Tego dnia postanowiłem wybrać się na malowniczy szczyt Punta Giràdili, który wznosi się na wysokość 732 metrów nad poziomem morza. Trasa prowadząca na ten szczyt to część legendarnego szlaku Selvaggio Blu, uważanego za najbardziej spektakularny i wymagający szlak trekkingowy na Sardynii.
Swoją wędrówkę rozpocząłem od niewielkiego parkingu w niesamowicie pięknym miejscu. Pogoda dopisywała, aż za bardzo, a mnie czekało około 7 kilometrów marszu w jedną stronę. Z uśmiechem na ustach i plecakiem wypełnionym swoimi gratami ruszyłem przed siebie, powoli przemieszczając się po zboczu góry i kierując coraz to wyżej. Słońce dawało się we znaki coraz bardziej – ok. 27 °C w cieniu, a ja szedłem na otwartej przestrzeni, powoli pokonując przewyższenia i ciesząc się otaczającym mnie widokiem. Szlak ciekawy, zróżnicowany, ale miejscami dość odważnie poprowadzony, więc trzeba bardzo patrzeć pod nogi. Po drodze mijałem wypasające się wszędzie kozy, co jakiś czas przechodziłem przez bramki, które należy zamykać za sobą, oraz mijałem grupy schodzących z góry turystów. Były to dwie zorganizowane grupy, które wyruszyły wcześnie rano, aby uniknąć spaceru w pełnym słońcu – amatorzy. Oczywiście z przewodnikiem i oczywiście z bardzo chamskim zachowaniem. Pomimo wąskiego przejścia, na którym już byłem, nie zatrzymali się, aby mnie przepuścić, i mijaliśmy się, mając przepaść pod stopami.
Idąc dalej, robiło się coraz ciężej i coraz cieplej.
W kilku miejscach udało się znaleźć miejsce z cieniem na odpoczynek, ale powietrze stało w miejscu i miałem uczucie siedzenia w zamkniętym piekarniku.
Będąc już w wyższych partiach, szlak robił się coraz trudniejszy, a jego oznaczenia prowadzące na szczyt coraz bardziej mylące.
Z czasem pojawiły się pierwsze podmuchy wiatru, a wraz z nimi zaczęły pojawiać się chmury, które delikatnie zaczynały zasłaniać błękitne wody Morza Tyrreńskiego. Szedłem przed siebie, skupiając się na każdym kolejnym kroku, ponieważ zwietrzałe wapienne skały były bardzo szpiczaste i ostre niczym noże. Szło się ciężko, a szlak przestawał istnieć. Do tego po chwili wszystko zakryły chmury i szedłem trochę na ślepo.
Wiedziałem tylko mniej więcej, w którym kierunku mam się przemieszczać. Po pewnym czasie dotarłem na szczyt, ale zamiast rozległego widoku na całe wybrzeże, stałem w chmurach. Na zdjęciu widać chmury pode mną zasłaniające ponad 730-metrową przepaść. Na szczęście kiedy odpoczywałem na górze, chmury się lekko rozwiały, a ja mogłem zobaczyć chociaż po części to, po co przyszedłem.
Całość zajęła mi 8 godzin, w trakcie których pokonałem ponad 15 kilometrów.
To był dobry dzień
#sardynia #podrozujzhejto
Swoją wędrówkę rozpocząłem od niewielkiego parkingu w niesamowicie pięknym miejscu. Pogoda dopisywała, aż za bardzo, a mnie czekało około 7 kilometrów marszu w jedną stronę. Z uśmiechem na ustach i plecakiem wypełnionym swoimi gratami ruszyłem przed siebie, powoli przemieszczając się po zboczu góry i kierując coraz to wyżej. Słońce dawało się we znaki coraz bardziej – ok. 27 °C w cieniu, a ja szedłem na otwartej przestrzeni, powoli pokonując przewyższenia i ciesząc się otaczającym mnie widokiem. Szlak ciekawy, zróżnicowany, ale miejscami dość odważnie poprowadzony, więc trzeba bardzo patrzeć pod nogi. Po drodze mijałem wypasające się wszędzie kozy, co jakiś czas przechodziłem przez bramki, które należy zamykać za sobą, oraz mijałem grupy schodzących z góry turystów. Były to dwie zorganizowane grupy, które wyruszyły wcześnie rano, aby uniknąć spaceru w pełnym słońcu – amatorzy. Oczywiście z przewodnikiem i oczywiście z bardzo chamskim zachowaniem. Pomimo wąskiego przejścia, na którym już byłem, nie zatrzymali się, aby mnie przepuścić, i mijaliśmy się, mając przepaść pod stopami.
Idąc dalej, robiło się coraz ciężej i coraz cieplej.
W kilku miejscach udało się znaleźć miejsce z cieniem na odpoczynek, ale powietrze stało w miejscu i miałem uczucie siedzenia w zamkniętym piekarniku.
Będąc już w wyższych partiach, szlak robił się coraz trudniejszy, a jego oznaczenia prowadzące na szczyt coraz bardziej mylące.
Z czasem pojawiły się pierwsze podmuchy wiatru, a wraz z nimi zaczęły pojawiać się chmury, które delikatnie zaczynały zasłaniać błękitne wody Morza Tyrreńskiego. Szedłem przed siebie, skupiając się na każdym kolejnym kroku, ponieważ zwietrzałe wapienne skały były bardzo szpiczaste i ostre niczym noże. Szło się ciężko, a szlak przestawał istnieć. Do tego po chwili wszystko zakryły chmury i szedłem trochę na ślepo.
Wiedziałem tylko mniej więcej, w którym kierunku mam się przemieszczać. Po pewnym czasie dotarłem na szczyt, ale zamiast rozległego widoku na całe wybrzeże, stałem w chmurach. Na zdjęciu widać chmury pode mną zasłaniające ponad 730-metrową przepaść. Na szczęście kiedy odpoczywałem na górze, chmury się lekko rozwiały, a ja mogłem zobaczyć chociaż po części to, po co przyszedłem.
Całość zajęła mi 8 godzin, w trakcie których pokonałem ponad 15 kilometrów.
To był dobry dzień
#sardynia #podrozujzhejto
Jest też materiał wideo, jakbyście chcieli zobaczyć więcej.
Bardzo ładnie, nic tylko spacerować.
Zaloguj się aby komentować