Zresztą, do domu parę kilometrów więc głupio by było tak jechać. Rozstaliśmy się i spokojnie sobie potruchtałem do domu, po drodze zahaczając o biedrę gdzie miałem zlecone przez żonę zakupy. Znowu ciężkie, bo mleka brakowało w domu - a do tego jeszcze zachciało mi się na szczyt wzgórza polecieć bo zapowiadał się ładny zachód Słońca xD
Koniec końców wyszło 17,5 km i dzień uważam za udany
Miłej nocy!
#sztafeta
Emerycki poranek i sympatyczny wieczorny biegowy autowpierdol
Rano... no jak to rano po dość intensywnym weekendzie. Późno wstane, późny start (6:02), tempo emeryta (5:58) i zaledwie piąteczka. Końcówka totalnie powolna, bo ostatni kilometr z ciężkimi zakupami. Ale co tam, to tylko poranek - wiedziałem że mięsko będzie wieczorem
No i nastał wieczór, gorący (25°C) i duszny, ale przede wszystkim z umówionymi interwałami na pobliskiej bieżni.
Najpierw 4 km biegu... nie, nie biegu - doczłapania w tempie między 5:30 a 6:00 na miejsce. Biegło się ciężko, w pełnym żołądku bulgotało jak diabli i generalnie chodziło mi po głowie że dobiegnę na miejsce, powiem "wiecie co fajnie ale dzisiaj ja tylko sobie wolne kółeczka robię" i tak sobie będę dreptał. Na szczęście dobiegłszy na miejsce straciłem rozum i na najbliższym znaczniku wystrzeliłem do zrealizowania zadanych przez El Treneiro 6x 500m/200m. Oczywiście moje "szybkie" zbyt szybkie nie były, jakieś 4
Kurczę, polubiłem te tartanowe interwały. Chyba dlatego, że jeśli nie robi się jakichś totalnie szalenie długich odcinków to masz z tyłu głowy "luz, to tylko jedno okrążenie i będzie chwila odpoczynku" - ładnie widzisz ile przed Tobą szybkiej trasy, możesz z siebie wykrzesać więcej niż byś sam przypuszczał. A na koniec jesteś zaskoczony, że już po wszystkim i pozostaje jedynie satysfakcja
Po sympatycznym autowpierdolu polecieliśmy zrobić sobie parę kółek przyjemnego dreptania wokół Zalewu Nowohuckiego - spokojne tempo rzędu 5:30, czasami nawet wolniej. Po tym wszystkim pozostało już tylko wrócić do siebie - była propozycja podwózki, ale stwierdziłem że mam ochotę na więcej i w dodatku nie uśmiecha mi się zalewać czyjś samochód potem. Zresztą, do domu parę kilometrów więc głupio by było tak jechać. Rozstaliśmy się i spokojnie sobie potruchtałem do domu, po drodze zahaczając o biedrę gdzie miałem zlecone przez żonę zakupy. Znowu ciężkie, bo mleka brakowało w domu - a do tego jeszcze zachciało mi się na szczyt wzgórza polecieć bo zapowiadał się ładny zachód Słońca xD
Koniec końców wyszło 17,5 km i dzień uważam za udany
Miłej nocy!
#sztafeta
Rzeczony zachód Słońca
Od razu widać, gdzie było uczciwie a gdzie było opierdzielanko
@enron Rewelka!
Zaloguj się aby komentować