Pochodzę z mało zamożnej rodziny, z minimalnymi skłonnościami do patologii (typowy polski "mały alkoholizm"). Mimo trudności i tego, że to małżeństwo z wpadki jakoś się to poukładało, ojciec miał fach, teraz go wszyscy z tego fachu znają. Podejrzewam, że sumując i uśredniając cały rok będzie z tego średnia krajowa dla każdego z nich.
No a ja poszłam w IT, mimo, że Podkarpacie kiedyś to nie było to, co dziś (w IT), to udało się pierwszą robotę za 1600zł znaleźć (1200zł to była minimalna wtedy, jakoś tak). Aż mnie rodzice ówczesnego faceta chwalili, jaka zaradna. Zadupie zadupiem, podwyżki były, ale szły mozolnie, bo Podkarpacie. Ostatecznie praca zdalna dla zagranicznej firmy, przejście na wypłaty w EUR, niedawno podwyżka i ... Kilka dni temu nie dowierzałam ile mi podatku księgowa wysłała do zapłaty. Wpisałam dane w Excela i wszystko się zgadza, w pierwszym kwartale zarobiłam 70k PLN. Po zusach i podatkach zostanie 55k.
Wtedy doszło do mnie, że ja nie wiem co z tym robić. Dom spłacony, dzieci brak, a na koncie rośnie.
Lokaty to dziś żart, mieszkanie nadal jest najpewniejsze, ale warto by było wynająć, a to strach w tym kraju. Wydawać się nie boję, ale nie mam bardzo na co.
Ja jestem prosta kobieta. Ze wsi. Schabowy, ziemniaczek i mizeria. Ciuchy tylko niezbędne minimum w dowolnym sklepie co się nawinie. Wycieczki lubię, ale dwa razy w roku max, gdzieś w góry najlepiej. Poza tym jestem domatorką, lubię dbać o ogródek i swoją twierdzę.
Czuję się jak taki plebs co wygrał w lotto. Jakby pieniądze nie były dla mnie.
