"Wybory" do tajskiego senatu odbyte — skończyło się jak zwykle
#azjatyckaowca
Wybory, a raczej selekcja kandydatów do Senatu w Tajlandii zakończone. Tym samym zakończył się również okres, kiedy całość Senatu stanowili generałowie (w następstwie zamachu stanu z 2014 roku oraz nowej konstytucji z 2017 roku pisanej pod dyktando wojskowych), nie oznacza to jednak, że ich wpływy się skończyły. Ale po kolei…
Historia tajskiego parlamentaryzmu jest zawiła. Począwszy od 1946 roku, parlament w Tajlandii składał się albo z jednej, albo z dwóch izb (co parę/paręnaście lat następowała zmiana), najczęściej członkowie Senatu byli wybierani przez króla, sporadycznie w wyniku wyborów (lata 1997-2006 i połowicznie 2007-2014), zaś po zamachach stanu (w 2006 i w 2014 roku) selekcjonowani przez wojsko. To właśnie miało miejsce podczas ostatniej kadencji (2019-2024) według nowej konstytucji z 2017 roku – tak została selekcjonowana 250-osobowa izba wyższa.
2024 rok miał przynieść zmianę – dla „demokratyzacji” ustroju ustanowiono, że Senat zostanie zmniejszony do 200 osób, kadencja pozostanie 5-letnia, ale co najważniejsze, selekcją kandydatów zajmie się specjalna Komisja Elekcyjna. Senat przestanie mieć możliwość głosowania nad osobą premiera Tajlandii (a tak było do tej pory, by wojskowi mieli decydujący głos przy wyborze kandydata), jednakże zachowa prawa weta do ustaw (m.in. większość 2/3 zablokuje zmiany konstytucji) czy wybierania członków do… Komisji Elekcyjnej czy Sądu Konstytucyjnego (który może eliminować partie polityczne z rywalizacji i robi to często ze względu na domniemane próby obalenia monarchii). Nie trzeba chyba dodawać, że do tej pory członkowie Komisji Elekcyjnej pochodzili przede wszystkim z wojskowych kręgów. Mamy więc zamknięte koło, w którym dwie instytucje wzajemnie się wybierają.
Jak wyglądała selekcja kandydatów na senatorów? Wszystko miało zostać tak zaprojektowane, żeby zapobiec kupowaniu głosów i zachować ich niezależność od partii politycznych. Kandydaci spełniający wymogi konstytucyjne (np. wiek, narodowość, doświadczenie zawodowe czy edukacja) po wpłaceniu opłaty w wysokości 2500 batów (ok. 270 PLN) przechodzili przez szereg selekcji na poszczególnych stopniach – od dystryktu, przez prowincję, aż po poziom narodowy. Na każdym etapie kandydaci posegregowani w 20 kategoriach jakościowych (np. prawnicy, biznesmeni, rolnicy czy mniejszości etniczne) wybierali sobie wzajemnie kandydatów, którzy najlepiej będą się nadawać na senatorów. Finalnie z ponad 45 tys. kandydatów wyselekcjonowano 200 najlepiej nadających się osób + 100 osób będących w rezerwie, gdyby Komisja Elekcyjna jednak stwierdziła, że ktoś np. ze względów proceduralnych zostanie odrzucony.
Nie trzeba dodawać, że bardzo często ta „selekcja” była fikcją – kupowanie sobie względów, formowanie bloków wzajemnie się wspierających, nepotyzm i kolesiostwo trafiły na bardzo podatny i chłonny grunt, a efekty wcale nie były powalające pod względem jakości kandydatów. Oficjalne wyniki selekcji miały być zaprezentowane 1 lipca, jednakże zostały wstrzymane przez petycję jednego z kandydatów, wzywającego do dokładnego sprawdzenia kwalifikacji wyselekcjonowanych osób przez Komisję Elekcyjną – pojawiły się doniesienia, że ich dane mogły zostać sfałszowane i do Senatu miały się dostać np. szofer, uliczny sprzedawca, ale również osoby z ukończonymi zaledwie 4 latami edukacji szkolnej.
Finalne wyniki ukazały się 10 lipca i szybko okazało się, że nowych senatorów można było z grubsza zakwalifikować do 4 kategorii:
- prawdopodobnie związanych z Partią Bhumjaithai, mniejszym koalicjantem w rządzie i mającą najwięcej związków z wojskiem i monarchią: około 60% z 200 osób
- prawdopodobnie związanych z Partią Pheu Thai, największą partią w rządzie: około 12 osób
- prawdopodobnie związanych z Partią Move Forward, największą partią opozycyjną: około 18 osób
- kandydatów niezależnych: reszta, kilkadziesiąt osób
Co można powiedzieć o wynikach? Że partia reformatorska, która cieszyła się w zeszłych wyborach zdecydowanie największym poparciem (Move Forward), w selekcji do Senatu uzyskała zdecydowanie mniejszą liczbę kandydatów niż partia Bhumjaithai, która w wyborach uzyskała wynik kilkukrotnie słabszy. Widać, że partie rządzące i wspierające rolę króla i wojska, które w zeszłym roku finalnie uniemożliwiły objęcie władzy przez reformistów, podzieliły się między sobą władzą i kontrolą nad obiema izbami parlamentu.
Nie jest to absolutnie pierwsza próba, zarówno stworzenia z tajskiego Senatu izby będącą „ostoją mądrości ludności Tajlandii”, jak i w efekcie przemienienia go w „ostoję umocnienia dotychczasowej władz”. Podobnie działo się m.in. w roku 2000, kiedy podobne szczytne zamiary doprowadziły do wprowadzenia zakazu prowadzenia kampanii wyborczej, co spowodowało, że wygranymi były osoby dobrze umocowane w polityce bądź ze znanymi nazwiskami, a kampanie wyborcze, mimo zakazu, były prowadzone nielegalnymi środkami.
Co można z tego wywnioskować na przyszłość? Tajska polityka bardzo lubi się powtarzać i kolejne lata całą pewnością będą dalszym ścieraniem się licznej grupy Tajów, pragnących demokratycznych zmian z konserwatywnie nastawionym wojskiem w obronie przywilejów swoich i monarchii. Absolutnie niewykluczone jest również, że nawet jeśli Move Forward (lub jakakolwiek następna partia opozycyjna, jako że wciąż nad nią wisi decyzja Sądu Konstytucyjnego w sprawie jej rozwiązania) zdobędzie władzę i będzie próbowało demokratyzacji państwa, to skończy się to kolejnym zamachem stanu i koło ponownie się zatoczy. Niestety możliwości wyjścia z tego kręgu nie widać. I jedynym pocieszeniem może być fakt, że nie aż taka najgorsza ta polska polityka.
#azjatyckaowca #wiadomosciswiat #tajlandia #politykazagraniczna
#owcacontent <- do zablokowania moich wpisów
#azjatyckaowca
Wybory, a raczej selekcja kandydatów do Senatu w Tajlandii zakończone. Tym samym zakończył się również okres, kiedy całość Senatu stanowili generałowie (w następstwie zamachu stanu z 2014 roku oraz nowej konstytucji z 2017 roku pisanej pod dyktando wojskowych), nie oznacza to jednak, że ich wpływy się skończyły. Ale po kolei…
Historia tajskiego parlamentaryzmu jest zawiła. Począwszy od 1946 roku, parlament w Tajlandii składał się albo z jednej, albo z dwóch izb (co parę/paręnaście lat następowała zmiana), najczęściej członkowie Senatu byli wybierani przez króla, sporadycznie w wyniku wyborów (lata 1997-2006 i połowicznie 2007-2014), zaś po zamachach stanu (w 2006 i w 2014 roku) selekcjonowani przez wojsko. To właśnie miało miejsce podczas ostatniej kadencji (2019-2024) według nowej konstytucji z 2017 roku – tak została selekcjonowana 250-osobowa izba wyższa.
2024 rok miał przynieść zmianę – dla „demokratyzacji” ustroju ustanowiono, że Senat zostanie zmniejszony do 200 osób, kadencja pozostanie 5-letnia, ale co najważniejsze, selekcją kandydatów zajmie się specjalna Komisja Elekcyjna. Senat przestanie mieć możliwość głosowania nad osobą premiera Tajlandii (a tak było do tej pory, by wojskowi mieli decydujący głos przy wyborze kandydata), jednakże zachowa prawa weta do ustaw (m.in. większość 2/3 zablokuje zmiany konstytucji) czy wybierania członków do… Komisji Elekcyjnej czy Sądu Konstytucyjnego (który może eliminować partie polityczne z rywalizacji i robi to często ze względu na domniemane próby obalenia monarchii). Nie trzeba chyba dodawać, że do tej pory członkowie Komisji Elekcyjnej pochodzili przede wszystkim z wojskowych kręgów. Mamy więc zamknięte koło, w którym dwie instytucje wzajemnie się wybierają.
Jak wyglądała selekcja kandydatów na senatorów? Wszystko miało zostać tak zaprojektowane, żeby zapobiec kupowaniu głosów i zachować ich niezależność od partii politycznych. Kandydaci spełniający wymogi konstytucyjne (np. wiek, narodowość, doświadczenie zawodowe czy edukacja) po wpłaceniu opłaty w wysokości 2500 batów (ok. 270 PLN) przechodzili przez szereg selekcji na poszczególnych stopniach – od dystryktu, przez prowincję, aż po poziom narodowy. Na każdym etapie kandydaci posegregowani w 20 kategoriach jakościowych (np. prawnicy, biznesmeni, rolnicy czy mniejszości etniczne) wybierali sobie wzajemnie kandydatów, którzy najlepiej będą się nadawać na senatorów. Finalnie z ponad 45 tys. kandydatów wyselekcjonowano 200 najlepiej nadających się osób + 100 osób będących w rezerwie, gdyby Komisja Elekcyjna jednak stwierdziła, że ktoś np. ze względów proceduralnych zostanie odrzucony.
Nie trzeba dodawać, że bardzo często ta „selekcja” była fikcją – kupowanie sobie względów, formowanie bloków wzajemnie się wspierających, nepotyzm i kolesiostwo trafiły na bardzo podatny i chłonny grunt, a efekty wcale nie były powalające pod względem jakości kandydatów. Oficjalne wyniki selekcji miały być zaprezentowane 1 lipca, jednakże zostały wstrzymane przez petycję jednego z kandydatów, wzywającego do dokładnego sprawdzenia kwalifikacji wyselekcjonowanych osób przez Komisję Elekcyjną – pojawiły się doniesienia, że ich dane mogły zostać sfałszowane i do Senatu miały się dostać np. szofer, uliczny sprzedawca, ale również osoby z ukończonymi zaledwie 4 latami edukacji szkolnej.
Finalne wyniki ukazały się 10 lipca i szybko okazało się, że nowych senatorów można było z grubsza zakwalifikować do 4 kategorii:
- prawdopodobnie związanych z Partią Bhumjaithai, mniejszym koalicjantem w rządzie i mającą najwięcej związków z wojskiem i monarchią: około 60% z 200 osób
- prawdopodobnie związanych z Partią Pheu Thai, największą partią w rządzie: około 12 osób
- prawdopodobnie związanych z Partią Move Forward, największą partią opozycyjną: około 18 osób
- kandydatów niezależnych: reszta, kilkadziesiąt osób
Co można powiedzieć o wynikach? Że partia reformatorska, która cieszyła się w zeszłych wyborach zdecydowanie największym poparciem (Move Forward), w selekcji do Senatu uzyskała zdecydowanie mniejszą liczbę kandydatów niż partia Bhumjaithai, która w wyborach uzyskała wynik kilkukrotnie słabszy. Widać, że partie rządzące i wspierające rolę króla i wojska, które w zeszłym roku finalnie uniemożliwiły objęcie władzy przez reformistów, podzieliły się między sobą władzą i kontrolą nad obiema izbami parlamentu.
Nie jest to absolutnie pierwsza próba, zarówno stworzenia z tajskiego Senatu izby będącą „ostoją mądrości ludności Tajlandii”, jak i w efekcie przemienienia go w „ostoję umocnienia dotychczasowej władz”. Podobnie działo się m.in. w roku 2000, kiedy podobne szczytne zamiary doprowadziły do wprowadzenia zakazu prowadzenia kampanii wyborczej, co spowodowało, że wygranymi były osoby dobrze umocowane w polityce bądź ze znanymi nazwiskami, a kampanie wyborcze, mimo zakazu, były prowadzone nielegalnymi środkami.
Co można z tego wywnioskować na przyszłość? Tajska polityka bardzo lubi się powtarzać i kolejne lata całą pewnością będą dalszym ścieraniem się licznej grupy Tajów, pragnących demokratycznych zmian z konserwatywnie nastawionym wojskiem w obronie przywilejów swoich i monarchii. Absolutnie niewykluczone jest również, że nawet jeśli Move Forward (lub jakakolwiek następna partia opozycyjna, jako że wciąż nad nią wisi decyzja Sądu Konstytucyjnego w sprawie jej rozwiązania) zdobędzie władzę i będzie próbowało demokratyzacji państwa, to skończy się to kolejnym zamachem stanu i koło ponownie się zatoczy. Niestety możliwości wyjścia z tego kręgu nie widać. I jedynym pocieszeniem może być fakt, że nie aż taka najgorsza ta polska polityka.
#azjatyckaowca #wiadomosciswiat #tajlandia #politykazagraniczna
#owcacontent <- do zablokowania moich wpisów
Źródełka:
https://thediplomat.com/2024/05/thailands-senate-election-the-definition-of-insanity/
https://thediplomat.com/2024/07/thailands-strange-and-undemocratic-democracy/
https://www.bangkokpost.com/thailand/politics/2821081/court-urged-to-suspend-senate-result
https://asia.nikkei.com/Politics/Thai-conservatives-dominate-new-Senate-add-pressure-on-PM
@bojowonastawionaowca ależ architektura - wygląda jak wielki ul!
Nie każdy lud wyznaje wartości demokratyczne.
Zaloguj się aby komentować