Ewentualne skrócenie czasu pracy w dzisiejszych realiach wydaje się atrakcyjne, jednak w rzeczywistości może oznaczać przejście z deszczu pod rynnę.
„Myślę, więc jestem”
400 lat temu Rene Descartes podsumował w ten sposób wynik swoich rozmyślań, tworząc najsłynniejszy chyba cytat w dziejach filozofii. Chodziło mu o to, że jego własne istnienie – w przeciwieństwie do istnienia czegokolwiek innego jest pewne i niepodważalne. Problem polega na tym, że nie do końca jest to prawda. Nie sposób jest bowiem wyobrazić sobie jakiegoś odciętego od świata „pana cogito” który jest jakąś substancją samą w sobie.
„Pan cogito” musi myśleć o czymś, działać w jakichś warunkach, przy użyciu czegoś. Abyśmy istnieli i mieli jakąś tożsamość musi istnieć świat zewnętrzny, w którym nasze istnienie się odznacza. Nie jesteśmy jakimś zawieszonym w próżni podmiotem lecz sumą tego co robimy i co tworzymy. A tak przynajmniej stwierdziliby Hegel, a za nim Marks.
Ten drugi uważał, że ścieżką przez którą każdy uzyskuje własną tożsamość jest praca. Ale nie każda praca. Takie znaczenie może mieć tylko praca w której człowiek przekształca świat według własnego zamysłu, czy do której - można nieco kościelnym językiem powiedzieć - „czuje powołanie”. Dobrym przykładem jest tu praca rzeźbiarza, choć osobiście mam poczucie takiego spełnienia po wykoszeniu mocno zapuszczonego trawnika. Marks uważał, że w warunkach ówczesnego kapitalizmu człowiek był od wyników swojej pracy wyobcowany. Robotnik który powiedzmy produkował śrubki robił to tylko dlatego, żeby mieć pieniądze, które z kolei przeznaczał na zaspokojenie swoich podstawowych biologicznych potrzeb. Same śrubki go w ogóle nie obchodziły – równie dobrze mógłby produkować nakrętki. A i z punktu widzenia producenta śrubek był tylko siłą roboczą, którą można było zastąpić kimś innym. Związek śrubki i robotnika był czysto przygodny. To nie miało nic wspólnego z realizacją własnego „ja”. W ten sposób człowiek był oderwany od swojego człowieczeństwa, bo większą część doby poświęcał na pracę, z którą nie czuł zupełnie żadnego związku, a pozostałą część czasu na regenerację.
Stąd więc logiczny wydawał się postulat socjalistów z przełomu XIX i XX wieku dotyczący ośmiogodzinnego czasu pracy. 8 godzin na pracę (utowarowioną), 8 godzin na regenerację i 8 godzin czasu wolnego.
Co to jednak znaczy czas wolny?
XIX wiecznym socjalistom wydawało się, że sam fakt uwolnienia robotnika z błędnego koła „praca w fabryce – sen – praca w fabryce” da przynajmniej początek jakiegoś oporu wobec urzeczowieniu człowieka, rzeczywistości w której człowiek jest postrzegany przez pryzmat zysków jakie może dostarczyć. Gdy powstanie te kilka godzin wolne, pozwalające na wyrwanie się z zaklętego koła praca-sen pojawi się możliwość autentycznej samorealizacji. Tyle tylko, że jak pokazał czas, w to miejsce pojawiła się konsumpcja.
Naturalnie, konsumowanie towarzyszy człowiekowi od zawsze, to wynika z uwarunkowań biologicznych
Są jednak istotne różnice pomiędzy konsumpcją w epoce przedindustrialnej a obecnej. Średniowieczny chłop żywił się tym co sam wyprodukował, żył w chacie, którą sam zbudował a nierzadko korzystał z narzędzi które sam zrobił (jeszcze mój dziadek rozbierał kuchnię kaflową w celu zrobienia prowizorycznej kuźni). Kupowano jedynie niezbędne półprodukty i usługi a i to w warunkach które raczej nie przypominają współczesnych. Chłop mógł korzystać tylko z jednego młyna, no bo jak miał skorzystać z innego w warunkach ówczesnego transportu?
Dzisiaj ten proces pracy i konsumpcji jest praktycznie zupełnie rozerwany
Nawet rolnik nie żywi się tym co sam wyprodukuje, tylko oddaje zboże lub owoce do skupu, gdzie mu za to płacą. Za te pieniądze idzie do Biedronki i kupuje koszyk jedzenia, które u niego w gospodarstwie nie występuje. Dzięki temu ma dostęp do towarów i usług jakich nigdy w życiu ani on ani jego sąsiedzi ze wsi nie potrafiliby wyprodukować. Jednak coś za coś.
Całościowy proces produkcji i konsumpcji na własną rękę, gdzie praca (np. na polu) była zarówno środkiem do celu (zdobycie żywności) jak i celem samym w sobie rządzi się innymi prawami niż proces produkcji i konsumpcji rozdzielonej.
„U siebie rób jak u siebie, u obcego na odpierdol” – ta maksyma niektórych budowlańców dosyć dobrze oddaje logikę rynku. Co to za klient, który dostanie raz na zawsze to co chciał? No kiepski klient, bo najlepszy jest taki który będzie do nas co jakiś czas wracał. Producenci dostarczający towary na rynek nie chcą zaspokoić naszych potrzeb, tylko je zaspakajać. Stąd konsekwentne jest np. powstanie wielkich sieciówek z branży fast fashion, gdzie kolekcje zmieniają się z sezonu na sezon pchając coraz to nowe mody i trendy.
Tego typu myślenie jest oczywiście zaprzeczeniem idei pracy niewyobcowanej. Ta zmierza do doskonałości – nawet jeżeli w praktyce jest ona nie do osiągnięcia. Rynek zmierzania do doskonałości nie oferuje, bo jest ona jego zaprzeczeniem. Artysta może chcieć stworzyć dzieło doskonałe, choć nigdy go nie stworzy, ta motywacja pcha go do przodu. Czasami w filmach czy książkach jest wątek starca, który nie może umrzeć dopóki nie wykona jakiegoś zadania. Taki ktoś wręcz czeka na śmierć, bo to oznacza dla niego samospełnienie.
A co oznaczałoby takie dzieło np. dla Netflixa?
Również śmierć – ale to z kolei śmierć której wizja jest przerażająca, bo oznacza bankructwo firmy. To znaczy samo bankructwo nie jest przerażające, tylko wizja strat, bo sam Netflix w konsumpcyjnej rzeczywistości jest po prostu sumą aktywów obecnych na rynku.
Podsumowując, to co kryje się pod hasłem „work-life balance” nie jest jakimś złotym środkiem do uzyskania autentycznej tożsamości, lecz, w obecnych realiach przejście od biernego producenta do biernego konsumenta.
Kojarzycie taki serial „Wednesday”? No pewnie kojarzycie, z tym słynnym tańcem. Znaczy jeszcze słynnym, bo tak jak kilka miesięcy temu twarz głównej aktorki wyskakiwała z lodówek, tak obecnie temat mocno przycichł. I raczej dalej będzie cichnąć, bo w miejsce tego serialu jest kilka kolejnych, równie „kultowych”.
Oczywiście to nie jest tak, że ja chcę tu bronić zniesienia ograniczeń czasu pracy i wrócić do czasów czternastogodzinnych zmian w kopalni. Chodzi tylko o to, że wbrew pozorom przejście od ciągłej pogoni za realizacją korporacyjnych deadlinów do pogoni za nowymi serialami do obejrzenia i turystycznymi landmarkami do sfotografowania niewiele się różni. Że jest przyjemniejsze? Zapewne tak. Czy uczyni człowieka szczęśliwszym? To już inna rozmowa.
Bibliografia:
Jest od groma literatury poświęconej paradoksom i sprzecznościom społeczeństwa konsumpcyjnego. Jeszcze więcej o marksowskich poglądach na rolę pracy w życiu człowieka. Zachęcam zacząć od eseju „Dozorca w raju utraconym” w biorku „Mitologia współczesna” oraz wszystkich przywołanych tam przypisów.
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
FB
Hejto
PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofiadlajanuszy #filozofia #antykapitalizm #pracbaza #rozwojosobisty
Trzeba zwrócić uwagę, że wyjmujać ludzi z pewnego systemu, który nauczył ich, że materialne rzeczy i konsumpcja "daje szczęście" od małego. Nowe zabawki, nowe ciuchy i telefony. Cały marketing, media opiera się na psychologii wzbudzania pustyki i właśnie zabieraniu szczęścia, by ci coś sprzedać pod pretekstem jego uzupełnienia. Potrzebujesz ten super zegarek, bo oni je mają i do tego jacy są szczęśliwi itp. W serialach widzisz rodzinki mieszkające w gigantycznych domach robiąc prozaiczne zawody i zawsze mają czas na wszystko to co dzieje się w fabule.
Jak wyjmiesz osobę z tego systemu pracy to dalej nie wyjąłeś z niego stanu mentalnego, w którym jest, więc będzie tak jak piszesz, netflix, podróże i dalej pustka. Jak badano wielokrotnie gdzie są najbardziej szczęśliwi ludzie to przeważnie zawsze były to jakieś dziury w Junglii, małe plemionka, które 4 godziny poświęcały na upolowanie czegoś, a resztę dnia spędzali na figlach i zabawach. Technicznie dla nich koncepcja świata gdzie musisz pracować 12 godzin to był by koszmar.
FInalnie też koncepcja Szukania Szczęścia jest częścią systemu, bo oni zabrali ci coś i teraz to marchewka, którą próbujesz złapać w postaci produktów, szukanie szczęścia to nie jest naturalny stan. W medytacji nie osiąga się szczęścia ale bardziej stan świadomości gdzie nie szukasz wielkich uniesień ale też nie masz wielkich dołów.
Szczęścia według mnie się nie szuka, ono się trafia ale też nie jest stanem naturalnym, który jest czymś stałym. W aktualnym systemie to narkotyk, Haj który gonisz i łapiesz na chwilę i znowu ucieka. Dzieciak kupujący pierwsze używane auto jest bardziej szczęśliwy niż milioner kupujący kolejnego supercar.
Dlatego myślę, że ludzi, którzy szukają równowagi pracy i życia powinni zacząć od rzeczy takich jak Minimalizm, czy zmianę swojego stanu, co jest wyjątkowo ciężkie gdy na każdym kroku są bombardowani z zewnątrz innym przekazem.
@VanQuish dałem piorunka bo fajny komentarz, ale do tego się odniosę:
Jak badano wielokrotnie gdzie są najbardziej szczęśliwi ludzie to przeważnie zawsze były to jakieś dziury w Junglii, małe plemionka, które 4 godziny poświęcały na upolowanie czegoś, a resztę dnia spędzali na figlach i zabawach. Technicznie dla nich koncepcja świata gdzie musisz pracować 12 godzin to był by koszmar.
Osobiście mocno jestem podejrzliwy do jakichkolwiek ilościowych porównań kto jest najbardziej szczęśliwy bo osobiście uważam, że ilościowe pojmowanie takich koncepcji jak szczęście jest nie tylko nie trafione, ale wręcz mylące.
@loginnahejto.pl Prawidłowo. Pewnie w jakiś sposób jest stronnicze i mało precyzyjne ale pomimo tego ironiczne, że zawsze wskazuje na te miejsca. Pomimo, że precyzyjnie nie określisz rodzin bawiacych się z rodziną, razem się śmieją, spiewają, że to 83.3% szczęścia to stwierdzisz, że są szczęśliwi. Gdzie też jest znacznie mniej przypadków chorób Cywilizacyjnych wynikających głównie z stresu i złej diety. Więc można spojrzeć w dwie strony i stwierdzić, że nawet jeśli nie są bardziej szczęśliwi to na pewno mniej zestresowani.
Co nie zrobisz to i tak dupa z tylu.
Problemem byla jest i bedzie ludzka natura.
Fajnie napisane. Natomiast czy w miejscu pracy pojawi się konsumpcja ? W ludzkości jako zbiorowość tak, jednak jednostki którymi kieruje minimalizm, antykonsumpcjonizm, które znają ludzką naturę mogą ten czas przeznaczyć na coś innego niż konsumpcję. A poza tym zależy od tego jak bardzo zmniejszymy wymiar pracy.
Gdy jesteś trybikiem 8h trybu pracy nawet nie masz czasu ani siły na takie głebsze rozkminy. O ile ktoś nie pracuje zdalnie to do tego czasu należy doliczyć dojazdy, przygotowanie się do pracy. A do tego jeszcze czynności związane z biologicznym przetrwaniem. Swoje robi też rytm dobowy gdzie czas największej energii poświęcany jest na pracę. A czesc czasu odpoczynku to część gdzie organizm spowalnia szykując się do snu.
Według mnie przesiadka z 8h trybu pracy na 6h nic nie zmieni. Cieżko wymagać od ludzi czegoś więcej niż bierna konsumpcja w momencie gdy są oni wyekploatowani praca i czy będzie to 6h czy 8h to niewiele zmienia. Ale przesiadka z 8h x 5 dni na przykładowo 8h X 4 dni już może coś zmienić bo wtedy w tym dodatkowym dniu jest pełnia energii. Twierdzę że coś więcej niż konsumpcja pojawia się od pewnej ilości czasu wolnego/energii.
Samo to czy będziemy szczęśliwsi od tego - szczęście to ulotny stan umysłu, jeżeli trwa za długo to staje się normalnością. Zatem według mnie w dłuzszej perspektywie nie będziemy szczęśliwsi poza krótkimi stanami, będziemy za to dłuzej w stanie bez wielkich uniesień i bez wielkich dołów i według mnie jest to słuszna droga.
Jest to najlepszy wpis i najlepsza dyskusja jaką widziałem na tym portalu. Dziękuję, humor poprawiony
Ewentualne skrócenie czasu pracy w dzisiejszych realiach wydaje się atrakcyjne, jednak w rzeczywistości może oznaczać przejście z deszczu pod rynnę.
Nie czytam dalej.
@loginnahejto.pl
"Ewentualne skrócenie czasu pracy w dzisiejszych realiach wydaje się atrakcyjne, jednak w rzeczywistości może oznaczać przejście z deszczu pod rynnę."
Nie zaśmiecaj świętego tagu kucyzmami.
Zaloguj się aby komentować