"Michaś był dla mnie najważniejszy". Czteroletni chłopiec umierał 240 sekund w lodowatej Wiśle
gazetaplBarbara S. zaszła w ciążę, zanim skończyła 17 lat. Rozstała się z biologicznym ojcem swojego syna Michała i zamieszkała w wynajętym pokoju u Zofii P. Potem związała się z Robertem K., którego Michał traktował jak ojca.
"Tato, tato, co robisz?! Ratuj!"
Czteroletni Michał uczęszczał do przedszkola na warszawskiej Woli. 19 stycznia 2001 r. około godziny 13 po chłopca przyszedł Robert K. Przez domofon poinformował przedszkolankę, że chce odebrać Michałka. Ubrał dziecko, po czym poszli na spacer ze znajomym Roberta, Danielem S. Dotarli nad Wisłę, gdzie doszło do makabrycznego zdarzenia. Mężczyźni chwycili chłopca za ręce i nogi, a następnie "na trzy" wrzucili go do lodowatej Wisły. Jak podaje portal natemat.pl, Michał miał w tym momencie krzyczeć: "Tato, tato, co robisz?! Ratuj!". Na początku chłopiec utrzymywał się na wodzie, jednak po chwili zaczął tonąć. W tym czasie Robert i Daniel odeszli z miejsca zdarzenia.
Po południu do przedszkola przyszła Barbara razem ze swoim partnerem, który czekał przed budynkiem. Na miejscu dowiedziała się, że chłopca trzy godziny wcześniej odebrał inny mężczyzna. Robert nie przyznał się kobiecie, że to był on. Zrozpaczona kobieta od razu zawiadomiła policję o zaginięciu swojego dziecka. Jej pierwszym podejrzanym był biologiczny ojciec chłopca, który nie utrzymywał z nimi kontaktu. Myślała, że mężczyzna chciał jej zrobić na złość, nie mogła się do niego dodzwonić. Przez cały czas Robert towarzyszył jej na posterunku.
Robert K. pocieszał mnie. Mówił mi prosto w oczy, że wszystko będzie dobrze- wspominała Barbara, cytowana przez Wirtualną Polskę.
Zamarznięty chłopiec na tafli wody. Zeznania Roberta i Daniela
Kolejnego dnia policjanci dostali zgłoszenie o znalezieniu zwłok dziecka w Wiśle. Znalazł je wędkarz, który łowił ryby w pobliżu mostu Grota Roweckiego. Funkcjonariusze wyciągnęli ciało z wody. Styczniowe warunki sprawiły, że zwłoki były tak zamarznięte, że niemożliwe okazały się oględziny lekarza. Szybko ustalono, że znalezione ciało to zaginiony czteroletni Michał. Podejrzewano, że chłopiec został zamordowany, a później wrzucony do rzeki. Na ciele nie znaleziono jednak żadnych śladów, a po badaniu ustalono, że przyczyną śmierci było utonięcie. Lekarze wyliczyli, że chłopiec umierał dokładnie 240 sekund, o czym informowała "Gazeta Wyborcza".
Policjanci przesłuchiwali 20-letnią matkę chłopca Barbarę S., biologicznego ojca Michałka, czyli 29-letniego Piotra S., obecnego partnera kobiety 22-letniego Roberta K. i jego 19-letniego kolegę Daniela S. Ustalono, że biologiczny ojciec Michała nie odebrał go z przedszkola, ani nie miał nic wspólnego z jego śmiercią. Mężczyzna został wypuszczony, podobnie jak matka chłopca, która utrzymywała, że nie zrobiła krzywdy swojemu dziecku. Inaczej było w przypadku Roberta i Daniela, którzy zaczęli gubić się w zeznaniach.
Robert przedstawił kilka wersji wydarzeń. Początkowo twierdził, że po odebraniu Michała z przedszkola, przekazał go Danielowi. Następnie powiedział, że poszedł z dzieckiem na spacer nad rzekę. Tam musiał udać się za potrzebą, a kiedy się odwrócił, zobaczył chłopca w wodzie. Krzyczał i prosił o pomoc, jednak nikogo nie było w pobliżu. Sam bał się wskoczyć do Wisły, ponieważ nie umie pływać. Zeznał, że chłopiec był na krze, a następnie zsunął się z niej do wody. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego nie zawiadomił policji, tylko jak gdyby nigdy nic odszedł. W kolejnym zeznaniu stwierdził, że dziecko zostało zamordowane przez jego kolegę, Daniela. Ten z kolei twierdził, że w ogóle nie miał kontaktu z dzieckiem.
Dopiero 23 stycznia Robert zeznał, że razem z kolegą specjalnie utopili czteroletniego Michała. Daniel potwierdził tę wersję wydarzeń. Jednak w ich historii pojawiła się również matka chłopca. Mężczyźni twierdzili, że morderstwo zleciła Barbara S.
Partner Barbary S. obarczył ją winą. "Od dawna mówiła, że chciałaby zrobić z nim porządek"
Matka chłopca zaprzeczała, że miała coś wspólnego ze śmiercią swojego syna. Kobietę podejrzewano jednak o współudział w zbrodni. Z bilingów rozmów telefonicznych wynikało, że Barbara S. kontaktowała się z Robertem w momencie śmierci Michała. Mężczyzna twierdził, że zbrodnię planowali już kilka miesięcy wcześniej.
Od dawna mówiła, że chciałaby zrobić z nim porządek, żeby Michał jej nie zawadzał. Dla niej ważniejsza była zabawa niż dziecko. Chciała, bym wywiózł Michała do lasu i przywiązał go do drzewa- opowiadał w jednym ze swoich licznych przesłuchań Robert K. Jego słowa cytuje Onet.
Na niekorzyść Barbary S. zeznawała również właścicielka wynajmowanego pokoju, Zofia P. Powiedziała, że 20-latka była złą matką. Twierdziła, że nie chciała dziecka, a sposób, w jaki opiekowała się synem, pozostawiał wiele do życzenia. Zofia przedstawiła Barbarę jako matkę, która nie przejęła się śmiercią swojego dziecka.
Nigdy nie mówiłam o chęci pozbycia się syna. Nie rozważałam oddania Michasia do adopcji, pod opiekę krewnych. On był dla mnie najważniejszy. Wolałabym sama zginąć- zeznała przed sądem Barbara S., której słowa przytacza Wirturalna Polska.
Okazało się, że kobieta wykupiła czteroletniemu Michałowi polisę na życie, opiewającą na kwotę 100 tys. zł w razie jego śmierci. Jedna z hipotez, którą prezentowały media, zakładała, że morderstwo chłopca miało na celu wyłudzenie odszkodowania. Barbara była przedstawiana w prasie jako wyrodna matka i dzieciobójczyni. W opinii publicznej zasługiwała na najsurowszy wymiar kary.
Nie było jednak dowodów na zaniedbanie dziecka. Michał przychodził do przedszkola czysty i schludnie ubrany. Nie można było zarzucić Barbarze, że nie dbała o syna. Nie było też zgłoszeń, które mogłyby świadczyć o tym, że Michałowi działa się krzywda.
Proces w sprawie zabójstwa. U oskarżonych stwierdzono "niedojrzałość emocjonalną"
5 grudnia 2001 r. rozpoczął się proces. Zarówno Barbara, jak i Robert z Danielem nie przyznali się do winy. Mężczyźni przed sądem zeznali, że ich wcześniejsze przyznanie się do winy wynikało z agresywnego zachowania policjantów. Wyjaśnienia Roberta budziły najwięcej wątpliwości ze względu na częstą zmianę wersji wydarzeń. Mężczyzna przed sądem opowiedział o nieszczęśliwym wypadku, czyli wpadnięciu chłopca do wody z kry. W trakcie rozprawy przedstawiono dane Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, w których wynikało, że w dniu morderstwa Michała na Wiśle nie było lodu.
U wszystkich oskarżonych biegli dopatrzyli się nieprawidłowego rozwoju osobowości oraz niedojrzałości emocjonalnej i społecznej- powiedziała sędzina Irena Nowicka-Albin cytowana przez Onet.
Prokuratura wnioskowała o dożywocie dla całej trójki oskarżonych. Pierwszy wyrok w tej sprawie zapadł 25 lutego 2002 r. Barbara S., Robert K., i Daniel S. zostali uznani za winnych morderstwa czteroletniego Michała. Sąd uznał, że kobieta była "mózgiem operacji", a mężczyźni wykonywali jej polecenia. Barbara S. i Robert K. zostali skazani na 25 lat pozbawienia wolności, a Daniel S. na 15 lat więzienia.
Apelacja od wyroku. "Jeżeli nie powiem tego co chcą, zrobią mi krzywdę"
Od wyroku sądu pierwszej instancji złożono odwołanie w sprawie Barbary S. i Roberta K. Sąd apelacyjny uchylił wyrok, który usłyszała matka Michałka, uznając, że nie ma wystarczających dowodów obciążających Barbarę S. Pod uwagę wzięto zeznania Roberta, który podczas składania pierwszych wyjaśnień nie wskazał kobiety jako współwinnej tej zbrodni. Matka chłopca została uniewinniona po 20 miesiącach przebywania w więzieniu. Areszt zamieniono na dozór.
Sąd apelacyjny zauważył, że sąd okręgowy w niewłaściwy sposób wybrał dowody przeciw oskarżonej, np. nie uwzględnił faktu, że zeznania Roberta K. o jego rozmowie z Barbarą S., w której miała go nakłaniać do zabicia dziecka, mają kilka różnych wersji- opowiedziała rzeczniczka Sądu Apelacyjnego w Warszawie Barbara Trębska w rozmowie z dziennikarzami programu "Uwaga!".
Na kolejnej, trzeciej już rozprawie Robert K. zeznał, że zrzucił część winy na Barbarę S. z obawy o swoje życie. Powiedział, że w czasie przesłuchań był torturowany przez funkcjonariuszy. Policjanci mieli go bić, polewać wodą i zastraszać wyrwaniem paznokci, a także użyciem broni.
Funkcjonariusze mówili mi, że mam zapewnione dożywocie, bo wszyscy mnie obciążają i żebym się bronił. Powiedzieli, że sprawdzą, co powiedziałem u prokuratora i jeżeli nie powiem tego co chcą, zrobią mi krzywdę- opisywał Robert K., którego słowa cytuje portal money.pl.
Uniewinnienie i zadośćuczynienie. Barbara S. dostała odszkodowanie
O uniewinnienie kobiety wnioskowała nawet sama prokuratura. Barbara S. została oczyszczona ze wszelkich zarzutów z powodu braku wystarczających dowodów wskazujących na kierowniczy udział w morderstwie dziecka. Dla Roberta K. podtrzymano karę 25 lat pozbawienia wolności.
Portal bankier.pl podaje, dlaczego Robert K zabił czterolatka. Nie podobało mu się to, że Barbara S. rezygnowała ze spotkań z nim, aby zajmować się dzieckiem. Kobieta mówiła mu, że to syn jest dla niej najważniejszy, dlatego postanowił się go pozbyć.
Po uprawomocnieniu wyroku kobieta wnioskowała o zadośćuczynienie do Skarbu Państwa w wysokości 400 tys. zł za niesłuszne spędzenie 20 miesięcy w więzieniu. Odszkodowanie miało zostać wypłacone za straty psychiczne, których kobieta miała doznać w areszcie. Uznano jednak, że jest to zbyt wysoka kwota. Portal tvn24.pl informuje, że ostatecznie Barbarze S. wypłacono odszkodowanie w wysokości 110 tys. zł.
#truecrime #patologia #pitbull