#pasta #wiedzmin #klasyki
Białowłosy mężczyzna wszedł do izby. Przy drewnianym, bogato zdobionym stole siedział radca miejski, przenikliwie zaczytany w dokumentach.
- Przychodzę w sprawię ogłoszenia – rzekł przybysz, demonstrując kawałek skórzanego pergaminu.
- Witam Panie, witam. Tyś no ino wiedźmak tak? – radca wywnioskował to po medalionie w kształcie wilczej głowy, kołyszącym się przybyszowi na szyi.
- Tak.
-Usiądźcie Panie, usiądźcie! Bo widzi Pan – nieopodal zadomowił się chyba troll. Paskudne to stworzenie, oj paskudne. Początkowo nie wadził nam, jednak z czasem leśniczy zaginął. Później jego żona i grupka wieśniaków. My ino żeśmy zbrojnych posłali, cały tuzin. Jednakowoż żaden z nich nie wrócił. Po niespełna tygodniu bagna ludzie zaczęli omijać szerokim łukiem. Wielmożny grododzierżca, władca Dul’oqu wyznaczył zatem nagrodę za stwora.
- Ile?- odparł wiedźmin, poprawiając pas nośny.
- 800 Nowigradzkich koron. Nasz król, słynący ze swojej szczodrości i dobroci dba o swój lud, zatem nagrodę za ubicie pokraki wyznaczył sowitą. Sam dzielnie wyruszył na wyprawę zbrojną przeciwko zamorskim najeźdźcom, dlatego więcej zbrojnych przysłać nie może.
- Coś więcej możesz powiedzieć o tym stworze, jakieś szczegóły?
- Nic więcej poza tym, że no strasznie śmierdzi i groźny jest.
- Daj 1000 i biorę to zlecenie. Zanim rozpoczniesz nawałnice pretensji i pytań pozwól, że ci to wyjaśnię – okryty złą sławą stwór to nie jakiś tam leszy, mantikora lub bies. Dwunastu ludzi, zaprawionych w bojach watażków i weteranów nie było w stanie ubić tej paskudy. Każdy z nich zapewne miał jakąś rodzinę: jak nie żonę, babę lub dzieci to na pewno ojca i matkę. Dwunastu ludzi nie wróciło z tej wyprawy i uwierz mi człowieku – niebawem zacznie nie wracać ich znacznie więcej. Zima niebawem, a bez drewna ludzie pomarzną na śmierć, chyba że chcecie je przywozić z importu albo palić meble. Zatem decyduj – dobijamy targu, czy też ten twój Lord nie jest aż tak szczodry?
- Dobrze Panie, dobrze! Niech będzie 1000! Tylko błagam ubijcie tą zarazę! Zapłata natychmiastowo po wykonaniu zadania za okazaniem głowy stwora.
- Wyruszę jutro, muszę się przygotować. – odparł, zamykając za sobą bogato zdobione wrota izby.
Następnego ranka wiedźmin szykował się do wyprawy. Do pasa przymocował kilka osobliwych flakonów z przezroczystymi cieczami, miecz nasmarował śmierdzącym i tłustym smarowidłem. Upewniwszy się, że niczego nie zapomniał opuścił noclegownię i wyruszył w stronę mokradeł. Już wielokrotnie zabijał potwory tego świata za pieniądze, każda wyprawa nie budziła najmniejszych lęków czy nawet wątpliwości. Cięcie, odskok, parada i pchnięcie czubem głowni prosto w tętnice szyjną – wszystkie te ruchy były całkowicie intuicyjne, wyuczone niczym umiejętność chodzenia. Jednak mimo świetnego wyszkolenia wojownik czuł niepewność. Niepewność tak przenikliwą i obsesyjną, iż zaczął się zastanawiać czy wróci z tej wyprawy cało. Jednak musiał wyruszyć, gdyż takie było jego przeznaczenie.
Krocząc coraz głębiej, w stronę epicentrum wydarzeń napotkał coraz więcej znaków obecności stwora. Podążając krwawym szlakiem spostrzegł coraz więcej ciał. Niektóre były zalewie fragmentami silnie zbudowanych mężczyzn. W okolicy leżały rozrzucone miecze, buzdygany, pawęże oraz kusze. Część ciał miała na sobie kirysy i elementy zbroi kolczej – musiało to świadczyć o doświadczeniu i umiejętnościach zbrojnych. Nie każdy mógł sobie pozwolić na luksus pełnowartościowego rynsztunku. Jedynie wojacy walczący regularnie i wychodzący ze starć zwycięsko z czasem mogli uzbierać wystarczające środki na tego typu sprzęt. Wiedźmin miał już pewność, że zażądał za małego wynagrodzenia. Jednak nie miał wyboru – słowo się rzekło.
Podążając w głąb bagien poprzez ślady i truchła poprzedników zbliżał się do legowiska potwora. Z każdym krokiem narastał smród cebuli i zgnilizny. Wiedźmin wiedział już, że jest blisko i należy się odpowiednio przygotować. Otworzył trzy flakoniki ze wcześniej sporządzonymi miksturami i szybkim łykiem opróżniał zawartość każdej buteleczki.
Jego skóra zaczęła szarzeć, żyły i mięśnie uwidoczniły się, a oczy wypełniły się czarnym zabarwieniem. Trzeci z eliksirów całkowicie tłumił zdolność słuchu, jednak po kilkakroć zwiększał siłę, wytrzymałość i szybkość. Krótkotrwała utrata słuchu okazała się w przyszłości wysoką ceną. Po zakończeniu bolesnej i paskudnej transformacji był gotów na spotkanie z oprawcą.
Za krzaków, porastających jaskrawe poszycie polany wyłonił się zielony stwór. Wysoki na jeden sążeń, ważył co najmniej 2 centnary. Z impetem ruszył na zabójcę potworów. Wiedźmin z nadludzką prędkością uniknął zamaszystego uderzenia i ciął precyzyjnie sinistrem od lewej, przecinając kawałek barku . Potwór ryknął i szykował się do kolejnego wymachu, jednak wiedźmin był szybszy. Obszedł stwora od prawej, ciął dexterem od prawej w przeciwległy bark i ucho, następnie zmienił ułożenie miecza na fintę i pchnął z całą siłą w szyje. Potwór momentalnie padł na ziemie, która zatrzęsła się z podobnym hukiem, jaki następuje po szarży konnych. Ze strony lasu wyłoniły się kolejne stwory, jednak mniejsze od poprzednika. Wiedźmin nie zwracając uwagi na przewagę liczebną przeciwników ruszył do przodu, z mieczem trzymanym za głową. Unik, zwód, finta, pchnięcie w szyję, piruet z lewej zakończony sinistrem – wszystkie ruchy były wykonywane naturalnie, instynktownie i bezbłędnie. Po wielokrotnej powtórce wariacji uprzednio wymienionych ruchów trzeci także w końcu poległ. Wiedźmin wiedział, że na pewno jest ich więcej, jednak szedł dalej, w gęstwinę porastających dębów i sosen.
Gigant zaszarżował z ostrzem na Wiedźmina. Bloki i uniki niewiele dawały, ponieważ potwór cały czas atakował, bez wytchnienia. Nie musiał nawet parować, po prostu atakował. Wiedźmin przygnieciony nawałnicą ciosów próbował wykonać cięcie, jednak każda taka próba powodowała celny cios wroga, krwawo rozcinający zbroję i skórę. Wiedźmin skulił się i po wykonaniu bloku błyskawicznie kopnął przeciwnika w brzuch – to był błąd. Stwór na skutek kopnięcia wyrzucił z siebie pokaźną dawkę toksycznych wymiocin, które zaczęły palić nie tylko skórzane rzemyki zbroi, ale także stalowe kółka kolczugi. Potwór kopnął wiedźmina w ramach rewanżu, jednak chybił. Wiedźmin błyskawicznie ściągnął z pasa na plecach małą kuszę i wystrzelił bełt w stronę potwora. Gromada błyszczących iskier wydobyła się z bełtu wbitego w korpus rozpalając trujące opary wydobywające się z paszczy. Wiedźmin wykorzystał chwilę konsternacji i ciął od lewej sinistrem, odcinając nogę ogra, przyklęknął i koziołkując ciął w wiązadło krzyżowe w drugiej nodze. Potwór zamachnął się tasakiem i rozciął wiedźminowi kurtę pozostawiając paskudną ranę. Wiedźmin jednak nie zważał na nią – był zły.
Ciął olbrzyma od pleców do karku, następnie ciął jeszcze raz od góry odcinając kawałek policzka i ucho. Moloch chwycił wiedźmina w muskularne łapska próbując go rozerwać jak zabawkę. Wiedźmin splótł ręce w znak ignii i wydobył z nich potężną fale ognia. Ogień wleciał prosto do paszczy potwora, wzniecając się od coraz bardziej od rzygowin. Potwór puścił wiedźmina i począł pełznąć w stronę pobliskiego oczka wodnego, aby ugasić palący ogień w jego wnętrzu. Wiedźmin jednak mu nie odpuścił, pobiegł za nim i przeraźliwym cięciem odrąbał głowę stworzeniu. Eliksiry przestawały działać i ból na skutek rozcięć i złamań zaczął się nasilać. Odrąbał głowy wcześniej pokonanym mniejszym stworzeniom – zapewne młodym i wrzucił je do worka, gdzie znajdowały już się głowy ich rodziców.
Przed wyruszeniem po nagrodę zajrzał to chatki, którą monstra zamieszkiwały. Pomyślał, że w spiżarni mogą znajdować się żywi ludzie, których bestie więziły . Nie znalazł jednak nic wartego uwagi oprócz dokumentu zatytułowanego „Akt własności ziemi”.
Z dokumentu wynikało, że stwory zamieszkujące te tereny robiły to w świetle prawa legalnie. Mord na ludziach był obroną konieczną. Wiedźmin zdał sobie sprawę, że przyczynił się do zabicia rozumnych istot, które do tego były niewinne. Pozory mylą, takimi jakie wydają się być, rzeczy są rzadko. Wyruszył czym prędzej w stronę miasta, zażywając po drodze kolejne eliksiry zmniejszające ból. Szedł odebrać nagrodę. Mimo, że nie chciał tych pieniędzy bardzo ich potrzebował. Życia niesłusznie zabitym ogrom, przecież nie mógł zwrócić.
Niebawem o Geralcie z Rivii zaczęło być głośno po tym, jak odczarował Addę, księżniczkę przemienioną w krwiożerczą strzygę. Jednak wiedźmin nigdy nie zapomniał tego, co wydarzyło się przed jego podróżą do Wyzimy. Nie zapomniał, że niegdyś, w Dul’oqu mieszkał wraz z rodziną niesłusznie skazany na śmierć "potwór".
Białowłosy mężczyzna wszedł do izby. Przy drewnianym, bogato zdobionym stole siedział radca miejski, przenikliwie zaczytany w dokumentach.
- Przychodzę w sprawię ogłoszenia – rzekł przybysz, demonstrując kawałek skórzanego pergaminu.
- Witam Panie, witam. Tyś no ino wiedźmak tak? – radca wywnioskował to po medalionie w kształcie wilczej głowy, kołyszącym się przybyszowi na szyi.
- Tak.
-Usiądźcie Panie, usiądźcie! Bo widzi Pan – nieopodal zadomowił się chyba troll. Paskudne to stworzenie, oj paskudne. Początkowo nie wadził nam, jednak z czasem leśniczy zaginął. Później jego żona i grupka wieśniaków. My ino żeśmy zbrojnych posłali, cały tuzin. Jednakowoż żaden z nich nie wrócił. Po niespełna tygodniu bagna ludzie zaczęli omijać szerokim łukiem. Wielmożny grododzierżca, władca Dul’oqu wyznaczył zatem nagrodę za stwora.
- Ile?- odparł wiedźmin, poprawiając pas nośny.
- 800 Nowigradzkich koron. Nasz król, słynący ze swojej szczodrości i dobroci dba o swój lud, zatem nagrodę za ubicie pokraki wyznaczył sowitą. Sam dzielnie wyruszył na wyprawę zbrojną przeciwko zamorskim najeźdźcom, dlatego więcej zbrojnych przysłać nie może.
- Coś więcej możesz powiedzieć o tym stworze, jakieś szczegóły?
- Nic więcej poza tym, że no strasznie śmierdzi i groźny jest.
- Daj 1000 i biorę to zlecenie. Zanim rozpoczniesz nawałnice pretensji i pytań pozwól, że ci to wyjaśnię – okryty złą sławą stwór to nie jakiś tam leszy, mantikora lub bies. Dwunastu ludzi, zaprawionych w bojach watażków i weteranów nie było w stanie ubić tej paskudy. Każdy z nich zapewne miał jakąś rodzinę: jak nie żonę, babę lub dzieci to na pewno ojca i matkę. Dwunastu ludzi nie wróciło z tej wyprawy i uwierz mi człowieku – niebawem zacznie nie wracać ich znacznie więcej. Zima niebawem, a bez drewna ludzie pomarzną na śmierć, chyba że chcecie je przywozić z importu albo palić meble. Zatem decyduj – dobijamy targu, czy też ten twój Lord nie jest aż tak szczodry?
- Dobrze Panie, dobrze! Niech będzie 1000! Tylko błagam ubijcie tą zarazę! Zapłata natychmiastowo po wykonaniu zadania za okazaniem głowy stwora.
- Wyruszę jutro, muszę się przygotować. – odparł, zamykając za sobą bogato zdobione wrota izby.
Następnego ranka wiedźmin szykował się do wyprawy. Do pasa przymocował kilka osobliwych flakonów z przezroczystymi cieczami, miecz nasmarował śmierdzącym i tłustym smarowidłem. Upewniwszy się, że niczego nie zapomniał opuścił noclegownię i wyruszył w stronę mokradeł. Już wielokrotnie zabijał potwory tego świata za pieniądze, każda wyprawa nie budziła najmniejszych lęków czy nawet wątpliwości. Cięcie, odskok, parada i pchnięcie czubem głowni prosto w tętnice szyjną – wszystkie te ruchy były całkowicie intuicyjne, wyuczone niczym umiejętność chodzenia. Jednak mimo świetnego wyszkolenia wojownik czuł niepewność. Niepewność tak przenikliwą i obsesyjną, iż zaczął się zastanawiać czy wróci z tej wyprawy cało. Jednak musiał wyruszyć, gdyż takie było jego przeznaczenie.
Krocząc coraz głębiej, w stronę epicentrum wydarzeń napotkał coraz więcej znaków obecności stwora. Podążając krwawym szlakiem spostrzegł coraz więcej ciał. Niektóre były zalewie fragmentami silnie zbudowanych mężczyzn. W okolicy leżały rozrzucone miecze, buzdygany, pawęże oraz kusze. Część ciał miała na sobie kirysy i elementy zbroi kolczej – musiało to świadczyć o doświadczeniu i umiejętnościach zbrojnych. Nie każdy mógł sobie pozwolić na luksus pełnowartościowego rynsztunku. Jedynie wojacy walczący regularnie i wychodzący ze starć zwycięsko z czasem mogli uzbierać wystarczające środki na tego typu sprzęt. Wiedźmin miał już pewność, że zażądał za małego wynagrodzenia. Jednak nie miał wyboru – słowo się rzekło.
Podążając w głąb bagien poprzez ślady i truchła poprzedników zbliżał się do legowiska potwora. Z każdym krokiem narastał smród cebuli i zgnilizny. Wiedźmin wiedział już, że jest blisko i należy się odpowiednio przygotować. Otworzył trzy flakoniki ze wcześniej sporządzonymi miksturami i szybkim łykiem opróżniał zawartość każdej buteleczki.
Jego skóra zaczęła szarzeć, żyły i mięśnie uwidoczniły się, a oczy wypełniły się czarnym zabarwieniem. Trzeci z eliksirów całkowicie tłumił zdolność słuchu, jednak po kilkakroć zwiększał siłę, wytrzymałość i szybkość. Krótkotrwała utrata słuchu okazała się w przyszłości wysoką ceną. Po zakończeniu bolesnej i paskudnej transformacji był gotów na spotkanie z oprawcą.
Za krzaków, porastających jaskrawe poszycie polany wyłonił się zielony stwór. Wysoki na jeden sążeń, ważył co najmniej 2 centnary. Z impetem ruszył na zabójcę potworów. Wiedźmin z nadludzką prędkością uniknął zamaszystego uderzenia i ciął precyzyjnie sinistrem od lewej, przecinając kawałek barku . Potwór ryknął i szykował się do kolejnego wymachu, jednak wiedźmin był szybszy. Obszedł stwora od prawej, ciął dexterem od prawej w przeciwległy bark i ucho, następnie zmienił ułożenie miecza na fintę i pchnął z całą siłą w szyje. Potwór momentalnie padł na ziemie, która zatrzęsła się z podobnym hukiem, jaki następuje po szarży konnych. Ze strony lasu wyłoniły się kolejne stwory, jednak mniejsze od poprzednika. Wiedźmin nie zwracając uwagi na przewagę liczebną przeciwników ruszył do przodu, z mieczem trzymanym za głową. Unik, zwód, finta, pchnięcie w szyję, piruet z lewej zakończony sinistrem – wszystkie ruchy były wykonywane naturalnie, instynktownie i bezbłędnie. Po wielokrotnej powtórce wariacji uprzednio wymienionych ruchów trzeci także w końcu poległ. Wiedźmin wiedział, że na pewno jest ich więcej, jednak szedł dalej, w gęstwinę porastających dębów i sosen.
Gigant zaszarżował z ostrzem na Wiedźmina. Bloki i uniki niewiele dawały, ponieważ potwór cały czas atakował, bez wytchnienia. Nie musiał nawet parować, po prostu atakował. Wiedźmin przygnieciony nawałnicą ciosów próbował wykonać cięcie, jednak każda taka próba powodowała celny cios wroga, krwawo rozcinający zbroję i skórę. Wiedźmin skulił się i po wykonaniu bloku błyskawicznie kopnął przeciwnika w brzuch – to był błąd. Stwór na skutek kopnięcia wyrzucił z siebie pokaźną dawkę toksycznych wymiocin, które zaczęły palić nie tylko skórzane rzemyki zbroi, ale także stalowe kółka kolczugi. Potwór kopnął wiedźmina w ramach rewanżu, jednak chybił. Wiedźmin błyskawicznie ściągnął z pasa na plecach małą kuszę i wystrzelił bełt w stronę potwora. Gromada błyszczących iskier wydobyła się z bełtu wbitego w korpus rozpalając trujące opary wydobywające się z paszczy. Wiedźmin wykorzystał chwilę konsternacji i ciął od lewej sinistrem, odcinając nogę ogra, przyklęknął i koziołkując ciął w wiązadło krzyżowe w drugiej nodze. Potwór zamachnął się tasakiem i rozciął wiedźminowi kurtę pozostawiając paskudną ranę. Wiedźmin jednak nie zważał na nią – był zły.
Ciął olbrzyma od pleców do karku, następnie ciął jeszcze raz od góry odcinając kawałek policzka i ucho. Moloch chwycił wiedźmina w muskularne łapska próbując go rozerwać jak zabawkę. Wiedźmin splótł ręce w znak ignii i wydobył z nich potężną fale ognia. Ogień wleciał prosto do paszczy potwora, wzniecając się od coraz bardziej od rzygowin. Potwór puścił wiedźmina i począł pełznąć w stronę pobliskiego oczka wodnego, aby ugasić palący ogień w jego wnętrzu. Wiedźmin jednak mu nie odpuścił, pobiegł za nim i przeraźliwym cięciem odrąbał głowę stworzeniu. Eliksiry przestawały działać i ból na skutek rozcięć i złamań zaczął się nasilać. Odrąbał głowy wcześniej pokonanym mniejszym stworzeniom – zapewne młodym i wrzucił je do worka, gdzie znajdowały już się głowy ich rodziców.
Przed wyruszeniem po nagrodę zajrzał to chatki, którą monstra zamieszkiwały. Pomyślał, że w spiżarni mogą znajdować się żywi ludzie, których bestie więziły . Nie znalazł jednak nic wartego uwagi oprócz dokumentu zatytułowanego „Akt własności ziemi”.
Z dokumentu wynikało, że stwory zamieszkujące te tereny robiły to w świetle prawa legalnie. Mord na ludziach był obroną konieczną. Wiedźmin zdał sobie sprawę, że przyczynił się do zabicia rozumnych istot, które do tego były niewinne. Pozory mylą, takimi jakie wydają się być, rzeczy są rzadko. Wyruszył czym prędzej w stronę miasta, zażywając po drodze kolejne eliksiry zmniejszające ból. Szedł odebrać nagrodę. Mimo, że nie chciał tych pieniędzy bardzo ich potrzebował. Życia niesłusznie zabitym ogrom, przecież nie mógł zwrócić.
Niebawem o Geralcie z Rivii zaczęło być głośno po tym, jak odczarował Addę, księżniczkę przemienioną w krwiożerczą strzygę. Jednak wiedźmin nigdy nie zapomniał tego, co wydarzyło się przed jego podróżą do Wyzimy. Nie zapomniał, że niegdyś, w Dul’oqu mieszkał wraz z rodziną niesłusznie skazany na śmierć "potwór".
@szybki-zuk żyjesz sobie z ziomkami utopcami na bagnach, oglądacie wschody i zachody słońca, a tu pewnego dnia wpada jakiś siwek z mieczem, z dzikim wzrokiem, drze się "ale śmierdzisz", kręci młynka dwoma miecz...
Zaloguj się aby komentować