MotoBieda: Jestem wysokiej klasy specjalistą w podejmowaniu głupich decyzji
gazetaplNa inwestycję. "Tak sami przed sobą lub bliskimi uzasadniamy, że zakup był mądry"
Michał Koziar nie jest typowym fanem klasycznych samochodów. Owszem, fascynuje się nimi, kupuje je, sprzedaje, kolekcjonuje, ale ma też dystans do zjawiska autonostalgii, spotów, zlotów i garażowych okazji.
W opisie twojego profilu MotoBieda na Facebooku można przeczytać: "Szczerze, tanio, wulgarnie i bez motoryzacyjnych świętości". Jakie są w świecie fanów youngtimerów, czyli samochodów wyprodukowanych między rokiem 1981 a 1990, świętości i dlaczego trudno je szargać?
Pięć lat temu ludzi oburzało, gdy o tego typu klasykach mówiło się obraźliwie. Złomnik [Tymon Grabowski vel Zbigniew Łomnik, znawca aut używanych, który prowadzi na YouTubie kanał Złomnik – przyp. red.] i ja wprowadziliśmy narrację bliższą temu, jak o tych samochodach rozmawia się w prawdziwym życiu, podczas spotkań znajomych. Bo przecież się z nich podśmiewamy, wybieramy auta przez sentyment, mając świadomość, że to tak naprawdę kupa łajna.
Skąd ta fascynacja dzisiejszych 40-latków plus samochodami 20 lat plus?
Dla osób starszych to nostalgia w czystej formie – mieli taką brykę na plakacie albo tata miał w garażu. W przypadku młodszych klasyk daje możliwość wykazania się: umiejętnością naprawiania, restaurowania. 20-letni samochód to sposób na zaznaczenie indywidualizmu.
Kupno współczesnego auta, jeśli ma się zasoby finansowe, nie stanowi żadnego problemu. Nie da się wyróżnić faktem posiadania, ale już posiadaniem 20-letniego klasyka, który przyciąga spojrzenia, owszem.
Da się skategoryzować fanów youngtimerów?
W branżuni ludzie grupują się według marek – i tu są osoby normalne, i ultrasi. Są marki, które wyjątkowo mocno przyciągają osoby z mniejszym luzem – Mercedes – ale saabiarze też silnie przeżywają krytykę i są pamiętliwi.
Są fani samochodów z PRL-u, włoskich marek, są też tacy, co zbierają wszystko, dorobili się 200 samochodów, ale nie pamiętają, co konkretnie mają, a tym bardziej dlaczego.95 proc. osób żyje kupowaniem, naprawami, pokazywaniem się, sprzedawaniem, upajaniem. 5 proc. to ludzie, którzy mają jednego starego strucla* i budują na nim całą swoją osobowość. Są tacy, którzy wyjeżdżają raz w tygodniu na spota [ustalone miejsce cyklicznych spotkań fanów klasyków, np. błonia Stadionu Narodowego w Warszawie – przyp. red.], i inni, którzy jeżdżą starą bryką cały tydzień.
Kiedy mój mąż zapala się do kupna "klasyka", najczęściej słyszę, że to "okazja", "na inwestycję", "bo żal nie kupić", "rarytasek-lalka". Coś byś dorzucił?
Kategorię, w której ja celuję, czyli "nie powinienem tego robić, ale ch*j".
Czynnik "chcij to" jest bardzo silny wśród youngtimerowców. Ostatnio kupowałem tarpana i człowiek, od którego go brałem, powiedział, że wszyscy tarpaniarze mają świadomość, że ten samochód to patologia i nie da się nim nigdzie dojechać, ale dalej się bawią w ich posiadanie.
Z powodów, które wymieniłaś, mój ulubiony to "na inwestycję". W ten sposób sami przed sobą – lub przed partnerką, partnerem czy bliskimi – uzasadniamy, że zakup był mądry.
A biznesplan inwestycji nie uwzględnia ubezpieczenia, garażowania – 400 zł miesięcznie pomnożonych przez liczbę miesięcy, które klasyk musi odstać, żeby zyskać na wartości?
Są auta, które mogą osiągać zawrotne ceny, ale mówimy tu o zabytkowych ferrari, wyższych niż mondial, albo topowych mercedesach – 500E z serii W124. W przypadku tego drugiego można zaryzykować stwierdzenie "inwestycja".
Choć konieczne jest wzięcie poprawki na paradoks: jeśli się tym samochodem jeździ, to on się zużywa, a jeśli stoi, to się psuje.O jakim przyroście ceny mówisz w przypadku mercedesa?
Kosztował 50–60 tys. kilka lat temu, a teraz chodzi po 100 tys. Ale już polonez Borewicza, kupiony pięć lat temu za osiem tys., dzisiaj chodzi po 20 tys. Procentowo przyrost OK, ale jak się zsumuje ubezpieczenie i ewentualne garażowanie, to potencjalny zarobek topnieje.
Sprzedaż samochodu to jest cała zabawa. Kupowanie jest ekscytujące, ale kiedy sprzedajesz stare auto, to w sprawie ogłoszenia dzwonią ludzie pogadać o życiu, zebrać zdjęcia, zadać milion pytań, chcący poznać szczegółową historię 30-letniej fury...
Brzmię jak handlarz Janusz, ale nie dziwię się sprzedawcom, którzy nie odpisują na SMS-y. I że już w ogłoszeniu zaznaczają, że nie odpowiadają na nie. Ze sprzedażą jest bardzo różnie.
Jeśli zrobimy dobre wrażenie i kupujący zobaczy sam siebie i swoją świetlaną przyszłość w aucie, to zdarza się, że samochód sprzeda się powyżej średniej.
Jakie auta lubisz? Z czasów PRL-u?
Cenię też fiaty i lancie. Miałem podejście do aut francuskich, lubię je bardzo, ale bez wzajemności. Miałem peugeota 604, z 22 tys. przebiegu. Przez rok nie udało mi się go uruchomić – nie chciał żyć. Później jeszcze przewrócił się na niego słup oświetleniowy na planie filmowym. Auto było przepiękne, wspaniałe, wygodne, z niesamowicie interesującymi, choć głupimi rozwiązaniami technicznymi.
Ha! Wiem dokładnie, o czym mówisz! Kiedy mój mąż wsadził mnie pierwszy raz do swojego – sprzedanego już – citroena CX 25 GTI turbo 2, to dostałam ataku śmiechu. Wyściółka jak karakuły, latarka do map wyglądająca jak golarka, zasłonki na tylnej szybie, żaluzje, jakiś dziwny kalkulator.
Późne lata 70. i wczesne 80. to radosne i bezpruderyjne czasy dla mody, wzornictwa i motoryzacji. Można było wszystko, nie było zasad, wszystko było git. Uwielbiam je! Zresztą to oświetlenie mapowe było dość powszechne.
Jeśli chodzi o komfort jazdy, jestem rozpieszczona przez współczesne nowe samochody, i trudno mi docenić 20-letniego peugeota 205 gti, który ma mikrolusterka, wszystko się w nim trzęsie, śmierdzi benzyną.
Nie znasz się na prowadzeniu rakiety. Ja jestem do tych rozwiązań przyzwyczajony i rozczulają mnie reakcje wsiadających do tego typu samochodów mugoli**. Współczesne, nowe samochody izolują od bodźców.
A w klasykach sprzęgło jest obrzydliwie mechaniczne, biegi wchodzą dziwnie. Lubię jeździć tymi samochodami, bo czuję, jak pojazd funkcjonuje, co dokładnie się w nim dzieje.Mój opór mugola zasadza się także na racjonalności posiadania klasyka. Czy nimi się nie jeździ według schematu: niedzielna przejażdżka, jazda na spot, na zlot i koniec?
Na mnie nie patrz. Przyjechałem 30-letnim autem, które uważam za moje najbardziej normalne i współczesne, czyli daewoo espero z lpg.
Do której kategorii zakupowej wpada?
Trochę nostalgia, a trochę racjonalny wybór. To samochód za 2,3 tys. zł, który spełnia te same funkcje co samochód za 30 tys. albo ten kupiony w leasingu za półtora tys. zł miesięcznie.
W opisie twojego profilu MotoBieda na Facebooku można przeczytać: "Szczerze, tanio, wulgarnie i bez motoryzacyjnych świętości". Jakie są w świecie fanów youngtimerów, czyli samochodów wyprodukowanych między rokiem 1981 a 1990, świętości i dlaczego trudno je szargać?
Pięć lat temu ludzi oburzało, gdy o tego typu klasykach mówiło się obraźliwie. Złomnik [Tymon Grabowski vel Zbigniew Łomnik, znawca aut używanych, który prowadzi na YouTubie kanał Złomnik – przyp. red.] i ja wprowadziliśmy narrację bliższą temu, jak o tych samochodach rozmawia się w prawdziwym życiu, podczas spotkań znajomych. Bo przecież się z nich podśmiewamy, wybieramy auta przez sentyment, mając świadomość, że to tak naprawdę kupa łajna.
Skąd ta fascynacja dzisiejszych 40-latków plus samochodami 20 lat plus?
Dla osób starszych to nostalgia w czystej formie – mieli taką brykę na plakacie albo tata miał w garażu. W przypadku młodszych klasyk daje możliwość wykazania się: umiejętnością naprawiania, restaurowania. 20-letni samochód to sposób na zaznaczenie indywidualizmu.
Youngtimery bywają workiem bez dna jeśli chodzi o koszty renowacji (Shutterstock/sylv1rob1)
Kupno współczesnego auta, jeśli ma się zasoby finansowe, nie stanowi żadnego problemu. Nie da się wyróżnić faktem posiadania, ale już posiadaniem 20-letniego klasyka, który przyciąga spojrzenia, owszem.
"Miałem paliwo w żyłach. Pojeździłem elektrykiem i stwierdziłem, że to jest bajka"
Da się skategoryzować fanów youngtimerów?
W branżuni ludzie grupują się według marek – i tu są osoby normalne, i ultrasi. Są marki, które wyjątkowo mocno przyciągają osoby z mniejszym luzem – Mercedes – ale saabiarze też silnie przeżywają krytykę i są pamiętliwi.
Są fani samochodów z PRL-u, włoskich marek, są też tacy, co zbierają wszystko, dorobili się 200 samochodów, ale nie pamiętają, co konkretnie mają, a tym bardziej dlaczego.95 proc. osób żyje kupowaniem, naprawami, pokazywaniem się, sprzedawaniem, upajaniem. 5 proc. to ludzie, którzy mają jednego starego strucla* i budują na nim całą swoją osobowość. Są tacy, którzy wyjeżdżają raz w tygodniu na spota [ustalone miejsce cyklicznych spotkań fanów klasyków, np. błonia Stadionu Narodowego w Warszawie – przyp. red.], i inni, którzy jeżdżą starą bryką cały tydzień.
Michał udowadnia wyprawową wytrzymałość poloneza (Archiwum prywatne) , Michał Koziar podczas jednej ze swoich samochodowych wypraw (Archiwum prywatne)
Kiedy mój mąż zapala się do kupna "klasyka", najczęściej słyszę, że to "okazja", "na inwestycję", "bo żal nie kupić", "rarytasek-lalka". Coś byś dorzucił?
Kategorię, w której ja celuję, czyli "nie powinienem tego robić, ale ch*j".
Czynnik "chcij to" jest bardzo silny wśród youngtimerowców. Ostatnio kupowałem tarpana i człowiek, od którego go brałem, powiedział, że wszyscy tarpaniarze mają świadomość, że ten samochód to patologia i nie da się nim nigdzie dojechać, ale dalej się bawią w ich posiadanie.
Z powodów, które wymieniłaś, mój ulubiony to "na inwestycję". W ten sposób sami przed sobą – lub przed partnerką, partnerem czy bliskimi – uzasadniamy, że zakup był mądry.
A biznesplan inwestycji nie uwzględnia ubezpieczenia, garażowania – 400 zł miesięcznie pomnożonych przez liczbę miesięcy, które klasyk musi odstać, żeby zyskać na wartości?
Są auta, które mogą osiągać zawrotne ceny, ale mówimy tu o zabytkowych ferrari, wyższych niż mondial, albo topowych mercedesach – 500E z serii W124. W przypadku tego drugiego można zaryzykować stwierdzenie "inwestycja".
Choć konieczne jest wzięcie poprawki na paradoks: jeśli się tym samochodem jeździ, to on się zużywa, a jeśli stoi, to się psuje.O jakim przyroście ceny mówisz w przypadku mercedesa?
Kosztował 50–60 tys. kilka lat temu, a teraz chodzi po 100 tys. Ale już polonez Borewicza, kupiony pięć lat temu za osiem tys., dzisiaj chodzi po 20 tys. Procentowo przyrost OK, ale jak się zsumuje ubezpieczenie i ewentualne garażowanie, to potencjalny zarobek topnieje.
Sprzedaż samochodu to jest cała zabawa. Kupowanie jest ekscytujące, ale kiedy sprzedajesz stare auto, to w sprawie ogłoszenia dzwonią ludzie pogadać o życiu, zebrać zdjęcia, zadać milion pytań, chcący poznać szczegółową historię 30-letniej fury...
Spot yountimerowców w Berlinie (Shutterstock/Sergey Kohl)
Brzmię jak handlarz Janusz, ale nie dziwię się sprzedawcom, którzy nie odpisują na SMS-y. I że już w ogłoszeniu zaznaczają, że nie odpowiadają na nie. Ze sprzedażą jest bardzo różnie.
Jeśli zrobimy dobre wrażenie i kupujący zobaczy sam siebie i swoją świetlaną przyszłość w aucie, to zdarza się, że samochód sprzeda się powyżej średniej.
Kiedyś do malucha, dziś ledwo do SUV-a. 'Przy każdej rzeczy słyszę: No i w czym ci to przeszkadza?'
Jakie auta lubisz? Z czasów PRL-u?
Cenię też fiaty i lancie. Miałem podejście do aut francuskich, lubię je bardzo, ale bez wzajemności. Miałem peugeota 604, z 22 tys. przebiegu. Przez rok nie udało mi się go uruchomić – nie chciał żyć. Później jeszcze przewrócił się na niego słup oświetleniowy na planie filmowym. Auto było przepiękne, wspaniałe, wygodne, z niesamowicie interesującymi, choć głupimi rozwiązaniami technicznymi.
Ha! Wiem dokładnie, o czym mówisz! Kiedy mój mąż wsadził mnie pierwszy raz do swojego – sprzedanego już – citroena CX 25 GTI turbo 2, to dostałam ataku śmiechu. Wyściółka jak karakuły, latarka do map wyglądająca jak golarka, zasłonki na tylnej szybie, żaluzje, jakiś dziwny kalkulator.
Późne lata 70. i wczesne 80. to radosne i bezpruderyjne czasy dla mody, wzornictwa i motoryzacji. Można było wszystko, nie było zasad, wszystko było git. Uwielbiam je! Zresztą to oświetlenie mapowe było dość powszechne.
Jeśli chodzi o komfort jazdy, jestem rozpieszczona przez współczesne nowe samochody, i trudno mi docenić 20-letniego peugeota 205 gti, który ma mikrolusterka, wszystko się w nim trzęsie, śmierdzi benzyną.
Nie znasz się na prowadzeniu rakiety. Ja jestem do tych rozwiązań przyzwyczajony i rozczulają mnie reakcje wsiadających do tego typu samochodów mugoli**. Współczesne, nowe samochody izolują od bodźców.
A w klasykach sprzęgło jest obrzydliwie mechaniczne, biegi wchodzą dziwnie. Lubię jeździć tymi samochodami, bo czuję, jak pojazd funkcjonuje, co dokładnie się w nim dzieje.Mój opór mugola zasadza się także na racjonalności posiadania klasyka. Czy nimi się nie jeździ według schematu: niedzielna przejażdżka, jazda na spot, na zlot i koniec?
Na mnie nie patrz. Przyjechałem 30-letnim autem, które uważam za moje najbardziej normalne i współczesne, czyli daewoo espero z lpg.
Do której kategorii zakupowej wpada?
Trochę nostalgia, a trochę racjonalny wybór. To samochód za 2,3 tys. zł, który spełnia te same funkcje co samochód za 30 tys. albo ten kupiony w leasingu za półtora tys. zł miesięcznie.
Po co wydawać pieniądze, skoro espero mi się podoba i ma wystarczający dla mnie poziom cywilizacyjny, żebym mógł go używać w pełni i na co dzień.
Bez ryzyka, że stanie?
Na razie mu się nie zdarzyło. Musiałem wymienić chłodnicę, ale ona zaczęła ciec, a nie nagle się popsuła. To wytrzymałe auto, nieskomplikowane mechanicznie, z klimą, akceptowalnym audio, wspomaganiem kierownicy, elektrycznymi szybami. Więcej mi nie trzeba. Owszem, fajnie mieć te wszystkie współczesne gadżety, ale gdy ich nie ma, to brak jest dla mnie nieodczuwalny.
A może za popularnością youngtimerów stoi ich cena oraz przystępność?
Twój mąż powiedział ci, że ten CX był tani?!
A był drogi?
Nie chcę donosić na twojego męża. Klauzula sumienia mi nie pozwala odpowiedzieć na to pytanie.
On go już sprzedał, ale wierz mi, nie było łatwo.
Wierzę, że to była lalka, i wiem, że nie było łatwo ją sprzedać. Francuskie auta mają w Polsce ujemne zainteresowanie. To jest zresztą przekleństwo ciekawych, ale niepopularnych w Polsce fur. Mam lancię betę berlinę i kiedy wystawiam ją na sprzedaż, to mam świadomość, że cena jest kusząca. I co z tego, skoro poza mną miłośnikiem tego auta są jeszcze może dwie osoby w Polsce. I jeśli akurat mają swoje lancie bety, to kolejnej nie kupią.
Można sprzedawać i kupować poza Polską.
Czasami kupuję zaocznie auta z Zachodu i ze Wschodu. Mój najlepszy zdalny zakup to był talbot solara. Takiego auta na sprzedaż nie widziałem nigdy wcześniej – wszystko było tip-top.
Raz pojechałem zobaczyć fiata argentę SX do Holandii. Poszliśmy ze sprzedawcą na kawę, pogadaliśmy, obejrzałem jego kolekcję, z samochodem na sprzedaż wszystko się zgadzało.
Kiedy kupuje się rzadkie auta, sprzedający dobrze wie, że łącznie w Europie jest 10 typów, którzy chcą kupić taką furę, z czego siedmiu nie ma akurat kasy, dwóch jest na wakacjach, a jeden w szpitalu. Nie oszukują, bo jeśli fiaciarz z Holandii oszuka fiaciarza z Polski, to potem na wszystkich grupach zostanie oflagowany jako oszust.A zdarzają się jeszcze okazje? Pamiętam poruszenie na naszej ulicy, kiedy burzono garaże i nagle z jednego z nich wytoczono jakieś wspaniałe stare volvo dawno już nieżyjącego właściciela.
Owszem, ale w dobie internetu coraz rzadziej. Zdarzają się ciekawe fury, ale żeby to były okazje życia, to nie powiem. W tym wypadku dochodzi otoczka tzw. barn findu, czyli "klejnotu ze stodoły" – ona wywołuje emocje, bo wiąże się z odkryciem tajemnicy. To zdarzenie wręcz społeczne, podszyte ekscytacją, i czasem auto sprzedaje się drożej niż podobne wystawione w ogłoszeniu. Pamiętajmy, że w garażach często jest wilgotno, a auta gniją w nich bardziej, niż gdyby stały na ulicy.
Ty masz espero, ja też kupiłam auto, które miało mi służyć jako fura do stajni i na dojazdy z psem do lasu. W międzyczasie okazało się, że moje 20-letnie twingo dołączyło do panteonu youngtimerów.
Narzekasz, narzekasz, a kupiłaś klasyka.
I doświadczam waszych bolączek. Mąż uznał, że trzeba bok u blacharza zrobić. Zgadnij, ile już czasu stoi w warsztacie?
Pół roku?
Rok i cztery miesiące.
Norma.
Te samochody wpadają w czarne dziury. Emocje nie mają końca, ale dla mnie są źródłem frustracji.
Dla mnie to jest przyjemne, mnie to nie spala. Czasem mam wywalone na naprawy, a czasem wiem, skąd ściągnąć części, i w kwadrans jest po sprawie.
No tak, ale te samochody są stare, części jest coraz mniej, zwłaszcza oryginalnych.
I to jest cały, jakże satysfakcjonujący proces: wyszukiwania numerów części w archiwach, potem namierzania dziadka we włoskich Alpach, który je sprzedaje. Wysyłanie do niego faksów, a potem przekazu pieniężnego.
Miałem taką historię z modułem zapłonowym do argenty. Mój znający język włoski kolega dzwonił do pana dziadka i przekonywał go, żeby części wysłał, bo ja po nie w Alpy nie pojadę. Doskonałe ćwiczenie dla mózgu. Nieproste wyzwanie, w przypadku sukcesu – jakże nagradzające.Rzadziej się w to bawię, bo mam między 15 a 18 aut.
Skąd ten margines błędu?
Sprzedałem jedno, kupiłem trzy, ale technicznie nie jestem jeszcze prawnie właścicielem jednego z nich. Nie wszystkie bym nazwał autami, bo jedno muszę zezłomować, drugie też w sumie powinienem.
Wyczuwam postawę "cokolwiek" – co będzie, to będzie.
Żyję z aut, lubię je, ale część z nich nabywam w konkretnym celu: mają zadziałać, spełnić swoje zadanie, sprawić mi frajdę, pojechać na wyprawę, zagrać w filmie. Mam sekcję aut, na których zależy mi, żeby były w dobrym stanie. Kupuję je więc w na tyle zadowalającej kondycji, na ile da się w niej znaleźć dany model. A potem je cyzeluję. Ta odnoga to "Borewicz" i dwie argenty. Reszta mojej kolekcji nadaje się do używania bez konieczności remontowania.
Najgorsze, w co się można wrypać przy takiej liczbie fur, to napinanie się, żeby każda uszczelka była na miejscu. Gdyby nie "cokolwiek", chodziłbym zestresowany i nie miał żadnej frajdy.Czy umiłowanie starych samochodów może obrać zły kierunek?
Tak, gdy zmieni się w zbieractwo. Grząsko się robi, kiedy samochody wymkną się spod kontroli, nie pozbywa się nadmiarów, nie robi rewizji nieużywanych aut i ich nie sprzedaje. Takim ludziom samochody wrastają w podwórka.
Niebezpieczne jest także wożenie dzieci bez isofiksa***. Poza tym masowo klasyki są dużo lżejsze i przy zderzeniu ze współczesnym dwutonowym SUV-em nie mają szans. Poziom bezpieczeństwa z lat 70. jest inny niż z 90. Ale tymi samochodami jeździ się zazwyczaj wolniej, mniej agresywnie, spokojniej. Wypadków, zwłaszcza śmiertelnych, z klasykami w roli głównej jest mało. Zabija brawura, głupota, olewanie przepisów, a nie jazda furą z gów*ianą strefą zgniotu.
Dużo mówisz o fiacie argenta. Pokaż, jak wygląda ten fiat.
(Michał pokazuje samochód na zdjęciu)
Aaa, taki kapelusik! Elegancki.
No, taki sedan z klasy wyższej, ale ze średniej półki cenowej. To czwarty lifting fiata 132 – ten model się kończył, ale na siłę starano się go odświeżyć.
Trochę do łady 2103 podobny...
No masz! Tym porównaniem można mnie najszybciej doprowadzić do stanu wnerwienia.
Wiesz, co na takie słowa odpowiadam?
A weź spierd*laj!
Argenta jest jak kredens. Podoba mi się jako ucieleśnienie filozofii fiata w tamtych czasach: Możemy poprodukować ten sam model jeszcze pięć lat, jeśli dołożymy dużo plastiku.
To auto z początku lat 80., wszystko w nim jest zrobione bez sensu. Daszek słoneczny już istniał, ale Włosi postanowili wymyślić go na nowo. Stworzyli więc czerwony kawałek pleksi wysuwający się spod podsufitki.Wlew paliwa jest w słupku, a nie w boku auta. Wtrysk nie komunikuje się z zapłonem, trudno go naprawić. Rozczula mnie ta epoka w motoryzacji, taka dekadencka i przekonana o własnej wspaniałości, taka kanapowo-welurowa.
Ale argentą da się też pojechać szybciej. Jeżdżę nią w weekendy, chociaż od kiedy ją zrobiłem, boję się, że ktoś mi ją zarysuje. I koniec końców jeżdżę "kupą", którą zamykam z kopa, ale dzięki espero nie mam lęków przy parkowaniu pod dyskontem.
Gdybyś miał nieograniczone możliwości finansowe, co by cię samochodowo ucieszyło?
Wolałbym coś ciekawego i rzadkiego, niekoniecznie auto z plakatu. Może iso grifo i jensen interceptor, oba z lat 70. Iso łączy włoski design z amerykańskim silnikiem – miks wspaniały i bezsensowny, a jensen to brytyjski wymysł – jest śliczny, dziwny i awaryjny.
Co może być szokiem dla osoby, która na fali szału i autonostalgii stanie się posiadaczem swojego pierwszego klasyka?
To hobby na dzień dobry bije z plaskacza po ryju.
Kwota zakupu ma się nijak do kwoty, jaką wydasz na samochód, jeśli nie kupisz go w stanie idealnym. Musisz mieć dobrego i terminowego blacharza, a jak już takiego znajdziesz, to wiedz, że będzie drogi. No i powodzenia, jeśli nastawiasz się, że będzie to fura do jazdy na co dzień – warto mieć drugie auto w odwodzie, kiedy klasyk wypadnie z obrotu na długi czas.
Gdy zaczynałem moją autoprzygodę, popełniłem wszystkie błędy: zmarnowałem mnóstwo pieniędzy, czasu, energii, byłem frajerem i naiwniakiem. Zapłaciłem frycowe.
Przy tej pasji jest miejsce na ewolucję i równoległe pojawienie się rodzinnego, współczesnego auta?
Dopuszczam myśl, że w moim życiu nastanie moment, kiedy będę potrzebował nowego samochodu. A nie, że biorę kluczyki od trzech aut i przypominam sobie, które z nich jest pełnosprawne, odpali i nie zrypie się po drodze.
Z aut współczesnych podoba mi się alfa romeo giulia, choć mam świadomość, że na tle konkurencji jest zapóźniona technicznie, a pierwsza seria była awaryjna. BMW – 3 lub 5 – też są OK, choć trzeba się ich pozbywać równo ze skończeniem gwarancji.
Znając siebie, skończę na wyborze emocjonalnym, tyle że z gwarancją od producenta. Na razie mojemu daewoo espero z lpg niczego nie brakuje.
Ten samochód spotyka się ze zrozumieniem w środowisku youngtimerowców?
Uznanie środowiska mało mnie interesuje. Gdyby mi na nim zależało, kupiłbym mercedesa. Jestem wysokiej klasy specjalistą w podejmowaniu głupich decyzji. Wbrew pozorom nie jest to wcale proste i trzeba się na tym znać.
#motobieda #zlomy #wywiad #gazetawyborcza