Wody Polskie wykonały "prace utrzymaniowe". Bobry zginęły zasypane we własnych korytarzach

Wody Polskie wykonały "prace utrzymaniowe". Bobry zginęły zasypane we własnych korytarzach

wyborcza.pl
Polak nie lubi bobrów, bo to konkurencja. Tyle drzewa na zmarnowanie, które można by sprzedać do Chin!

"Trzeba szybkich zmian, jeśli chodzi o obecność bobrów na wałach. Czasami trzeba wybierać między miłością do zwierząt a bezpieczeństwem" - stwierdził premier Donald Tusk. " W ramach przepisów róbcie wszystko, co do was należy, ja będę bronił tych decyzji". Tymczasem ekolodzy i przyrodnicy przekonują, że te wielkie gryzonie wręcz pomagają radzić sobie ze zmianami klimatu. Zwłaszcza z suszą, która nęka i będzie nękać i rolników, i miastowych w Polsce częściej niż powódź.

Sprawdzamy: Czy bobry są "winne"? Czym podpadły? Jak rozwiązać konflikt człowiek-bóbr?

Do Małej bobry przywędrowały same. Chociaż na lądzie są raczej niezdarne, w poszukiwaniu nieskolonizowanego przez inne bobrze rodziny kawałka rzeki czy jeziora potrafią przejść nawet 80 kilometrów! W polskich realiach zwykle wystarczy kilkanaście. I to są te momenty, kiedy przerażeni ludzie telefonują do urzędów, bo gryzoń ścina im drzewo w ogródku. Młode osobniki odławia się najczęściej, żeby je gdzieś przesiedlić. Tyle że to nie ma większego sensu, bo puste miejsce szybko zasiedlają kolejne rodziny.

Poziom wody w Dzieciaku jest wysoki. Minionego lata sporo padało. W latach 60. mieszkańcy podwarszawskiego Konstancina-Jeziorny chcieli mieć kąpielisko, więc podmokłe łąki przekształcili w nieduży akwenik. Na zdjęciach lotniczych z końca lat 70. i 80. woda na zmianę jest i jej nie ma. Z czasem brzegi i groblę zarastają chaszcze. Ludzie stąd znikają.

Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie dawniej był kiosk z napojami, drożdżówkami i lodami dla letników. Teraz stoi tu tablica: „Uwaga! Siedlisko bobra".

Dzieciak jest zasilany zachodnią odnogą rzeczki Małej. Razem z Adamem Robińskim, autorem książki o bobrach „Pałace na wodzie", przyszliśmy tu z położonej może 200 metrów dalej ulicy Grzybowej. Ta bliskość ludzkich zabudowań Adama niepokoi, bo tutejsze bobry żyją zupełnie na widoku. Regularnie niszczone są tamy. O tym, jak dzika i zabobrzona jest Mała, przekonał się dopiero, kiedy przeszedł ją od ujścia do źródła. Jakieś 15 kilometrów w woderach pod prąd – od parku Zdrojowego, gdzie wpada do nieco większej Jeziorki, żeby razem z nią skończyć w Wiśle – do Krzaków Czaplinowskich.

– Ta tama jest tu, odkąd tu bywam – relacjonuje, kiedy stajemy przy pierwszej, niezbyt dużej zaporze z patyków. – O, nawet są świeże tropy, zobacz!
Zdaje się, że bóbr kontrolował konstrukcję tamy, bo to na niej zaczynają się i kończą może czterocentymetrowe odbicia łap z charakterystyczną błoną pławną między paluchami. Podobno połowa dnia pracy bobra to sprawdzanie stanu urządzeń, które zbudował.
– Zauważ różnicę poziomów wody – Adam wskazuje na wyższe lustro sztucznego jeziorka i niższe rowu odprowadzającego. – Ta tama z góry wydaje się mała, ale od spodu jest solidna – wbija kij w muł pomiędzy patykami. – Jakieś pół metra.

Demokratyczny bóbrwatching

Wchodzimy na wąską groblę i kierujemy się w stronę norożeremia. Śnieg, który spadł w dwóch poprzednich dniach, mrugając okiem do mieszkańców Mazowsza w prima aprilis, chrzęści nam teraz pod butami. Adam pokazuje w miarę świeże zgryzienia. Pomarańczowe siekacze cały czas rosną, dlatego bobry muszą je regularnie ścierać. – Żywią się łykiem spod kory. Takiego dużego drzewa nie ścinają w celach konsumpcyjnych, tylko żeby sobie przy zębach popracować, a w przyszłości coś z niego zrobić.

Dla bobrów duże drzewo to zapas całej masy mniejszych gałęzi. Adam wskazuje patyki w wodzie pod lodem. Resztki zimowego magazynu. Bobry zbierają je jesienią. Jedzenia muszą mieć na cały mroźny sezon, bo chociaż potrafią przebić lód, to bardzo męczące i energochłonne. A korzyści niewiele, bo o tej porze niespecjalnie jest po co wychodzić na powierzchnię.

– Na wiosnę po tym, czy cały magazyn jest wyjedzony, widać, na ile zima była surowa. W ekstremalnych sytuacjach mogą podjadać swój dom – mówi.

O ile zimą Castor fiber – bóbr europejski, gubi dobowy rytm i czasem wychodzi na powierzchnię w ciągu dnia, wraz z nadejściem wiosny na powrót staje się zwierzęciem nocnym. Opuszcza kryjówki, kiedy słońce zaczyna się chować. Najlepszy czas na bóbrwatching – tak Adam określa obserwowanie wodno-lądowych gryzoni – jest w czerwcu i lipcu, kiedy nasz dzień najbardziej pokrywa się z ich aktywnością. Wczesnym latem bobry, podobnie jak zimą, znowu mają sporo czasu – młode już podrosły, a one nie budują akurat żadnych konstrukcji. Ale bóbrwatching jako dyscyplina zimowa też ma sporo uroku. Choć „więcej w nim archeologii krajobrazu niż obserwacji zwierząt", bo pod dwudziestocentymetrową warstwą śniegu ciężko wypatrzyć nawet żeremie. Obecność bobra zdradzają tylko wstęgi bąbelków powietrza pod cienkim lodem. Co ciekawe, nie ze zwierzęcych płuc, lecz spomiędzy puchatego futra.

Adamowi w podglądaniu bobrów podoba się to, że jak przyjdzie nad rozlewisko, gdzie mieszkają, wie, że one tam będą. Nie wymaga to wypraw w Bieszczady czy długich wędrówek, choć czasem trzeba zmoczyć buty albo gołe stopy. Bóbrwatching jest bardzo demokratyczny i, podobnie jak ptasiarstwo, można go uprawiać nawet w miastach.
Trochę jak delta Amazonki. Zanim nie wyprostują

Adam idzie przodem i sprawdza dno. Ma na sobie wodery, a w dłoni długi na półtora metra kij. Ja tylko sięgające przed kolano gumiaczki. Zastanawiam się, czy już na starcie nie zamoczę całych skarpet. Chociaż świeci słońce, temperatura nie przekracza 3 stopni. Plusk, plusk i jesteśmy po drugiej stronie. Idziemy przez sosnowy las. Nagle przed nami wyrasta rzeka, a po jej obu stronach nieduże zalewiska. Adam: – Trochę jak delta Amazonki. Latem wybucha tu gąszcz jak w lesie namorzynowym.

Krajobraz, na który patrzymy, bobry ukształtowały już dawno, może i z dziesięć lat temu. Teraz znad śniegu gdzieniegdzie wystają tylko zatemperowane, drewniane kredki.

Pytam, co się dzieje z bobrzą, monogamiczną rodziną, jeśli któryś z partnerów zginie, Adam odpowiada: – Lubimy inne gatunki opisywać formułkami, nadawać ich życiu sztywne ramy. To jakby powiedzieć: Homo sapiens łączy się w pary pomiędzy 25. a 30. rokiem życia i w kolejnych dwóch latach płodzi dzieci. To dobrze brzmi tylko w podręczniku do biologii! Każde zwierzę ma swoje indywidualne sposoby adaptacji. Jedne są odważne, inne płochliwe. Niektóre zasiedlają stanowiska w sąsiedztwie ludzi, inne wolą odosobnienie. Bóbr, który mieszka w Wiśle, Warcie czy w jakiejkolwiek rzece płynącej przez większe miasto, będzie wiódł zupełnie inne życie niż bóbr tutaj.
Ktoś opowiadał mu o żeremiu, w którym mieszkało sześć czy siedem samic. Samca pewnie zabito albo zachorował. Adamowi skojarzyło się to z klasztorem. – Schematy schematami, a rzeczywistość zaskakuje na każdym kroku.
Zbliżamy się do królowej tam na Małej, a Adam informuje, że to, co zaraz zobaczę, to efekt współpracy człowieka i bobra, po tym, jak dwa lata temu zniszczyły ją maszyny.

– Rolnicy skarżyli się, że zalewa im pola – opowiada. I chociaż największe w Europie gryzonie są w Polsce objęte ochroną częściową, w pewnych sytuacjach można wystąpić do regionalnej dyrekcji ochrony środowiska o zgodę na ich zabicie albo zniszczenie tam. – Z tym że agencja rządowa Wody Polskie często nie składa wniosków na każde pojedyncze stanowisko, tylko na całe cieki, np. na długości rzeki Małej, a czasem wszystkich rzek na terenie gminy. Był przypadek, że jednym papierem załatwili cały powiat, który pozwolił im przez ileś miesięcy w roku niszczyć wszystkie siedliska bobrów według uznania.

Na Małej wykonali tak zwane „prace utrzymaniowe". Wyprostowali koryto i usunęli wszystko, co utrudniało spływ wody. Bobry prawdopodobnie ginęły zasypane we własnych korytarzach. Poziom Małej znacznie się obniżył, nurt przyspieszył. W lesie i na łące zrobiło się sucho.

Wszystko to, kiedy cały świat trąbi o konieczności retencjonowania wody, a na budowę sztucznych zbiorników wydaje się miliardy złotych. Nie dość, że jak tak stoi pod gołym niebem, to szybciej paruje i bioróżnorodność tam znikoma, bo jakie życie da radę w betonie? A w takim miejscu jak to woda mogłaby sobie stać w środku lasu. Bóbr jest gatunkiem zwornikowym, czyli kluczowym dla funkcjonowania całych ekosystemów, a tworzone przez niego rozlewiska przyciągają całą masę wszelkiego życia. W wodzie stojącej pojawiają się różne mikroorganizmy, ma inny skład chemiczny od płynącej. Bywa zamulona, więc dla nas mało atrakcyjna, ale taki ekoton, czyli granica między środowiskiem wodnym a lądowym, to przyrodniczy raj. Wabi przeróżne gatunki ptaków, a kopytne, borsuki czy lisy zyskują wodopój.
Tamę od zera odbudował mieszkaniec Konstancina Daniel Petryczkiewicz, społeczny opiekun tego rozlewiska. Przychodzi tu codziennie, żeby kontrolować bezpieczeństwo zwierząt. Zaczął od wbicia paru kłód. Adam też coś dorzucał, ale takie stawianie tamy to mordercza robota. Chociaż wydaje się, że nie ma tu szczególnie dużo wody, nurt jest silny i momentalnie ściągał wszystko, co próbowali wbić. Aż bobry to przejęły i dokończyły.

Bóbr zrobił perpetuum mobile

Dopytuję o bobrzą technikę. Zaczynają przy dnie. Tama od strony spadku jest pochyła, tam, gdzie spowalnia nurt, pionowa. Przyjmuje gigantyczny napór wody, jednocześnie cały czas trochę przepuszczając, żeby równoważyć to, co napływa z tym, co spływa. Chodzi o zachowanie odpowiedniego dla gryzoni poziomu, żeby zakryć wloty do ich nor czy żeremia. To drugie budują tylko tam, gdzie brakuje wysokich brzegów i nie ma gdzie albo jak wykopać nor. Ale na takiej Pasłęce na odcinku pod Olsztynem czy na praskim brzegu Wisły nie muszą się wysilać z noszeniem badyli. Schowany pod taflą wody wlot do nory chroni przed lisem, kuną, wilkiem.

Kiedy stajemy przy tamie, Adam pokazuje obiektyw zamaskowanej fotopułapki Daniela. Po spotkaniu przesyła mi filmik: kobieta w zielonej kurtce i czapce oraz mężczyzna w puchówce i ciemnych okularach oparty o długi kij rozprawiają o czymś wpatrzeni w rzekę. Słychać głównie szum, nie jestem pewna, czy samej Małej, czy szosy. Daniel pisze do Adama, że tego dnia, poza nami, przy dużej tamie nagrały się: wydra, bóbr, borsuk, lis, paszkoty, kosy, sójki i zięby. „I jakieś tajemnicze zwierzę". Później okazuje się, że to piżmak. Nam przed oczami mignął też szafirowo-turkusowy grzbiet zimorodka. Adam mówi, że widuje je tu regularnie.

Automatyczna kamerka nie wisi tu po to, żeby podglądać bobry, ale przedstawicieli naszego gatunku, bo ktoś się ostatnio dobierał do tamy. Daniel zostawia też fotopułapki w lesie. Tam stale ktoś wyrzuca śmieci.
Bobry często tworzą kaskady, żeby zapora nie opierała się na pojedynczej tamie. Jeśli jedna ulegnie zniszczeniu, jest jeszcze druga czy trzecia, która wodę trzyma. Najlepiej to widać w Karpatach, np. w Magurskim Parku Narodowym, gdzie bobrze stanowiska mają po kilometr, czyli książkowo, i aż sześć czy siedem tam. Każdy sezon bobry spędzają w konkretnym miejscu zalewiska. Wyjadają rośliny, potem przenoszą się coraz wyżej i po kilku latach, kiedy skończy się im żer, wracają na początek. Adam mówi: naturalne perpetuum mobile.
Nagle zatrzymuje się i wpatruje we fragment rzeki, który zafalował. Tym razem to śnieg spadł z gałęzi i udał bobra. Ale zaobserwowanie tu zwierzaka jest zupełnie możliwe.

– Nie spłoszylibyśmy ich, rozmawiając tak głośno? – dopytuję przyzwyczajona do szeptania, kiedy chcę zaobserwować jelenie czy wilki. Bobry podobno z ciekawości mogą się wychylić, żeby sprawdzić, co się dzieje. Dopiero jak zobaczą człowieka, dają nura. Ale tym razem naszym oczom nie ukazują się nieduże, okrągłe uszka i ciemna główka.
Zawracamy po własnych śladach, bo inaczej nie przedrzemy się przez rozlewisko, które utworzyła tama. Mijamy trop liska i jelenia, a dwa dni temu Adam widział mnóstwo śladów dzików.

Głupi bóbr. To można by sprzedać do Chin

Jego zdaniem niechęć do bobrów wynika z zawiści. Że zwierzęta są równie skuteczne w przekształcaniu krajobrazu na własną modłę co my, w dodatku w sposób bardziej naturalny i mniej destrukcyjny.

– Wkurzamy się, kiedy bóbr ścina drzewa, a przecież robimy to samo – denerwuje się. – Chociaż sami sporą część wysyłamy do Chin, to jak zwierzę coś wytnie, żeby zbudować tamę, od razu pada „szkodnik".
Adam dorzuca, że pośród różnych gatunków zna jednego szkodnika. Nie muszę pytać, co ma na myśli. – A to zwierzę po prostu realizuje swoje funkcje życiowe. Bo jak bóbr buduje nową tamę, to nie jakaś jego mściwość wobec człowieka, który mu zburzył poprzednią, tylko konieczność, żeby przetrwać do pierwszego.

Rozwiązaniem wielu konfliktów mogłoby być budowanie przepustów, które regulowałyby poziom wody tak, żeby nie podtapiało pól, a bobry miały zalane nory. Tylko że to kosztuje. Ale istnieją inne mechaniczne rozwiązania, z tym że do tego potrzeba choćby minimum dobrej woli po stronie człowieka. Adam wymienia: – Jeśli bóbr wchodzi ci do ogródka, może masz za słabe ogrodzenie? Jeśli zaczyna ścinać drzewa, najpierw zajmij się tym ogrodzeniem, a w międzyczasie otocz siatką drzewa. Wiele skarg związanych z zalewaniem upraw mogłoby zniknąć, gdyby dać rolnikom dotacje za retencjonowanie wody na podmokłych terenach.

Pisarz przekonuje, że każdy z nas może być jak Daniel – społecznym bobrowniczym, pośrednikiem między zwierzętami a ludźmi. Wziąć pod opiekę takie siedlisko jak to na Małej. Kontrolować je, próbować rozwiązywać konflikty, bo często wystarczy pogadać z rolnikiem czy sąsiadem i wytłumaczyć, że jak on zniszczy tamę, to bobry wcale sobie nie pójdą, tylko wytną jeszcze więcej drzew, żeby ją odbudować. No i są sytuacje, że bobra faktycznie można wywieźć. Adama najbardziej wkurza, jeśli ktoś ma działkę nad rzeką i narzeka, że gryzonie zjadają drzewa. Przecież one tam były i będą, nawet jak już nie będzie człowieka.

Upadła cywilizacja bobrów

W książce Adam snuje opowieść o dawnym państwie bobrów, a ja zastanawiam się, co by było, gdybyśmy się tak bardzo nie rozwinęli jako gatunek.

– To zaleta bycia humanistą, nie biologiem, że mogę swobodnie używać wyobraźni i zadawać pytania o kategorię piękna czy sztukę, choćby w kontekście zgryzień – stwierdza. W Europie nie jesteśmy w stanie tego zobaczyć, bo człowiek za bardzo się rozpanoszył, ale w Kanadzie na zdjęciach satelitarnych wypatrzono długi na 835 metrów zygzak tamy bobrowej! Zachowała się, bo stoi w trudno dostępnym terenie. Ta konkretna nie jest bardzo stara, nie widać jej na fotografiach lotniczych sprzed 1990 roku. Kanadyjczycy wyliczyli, że w przededniu europejskiej kolonizacji bobrowe stawy mogły zajmować nawet ponad sześćset tysięcy kilometrów kwadratowych. To niemal dwie współczesne Polski!
Adam przekonuje, że między ostatnim zlodowaceniem a ekspansją Homo sapiens bobry stanowiły na całej półkuli północnej główną siłę krajobrazotwórczą. „Archeolożka Bryony Coles twierdzi, że jeszcze cztery tysiące lat temu bobry wciąż miały większy wpływ na kształtowanie przestrzeni niż ludzie, którzy chowali się w jaskiniach i wyrabiali kamienne narzędzia. W tym czasie bobry ścinały drzewa, przez co zmieniały skład gatunkowy lasów, tamowały cieki, budowały mokradła… Ludzie nauczyli się od nich kopania kanałów irygacyjnych, spiętrzania wody czy ogławiania drzew. Z czasem oba gatunki zaczęły wykonywać takie same czynności z użyciem podobnych narzędzi". Najstarsza znana nam pozostałość świetności Castor fiber – tama na rzece Sacramento w Kalifornii – sięga 580 roku n.e.! Rozumiem już, dlaczego tak poruszyło go, kiedy nad Śniardwami trafił na omszały pieniek, jak się okazało – świadectwo upadłej cywilizacji bobrów.

Czuły jak myśliwy
Może to z powodu międzygatunkowej rywalizacji albo wszechstronności zastosowań gryzonia rozłożonego na czynniki pierwsze polska populacja bobrów zaczęła znikać w XIX wieku. Z jego futra wyrabiano kapelusze i inne okrycia, z zębów narzędzia, z łuskowatego ogona – potrawy postne, a kastoreum, substancję zapachową, wykorzystywano w medycynie, później w przemyśle perfumeryjnym.
Wiek XX to opowieść o powrocie gatunku. Comeback miał dwie nóżki. Z jednej strony programy reintrodukcji takie jak w stacji terenowej PAN w Popielnie nad Śniardwami. Chociaż w tym przypadku mogło się to zadziać trochę niechcący. W pierwotnym zamyśle hodowla miała być futrzarskim zapleczem dla gwardzistów brytyjskiej królowej. Konkretnie ich charakterystycznych, wysokich czapek. Bobry zaczęto wypuszczać, kiedy okazało się, że nie da się obejść przepisów o ochronie.

– Z drugiej strony zwierzęta same migrowały ze wschodu, znad Niemna, a być może – i to ta wielka, nierozwiązana zagadka – przetrwały wojnę w nowych granicach Polski. Albo dobrze się ukryły, albo człowiek wtedy po prostu patrzył gdzie indziej – zastanawia się Adam.

W celowe przywracanie gryzoni polskim rzekom angażowało się nie tylko środowisko naukowe, ale też łowieckie, częściowo w nadziei, że uda się doprowadzić do stanu, w którym znów będzie można na bobry polować.
– W rozmowach z myśliwymi, leśnikami uderzyło mnie, jak się rozczulali, mówiąc o bobrach. Z twardych facetów, którzy polują na różne zwierzęta, wyłaziło małe dziecko. Zdrabniali: boberki, bobrzyki. Jakby mówili o osobnej kategorii zwierzęcia, którego nikomu nie przychodzi do głowy skrzywdzić i którym nikt nie chce gospodarować.

Jak zabijecie wszystkie bobry, nic już nie będzie

Wychodzimy z lasu na polanę. Brodzimy po kostki w wodzie. – Tu jest Wielka Łąka, tam Rozlewisko, to granica terenu zarządzanego przez bobry – wymienia.

Przysiadamy na powalonym drzewie na wprost rozłożystej wierzby, przy której kryje się żeremie. Kiedy Adam przyszedł tu po raz pierwszy, było zamieszkane. Zanim koparka złamała jeden z konarów, można było wspiąć się wyżej i obserwować. Pokazuje mi krajobraz zniszczenia, ponad kilometr, który maszyna przeorała w głąb lasu, po obu stronach nie zostawiając nic, poza dwumetrowym pasem czarnej ziemi. Ze smutkiem patrzymy na proste koryto. Nad naszymi głowami przelatują samoloty i gdzieś w chmurach popiskuje myszołów. Dla bobra niegroźny.
– „Spuścizna nieobecności" – Adam przypomina sobie cytat amerykańskiej geolożki. – Nie mamy pamięci takiego krajobrazu, rozlewiska jako naturalnego stanu płynącej wody. Dawno temu poosiedlaliśmy się na terenach zalewowych i teraz irytuje nas to, kiedy podtapia nam pola uprawne.

Warto, żebyśmy powtarzali sobie słowa starej Indianki: „Wy zabijecie wszystkie bobry, a po jakimś czasie zabraknie też wody. A jak zabraknie wody, nie będzie ani pstrągów, ani zwierząt futerkowych, ani trawy, ani w ogóle nic".
„Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów", Adam Robiński, wyd. Czarne

#polityka #powodz #zwierzeta

Komentarze (3)

sierzant_armii_12_malp

@razALgul OK, chwytliwy tytuł jest, przydługi słowotok nie na temat jest, pięknie. Teraz konkrety:


  • Co dokładnie te Wody Polskie zrobiły i kiedy?

  • Czy była dostępna alternatywna technologia robót, która oszczędziłaby życie bobrów?

  • Ile dzików, sarenek, zajączków, lisków, piesków, kotków, jeżów, piskląt, wiewióreczek, itd. nie utonęło dzięki skazaniu na śmierć tych bobrów?

razALgul

@sierzant_armii_12_malp nie osądzaj mnie, że się z tym zgadzam. Wkleiłem tylko artykuł. Po prostu uważam, że tutaj popełniono inne błędy. Resort ma marnych doradców.

NiebieskiSzpadelNihilizmu

@sierzant_armii_12_malp ten artykuł wybiórczej to jest po prostu kolejny przykład bambinizmu i nie powiem, lekko mi już zaczyna drgać na to powieka. Nie róbmy nic, bo bobry. Albo inne ptaszki. Albo żabki. Albo jakiś żuk paskowany poprzecznie.

Zaloguj się aby komentować