nie każdy ma fb a wpis kapitalny:
Podobno bez tego filmu Michael Keaton nigdy nie zostałby „Batmanem”. Jeśli wierzyć hollywoodzkim legendom, to po obejrzeniu na zamkniętym pokazie „Czystego i trzeźwego” producent Jon Peters miał powiedzieć - on albo nikt. Co wcale nie dziwi. Rola Keatona w tym filmie jest poruszająca i niezwykle intensywna. Znany do tamtej pory tylko z komediowych ról aktor, wcielił się w debiucie reżyserskim Glenna Gordona Carona (twórca serialu „Na wariackich papierach”) w postać uzależnionego od narkotyków i alkoholu agenta nieruchomości, który pozwala by życie rozbiło mu się na milion małych kawałków. A potem powoli próbuje je poskładać.
Między 1987 a 1988 rokiem w odstępie kilku miesięcy do kin w Stanach trafiły trzy wielkie produkcje starające się zmierzyć z ówczesną społeczną plagą - kokainą. Biały proszek, zwłaszcza w środowiskach ludzi majętnych, był wtedy tożsamy z dobrą zabawą, a konsekwencje jego zażywania w zasadzie bagatelizowane. „Mniej niż zero”, „Jasne światła, wielkie miasto” i właśnie „Czysty i trzeźwy” próbowały nie tylko zwrócić uwagę na społeczny problem uzależnienia, ale też pokazać konsekwencje tzw. dobrej zabawy.
Pierwszy powstał na motywach powieści Breta Eastona Ellisa i trudno uznać go za film udany. Mimo brawurowej kreacji młodego Roberta Downey'a Jr. (kiedy jego problemy z używkami stały się publiczne, pisano, że w tym filmie zagrał po prostu siebie), była to rzecz z którą trudno utożsamić się widzowi. Wymuskane problemy wymuskanej młodzieży, bardziej irytowały niż zmuszały do refleksji. Podobnie rzecz miała się z „Jasne światła…”. Ten film również oparty był na motywach powieści, tym razem Jay’a McInerney’a (prywatnie przez lata bliski przyjaciel Ellisa). Tu z kolei mieliśmy do czynienia z zupełnie innym przypadkiem - bohater grany przez Michaela J. Foxa dawał się lubić i widz się z nim utożsamiał, ale nagromadzenie traum i tragicznych zdarzeń sprawiało, że trudno było się zdecydować, czy film jest o problemach z uzależnieniem, traumie związanej z wychowaniem czy depresji. I tak „Jasne…” stanęły dramaturgicznie rozkrokiem między traumami a co za tym idzie, dla wielu widzów stały się nieatrakcyjne emocjonalnie.
Z tego tria „Czysty i trzeźwy” okazał się być filmem (nomen omen) czystym gatunkowo, ale też i emocjonalnie angażującym, tak mocno, że po latach często wraca on jako instruktażowy film o wychodzeniu z uzależnienia pokazywany na terapiach. Co akurat mnie nie dziwi.
Scenariusz do „Czystego i trzeźwego” napisał Tod Carroll, dla którego tekst ten był swoistą formą autoterapii - sam był na odwyku a więc doskonale wiedział o czym i o kim pisze. Dlatego też w taki a nie inny sposób zbudował swojego bohatera - Daryla Poyntera.
Poznajemy go w chwili, gdy jest na szczycie świata. Jako agent nieruchomości nie dość, że zarabia setki tysięcy dolarów, to jeszcze jest wielbiony przez wszystkich w biurze i lokalnych barach. Bo Daryl jest królem życia. Zarabia, bawi się, prawie nie śpi, a przy życiu utrzymuje go kokaina, alkohol i przygodny seks. Pewnego poranka budzi się w łóżku obok pięknej, nagiej, ale martwej kobiety. To kochanka, która zmarła we śnie z przedawkowania.
Dla Daryla początkowo zdaje się to nie być problemem. Ot przypadek, z którym trzeba sobie poradzić, czyli zapić, zaćpać i zapomnieć. I tu pojawia się pierwszy problem. Policja doskonale wie co zaszło w mieszkaniu. Potem wyskakuje problem numer dwa - nawalony Daryl w kokainowej euforii zdefraudował pieniądze należące do firmy. Początkowo Daryl planuje zrobić, to co uzależnionym wychodzi najlepiej - uciec. Kiedy jednak to okazuje się być skomplikowane, nasz bohater zapisuje się na odwyk. To ma być miesiąc spokoju, który pozwoli mu odkuć się finansowo i wrócić na dawne tory. Tyle że klinika odwykowa to nie biuro. Nie da się do niej wejść i wyjść. Osaczony Daryl powoli zacznie uświadamiać sobie skalę swoich problemów, ale nim się obudzi i zacznie podejmować świadome decyzje będzie musiało minąć bardzo, ale to bardzo dużo czasu.
Prezydent Ronald Reagan w swoim dzienniku zapisał, że siedemnastego września 1988 roku oglądał z Nancy - "długi i niezbyt rozrywkowy film o walce z uzależnieniem".
I pełna zgoda - „Czysty i trzeźwy” to długi film. Trwa ponad dwie godziny, a oglądanie go często dla osób uzależnionych (właśnie minęło dwanaście lat od mojego odwyku a tym samym dwanaście lat trzeźwości więc wiem, co piszę) przypomina grzebanie paluchem z solą w otwartej ranie. Nie ma tu scen okrutnych. Nie ma scen znęcania się nad bliskimi, czy jakiś poruszających scen upadku. Jest po prostu Daryl, który przechodzi przez każdy krąg piekła uzależnienia a pokazane jest to w tak wiarygodny i ludzki sposób, że aż czasami trudno wytrzymać.
I tu wielkie brawa należą się Keatonowi, który na naszych oczach buduje postać, która przechodzi przez każde emocje i każdy model zachowania. Jest czuły, kiedy może coś załatwić. Jest dowcipny, kiedy potrzebuje manipulować, jest wściekły i opryskliwy, kiedy ktoś rozszyfrowuje jego gry. Do tego jest paranoikiem, który głęboko wierzy, że za wszystkie problemy w jego życiu, odpowiedzialni są mityczni oni. Przez nich ma problemy w pracy, przez nich umarła dziewczyna, przez nich musiał okraść szefa. Oni, oni, oni. Wszyscy są winni, tylko nie on.
Trudno więc opowieść o uzależnionym megalomanie, który niszczy wszystkich bliskich uznać za film rozrywkowy. Jest bolesny. Przykry i prawdziwy.
Jasne - w puencie swojego tekstu Tod Carroll daje nadzieję. Pozwala bohaterowi przejść przemianę i stanąć przed lustrem. Może to brzmieć dla kogoś naiwnie. Może zalatywać optymizmem. Ale nie jest to cukierkowy i ckliwy optymizm. Ładnie wymieszana jest tu tragedia z radością, z której jasno wynika, że w trzeźwieniu nie ma drogi na skróty. Nie da się trochę nie pić i trochę nie ćpać. Jest albo-albo. Czy też jak mawiał mój terapeuta - wybór jest prosty. Albo żyjesz, albo umierasz. Trzeciej drogi brak. I o tym jest to opowieść.
#narkotykizawszespoko #narkotykiniezawszespoko #film #ogladajzhejto #hollywood #uzaleznienia
link do profilu źródłowego: https://t.ly/qlhds
Podobno bez tego filmu Michael Keaton nigdy nie zostałby „Batmanem”. Jeśli wierzyć hollywoodzkim legendom, to po obejrzeniu na zamkniętym pokazie „Czystego i trzeźwego” producent Jon Peters miał powiedzieć - on albo nikt. Co wcale nie dziwi. Rola Keatona w tym filmie jest poruszająca i niezwykle intensywna. Znany do tamtej pory tylko z komediowych ról aktor, wcielił się w debiucie reżyserskim Glenna Gordona Carona (twórca serialu „Na wariackich papierach”) w postać uzależnionego od narkotyków i alkoholu agenta nieruchomości, który pozwala by życie rozbiło mu się na milion małych kawałków. A potem powoli próbuje je poskładać.
Między 1987 a 1988 rokiem w odstępie kilku miesięcy do kin w Stanach trafiły trzy wielkie produkcje starające się zmierzyć z ówczesną społeczną plagą - kokainą. Biały proszek, zwłaszcza w środowiskach ludzi majętnych, był wtedy tożsamy z dobrą zabawą, a konsekwencje jego zażywania w zasadzie bagatelizowane. „Mniej niż zero”, „Jasne światła, wielkie miasto” i właśnie „Czysty i trzeźwy” próbowały nie tylko zwrócić uwagę na społeczny problem uzależnienia, ale też pokazać konsekwencje tzw. dobrej zabawy.
Pierwszy powstał na motywach powieści Breta Eastona Ellisa i trudno uznać go za film udany. Mimo brawurowej kreacji młodego Roberta Downey'a Jr. (kiedy jego problemy z używkami stały się publiczne, pisano, że w tym filmie zagrał po prostu siebie), była to rzecz z którą trudno utożsamić się widzowi. Wymuskane problemy wymuskanej młodzieży, bardziej irytowały niż zmuszały do refleksji. Podobnie rzecz miała się z „Jasne światła…”. Ten film również oparty był na motywach powieści, tym razem Jay’a McInerney’a (prywatnie przez lata bliski przyjaciel Ellisa). Tu z kolei mieliśmy do czynienia z zupełnie innym przypadkiem - bohater grany przez Michaela J. Foxa dawał się lubić i widz się z nim utożsamiał, ale nagromadzenie traum i tragicznych zdarzeń sprawiało, że trudno było się zdecydować, czy film jest o problemach z uzależnieniem, traumie związanej z wychowaniem czy depresji. I tak „Jasne…” stanęły dramaturgicznie rozkrokiem między traumami a co za tym idzie, dla wielu widzów stały się nieatrakcyjne emocjonalnie.
Z tego tria „Czysty i trzeźwy” okazał się być filmem (nomen omen) czystym gatunkowo, ale też i emocjonalnie angażującym, tak mocno, że po latach często wraca on jako instruktażowy film o wychodzeniu z uzależnienia pokazywany na terapiach. Co akurat mnie nie dziwi.
Scenariusz do „Czystego i trzeźwego” napisał Tod Carroll, dla którego tekst ten był swoistą formą autoterapii - sam był na odwyku a więc doskonale wiedział o czym i o kim pisze. Dlatego też w taki a nie inny sposób zbudował swojego bohatera - Daryla Poyntera.
Poznajemy go w chwili, gdy jest na szczycie świata. Jako agent nieruchomości nie dość, że zarabia setki tysięcy dolarów, to jeszcze jest wielbiony przez wszystkich w biurze i lokalnych barach. Bo Daryl jest królem życia. Zarabia, bawi się, prawie nie śpi, a przy życiu utrzymuje go kokaina, alkohol i przygodny seks. Pewnego poranka budzi się w łóżku obok pięknej, nagiej, ale martwej kobiety. To kochanka, która zmarła we śnie z przedawkowania.
Dla Daryla początkowo zdaje się to nie być problemem. Ot przypadek, z którym trzeba sobie poradzić, czyli zapić, zaćpać i zapomnieć. I tu pojawia się pierwszy problem. Policja doskonale wie co zaszło w mieszkaniu. Potem wyskakuje problem numer dwa - nawalony Daryl w kokainowej euforii zdefraudował pieniądze należące do firmy. Początkowo Daryl planuje zrobić, to co uzależnionym wychodzi najlepiej - uciec. Kiedy jednak to okazuje się być skomplikowane, nasz bohater zapisuje się na odwyk. To ma być miesiąc spokoju, który pozwoli mu odkuć się finansowo i wrócić na dawne tory. Tyle że klinika odwykowa to nie biuro. Nie da się do niej wejść i wyjść. Osaczony Daryl powoli zacznie uświadamiać sobie skalę swoich problemów, ale nim się obudzi i zacznie podejmować świadome decyzje będzie musiało minąć bardzo, ale to bardzo dużo czasu.
Prezydent Ronald Reagan w swoim dzienniku zapisał, że siedemnastego września 1988 roku oglądał z Nancy - "długi i niezbyt rozrywkowy film o walce z uzależnieniem".
I pełna zgoda - „Czysty i trzeźwy” to długi film. Trwa ponad dwie godziny, a oglądanie go często dla osób uzależnionych (właśnie minęło dwanaście lat od mojego odwyku a tym samym dwanaście lat trzeźwości więc wiem, co piszę) przypomina grzebanie paluchem z solą w otwartej ranie. Nie ma tu scen okrutnych. Nie ma scen znęcania się nad bliskimi, czy jakiś poruszających scen upadku. Jest po prostu Daryl, który przechodzi przez każdy krąg piekła uzależnienia a pokazane jest to w tak wiarygodny i ludzki sposób, że aż czasami trudno wytrzymać.
I tu wielkie brawa należą się Keatonowi, który na naszych oczach buduje postać, która przechodzi przez każde emocje i każdy model zachowania. Jest czuły, kiedy może coś załatwić. Jest dowcipny, kiedy potrzebuje manipulować, jest wściekły i opryskliwy, kiedy ktoś rozszyfrowuje jego gry. Do tego jest paranoikiem, który głęboko wierzy, że za wszystkie problemy w jego życiu, odpowiedzialni są mityczni oni. Przez nich ma problemy w pracy, przez nich umarła dziewczyna, przez nich musiał okraść szefa. Oni, oni, oni. Wszyscy są winni, tylko nie on.
Trudno więc opowieść o uzależnionym megalomanie, który niszczy wszystkich bliskich uznać za film rozrywkowy. Jest bolesny. Przykry i prawdziwy.
Jasne - w puencie swojego tekstu Tod Carroll daje nadzieję. Pozwala bohaterowi przejść przemianę i stanąć przed lustrem. Może to brzmieć dla kogoś naiwnie. Może zalatywać optymizmem. Ale nie jest to cukierkowy i ckliwy optymizm. Ładnie wymieszana jest tu tragedia z radością, z której jasno wynika, że w trzeźwieniu nie ma drogi na skróty. Nie da się trochę nie pić i trochę nie ćpać. Jest albo-albo. Czy też jak mawiał mój terapeuta - wybór jest prosty. Albo żyjesz, albo umierasz. Trzeciej drogi brak. I o tym jest to opowieść.
#narkotykizawszespoko #narkotykiniezawszespoko #film #ogladajzhejto #hollywood #uzaleznienia
link do profilu źródłowego: https://t.ly/qlhds
Zaloguj się aby komentować