#gotujzhejto #heheszki
Nawet można wzbogacić uranem czeczenskim
@Felonious_Gru sernik bajer, ale z tym picowaniem chaty to cały ten program to była jedna wielka mina. Wpadali do biednej rodziny, już pomijając, że na ich biedzie, a często tragedii robili kasę, to były właśnie dzieci. Dziecko tylko bąknęło, że chciałoby być nie wiem, lekarzem, to mu pokój przerabiają na salę operacyjną. Dziecko mówi że żaby? Chuj, zmieniamy pokój w jebitne terrarium, żaby-kurwa-wszędzie. Dywan w żaby, ściany w żaby, sufit w żaby, meble w żaby, biurko przycięte w żabę, łóżko przycięte w żabę, wszelkie kołdry- żaby. A potem mija rok, dziecko rośnie, mija faza, a żaby zostają. Bo niestety myślenie w kierunku długofalowej pomocy w tym hurra-programie się nie sprzedaje, zamiast zrobić pokój, który przetrwa lata i będzie uniwersalny i rodzina nie będzie musiała nic z nim robić możliwie najdłużej, to nieee, robimy pokój w zielone żaby albo inne różowe barbie, minie rok-dwa i zaczyna się kwas. Mija 5-7 lat, dziecko staje się nastolatkiem, idzie do szkoły, pokój dalej jest jak dla małego dziecka , łóżko staje się za małe i nie ma jak zaprosić przyjaciół, bo byłaby wieś jak chuj, niby do czego, do dziecięcego pokoju?
A w całym tym kurestwie granie kartą "spełniania marzeń dziecka" to i tak był czubek góry lodowej, bo oto nadchodzi: wysyłanie rodzinki na "wakacje życia". To taka utajona wiadomość, że po tych wakacjach już nic nie będzie wartego zapamiętania. Zamiast faktycznie im pomóc, zrobić wywiad i np znaleźć pracę, dzięki której mogliby poprawić poziom życia wysyła się ich na jakiś nie wiem, rejs, do hotelu, albo pod inne namioty. Nagrania, euforia, wielki szał, wzruszenia... a potem następuje powrót do smutnej rzeczywistości.
I tu już się zaczyna robić niefajnie. Przede wszystkim praktycznie każdy odcinek w fazie niszczenia starego domu to taki swoisty spęd wszystkich sąsiadów z ulicy/sąsiednich ulic. W teorii fajnie, bo oczywiście dużo akcji, aktywizajca sąsiadów, łzawo-szczęśliwe kolejne nagrania jak to sąsiedzi chętnie wybranej rodzinie "pomagają", tylko... potem wszyscy się dowiadują jaka była ich sytuacja, w jakiej biedzie żyli i nikt mi nie wmówi, że to nie zmienia postrzegania takiej osoby.
A na koniec jest już zupełnie niefajnie. Rodzinka wraca, nowy odjebany dom, nowy szał, często też nowe auta, gonienie, zachwycanie się, szczęście, wzruszenie, uściski, podziękowania... i finalnie zostawienie ich samym sobie. Parafrazując tego mema z orangutanami: where problem? Ano w tym, że amerykański podatek jest liczony od wartości nieruchomości (duh!) iiii jak się "przeprowadzili" z rozpadającej się rudery do praktycznie willi, no to rośnie i podatek. Taka niedźwiedzia przysługa dla ludzi, którzy już przed tą "pomocą" ledwo wiązała koniec z końcem. Zaczyna się klarować czemu mówiłem o tej pomocy w szukaniu lepszej pracy, nie?
I kiedy myślisz, że "nie no, gorzej już być nie może"... to jednak się okazuje, że może. Ojj może. Przede wszystkim wiele z tych rodzin było zmuszonych... sprzedać ten dom, bo zwyczajnie nie było ich stać na jego utrzymanie. Cała ta hucpa z totalnym sprzedaniem swojej prywatności na może pół roku lepszego życia, a potem powrót do biedy i szukania jak się utrzymać. Wszystko? Dalej nie
Zaloguj się aby komentować