Piłkarska Europa to teraz jeden wielki plac budowy. Stadiony powstają jak grzyby po deszczu

Piłkarska Europa to teraz jeden wielki plac budowy. Stadiony powstają jak grzyby po deszczu

Rzeczpospolita
Piłkarska Europa to teraz jeden wielki plac budowy. Stadiony powstają jak grzyby po deszczu. Mają być wielkie, funkcjonalne, przyciągać kibiców i zarabiać duże pieniądze.

Każdy wielki klub albo właśnie coś buduje, albo niedawno skończył, albo w ostateczności kreśli ambitne plany. Nikt nie chce zostać w tyle, bo trwa stadionowy wyścig zbrojeń. Nowe inwestycje nie są pomnikami megalomanii czy kosztownymi zabawkami – to mają być maszyny do zarabiania pieniędzy, bez których we współczesnym futbolu nie da się funkcjonować.

Nowy dom zyskał kilka lat temu Tottenham. Kapitalny remont nie tak dawno przeszedł legendarny dom Realu Madryt, czyli Estadio Santiago Bernabeu, więc w tyle nie może zostać Barcelona i już niedługo oczy kibiców będzie cieszyć nowe Camp Nou. Zanosi się na to, że policzone są dni mediolańskiego San Siro, na którym swoje mecze rozgrywają Inter i Milan. Od kilkunastu miesięcy trwa rozbudowa Anfield Road w Liverpoolu, a niedawno głośno zrobiło się o tym, że do historii za kilka lat może przejść Old Trafford, czyli słynny „Teatr Marzeń”, na którym od ponad stu lat swoje mecze rozgrywają piłkarze Manchesteru United.

Budują, remontują i rozbudowują wszyscy najwięksi, i to jest dziejowa konieczność. Jeśli masz się liczyć we współczesnym futbolu, to musisz mieć stadion na miarę swoich możliwości i marzeń.

Wielkość oznacza również wielki stadion. Bez tego nie da się zdobywać tytułów i grać w Lidze Mistrzów, co zapewni finansowe eldorado. To jest układ zamknięty. Zbuduj sobie ogromny dom, zaproś do niego wiele tysięcy gości i spraw, żeby z radości zostawili u ciebie jak najwięcej pieniędzy. To jeden z filarów dzisiejszego futbolu, na którym buduje się potęgę klubów. Oczywiście, prawa telewizyjne są bardzo ważne i generują olbrzymie przychody. Bogaty właściciel, który sfinansuje kosztowne pomysły, też jest ważny, ale bez nowoczesnego stadionu nie da się zajść daleko. Jeśli cię stać, to zaciskaj zęby i buduj, żeby nie zostać w tyle, a jeśli nie masz pieniędzy, to znajdź inwestorów.

Ktoś może przypomnieć, że Łużniki też były i są całkiem spore, a stara Maracana to był dopiero kolos, jednak nowe stadiony są zupełnie inne niż te budowane przed laty. Kiedyś priorytetem było upchanie jak największej liczby widzów na drewnianych ławkach i żeby widzowie mieli gdzie usiąść podczas meczu, może ewentualnie też kupić ociekającą tłuszczem kiełbasę. Potem zaczęło być ważne bezpieczeństwo, a kiedy to udało się zapewnić, to swoje oczekiwania zgłosiły telewizje. Teraz najważniejszy jest klient (nie zawsze kibic) i przyciągnięcie go na obiekt na wiele godzin przed wydarzeniem.

Dzisiaj stadiony oferują nie tylko możliwość rozgrywania na nich spotkań piłkarskich w komfortowych dla obu drużyn warunkach i przy odpowiedniej oprawie, podkreślającej rangę wydarzenia. Nowoczesne stadiony to są multifunkcjonalne huby, żyjące niemal przez całą dobę, siedem dni w tygodniu i 365 dni w roku. Niektóre są własnością klubów, inne należą np. do samorządów i na mecze są użyczane.

Jedne i drugie są tak są budowane, żeby każdy metr kwadratowy przynosił zyski. Kibic ma przyjść na obiekt godzinę, dwie przed meczem, skorzystać z atrakcji, stref sponsorów, coś zjeść, wypić piwo. Jeśli przyjdzie z rodziną, to wydatki (a dla klubu wpływy) mnożą się kilkakrotnie. Ktoś kupi pamiątkę, inny wpadnie do klubowego muzeum, trzeci sprawi dziecku koszulkę z najnowszej kolekcji.

Dopiero potem może wejść na trybuny i emocjonować się spotkaniem, mając przez 90 minut zapewnione komfortowe warunki i doskonałą widoczność. Mowa w każdym razie o „zwykłym” kibicu, bo są jeszcze klienci biznesowi, którzy wynajmują loże złote, srebrne, platynowe (nazewnictwo i cenniki mogą być różne) dla siebie lub partnerów biznesowych. Takie pakiety oferuje się też sponsorom w zamian za grubą gotówkę, zostawianą w klubowej kasie. Tutaj mogą omawiać interesy albo budować relacje.

A kiedy mecz się kończy, to przecież kibice nie muszą od razu wychodzić, mogą jeszcze chwilę zostać, porozmawiać, coś zjeść i wypić. W ostatnich latach za wzór stawia się nowy stadion Tottenhamu, na którym drużyna gra od sezonu 2017/2018. Stary stadion White Hart Lane generował „jedynie” około miliona funtów w trakcie dnia meczowego i, co może się wydawać szokujące dla kogoś niezorientowanego w dzisiejszym futbolu, były to stosunkowo drobne pieniądze, daleko w tyle za resztą stawki w czołówce Premier League. Teraz jest to prawdziwa maszyna do zarabiania pieniędzy, która co roku przynosi właścicielom większe zyski – nie tylko z rozgrywanych meczów.

Kibice są nadal ważni i nikt nie odważy się powiedzieć, że nie najważniejsi, jednak ludzie w koszulkach z logo Tottenhamu pojawiają się tutaj średnio raz na tydzień. Wpływy z biletów na 62-tysięcznym obiekcie to grubo ponad 100 mln funtów, ale jednak stosunkowo niewielka część z ponad pół miliarda przychodów. Więcej dały mecze drużyn NFL, rugby, gale bokserskie czy koncerty światowych gwiazd muzyki, takich jak Beyoncé, Red Hot Chili Peppers czy Wizkid. Do tego trzeba dodać pieniądze od sponsorów tytularnych.

To trend, który jest obecny w całej Europie, bez względu na to, czy stadion należy do klubu, czy jest własnością miasta i klub korzysta z niego przy okazji meczów (ten drugi model jest chyba najczęściej spotykany w naszym kraju, bo który polski klub stać na wybudowanie takiej areny bez pomocy samorządu). U nas też stadiony są przedsiębiorstwami.

– Tarczyński Arena Wrocław także pełni funkcję obiektu piłkarskiego, bo Śląsk Wrocław nie tylko rozgrywa tutaj mecze, ale też przeniósł część biur oraz infrastruktury z ulicy Oporowskiej. Jesteśmy jednak dostępni dla mieszkańców praktycznie przez cały czas. Wszystkie wejścia na obiekt są non stop otwarte, każdy może wejść, skorzystać z tras do biegania, jeżdżenia na rolkach. W 2023 roku przychody naszej spółki wyniosły ok. 24 mln zł, a jeszcze dwa lata temu było to ok. 14 mln zł. Opłaty klubu z tytułu korzystania w dni meczowe stanowią ok. 15 proc. naszych przychodów. Staramy się wypełniać kalendarz różnego rodzaju wydarzeniami, przez cały rok – mówi „Plusowi Minusowi” rzecznik Tarczyński Areny Marcin Janiszewski.

Jeśli chodzi o sposoby na wypełnienie kalendarza imprez, to skojarzenia z londyńskim obiektem są jak najbardziej uzasadnione. Stadion Tottenhamu gościł walkę Tysona Fury’ego z Derekiem Chisorą, a wrocławski był areną walki o pas mistrza świata wagi ciężkiej nawet dwukrotnie.

– Tomasz Adamek bił się z Witalijem Kliczką w 2011 r., a w zeszłym roku Ołeksandr Usyk starł się tutaj z Danielem Dubois. Już 13 razy swoje mecze rozgrywała u nas piłkarska reprezentacja Polski, ale występowała nie tylko nasza drużyna narodowa. Jako gospodarz grała we Wrocławiu też Ukraina, która wynajęła od nas obiekt. Ukraińcy podejmowali 9 września Anglię i na tamtym spotkaniu mieliśmy praktycznie komplet widzów. Koncerty dawał Dawid Podsiadło, a na przyszły rok mamy zarezerwowane terminy dla Eda Sheerana i Andrei Bocellego – opowiada Janiszewski.

Można powiedzieć, że wielki, dobrze zarządzany stadion, wpływa na lokalną gospodarkę, pozwala się rozwinąć miejscowym przedsiębiorcom, choćby hotelarzom i właścicielom restauracji. Nawet mikroprzedsiębiorca sprzedający szaliki z przenośnego straganu czy malujący twarze może na tym skorzystać. Na porządku dziennym jest też wynajmowanie powierzchni stadionu różnym firmom albo goszczenie targów czy przeróżnych eventów – chociażby festiwali piwnych, które gościły już i na stadionie we Wrocławiu, i na warszawskiej Legii, i na obiekcie Cracovii. Każdy gość jest mile widziany, dobrze potraktowany i uczciwie policzony.

Tak dzisiaj wygląda świat i piłkarski biznes, a pewnie będzie takich wydarzeń jeszcze więcej, bo piosenkarze zarabiają dziś na wielkich koncertach, zamiast na sprzedaży płyt. Nie ma się na co obrażać, tylko trzeba grać według ustalonych przez finansowy Excel reguł. Nie można mieć sentymentów.

Jeśli tak dobrze da się na stadionach zarabiać, to nic dziwnego, że kolejne kluby nie chcą zostawać w tyle i to nawet te, które mają duże obiekty. Często są to jednak stare budowle, wielokrotnie modernizowane, ale mimo to niespełniające najnowszych standardów.

Co z tego, że na sektorach upchamy jak najwięcej krzesełek, jeśli widzowie nie będą się czuli komfortowo, dach będzie przeciekał, a do strefy gastronomicznej będzie daleko? W dzisiejszych czasach ludzie mają rozrywek pod dostatkiem, mogą zostać w domu i włączyć serial, więc trzeba ich zachęcić do tego, by wybrali się na mecz i zostawili w kasach sporo gotówki.

Dlatego nie ma się co dziwić, że właściciel Manchesteru United Jim Ratcliffe chce postawić nowy stadion. Starego Old Trafford już raczej nie ma sensu przebudowywać. W ostatnich latach Teatr Marzeń rozrósł się o ponad 20 tys. miejsc i chociaż jest wielki, to wygodny i nowoczesny już nie. A to jest klucz do zarabiania. United mają wiernych kibiców, którzy wypełniają obiekt do ostatniego miejsca na domowych spotkaniach i wygenerowali 136 mln funtów przychodów z dnia meczowego w sezonie 2022/2023.

Udało się to zrobić mimo tego, że Old Trafford jest stary, przerdzewiały i podobno zamieszkany przez szczury. Oferuje za to niezapomniane wrażenia. W deszczowym Manchesterze można zobaczyć drugi co do wielkości wodospad w Anglii, czyli dziurę w dachu Wschodniej Trybuny. Tak można by wymieniać jeszcze długo. Można też sobie wyobrazić, o ile więcej czasu kibice spędzaliby na obiekcie, gdyby oferował on wyższy standard.

Nic dziwnego, że Ratcliffe chciałby postawić trybuny na 100 tys. krzesełek, tworząc coś na kształt Wembley północy. Właśnie porównania z londyńskim gigantem są uzasadnione. Dobrze zaprojektowany obiekt to także niższe koszty zarządzania. Na Wembley wszystkie dystrybutory piwa są połączone jedną linią, jest też centralna kuchnia, a Old Trafford potrzebuje kilku takich pomieszczeń (na San Siro nakarmienie kibiców było jeszcze większym wyzwaniem, bo trzeba było dostarczać jedzenie z zewnątrz, przykryte folią). Na starych stadionach traci się też dużo przestrzeni na wydzielenie stref bezpieczeństwa – nowe można zaprojektować lepiej.

I wreszcie coś, co docenią nawet ekolodzy, często przeciwni wielkim inwestycjom. Nowe stadiony są bardziej ekologiczne niż te stawiane w połowie ubiegłego stulecia. Tak jest też w Polsce.

– Coraz większy nacisk kładzie się na to, żeby stadiony były przyjazne środowisku i jak najmniej je obciążały. Od powstania Tarczyński Areny zbieramy deszczówkę, rocznie jest to około miliona litrów wody, którą wykorzystujemy do podlewania murawy i używamy w sanitariatach. Mamy też 1240 paneli fotowoltaicznych, dzięki czemu w słoneczne dni jesteśmy w stanie wytworzyć energię potrzebną dla 100 proc. pracy biurowej. Segregacja śmieci to już oczywistość – wylicza Marcin Janiszewski.

Jest jeszcze jeden argument, który świadczy o tym, że dzisiaj można mówić o stadionowym boomie, wręcz nowym rozdziale w historii futbolu. Ten argument można znaleźć na samym końcu Europy i nazywa się Portugalia. Na mistrzostwa Europy w 2004 r. Portugalczycy wybudowali dziesięć nowych stadionów, często zbyt dużych dla lokalnych klubów, kosztownych w utrzymaniu i rujnujących finanse samorządów. 20 lat po zakończeniu tamtego turnieju wciąż przypomina się, jak kosztowne były te inwestycje i jak trudno jest je teraz utrzymać.

Pod tym względem Polacy poradzili sobie zdecydowanie lepiej niż Portugalczycy. Dogadali się z Ukraińcami, na Euro 2012 wybudowali i zmodernizowali tylko cztery obiekty, i dobrze teraz nimi zarządzają. Finał Ligi Europy gościły już obiekty w Warszawie i Gdańsku. Na PGE Narodowym rozegrano też w tym tygodniu mecz o Superpuchar Europy, a w przyszłym roku gospodarzem finału Ligi Konferencji Europy będzie Wrocław.

Portugalczykom zagospodarowanie obiektów poszło gorzej, przeskalowali swoje inwestycje. Wydawało się, że po takiej lekcji na wiele lat wyrzucą ze słownika połączenie słów „stadion” oraz „inwestycja”. Może by tak było, ale piłkarski rynek narzucił nowe warunki.

Przebudowę Stadionu Smoka zapowiada FC Porto, ale to nie wszystko. Stary zarząd podpisał z firmą Ithaka umowę na niezbyt korzystnych warunkach. Początkowo hiszpański partner miał zainwestować w klub 65 mln euro, z czego 30 mln miało zostać przeznaczone na przebudowę obiektu. Za to Ithaka miała dostać 30 proc. udziałów w nowej spółce przez kolejnych 25 lat. Po renegocjowaniu kontraktu Hiszpanie zapłacą znacznie więcej (kwota może wzrosnąć nawet do 100 mln euro), a w zamian dostaną tyle samo, co Portugalczycy obiecali im wcześniej.
I można być niemal pewnym, że obie strony dobrze na tym zarobią, po prostu teraz układ wygląda dużo bardziej uczciwie. Zarobi miasto, zarobi klub, swoje wyciągnie inwestor. Tylko czekać, aż jakaś wielka gwiazda ogłosi, że zagra tam koncert. Mecze oczywiście też będą.

#sport #pilkanozna
#owcacontent <- do blokowania moich wpisów

Komentarze (2)

kubex_to_ja

Szkoda, że nie w Częstochowie

swansu

A 1000 lat temu...


Katolicka Europa to teraz jeden wielki plac budowy. Katedry powstają jak grzyby po deszczu. Mają być wielkie, funkcjonalne, przyciągać wiernych i zarabiać duże pieniądze.


Każda wielka diecezja albo właśnie coś buduje, albo niedawno skończyła, albo w ostateczności kreśli ambitne plany. Nikt nie chce zostać w tyle, bo trwa katedrowy wyścig zbrojeń. Nowe inwestycje nie są pomnikami megalomanii czy kosztownymi zabawkami – to mają być maszyny do zarabiania pieniędzy, bez których we współczesnym katolicyzmie nie da się funkcjonować.

Zaloguj się aby komentować