Zdjęcie w tle
Sniffer

Sniffer

Osobistość
  • 64wpisy
  • 474komentarzy
Hej Tomki, hej Tosie!
Kolejny wolny dzień, a więc szansa na kolejny wpis z cyklu #polacorojo
Wczoraj opisywałem perypetie z dostaniem się do samolotu do Chile. W końcu udało się i oto wylądowałem. Oczywiście wciąż stres, bo nie wiedzialem, czy na pewno wszystko pójdzie dobrze. Akurat przez Amerykę Południową przetaczała się kolejna fala Covida, więc dość skrupulatnie podchodzili do wszystkich regulacji. A ja miałem praktycznie przeterminowany o kilka godzin test Covidowy (o czym pisałem ostatnio). W dodatku liczba formalności, które trzeba było przejść przed wylotem była na tyle duża, że serio obawiałem się, czy wszystko dobrze zrobiłem i czy będę w stanie się dogadać jakoś, gdyby były problemy. Aha, wspominałem, że w ogóle nie znałem hiszpańskiego? XD
Szczęśliwie na granicy poszło ok, w dogadaniu się pomogły mi też dwie Chilijki, które poznałem dzień wcześniej w związku z opóźnionym lotem. Miałem więc już tylko udać się na kwarantannę do czasu uzyskania kolejnego testu Covidowego (wówczas obowiązkowe na granicy dla wszystkich, na koszt państwa). 
Cebula we mnie silna, więc oczywiście zgadałem się z jedną z tych Chilijek, żeby współdzielić Ubera. Ona jednak stwierdziła, że lepiej normalną taksówką zamówioną na lotnisku przy stoisku. Tu już włączył mi się stresik mały, bo Uber to Uber - wiem ile zapłacę ostatecznie. Dodatkowo cena, którą usłyszeliśmy przy stoisku była wyższa niż za Ubera. No ale nie powiem teraz lasce - dobra stara, turlaj dropsa, jadę sam
Zaryzykowałem - dobra, jedziemy. W końcu to mój przystanek miał być pierwszy, więc w razie czego to laska będzie się kłócić z taksiarzem, czemu policzył drożej niż było mówione na stoisku. 
Wsiadamy, jedziemy i nagle z rozmowy potrafię wywnioskować, że jednak najpierw odstawiamy ją, a na końcu mnie (bo ona się spieszy), mimo że oznacza to wydłużenie trasy o 20 minut (moja miejscówka była praktycznie po drodze do jej domu). No to już w ogóle się pocę, że bankowo mnie ten taksiarz wyrucha. Jeśli nie dosłownie, gdzieś w ciemnym zaułku, to na kwotę za kurs. 
Proszę laskę, by się upewniła, czy na pewno kwota wyniesie tyle, ile było mówione zanim wsiedliśmy do samochodu, bo to jednak dalej niż taksiarz sądził. Ona pyta i potwierdza. Dodatkowo mówi - no przecież płaciłam z góry kartą, więc spoko
Eh... - myślę sobie - życia dziewczyno nie znasz, wysiądziesz, a gość na pewno na końcu wykorzysta głupiego gringo, który po hiszpańsku ani be ani me. Właściwie pogodziłem się z faktem, że kurs będzie znacznie droższy niż zakładałem.
No i dojeżdżamy. Ja już morda skwaszona, bo wiem co się wydarzy. Wyciągam plecak z bagażnika i słyszę jego głos "Hola señor!". 
Zaczyna się. 
Ciągnie dalej po angielsku - Proszę uważać gdzie pan trzyma paszport, lepiej go zawsze mieć na oku - pokazując na mój paszport w bocznej kieszonce plecaka.
Miłego dnia - znów słyszę jego głos.
Pikaczufejs.jpg
Jak to?! To wszystko? Nie zostanę wyruchany? A ja już dupa nasmarowana XD
No i szok stał się faktem. Miły taksówkarz, który nie skasował turysty więcej niż powinien, mimo że mógł, bo jechał dalej niż początkowo dostał zlecenie. Dziwne. Ale tym że trzeba się mieć na baczności i nie ufać NIKOMU, przekonałem się jednak jeszcze tego samego dnia.
Po dotarciu do hostelu nastąpił długi czas oczekiwania na wyniki testu, po których mógłbym już legalnie wyjść na miasto, a przede wszystkim kupić bilety lotnicze w stronę Patagonii (nie było sensu robić tego wcześniej, bo jeśli test wypadłby mi pozytywny, musiałbym spędzić dodatkowy tydzień w Santiago). No i czekałem tak do wieczora, odświeżając stronę z wynikami co kilka minut. W końcu jest - negatyw! Zajebiście! Naprędce kupuję bilet lotniczy do Punta Arenas, bookuję hostel tamże i zbieram się do wyjścia na miasto, w celu wypicia pierwszego chilijskiego piwa. Mimo podekscytowania pamiętam, żeby wyjąć z plecaka podręcznego co cenniejsze rzeczy, bo jednak może niezbyt mądrze po zmroku w Ameryce Południowej mieć zbyt wiele przy sobie.
No i wchodzę do pierwszego sklepu. Piwo jest, ale bezalkoholowe. W kolejnym to samo. W końcu dowiaduję się, że alkohol można kupić wyłącznie w sklepach monopolowych. Widzę jeden na Google Maps niedaleko mnie. Podchodząc w tamtą stronę widzę z daleka, że jakaś grupka ludzi odbiera butelki z alkoholem przez szczeliny w kracie broniącej dostępu do sklepu. Spoglądam na zegarek - cholera, 5 minut po 22 - najwyraźniej już zamknęli. No to idę w inną stronę. I tak łażę i łażę. Chodzę ulicami wśród lokalsów, starając się mieć oczy dookoła głowy. Kiedyś w Amsterdamie ktoś wyjął mi z kieszeni spodni 80 EUR i nawet tego nie poczułem, więc staram się być czujny. Po blisko godzinie łażenia dwie starsze kobiety zaczepiają mnie, pokazują palcami na moje plecy i starają się coś powiedzieć. Nie wiem o co chodzi, uśmiecham się zakłopotany i po kilku krokach ściągam plecak. Wszystkie kieszenie otwarte :(
Kurwa, ledwie godzinę jestem na ulicy, a już mnie ojebali jak dziecko, nawet nie wiem kiedy. No trudno, miałem w plecaku chyba tylko słuchawki, nowiutkiego powerbanka i jakieś pierdoły. Zaglądam do środka, a tam... Nie, nie nasrane, choć to mniej by mnie zdziwiło. Patrzę, a tam wszystko jest - słuchawki, powerbank, inne pierdoły. Nic nie zginęło. Myślę sobie, o chuj chodzi? Złodziej otworzył, zajrzał, pomyślał "e, samo gówno" i poszedł dalej?
Pamiętacie fragment, w którym pisałem, by nie ufać nikomu? No więc najwyraźniej w tym bitewnym szale, jak wychodziłem z hostelu, uprzednio wyciągając cenne rzeczy z plecaka, zapomniałem pozamykać kieszeni XD Tak to jest, gdy człowiek chce napić się piwka XD.
Najlepsze jest to, że jak wracałem już do hostelu (zahaczając po drodze o fajny pub), przechodziłem koło tego monopolowego, co go widziałem na początku - a tu znowu ludzie robią zakupy przez zamkniętą kratę. Codokurwy.jpg
No więc później się nauczyłem, że wszystkie monopolowe tak działają - jest sklep, ale nie wejdziesz do środka, tylko wszystkie towary podają ci przez kratę XD
No i tak minął pierwszy dzień w Chile. Kolejnego poranka wlazłem sobie na Cerro San Cristobal, skąd rozpościera się niebrzydki widok na całe Santiago i majaczące na jego tle góry. Nie zdążyłem na sam wschód słońca, bo trochę pokręciłem drogę, ale i tak fajnie było się przejść. Choć w sumie sam spacer mało ciekawy tylko na samym szczycie tego wzniesienia były ze 2 miejsca, z których było cokolwiek widać - wcześniej wszystko przesłaniały drzewa.
Czy mogę coś więcej napisać o Santiago de Chile? No nie wiem. Jak dla mnie nie było to ciekawe miasto. Owszem, jest tam najwyższy budynek Ameryki Południowej, skąd można podziwiać zachód słońca, jest może kilka innych ładnych miejsc, które jednak nie zapadły mi w pamięć i praktycznie ich nie fotografowałem. Plaza de Armas - punkt centralny Santiago (a jak się później przekonałem - plac o takiej nazwie jest centrum olbrzymiej części miast i miasteczek Ameryki Południowej) też bez szału. Miejsce bardzo tłoczne, głośne, brudne, z mnóstwem wszelakiej maści imigrantów (Chile jest o ile wiem najdostatniejszyn krajem Ameryki Południowej), bezdomnych i narkomanów. Nie czułem się tam zbyt swobodnie, więc strzeliłem może jedną fotkę "z biodra".
Santiago nie zachwyciło, ale dla mnie celem była Patagonia, więc właściwie to tylko czekałem, aż tylko będę mógł wsiąść w samolot i lecieć na dalekie południe. O Punta Arenas w następnym, znacznie krótszym (obiecuję!) wpisie.
#podroze #chile #santiagodechile #polacorojo
PS. OK, jest jeszcze jedno miejsce godne zobaczenia w Santiago - Bahai Temple. Jako, że odwiedziłem tę świątynię dopiero na koniec chilijskiej przygody, a ten wpis jest już i tak za długi, napiszę o tym kiedy indziej
a9959f66-d9af-4400-adfb-e1dfd5ecd466
5146288c-0312-487f-a1d4-81c210624166
9eb3ee5e-79ff-46a6-92a7-56156cade8ef
78ee1c49-5f9a-4135-b4f5-f0c1e4c56817
Sniffer

@bojowonastawionaowca bardzo dziękuję za miłe słowa. Trochę mam obawy, czy wpisy nie są zbyt rozwlekłe i zbyt bogate w anegdoty, zamiast skupiać się na konkretach

Sniffer

@Gnojokok Najważniejsze, że jesteś cały i masz też piękne wspomnienia!


A komentując dodatkowo - to, że ja miałem szczęście, nie oznacza że wszędzie jest milusio. Mam wrażenie, że Chile było znacznie bardziej cywilizowane pod tym względem niż np. Peru, o Rio de Janeiro nie wspominając.

bojowonastawionaowca

@Sniffer Anegdoty w takich tekstach muszą być! Jakbym chciał przeczytać tylko co jest do zobaczenia w Chile, to mam od tego google

Zaloguj się aby komentować

Zmotywowany nieco przez @bojowonastawionaowca oraz @Ramirezvaca opiszę może w kilku wpisach moją wyprawę do Ameryki Południowej. 
Oznaczę je sobie tagiem #polacorojo, choć nie wiem czy to cokolwiek da czy nie, bo chyba trzeba mieć jakąś tam rangę na swój własny tag? No nie wiem. W sumie nieważne. A czemu #polacorojo? O tym w jednym z przyszłych wpisów (o ile dożyję lub ktokolwiek będzie czytał). 
Skąd pomysł na Amerykę Południową - ano poza Antarktydą był to ostatni kontynent, na którym nie postawiłem stopy, a dodatkowo jest tam Patagonia. Nie muszę chyba wspominać, że kocham góry? 
Tak więc mając do dyspozycji kilka miesięcy wolnego pomyślałem sobie - a co mi tam, polecę sobie do Patagonii. A potem się zobaczy. To był właściwie mój pierwszy taki prawdziwy backpacking i podróż bez konkretnego planu, więc wyjście ze strefy komfortu mocno (zwłaszcza, że zazwyczaj bardzo lubiłem mieć wszystko zaplanowane). 
Bilet kupiłem w jedną stronę. Bo nie wiedziałem jeszcze kiedy będę wracał i skąd. Było mi wszystko jedno. Oczywiście w takiej sytuacji ciężko o tanie bilety, ale to mnie akurat za bardzo nie interesowało. Realizowałem swoje wielkie marzenie, więc koszty były drugorzędne. 
Zastanawiałem się pomiędzy lotem do Buenos Aires, a Santiago de Chile, bo chciałem obejrzeć zarówno argentyńską, jak i chilijską stronę Patagonii. Akurat kosztowo bardziej pasowało Santiago, więc bilet kupiony i zaczęło się przygotowywanie. Choć może o przygotowaniach i pakowaniu kiedy indziej. Przejdę może po prostu do opisu pierwszego etapu podróży. 
Dolecieć do Santiago to prosta sprawa. Z Polski do Berlina Flixbusem, z Berlina lot do Frankturtu, skąd lecimy do Houston i potem już do samego Santiago. Wygodne, niezbyt długie przesiadki, Lufthansa + United Airlines - co może pójść nie tak? Ano może. We Frankfurcie okazało się, że samolot do Houston będzie opóźniony przez fakt, że w Houston kilka godzin temu była burza. A samolot, którym miałem lecieć do Houston, najpierw musiał z tego Houston przylecieć, żeby zapakować moje dupsko na pokład i wrócić do Ju-es-ej. 
Stało się jasne, że mogę nie zdążyć na przesiadkę do Santiago. No i nie zdążyłem, bo zabrakło może pół godziny. A następny lot za 24h. No ale zgodnie z unijną dyrektywą przynajmniej zwrócą za opóźnienie powyżej 6h, prawda? Prawda? [amidala.jpg]. 
No gówno prawda. Byłem pewien swojego, bo nawet obsługa lotniska mówiła, że będzie się to kwalifikować na zwrot 600 EUR. Ale United było innego zdania. I nawet Airhelp po pół roku ogarniania tematu okazał się bezradny. 
Tak więc straciłem całą dobę nie mogąc zrobić nic sensownego. Wraz z innymi pasażerami dostaliśmy gratis noc w hotelu pod lotniskiem i jakiś mały bon na żarcie. Tyle. W dodatku hotel był taki se (mimo że któraś z większych sieciówek) i niektórzy goście chwilę po zameldowaniu wrócili na dół zwrócić klucze, burknęli "bugs on bed" i ruszyli szukać innego hotelu na własną rękę. Mój pokój szczęśliwie okazał się być bez pluskiew :) 
Następnego dnia udałem się na gównośniadanko do typowej amerykańskiej knajpy ze śniadaniami - uwieczniłem ją na zdjęciu, tak jak i menu. No i jednak żałowałem, że nie wybrałem Subway'a, bo śniadanie było obrzydliwe - cholernie tłuste i bez smaku. Musiałem zapijać lurowatą kawą z dzbanka, żeby w ogóle to przełknąć. Zawsze jednak jakieś wspomnienie
Po śniadanku trzeba było się wymeldować z pokoju i by nie ryzykować spóźnienia na wieczorny lot - wrócić na lotnisko (jazda do centrum Houston mijała się z celem). Jednym z powodów było też to, że ze względu na opóźnienie 24h na lotnisku mogli nagle stwierdzić, że mój test Covidowy już jest nieważny i nie wlecę do Chile. Wolałem się więc upewnić, że wszystko gra. 
No i z ciekawostek - obsługa weryfikowała ten mój test i stwierdziła, że wszystko jest ok, bo w momencie wejścia na pokład wciąż nie miną 72h od chwili przeprowadzenia testu (a to było warunkiem podróży). Z tym, że nie uwzględnili stref czasowych XDDDD Tak więc mi się upiekło, bo fizycznie te 72h były już przekroczone - po prostu nie podumali, że spojrzenie na datę i godzinę wykonania testu oraz dodanie 3 dni nie jest równoznaczne z faktycznym upływem czasu Stwierdziłem, że nie będę ich już wyprowadzał z błędu xD
I tak oto, po pewnych potknięciach, wsiadłem do samolotu, który następnego ranka lądował w Santiago de Chile. Ale o tym może w następnym wpisie. 
#podroze #patagonia #chile #polacorojo
9a2aa83b-fc67-4598-bd69-47c97b919722
ac1ffcec-d69d-465e-aaea-b8d3d59026a0
Kaa_Pii

Nie przejmuj się małym odbiorem Twojego tekstu, jest świetny i zapewne gdyby nie dzisiejszy problem z Hejto miałbys o wiele większe zainteresowanie wpisem, obserwuje i czekam na więcej!

Sniffer

@MuojemuKotu nie ma reguły - ja po prostu miałem pecha. Lecąc jakieś 3 miesiące później do Buenos z Polski, odrzuciłem opcję przez Hiszpanię, bo nie wychodziła optymalnie. Czyli trzeba zrobić swój własny research przed wylotem, bo sytuacja zmienia się dynamicznie.


Mały hint - jeśli byłby to bilet w jedną stronę, warto sprawdzić opcję przelotu przez Cancun lub Punta Cana. Bilety do tych kurortów bywają dość tanie, na miejscu można sobie z 2 dni posiedzieć na plaży i ruszać dalej już innym lotem. Bardzo wiele osób wracających z Ameryki Południowej do Europy leciało właśnie przez jeden z tych 2 kurortów

Sniffer

@Kaa_Pii Bardzo dziękuję za miłe słowa! Nawet jeśli będzie tylko tych kilka grzmotów na wpis, to postaram się dodawać coś raz na jakiś czas. Miłej niedzieli!

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki i Tosie,
Po prawie 11 latach z kontem na wypoku, mimo głównie tam lurkowałem, pomyślałem że może warto dodać choć mini cegiełkę do nowej, rozkwitającej społeczności hejto.
Nie wiedziałem czym się tu ciekawym podzielić. Z pomocą przyszedł mi Google Photos przypominając co robiłem dokładnie rok temu, 21 stycznia 2022. No i może nikogo to nie zainteresuje, ale żyję nadzieją, że przynajmniej nikt mnie tu od normików ani oskarków nie wyzwie.
Na zdjęciu lodowiec Grey w parku Torres del Paine po chilijskiej stronie Patagonii. Choć najbardziej znane z tego parku są ikoniczne "wieże" Base Las Torres, to na mnie osobiście największe wrażenie zrobił właśnie ten lodowiec. Miałem okazję widzieć już lodowce wcześniej, jednak były one zdecydowanie mniejsze i wielokrotnie mniej imponujące. Spójrzcie tylko na to morze lodu ciągnące się aż po horyzont. Gdy tylko ukazało się to moim oczom, porzuciłem wcześniejsze plany szybkiego dostania się do kolejnego miejsca campingowego. Łącznie z 3 godziny podziwiałem poranne słońce stopniowo oświetlające coraz większe połacie lodowego kolosa. Piękne to były chwile, nie zapomnę ich nigdy.
Ogólnie bardzo miło wspominam ten 130 kilometrowy tygodniowy trekking w Torres del Paine. Pierwszy raz się na coś takiego porwałem i okazało się, że wcale a wcale nie jest to wyzwanie. Zajebiście oczyszczająca podróż, tym bardziej że szedłem sobie sam, a jaki zjebany bym nie był, okazało się że doceniam swoje własne towarzystwo. A no i na szlaku i na campingach mimo introwertyzmu poznaje się bardzo fajnych ludzi
Gdyby kogokolwiek cokolwiek interesowało, dawajcie pytania. A jeśli nie, to też spoko - po prostu odpuszczę sobie pisanie Miłego dnia!
#podroze #gory #trekking #patagonia #chile
7cb9f7a5-fa18-4b2f-806e-08fb8fe9ed80
Ramirezvaca

@Sniffer Ja i tak chodzę z namiotem wiec kasę ogarnę :) Napewno nie bedzie nudno jak w Arabii Saudyjskiej 😀

Sniffer

@Ramirezvaca ło panie, to widzę że solidny z ciebie globtroter, a nie taka popierdółka jak ja


Pomyśl przy okazji o Argentynie - tam jest trochę bardziej dziko, wyraźnie taniej, a też absolutnie przepięknie

Ramirezvaca

@Sniffer no to pomysł na 2024 juz mam teraz poluje na tanie bikety do Argentyny Dzięki Tomku za inspiracje.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Piorunować czy Grzmocić?
Jakie określenie pasuje lepiej do hejtowego plusowania?
Mi osobiście bardziej podchodzi wersja druga - krótsza, rozkosznie rubaszna. A wam dziubaski drogie?

Piorunować czy Grzmocić?

27 Głosów

Zaloguj się aby komentować

Poprzednia