Shackleton – Music For The Quiet Hour
music.youtube.comSzaman obłąkanych dźwięków zaprasza na swoją mszę.
Urodzony w Lancashire, Sam Shackleton jest postacią nietuzinkową. Rok 2005 stanowi istotny moment kolejnej wiosny w muzyce dubstep w Zjednoczonym Królestwie. Właśnie wtedy, ten uzdolniony Brytyjczyk wespół z Laurie „Appleblim” Osbornem założył kolektyw Skull Disco, który narobił ogromnego zamieszania w coraz prężniej rozwijającym się wówczas niskim paśmie dźwięków.
Powszechnie uznanym stwierdzeniem jest to, że produkcje spod skrzydeł Deep Medi Musik stanowią swojego rodzaju awangardę muzyki taktującej w tempie 138-145 bpm. Od razu trzeba napisać, że twórczość Shackletona jest czymś całkowicie nieuchwytnym, oryginalnym i nie dającym się zamknąć nawet w kilku ramach. Na albumie, mamy taki wachlarz gatunków, dźwięków, instrumentów, głosów oraz sposobów ich podania, że rytuał z tym szamanem smakuje lepiej niż ayahuaska.
„Music For The Quiet Hour”, prawdziwe opus magnum w sześciu częściach, które w pierwotnej wersji miało być sześcioutworową EP, ale utwory tam zawarte rozrosły się do rozmiarów wręcz orkiestrowych i Sam poczuł się zmuszony umieścić to na CD. Od samego początku zwraca uwagę delikatne cyzelowanie napięcia, zwłaszcza w pierwszej części, by później przejść do kolejnych rozdziałów, od numeru drugiego tyle dusznych, co aż krępujących, nie tylko ciało. Co rusz z różnych stron obezwładniają słuch nawiedzone dźwięki, przeraźliwe krzyki, pomruki, szepty, zaklęte wokalizy, które w wielkim kotle wspaniale doprawiają atmosferę grozy wspaniale podaną przez nowy zestaw instrumentalny Shackletona. Nie zmienia się tylko podejście do rozedrganej rytmiki, niemalże od zawsze stanowiącej firmowy znak Brytyjczyka. Natomiast forma kompozycji, struktura, miejsca załamania, rozwlekłość oraz pozorna nieczytelność mogą nieraz wprawić w osłupienie, ale ciągle nie pozostawiają wątpliwości jak wielki potencjał i ciężar gatunkowy w tych kompozycjach drzemie. Rozwija się też pomysłowość jeżeli chodzi o instrumentarium, w tym przypadku są to włoskie organy i wydatna pomoc, zwłaszcza w pierwszej oraz piątej części, Andreasa Gertha oraz Kingsuka Biswasa.
Żródło: nowamuzyka.pl
Urodzony w Lancashire, Sam Shackleton jest postacią nietuzinkową. Rok 2005 stanowi istotny moment kolejnej wiosny w muzyce dubstep w Zjednoczonym Królestwie. Właśnie wtedy, ten uzdolniony Brytyjczyk wespół z Laurie „Appleblim” Osbornem założył kolektyw Skull Disco, który narobił ogromnego zamieszania w coraz prężniej rozwijającym się wówczas niskim paśmie dźwięków.
Powszechnie uznanym stwierdzeniem jest to, że produkcje spod skrzydeł Deep Medi Musik stanowią swojego rodzaju awangardę muzyki taktującej w tempie 138-145 bpm. Od razu trzeba napisać, że twórczość Shackletona jest czymś całkowicie nieuchwytnym, oryginalnym i nie dającym się zamknąć nawet w kilku ramach. Na albumie, mamy taki wachlarz gatunków, dźwięków, instrumentów, głosów oraz sposobów ich podania, że rytuał z tym szamanem smakuje lepiej niż ayahuaska.
„Music For The Quiet Hour”, prawdziwe opus magnum w sześciu częściach, które w pierwotnej wersji miało być sześcioutworową EP, ale utwory tam zawarte rozrosły się do rozmiarów wręcz orkiestrowych i Sam poczuł się zmuszony umieścić to na CD. Od samego początku zwraca uwagę delikatne cyzelowanie napięcia, zwłaszcza w pierwszej części, by później przejść do kolejnych rozdziałów, od numeru drugiego tyle dusznych, co aż krępujących, nie tylko ciało. Co rusz z różnych stron obezwładniają słuch nawiedzone dźwięki, przeraźliwe krzyki, pomruki, szepty, zaklęte wokalizy, które w wielkim kotle wspaniale doprawiają atmosferę grozy wspaniale podaną przez nowy zestaw instrumentalny Shackletona. Nie zmienia się tylko podejście do rozedrganej rytmiki, niemalże od zawsze stanowiącej firmowy znak Brytyjczyka. Natomiast forma kompozycji, struktura, miejsca załamania, rozwlekłość oraz pozorna nieczytelność mogą nieraz wprawić w osłupienie, ale ciągle nie pozostawiają wątpliwości jak wielki potencjał i ciężar gatunkowy w tych kompozycjach drzemie. Rozwija się też pomysłowość jeżeli chodzi o instrumentarium, w tym przypadku są to włoskie organy i wydatna pomoc, zwłaszcza w pierwszej oraz piątej części, Andreasa Gertha oraz Kingsuka Biswasa.
Żródło: nowamuzyka.pl