Inteligencja chciała być nowoczesna, chciała być zachodnia, ale nie była. Wybiegła przed szereg, nie rozumiała nowoczesnego państwa. Po 1989 roku wysiłek politycznego wsparcia dla rozwoju, zwany wówczas reformami, krążył wokół spraw krajowych. Wszystkie mechanizmy rozwojowe były nad Wisłą albo przychodziły z Zachodu w rytmie zmian dokonujących się nad Wisłą. Jednak po 2004 roku polityczne wsparcie dla rozwoju zmieniło swój wektor. Od porządków wewnętrznych ważniejsze się stały globalne reguły, w szczególności unijne regulacje. Nawet drobne w nich zmiany wywołują większe skutki niż największe wysiłki w polityce krajowej. Mogą przynieść Polsce wielkie korzyści, mogą przynieść straty. Niemcy, Francuzi czy Holendrzy z imponującą skutecznością naginają metareguły dla własnych korzyści. W zasadnym poczuciu, że wspólnota to jedno, a dbanie o własne korzyści to drugie. Sprawa jest tak oczywista, że wszystkie państwa – z Niemcami i Francją na czele – biją się o władzę i wpływy w Unii.
Polska inteligencja nawet tego nie dostrzegła.
Postawa była tak zaskakująca, że z początku trudno było uwierzyć. Była więc seria niezrozumiałych ekscesów. Wejście Polski do Unii zaczęło się od mocnego akordu, od czołowego starcia z unijnymi drapieżnikami, Francja i Niemcy postanowiły zmienić reguły, odebrać Polsce i Hiszpanii liczbę głosów, jaką im przyznano w Nicei, przy czym grali bezczelnie, bo głosy nam zabrane wzięli dla siebie. Gdy jednak Rokita z Tuskiem rzucili hasło „Nicea albo śmierć”, mocniej zostali zaatakowani w Warszawie niż w Berlinie i Paryżu. Liberalna inteligencja była oburzona, dowodziła, że to skrajny populizm, szkodzenie Polsce, psucie na starcie relacji z Unią. Z równą niechęcią przyjęto weto rządu Millera wobec zmiany systemu głosowania. Co za różnica – tłumaczyły polskie elity – ile głosów ma Polska? Przecież w Unii jesteśmy wspólnotą. Podobnie opisywano narodowe bezpieczeństwo, głęboko wierzono, że w Unii wszyscy dbają o bezpieczeństwo wszystkich. Gdy podpisanie umowy o budowie Nord Stream 1 Radek Sikorski nazwał „drugim paktem Ribbentrop-Mołotow”, spotkał się z olbrzymią krytyką. Opisano go jako radykała psującego relacje z Niemcami. Gdy Putin najechał Gruzję, obiektem ataku był Lech Kaczyński. Po co pojechał do Gruzji, po co zaostrza konflikt, sprawę lepiej załatwi Bruksela. Nie załatwiła, Sarkozy poleciał do Tbilisi i pokornie przyjął warunki Putina.
___
Robert Krasowski Klucz do Kaczyńskiego
#polityka #czytajzhejto