10 miesięcy wojny z Ukrainą od oczami rosyjskiego zbrodniarza
hejto.plPoświęca się dziesiątemu miesiącu Specjalnej Wojennej Operacji (wojnie na Ukrainie przyp. @Aryo)
Kiedyś z towarzyszem Buranem omawialiśmy nasze obecne smutne sprawy, rysując wojskowo-historyczne podobieństwa i doszliśmy do rozczarowującego wniosku, że w naszej specjalnej operacji wojskowej zebraliśmy wszystkie negatywne aspekty początkowego etapu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, i to z obu stron - z naszej i z Niemiec Hitlera! (Jeśli na te słowa szczególnie wrażliwi czytelnicy zadrżą od takiego "bluźnierczego" porównania, proszę nie czytać dalej, będzie bardzo nieprzyjemnie. Ale generalnie nie jestem tu po to, aby celowo mówić miłe rzeczy). Po wyjściu na zero (linia frontu przyp. @Aryo) zakończyłem dyskusję na ten temat z samym sobą i rozszerzyłem listę nieszczęśliwych podobieństw, dochodząc jednocześnie do wniosku, że mój przeciwnik wykazał zasadniczo coś przeciwnego. Tak więc, abstrakcja...
Tak jak ZSRR był fizycznie nieprzygotowany na atak Niemiec w 1941 roku, tak i my okazaliśmy się nieprzygotowani na rzeczywisty poziom zaangażowania NATO w ten konflikt. Podobnie jak ZSRR, do wojny przeciwko której Niemcy zmobilizowały potencjał militarno-przemysłowy i w pewnym stopniu ludzki Europy, stanęliśmy wobec faktu, że wróg wykorzystywał potencjał militarno-techniczny Zachodu, a także pewne zasoby ludzkie. Pomimo ilościowej przewagi w sprzęcie, jesteśmy gorsi od wroga pod względem organizacji, taktyki i szeregu krytycznych zasobów logistycznych, podobnie jak Armia Czerwona była gorsza od Wehrmachtu w 1941 roku. Nasz rzekomy "blitzkrieg" zawiódł znacznie szybciej niż Wehrmacht. Podobnie jak w przypadku Armii Czerwonej, naszym działaniom ofensywnym towarzyszyły nadmierne straty, do tego stopnia, że jednostki często pozostawały jako resztki pod sztandarem. Podobnie jak w przypadku Armii Czerwonej w 1941 roku, nie udało nam się osiągnąć ani jednego skutecznego okrążenia sił wroga. Podobnie jak Niemcy, z opóźnieniem zmobilizowaliśmy się, aby uzupełnić straty poniesione podczas działań ofensywnych i zyskaliśmy stabilizację frontu.
Nasza utrata dużej części zajętych terytoriów w pewnym stopniu wynika z odwrotu Wehrmachtu w wyniku działań kontratakowych Armii Czerwonej w listopadzie-grudniu 1941 roku. Wprowadzenie do walki naprędce zebranych rezerw, które były sprowadzane w celu odbudowy załamanego frontu, przypomina zmechkorpusy (zmechanizowane korpusy przyp. @Aryo) Armii Czerwonej z początku wojny, które były wprowadzane do walki po kawałku, w miarę ich przybywania. Zmechkorpusy zdołały spowolnić ofensywę Wehrmachtu, co spowodowało zerwanie ze strategią blitzkriegu, ale same się wypaliły. Nasze rezerwy, rzucone w częściach, aby załatać dziury, ustabilizowały front, ale też się wypaliły...
Przeciwnie, wróg przewyższa nas parametrami, o które Wehrmacht przewyższył Armię Czerwoną w 1941 roku. Podobnie jak Wehrmachtowi w 1941 roku, wrogowi udało się uniknąć okrążeń. Podobnie jak ZSRR, wróg prawie od razu rozpoczął stałą mobilizację, dzięki której, mimo ciężkich strat w ludziach i sprzęcie oraz na dużych obszarach, udało mu się w końcu ustabilizować front i zgromadzić rezerwy do udanej kontrofensywy w prawie takim samym czasie, jak Armii Czerwonej w 1941 roku. Podobnie jak ZSRR, wróg stał się beneficjentem różnych form pomocy wojskowej w ramach warunkowego programu "Lend-lease", co znacznie zwiększyło jego możliwości bojowe. Nie uznaję analogii do mobilizacji potencjału wojskowego i technicznego oraz zasobów ludzkich krajów NATO przeciwko nam (ponieważ zasoby niemieckie zostały wzmocnione przez komponenty ogólnoeuropejskie), jak również do tworzenia koalicji antyrosyjskiej działającej przeciwko nam (tak jak przeciwko Niemcom powstała koalicja antyhitlerowska), ponieważ Ukraina, w przeciwieństwie do III Rzeszy i ZSRR, nie jest samodzielnym graczem, czyli to nie jej (Ukrainy) zasługi, ale wyżej wymienione są wystarczające.
Ilekroć przypominam sobie znamienny slogan "Możemy to zrobić jeszcze raz!", rozumiem wyraźnie, że powtarzamy teraz coś zupełnie niewłaściwego... Od wyniku wojny zależy los naszego kraju. Potrzebujemy zwycięstwa. Do zwycięstwa potrzebna jest radykalna zmiana...
ARYO: A tu jego posty o operacji pod Izium
Ponieważ ludzie są zazwyczaj dość ostrożni, przy wyznaczaniu zadań powszechnie stosuje się przynęty: "idź tam, nikogo tam nie ma" lub "już tam jesteśmy". A niedoświadczeni dają się na to nabrać... Nie obchodzi mnie, co się tam dzieje z ludźmi, najważniejsze jest, żeby ich wprowadzić w błąd... Zaangażują się, a potem wszystko zależy od szczęścia... Jeśli spełnią swoje zadanie, to świetnie! (straty... im więcej, tym lepiej, bo "wskaźniki"!), jeśli się nie wycofają i umrą - cóż... Znowu "wskaźniki", pracujemy, pracujemy...
Mieliśmy jeden strategicznie ważny obszar na froncie Iziumskim. Droga do Słowiańska przebiegała między dwoma wioskami i trzeba było zdobyć te wioski. Na samym początku grupa wojskowych została zaangażowana w głupie zadanie "idź tam, tam nikogo nie ma". Wróg wpuścił ich, a następnie otoczył. Walczyli w okrążeniu przez trzy dni. Próby dotarcia do nich były tłumione przez wroga skoncentrowanym ogniem artylerii. Tylko dwóm mężczyznom udało się wydostać... Następnie za przynętą "idź tam, my już tam jesteśmy" podążały dwie grupy nowo przybyłych BARSÓW (szybko formowane wojska kontraktorów ochotników w Rosji przyp. @Aryo), które były tam wysyłane jedna po drugiej. Wróg wystrzeliwał je i brał do worka strzelniczego. Obie grupy zostały zabite w całości... A co jest najbardziej podłe i nikczemne w tej sytuacji... ...chociaż wydawałoby się to tak odległe... ale nie! Po tym wszystkim władze wyższe próbowały zwabić kilka grup zmotoryzowanych strzelców i oddziałów specjalnych GRU do ataku, argumentując, że nasi ludzie są otoczeni we wsi przez wroga i potrzebują pomocy! Grali na uczuciach... A jeden z naszej grupy miał po prostu niewiarygodne szczęście. Spełniając dyrektywę "idźcie tam, nasi ludzie już tam są", nieznacznie nie doszli do punktu obronnego wroga. Z drugiej strony, na szczęście nie zorientowali się od razu i nasza grupa nawiązała z nimi kontakt głosowy, będąc pewni, że rozmawiają ze swoimi. Nasi przeciwnicy spędzili około 15 minut, próbując znaleźć między sobą człowieka z taką ksywą (zapewne powiedzieli, że wracają z "akcji" a hasło zna ktoś o "takiej ksywie" a Ukraińcy dali się nabrać i do nich nie strzelali). Nasi chłopcy jako pierwsi poczuli, że dzieje się jakieś gówno i zdążyli się oddalić...
Być może, drodzy czytelnicy, zastanawiające jest sformułowanie "zwabić na szturm". Co to znaczy "zwabić"? Jest rozkaz i trzeba go wykonać! Wiesz, to nie jest takie proste. Prawidłowi dowódcy z jajami niekiedy przeginają w drugą stronę. Jeśli jest się zmuszonym, powiedzmy, do szturmu na placówkę w kierunku na wprost przez wąski zalesiony teren, który jest ostrzeliwany przez wroga z flanki, z równoległych nie zalesionych obszarów i pod ostrzałem artylerii wroga... Poszedłbyś raz, dwa razy, trzy razy... i ma się wrażenie, że to temat bez wyjścia. I ktoś natychmiast robi rozpoznanie i orientuje się, że nie ma tam nic do zdobycia. Na przykład dowódca jednej z naszych kompanii batalionowych powiedział wprost: Nie będę prowadził ludzi na rzeź. Powiedziano mu: "Nie spieprzaj, jak nie będziesz wykonywał rozkazów, to wypierdalaj i trafisz na czarną listę! Powiedział: "Pierdol się! Pierdol się!" ...i wyszedł... i całe towarzystwo poszło za nim... Tak właśnie było w przypadku wojska i GRU. Ludzie badali sytuację i albo od razu mówili "pierdol się! idźcie się pierdolić", albo imitowali szturm, tzn. wysuwali się, a przy pierwszych przylotach (ostrzałach artylerii) cofali się i wtedy mówili "idźcie się pierdolić". O tym, dlaczego doszło do tak skandalicznych wydarzeń, może cie się przekonać na przykład z trzyczęściowego tekstu, który zamieściłem powyżej na temat Dnia Artylerii (zobaczę. Może przetłumaczę @Aryo)
W istocie, żądanie od ludzi wykonywania zadań bez upewnienia się, że robią to prawidłowo, jest w pewnym sensie nieodpowiednie, delikatnie mówiąc.
Na przykład po skandalicznym wycofaniu się połączonej grupy naszego batalionu z pozycji w rejonie tych dwóch wsi przy drodze do Słowiańska, jeden z naszych młodszych dowódców krzyknął głośno: Nie będę więcej wykonywał takich zadań! Nie mogę walczyć karabinem maszynowym z czołgiem! Przy okazji, w tamtym kierunku były nasze czołgi. Ale jakoś nie wyszła im współpraca z piechotą. Potem jednak oni też ruszyli do boju... i spaliły się... 15 czołgów .. ponieważ ich współdziałanie z artylerią nie grało...
Jeszcze później, po ogólnej "relokacji" (ucieczki spod Izium przyp. @Aryo) resztek naszych jednostek z załamanego frontu Iziumskiego na północne tereny LNR (Ługańska), kolejny ochotniczy batalion (cóż, to, co z niego zostało) otrzymał zadanie "utrzymania linii". W ramach wsparcia obiecano aż sześć czołgów! Rozmawiałemm z mężczyzną z grupy, która była w tej samej miejscowości na najdalszym odcinku tej linii. Front znowu się rozpadał. My sami udaliśmy się wtedy w tamten rejon na misję. Żołnierz z ksywą "Chicznik" zapytał wtedy człowieka o ksywie "Grunik": a więc jakie było nasze zadanie? "Grunik" odpowiedział: kazano nam korygować artylerię! "Chicznik": A, zrozumiałe, korygować po (naszej) mordzie... Pieprzony jasnowidz... W każdym razie wróg skorygował naszą misję, a my skorygowaliśmy ją po (naszych) mordach... ...dostaliśmy wpierdol i wycofaliśmy się... Resztki tego właśnie batalionu otrzymały więc polecenie: Stańcie walczyć na śmierć! A front, powtarzam, rozpadał się, wszyscy się cofali i stanie na śmierć nie mogło niczego zmienić... poza nieodwołalnym fatalnym wynikiem dla konkretnych ludzi. Przy okazji, w czasie wycofania nasza grupa otrzymała rozkaz: zająć skrzyżowanie takie a takie i utrzymać się na nim! A oficer naszej kompanii, który był z nami, nadstawił karku: 10 minut walki i na tym skrzyżowaniu byłyby dwa spalone SUVy i 12 trupów, nie będę narażał moich ludzi! W każdym razie, ta najdalsza grupa sojuszników usłyszała w końcu we wsi odgłosy silników czołgowych. Silniki wrogich czołgów. Na następnej ulicy. A oni nie mieli nawet granatnika... A za czołgami zaczęła się podciągać piechota wroga... I ci ludzie (tacy łajdacy!) również uznali, że stanie na śmierć w takich warunkach nie jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. Zaczęli się więc wycofywać. Zbierając po drodze resztki innych grup swojego batalionu... A czołgi, które im obiecano... Były tam czołgi. Jeden stał na drodze ich odwrotu do tyłu i groźnie straszył wroga swoją lufą. Ale z jakiegoś powodu nie odpalił... A pozostałe pięć brało udział w ewakuacji jakiegoś generała... Z ponad stu trzydziestu mężczyzn przy wyjściu zostało siedzemdziesięciu z ogonkiem. W miejscu, gdzie stacjonowali sygnaliści batalionu, nie było dla nich żadnego transportu. Zostały oni po prostu z góry spisani na straty... A oni, łobuzy, odważyli się przetrwać... Zostali ewakuowani jedynym pojazdem, który został przydzielony sygnalistom. Styl indyjskiego autobusu. Jak to zrobili, do dziś nie rozumieją... Szkoda, że nie mieli ze sobą harmonijki, bo ktoś by na niej zagrał...
Wracając do skandalicznego wyjścia roty naszego batalionu... Odbyło się spotkanie. Przedstawiciel szanowanego sztabu naciskał na swoje sumienie i nalegał, aby grupa ponownie udała się na stanowiska. W przypadku odmowy zagroził, że nas zwolni i wpisze na czarną listę... I nasz ówczesny dowódca grupy powiedział bez ogródek: Nie będę współpracował z tymi kanibalami, którzy prowadzą chłopców na rzeź! Na osobistą prośbę żołnierza jeszcze raz poprowadził grupę do tego dupka, a następnie odszedł. I reszta roty, z którą nasza grupa wtedy pracowała, też odeszła... Doświadczeni wojownicy... którzy nie chcieli być mięsem...
kawa dla Aryo:
https://buycoffee.to/_234_2S
wspieram zrzutkę na wyposażenie zimowe dla Ukrainy
https://zrzutka.pl/88d5ug
źródło:
https://t.me/philologist_zov/57