Ja kiepsko mówię po hiszpańsku, oni prawie w ogóle po angielsku, ale komunikatywność lepsza niż z rodakami, którym zostaje 50 euro na jedzenie do wypłaty, a kupują używki i jeszcze zapożyczają się u wszystkich na szlugi/wódkę/piwo...
Nie piją, nie palą, dość regularnie sprzątają po sobie, wiedzą, czym jest własność prywatna, chociaż i tak korzystają z mojego wyposażenia kuchni (ale nie kradną, nie zostawiają moich rzeczy brudnych), więc to nie problem.
Czuć od nich ten luz latynoski, co w porównaniu do zapachu fajek i piwska, ciągłego napięcia i rzucania przekleństw przez Polaków ma jakieś kojące działanie.