Obejrzałem sobie "Władców wszechświata - Objawienie" na Netflix i chciałem podzielić się swoimi odczuciami. Uwaga, będą spojlery!
Serial miał ogromnego hajpa. Z założenia podchodzę sceptycznie do kontynuacji dawnych hitów. W większości przypadków jest bowiem rozczarowanie. Co zatem mamy w pięcioodcinkowej historii? Pierwsze co zwróciło moją uwagę to fatalny dobór głosów. Jedynie Mark Hamill utrzymuje wysoki poziom jako Szkieletor. W mojej ocenie Lena Headey jako Evil-Lyn wypadła najgorzej - nie byłem w stanie jej słuchać. Głos tak niepasujący do postaci, że miałem dysonans poznawczy. O krwawienie uszu przyprawiał również Griffin Newman jako Orko. Reszta w miarę ujdzie - poniżej oczekiwań ale dało się słuchać.
Kreska utrzymana w klimacie animacji z końca lat '90 - miły ukłon w kierunku 'dojrzalszych' fanów, dla młodszych być może niekoniecznie. Gdzieniegdzie wstawki 3D - na szczęście nie rażą zbytnio.
Jeśli chodzi o postacie - mamy najważniejsze postacie z klasycznej animacji: Adam/He-Man, Szkieletor, Cringer, Duncan, Teela. Pojawia się też zupełnie nowa bohaterka w postaci Andre o której za chwilę. He-Man (którego zresztą za wiele nie ma) został przedstawiony jako kupa mięśni niezbyt grzesząca rozumem. Szkieletor wypada dosyć "klasycznie"; ma kolejny plan zdobycia zamku, który (pomimo zupełnego idiotyzmu) tym razem się udaje. I jak się okazuje w ostatnim odcinku - wykorzystuje zaistniałą sytuację by stać się bogiem.
Teela zachowuje się conajmniej dziwnie - by nie rzec - głupio ("królu, w dupię mam to, że właśnie stracileś syna! Ide stąd bo mi nikt nie powiedział kim jest He-Man!"). Jej głównym motywem jest żal do Adama, że ukrywał przed nią sekret. Postać zupełnie bezbarwna i niezbyt przekonywująca. Dorzucono jej towarzyszkę - Andrę (skąd się wzięła? Nie wiadomo. Czemu towarzyszy Teeli? Nie wiadomo), która jest chyba najbardziej nieużyteczną postacią; nic nie umie, czasem próbuje zabłysnąć jakimś pomysłem - ewidentnie zabrakło wizji na tą postać. Ot, tak dorzucono by była; jako nowość.
Fabuła. Na początek należy obalić głoszone tu i ówdzie głosy zachwytu jak to podrasowano fabułę by pasowała do dzisiejszych czasów. Otóż nie. Przepis na pięć odcinków można podsumować tak:
W mojej ocenie twórcy nie podołali materiałowi wejściowemu - widać, że z jednej strony chcieli zagrać na nostalgii fanów, a z drugiej poczyścić historię z części bohaterów by wprowadzić zupełnie nowych. Postacie są miałkie, pozbawione jakiegoś konkretnego charakteru. Brak jakichś cech, które wyróżniają Teele czy Andre. Motywy większości z nich są niezrozumiałe.
Do kogo właściwie seria miała trafić? Wydaje się, że głównie do starszych wielbicieli. Czy młody widz znajdzie tutaj coś dla siebie? Mocno wątpie. Bez znajomości oryginalnego He-Mana całość jest nudna, średnio zrozumiała i banalna. Wątpie by forma zachęciła do oglądania. Może problemem jest tutaj próba zamknięcia historii w zaledwie 5 odcinkach? Przy większej ilości odcinków można by ciekawie przedstawić świat, który opuściła magia. A tak to mam wrażenie, że ktoś wpadł na pomysł "zróbmy kontynuacje He-Mana - ale aby nie powielać oryginału to zamieńmy głównego bohatera na bohaterkę. Główny budżet pójdzie na znane nazwiska podkładające głosy. I zobaczymy co starzy fani na to"
Serial miał ogromnego hajpa. Z założenia podchodzę sceptycznie do kontynuacji dawnych hitów. W większości przypadków jest bowiem rozczarowanie. Co zatem mamy w pięcioodcinkowej historii? Pierwsze co zwróciło moją uwagę to fatalny dobór głosów. Jedynie Mark Hamill utrzymuje wysoki poziom jako Szkieletor. W mojej ocenie Lena Headey jako Evil-Lyn wypadła najgorzej - nie byłem w stanie jej słuchać. Głos tak niepasujący do postaci, że miałem dysonans poznawczy. O krwawienie uszu przyprawiał również Griffin Newman jako Orko. Reszta w miarę ujdzie - poniżej oczekiwań ale dało się słuchać.
Kreska utrzymana w klimacie animacji z końca lat '90 - miły ukłon w kierunku 'dojrzalszych' fanów, dla młodszych być może niekoniecznie. Gdzieniegdzie wstawki 3D - na szczęście nie rażą zbytnio.
Jeśli chodzi o postacie - mamy najważniejsze postacie z klasycznej animacji: Adam/He-Man, Szkieletor, Cringer, Duncan, Teela. Pojawia się też zupełnie nowa bohaterka w postaci Andre o której za chwilę. He-Man (którego zresztą za wiele nie ma) został przedstawiony jako kupa mięśni niezbyt grzesząca rozumem. Szkieletor wypada dosyć "klasycznie"; ma kolejny plan zdobycia zamku, który (pomimo zupełnego idiotyzmu) tym razem się udaje. I jak się okazuje w ostatnim odcinku - wykorzystuje zaistniałą sytuację by stać się bogiem.
Teela zachowuje się conajmniej dziwnie - by nie rzec - głupio ("królu, w dupię mam to, że właśnie stracileś syna! Ide stąd bo mi nikt nie powiedział kim jest He-Man!"). Jej głównym motywem jest żal do Adama, że ukrywał przed nią sekret. Postać zupełnie bezbarwna i niezbyt przekonywująca. Dorzucono jej towarzyszkę - Andrę (skąd się wzięła? Nie wiadomo. Czemu towarzyszy Teeli? Nie wiadomo), która jest chyba najbardziej nieużyteczną postacią; nic nie umie, czasem próbuje zabłysnąć jakimś pomysłem - ewidentnie zabrakło wizji na tą postać. Ot, tak dorzucono by była; jako nowość.
Fabuła. Na początek należy obalić głoszone tu i ówdzie głosy zachwytu jak to podrasowano fabułę by pasowała do dzisiejszych czasów. Otóż nie. Przepis na pięć odcinków można podsumować tak:
-
wszechświatowi grozi zagłada a dwóch głównych bohaterów ginie
-
...ale nie jest tak źle bo można wszystko naprawić - trzeba się tylko udać w dwa miejsca i zdobyć artefakt. Zasadnicza zmiana to, że zamiast głównego bohatera mamy bohaterkę.
-
klasyczne zbieranie drużyny do wykonania questa (Andra, Roboto, Evil-Lyn, Orko, Beast Man)
-
główna bohaterka doznaje objawienia w starciu ze swymi lękami, a drużyna poświęca się by zdobyła poszukiwany artefakt. A przynajmniej bardziej poboczne postacie (Orko i Roboto). Przy tempie prowadzenia narracji nie ma zbyt wiele czasu by się z nimi zżyć więc widza średnio to obejdzie.
-
wszechświat zostaje ocalony a główni bohaterowie wracają do życia. A żeby teraz zrobić cliffhanger pozytywny bohater ginie (ponownie! I do tego bardzo głupio) a ten zły zyskuje boskie moce.
W mojej ocenie twórcy nie podołali materiałowi wejściowemu - widać, że z jednej strony chcieli zagrać na nostalgii fanów, a z drugiej poczyścić historię z części bohaterów by wprowadzić zupełnie nowych. Postacie są miałkie, pozbawione jakiegoś konkretnego charakteru. Brak jakichś cech, które wyróżniają Teele czy Andre. Motywy większości z nich są niezrozumiałe.
Do kogo właściwie seria miała trafić? Wydaje się, że głównie do starszych wielbicieli. Czy młody widz znajdzie tutaj coś dla siebie? Mocno wątpie. Bez znajomości oryginalnego He-Mana całość jest nudna, średnio zrozumiała i banalna. Wątpie by forma zachęciła do oglądania. Może problemem jest tutaj próba zamknięcia historii w zaledwie 5 odcinkach? Przy większej ilości odcinków można by ciekawie przedstawić świat, który opuściła magia. A tak to mam wrażenie, że ktoś wpadł na pomysł "zróbmy kontynuacje He-Mana - ale aby nie powielać oryginału to zamieńmy głównego bohatera na bohaterkę. Główny budżet pójdzie na znane nazwiska podkładające głosy. I zobaczymy co starzy fani na to"
A miałem się tego tykać - dzięki za reckę!
Zaloguj się aby komentować