Kwietniowa Kibelghana
hejto.plCześć,
jakiś czas temu pytałem o ciekawe miejscówki dla ziemi sandomierskiej i kieleckiej (O tu!).
Udało się finalnie wybrać trasę i dopiąć ekipę. Poniżej krótka recka z weekendowej przejażdżki sprzed tygodnia, więcej oglądania niż czytania, ale może kogoś zainspiruję do odwiedzenia tych miejsc ... taguję #motocykle i trochę #podroze.
Polecam taką formę spędzania czasu choć momentami jest to ciężkie...
Piątek
Pogoda nie rozpieszcza od rana, przelotne opady deszczu, temperatura powietrza w okolicach 8 na plusie. Do przejechania około 180 km trasy do Sandomierza, w całości po DK79. Sprzęt to Honda Swing/1254, Yamaha X-max/400, Beverly/350 + 3 interkomy GoCom4.
Mieliśmy wyruszyć koło godziny 15 z południowego DC. Czekam na 2 kolegów, jest opóźnienie. Wreszcie są - startujemy parę minut po 16:00.
Korek wyjazdowy z miasta w stronę Góry Kalwarii gdzie aprobujemy wykorzystywać atuty jednośladów i przemykamy pomiędzy autami - trafił się jednak kierownik - robol z kiepem w łapie, który próbował zajeżdżać drogę i spychać nas na przeciwny pas #bmw.
Za miastem nagle wyskoczyło słońce i dalsza droga była całkiem przyjemna choć 79tka jest miejscami dosyć nudna. Niestety, to już popołudnie, temperatura zaczęła spadać i zaczęliśmy odczuwać chłód, szczególnie obrywały dłonie. Jedziemy dosyć wolno ze względu na ograniczenia jednego ze sprzętów - 125cm3, kolega nie ma uprawnień poza B.`
Zaliczamy postój w Kozienicach na Kebabcze Al Madina - bardzo przyzwoity smak i miły właściciel. Było trochę zamieszania z zamówieniem (3 kebaby rożne wielkości i różne dodatki), ale w końcu się udało porozumieć i zjeść bez pośpiechu. Na miejscu są też inne specjały jak baklawa i Aryan. Obiad zjadł nam godzinę.
Dozbrajamy się w ciepłe gacie i membrany od wiatru.
Sprawdziliśmy godzinę i zapada djecezja, że po drodze już raczej nie zatrzymujemy się żeby zdążyć przed zmrokiem (jazda w deszczu po ciemoku nie należy do przyjemnych). Ruszamy.
Dojechaliśmy w okolice Ostrowca Świętokrzyskiego, zaczęło się ściemniać i zonk: straciłem oświetlenie z przodu. Szybka decyzja, zjazd na pobliską stację paliw - żarówka do wymiany. Jechałem ostatni - bez interkomu byłoby ciężko zatrzymać pozostałych (ależ to ułatwia życie o pogaduchach podczas jazdy nie wspominając).
Trochę się nakląłem przy wymianie, jedną ze śrub mocowania reflektora zgubiłem dzięki pomocy kolegi (potrącił mnie jak akurat wykręcałem klosz), ale finalnie po pół godzinnym postoju przy latarce i kluczach udało się - jedziemy dalej.
Teraz droga już w całkowitych ciemnościach, na szczęście bez przygód.
Sandomierz - dojechaliśmy do fajnej miejscówki przy starym mieście (Apartamenty i Restauracja pod Bramą) gdzie wypakowaliśmy klamoty z kibli i przebrani w "cywilki" poszliśmy na rekonesans. Kupiliśmy sobie po browarku w żabce i poszliśmy na starówkę.
Ewidentnie wszystko jeszcze uśpione zimą, ruch turystyczny i gastro jeszcze mocno zaspane (większość pozamykana), ale udało się znaleźć fajną knajpkę, pogadać, pośmieszkować i wypić parę piwerek.
Koło 1 w nocy wróciliśmy na sen - jeszcze tylko stopery do uszu bo nie ufam deklaracjom "ja przecież nie chrapię!" i zamykamy dzień.
Sobota
Przywitani pięknym słońcem schodzimy sprawdzić sprzęt, wytrzeć z wody (w nocy padało) i co poniektórzy zrobić dolewkę oleju (Honda ma wyciek).
Śniadanie w restauracji na dole bardzo przyzwoite, do wyboru 5 zestawów.
Posileni i nakawowani omawiamy trasę, pakujemy klamoty w kible i ruszamy.
Pierwszy przystanek - Góry Pieprzowe k/Sandomierza (Łupki Kambryjskie, które wietrzejąc tworzą takie małe ziarenka przypominające pieprz).
Bardzo przyjemny treking na 40 minut, wystarczają buty sportowe i można się cieszyć pięknymi widokami na starorzecze, Wisłę i Sandomierz.
Schodzimy inna trasą i startujemy z godzinnym opóźnieniem bo jeden z kolegów uparł się uruchomić kamerę i dokańczał montaż.
Ruszamy w kierunku ruin trwałych zamku Krzyżtopór. Pogoda w kratkę z przewagą słońca, temperatury w okolicach 8 na plusie. Nie podociągałem mankietów przy rękawicach i dojechałem nie czując właściwie rąk.
Pod zamkiem jest duży parking dla turystów i jakaś restauracja (ale nie korzystaliśmy ze względu na wczesną porę).
Sam zamek zrobił na mnie duże wrażenie - ruiny są zachowane w bardzo dobrym stanie, od jakiegoś czasu prowadzone są prace polegające na zabezpieczeniu tego co jest. A jest tego dużo.
Zwiedzanie bez przewodnika, chodzi się na kilku poziomach, budowla jest majestatyczna i w mojej opinii jest to jedna z ciekawszych ruin W Polsce. W sezonie wykorzystywana jest zdaje się częściej na pikniki, biesiady oraz zapewne inne atrakcje tematyczne - są stoły, grille, na miejscu jest też całkiem nowa toaleta w zaadaptowanym fragmencie zamku.
Wolnym tempem, po lokalnych drogach dojeżdżamy do Opatowa gdzie główną atrakcją jest "podziemne miasto".
Uwaga techniczna - wejścia są o pełnych godzinach więc jak będziecie tak jak my "za 5 min" to kupicie bilet na za godzinę.
Postanowiliśmy wykorzystać ten czas na zjedzenie obiad w knajpie naprzeciw - dania kuchni polskiej, mało pozycji w karcie, ale dzięki temu wszystko smaczne i sycące.
Wracamy do zwiedzania - w dawnych czasach niektóre miasta otrzymywały przywileje kupieckie na określone dobra i żeby np przechowywać żywność to kopało się 2 lub trzy kondygnacje piwnic w dół. Wszystko tam stoi na skałach lessowych (taka glina inna) wiec dłubanie w ziemi stosunkowo proste - te w Opatowie schodzą na głębokość 15 metrów.
Sama trasa podziemnego miasta to jakieś 7/10 - idzie się z przewodnikiem, który opowiada historie związane z Opatowem, regionem i komorami (na różnych głębokościach, do 15 metrów w dół).
Skąd wzięła się "trasa"? W pewnym momencie miasto zaczęło się zapadać (podobnie jak to jest ze szkodami górniczymi) i ktoś postanowił działać i ratować: zatrudnili w latach 70stych "ryli" ze ślunsko i górnicy wykonali prace związane z zabezpieczeniem komór i dodatkowo połączyli je chodnikami w całość. Podobny zabieg wcześniej był wykonany w Sandomierzu - tam też jest trasa podziemna.
Zaopatrzony w krówki opatowskie zbieram ekipę i ruszamy dalej.
Kolejnym etapem miała być "Skała Nihilistów", ale spojrzeliśmy na trasę, godzinę i zapadła djecezja, że zaczynamy przelot do drugiego noclegu z jednym pitstopem: Łysa góra czyli gołoborze, wieża telewizyjna oraz Święty Krzyż. Na szczyt prowadzi droga asfaltowa z ograniczeniem ruchu w określonych godzinach...byliśmy trochę spóźnieni więc uznaliśmy, że mimo wszystko wjeżdżamy a w razie jakiejś "kontroli" będziemy palić głupa.
Gołoborze (a właściwie usypisko kultowe) jest tylko kilkaset metrów od asfaltu, schodzi się po schodach, przygotowaną trasą turystyczną (w sezonie są bilety).
Idąc w kierunku Opactwa Święty Krzyż mijamy wieżę telekomunikacyjną dla miasta Kielec i całej okolicy - jest tłusto, można pooglądać z zewnątrz, teren monitorowany.
Klasztor obejrzeliśmy z zewnątrz, ale na zwiedzanie się nie zdecydowaliśmy ze względu na zapadający zmrok (a może już było za późno i byśmy zwyczajnie nie weszli).
Pogoda w kratkę, deszcz po drodze i zimno. Mały pit stop po browarki i meldujemy się po zmroku kilka minut po 21 w Zamku Sobków. Udało się nawet zjeść jakiś posiłek w stołówce zamkowej przed zamknięciem kuchni (bardzo smaczny żur). Wystrój stołówki i wnętrz nawiązuje charakterem do zamku, z głośnika sączy się muzyka z dawnych lat wiec klimacik jest!
Po zmroku już niewiele było widać więc przeparkowaliśmy kible pod dach stajni i poszliśmy na pokoje dla gości, które są przygotowane w przy zamkowych zabudowaniach. Widać, ze pełniły kiedyś inna rolę. Sam pokój skromny, ale były wszystkie udogodnienia łącznie z Wifi.
Niedziela rano,
Na zewnątrz 3 stopnie na plusie, idziemy na śniadanie (2 zestawy na ciepło do wyboru + świeże pieczywo, wędliny, dżem - klasyka).
Po śniadaniu robimy mały rekonesans ruin zamku bo zwiedzaniem tego nie można nazwać.
Cały teren jest dosyć duży bo oprócz usług turystycznych właściciele (bardzo miłe małżeństwo) prowadzą stadninę oraz azyl dla ptaków drapieżnych - po terenie lata sobie płomykówka i inne puchacze (nie wiem, nie znam się).
Niektórym może przeszkadzać, że w całość jest wplątane zabarwienie "patriotyczne", zalatujące trochę cringe'em (flaga z kotwicą PW, okleina na samochodzie czy kontrowersyjna tablica na wjeździe), ale my kręciliśmy z tego bekę, że jeszcze są takie miejsca.
W sezonie to miejsce wygląda zapewne zupełnie inaczej i frekwencja gości też jest znacznie wyższa (oprócz nas tego dnia było kilka aut z gośćmi).
Klamoty w kible i ruszamy w kierunku Chęcin - droga mokra, ślisko, temperatura ok 4 na plusie, na trawnikach leży śnieg z nocy - przypominam chłopakom o słabym gripie w takich warunkach i w drogę.
Tym razem ubrałem się naprawdę dobrze, ale temperatura i tak zrobiła swoje - dupę miałem zmarzniętą po kilkunastoukilometrowym odcinku - nie ma za bardzo wyjścia...zaciskać zęby i obserwować.
Chęciny - zostawiamy sprzęty na dużym parkingu pod górą zamkową i idziemy na zamek.
Tutaj podobna sytuacja co z Krzyżtopórem - zła Unia dała kasę i ruiny zostały przywrócone do stanu pozwalającego na komfortowe zwiedzanie. Fajny feature to QR kody porozrzucane po zamku gdzie skan przekierowuje na stronkę z lektorem, który opowiada o miejscu w którym się znajdujemy.
Na terenie zamku jest sklepik z pamiątkami i a jakże orężem oraz można sobie wypożyczyć miecz, tarcze czy inny szyszak z misurą do zdjęcia (jak ktoś lubi).
Do zwiedzania jest mała baszta z lochami teren przy zamkowy z ruinami zabudowań oraz zrekonstruowana i otwarta do zwiedzania jedna z wież.
Widok z wieży na Chęciny leżące pod górą zamkową, "ekspresówkę" ruchu i pewnie dużo więcej, ale mgła nie pozwalała na więcej.
Miała być Jaskinia Raj, ale zwiedzanie podobne jak w Opatowie o pełnej godzinie + czas zwiedzania. Wyszło nam, że tym razem musimy odpuścić.
Ruszamy na kolejny etap - zrujnowany pałac we Włostowie. Dojeżdżam zmarznięty na kość. Entuzjazm na Urbex wyparował po tym jak okazało się, że to "teren prywatny-wstęp wzbroniony" (w sumie zawsze jest "czyjś" - nie wiem czego się spodziewałem?). Wypościliśmy zatem jednego emisariusza żeby chociaż fotkę zrobił.
Ustawiamy trasę na guglu tak żeby nie wepchnął nas na 7mkę i w drogę. Po pewnym czasie okazało się, że nawigacja zmieniła trasę i pcha nas jednak na ekspresówkę. Nie było już czasu na zmianę trasy - lecimy ekspresówką, deszcz i zimno do Skarżyska. Tam krótki postój na CePeeNie, grzanie rąk pod kranem, dolewka oleju w Hondzie i kontynuujemy ten nudny jak flaki z olejem przejazd.
Dolatujemy do obwodnicy Warszawy gdzie żegnamy się i każdy leci w swoją stronę. Jeszcze tylko odmeldowanie się po dotarciu i koniec wyprawy.
Podsumowanie:
Na pewno nie trafiliśmy z pogodą, do pewnego komfortu zabrakło od 5 do 10 stopni więcej.
Ekipa zgrana, pełne wsparcie grupy na trasie (interkomy z dużym zasięgiem robią robotę), wspólne zwiedzanie nowych miejscówek i starych bardzo na plus.
Sprzęt nie zawiódł podczas wyprawy...no po wyprawie już trochę inaczej - 125tka pojechała we wtorek na serwis żeby ogarnąć wyciek oleju i nie dojechała. Silnik zatarty.( ͠° ͟ʖ ͡°)
jakiś czas temu pytałem o ciekawe miejscówki dla ziemi sandomierskiej i kieleckiej (O tu!).
Udało się finalnie wybrać trasę i dopiąć ekipę. Poniżej krótka recka z weekendowej przejażdżki sprzed tygodnia, więcej oglądania niż czytania, ale może kogoś zainspiruję do odwiedzenia tych miejsc ... taguję #motocykle i trochę #podroze.
Polecam taką formę spędzania czasu choć momentami jest to ciężkie...
Piątek
Pogoda nie rozpieszcza od rana, przelotne opady deszczu, temperatura powietrza w okolicach 8 na plusie. Do przejechania około 180 km trasy do Sandomierza, w całości po DK79. Sprzęt to Honda Swing/1254, Yamaha X-max/400, Beverly/350 + 3 interkomy GoCom4.
Mieliśmy wyruszyć koło godziny 15 z południowego DC. Czekam na 2 kolegów, jest opóźnienie. Wreszcie są - startujemy parę minut po 16:00.
Korek wyjazdowy z miasta w stronę Góry Kalwarii gdzie aprobujemy wykorzystywać atuty jednośladów i przemykamy pomiędzy autami - trafił się jednak kierownik - robol z kiepem w łapie, który próbował zajeżdżać drogę i spychać nas na przeciwny pas
Za miastem nagle wyskoczyło słońce i dalsza droga była całkiem przyjemna choć 79tka jest miejscami dosyć nudna. Niestety, to już popołudnie, temperatura zaczęła spadać i zaczęliśmy odczuwać chłód, szczególnie obrywały dłonie. Jedziemy dosyć wolno ze względu na ograniczenia jednego ze sprzętów - 125cm3, kolega nie ma uprawnień poza B.`
Zaliczamy postój w Kozienicach na Kebabcze Al Madina - bardzo przyzwoity smak i miły właściciel. Było trochę zamieszania z zamówieniem (3 kebaby rożne wielkości i różne dodatki), ale w końcu się udało porozumieć i zjeść bez pośpiechu. Na miejscu są też inne specjały jak baklawa i Aryan. Obiad zjadł nam godzinę.
Dozbrajamy się w ciepłe gacie i membrany od wiatru.
Sprawdziliśmy godzinę i zapada djecezja, że po drodze już raczej nie zatrzymujemy się żeby zdążyć przed zmrokiem (jazda w deszczu po ciemoku nie należy do przyjemnych). Ruszamy.
Dojechaliśmy w okolice Ostrowca Świętokrzyskiego, zaczęło się ściemniać i zonk: straciłem oświetlenie z przodu. Szybka decyzja, zjazd na pobliską stację paliw - żarówka do wymiany. Jechałem ostatni - bez interkomu byłoby ciężko zatrzymać pozostałych (ależ to ułatwia życie o pogaduchach podczas jazdy nie wspominając).
Trochę się nakląłem przy wymianie, jedną ze śrub mocowania reflektora zgubiłem dzięki pomocy kolegi (potrącił mnie jak akurat wykręcałem klosz), ale finalnie po pół godzinnym postoju przy latarce i kluczach udało się - jedziemy dalej.
Teraz droga już w całkowitych ciemnościach, na szczęście bez przygód.
Sandomierz - dojechaliśmy do fajnej miejscówki przy starym mieście (Apartamenty i Restauracja pod Bramą) gdzie wypakowaliśmy klamoty z kibli i przebrani w "cywilki" poszliśmy na rekonesans. Kupiliśmy sobie po browarku w żabce i poszliśmy na starówkę.
Ewidentnie wszystko jeszcze uśpione zimą, ruch turystyczny i gastro jeszcze mocno zaspane (większość pozamykana), ale udało się znaleźć fajną knajpkę, pogadać, pośmieszkować i wypić parę piwerek.
Koło 1 w nocy wróciliśmy na sen - jeszcze tylko stopery do uszu bo nie ufam deklaracjom "ja przecież nie chrapię!" i zamykamy dzień.
Sobota
Przywitani pięknym słońcem schodzimy sprawdzić sprzęt, wytrzeć z wody (w nocy padało) i co poniektórzy zrobić dolewkę oleju (Honda ma wyciek).
Śniadanie w restauracji na dole bardzo przyzwoite, do wyboru 5 zestawów.
Posileni i nakawowani omawiamy trasę, pakujemy klamoty w kible i ruszamy.
Pierwszy przystanek - Góry Pieprzowe k/Sandomierza (Łupki Kambryjskie, które wietrzejąc tworzą takie małe ziarenka przypominające pieprz).
Bardzo przyjemny treking na 40 minut, wystarczają buty sportowe i można się cieszyć pięknymi widokami na starorzecze, Wisłę i Sandomierz.
Schodzimy inna trasą i startujemy z godzinnym opóźnieniem bo jeden z kolegów uparł się uruchomić kamerę i dokańczał montaż.
Ruszamy w kierunku ruin trwałych zamku Krzyżtopór. Pogoda w kratkę z przewagą słońca, temperatury w okolicach 8 na plusie. Nie podociągałem mankietów przy rękawicach i dojechałem nie czując właściwie rąk.
Pod zamkiem jest duży parking dla turystów i jakaś restauracja (ale nie korzystaliśmy ze względu na wczesną porę).
Sam zamek zrobił na mnie duże wrażenie - ruiny są zachowane w bardzo dobrym stanie, od jakiegoś czasu prowadzone są prace polegające na zabezpieczeniu tego co jest. A jest tego dużo.
Zwiedzanie bez przewodnika, chodzi się na kilku poziomach, budowla jest majestatyczna i w mojej opinii jest to jedna z ciekawszych ruin W Polsce. W sezonie wykorzystywana jest zdaje się częściej na pikniki, biesiady oraz zapewne inne atrakcje tematyczne - są stoły, grille, na miejscu jest też całkiem nowa toaleta w zaadaptowanym fragmencie zamku.
Wolnym tempem, po lokalnych drogach dojeżdżamy do Opatowa gdzie główną atrakcją jest "podziemne miasto".
Uwaga techniczna - wejścia są o pełnych godzinach więc jak będziecie tak jak my "za 5 min" to kupicie bilet na za godzinę.
Postanowiliśmy wykorzystać ten czas na zjedzenie obiad w knajpie naprzeciw - dania kuchni polskiej, mało pozycji w karcie, ale dzięki temu wszystko smaczne i sycące.
Wracamy do zwiedzania - w dawnych czasach niektóre miasta otrzymywały przywileje kupieckie na określone dobra i żeby np przechowywać żywność to kopało się 2 lub trzy kondygnacje piwnic w dół. Wszystko tam stoi na skałach lessowych (taka glina inna) wiec dłubanie w ziemi stosunkowo proste - te w Opatowie schodzą na głębokość 15 metrów.
Sama trasa podziemnego miasta to jakieś 7/10 - idzie się z przewodnikiem, który opowiada historie związane z Opatowem, regionem i komorami (na różnych głębokościach, do 15 metrów w dół).
Skąd wzięła się "trasa"? W pewnym momencie miasto zaczęło się zapadać (podobnie jak to jest ze szkodami górniczymi) i ktoś postanowił działać i ratować: zatrudnili w latach 70stych "ryli" ze ślunsko i górnicy wykonali prace związane z zabezpieczeniem komór i dodatkowo połączyli je chodnikami w całość. Podobny zabieg wcześniej był wykonany w Sandomierzu - tam też jest trasa podziemna.
Zaopatrzony w krówki opatowskie zbieram ekipę i ruszamy dalej.
Kolejnym etapem miała być "Skała Nihilistów", ale spojrzeliśmy na trasę, godzinę i zapadła djecezja, że zaczynamy przelot do drugiego noclegu z jednym pitstopem: Łysa góra czyli gołoborze, wieża telewizyjna oraz Święty Krzyż. Na szczyt prowadzi droga asfaltowa z ograniczeniem ruchu w określonych godzinach...byliśmy trochę spóźnieni więc uznaliśmy, że mimo wszystko wjeżdżamy a w razie jakiejś "kontroli" będziemy palić głupa.
Gołoborze (a właściwie usypisko kultowe) jest tylko kilkaset metrów od asfaltu, schodzi się po schodach, przygotowaną trasą turystyczną (w sezonie są bilety).
Idąc w kierunku Opactwa Święty Krzyż mijamy wieżę telekomunikacyjną dla miasta Kielec i całej okolicy - jest tłusto, można pooglądać z zewnątrz, teren monitorowany.
Klasztor obejrzeliśmy z zewnątrz, ale na zwiedzanie się nie zdecydowaliśmy ze względu na zapadający zmrok (a może już było za późno i byśmy zwyczajnie nie weszli).
Pogoda w kratkę, deszcz po drodze i zimno. Mały pit stop po browarki i meldujemy się po zmroku kilka minut po 21 w Zamku Sobków. Udało się nawet zjeść jakiś posiłek w stołówce zamkowej przed zamknięciem kuchni (bardzo smaczny żur). Wystrój stołówki i wnętrz nawiązuje charakterem do zamku, z głośnika sączy się muzyka z dawnych lat wiec klimacik jest!
Po zmroku już niewiele było widać więc przeparkowaliśmy kible pod dach stajni i poszliśmy na pokoje dla gości, które są przygotowane w przy zamkowych zabudowaniach. Widać, ze pełniły kiedyś inna rolę. Sam pokój skromny, ale były wszystkie udogodnienia łącznie z Wifi.
Niedziela rano,
Na zewnątrz 3 stopnie na plusie, idziemy na śniadanie (2 zestawy na ciepło do wyboru + świeże pieczywo, wędliny, dżem - klasyka).
Po śniadaniu robimy mały rekonesans ruin zamku bo zwiedzaniem tego nie można nazwać.
Cały teren jest dosyć duży bo oprócz usług turystycznych właściciele (bardzo miłe małżeństwo) prowadzą stadninę oraz azyl dla ptaków drapieżnych - po terenie lata sobie płomykówka i inne puchacze (nie wiem, nie znam się).
Niektórym może przeszkadzać, że w całość jest wplątane zabarwienie "patriotyczne", zalatujące trochę cringe'em (flaga z kotwicą PW, okleina na samochodzie czy kontrowersyjna tablica na wjeździe), ale my kręciliśmy z tego bekę, że jeszcze są takie miejsca.
W sezonie to miejsce wygląda zapewne zupełnie inaczej i frekwencja gości też jest znacznie wyższa (oprócz nas tego dnia było kilka aut z gośćmi).
Klamoty w kible i ruszamy w kierunku Chęcin - droga mokra, ślisko, temperatura ok 4 na plusie, na trawnikach leży śnieg z nocy - przypominam chłopakom o słabym gripie w takich warunkach i w drogę.
Tym razem ubrałem się naprawdę dobrze, ale temperatura i tak zrobiła swoje - dupę miałem zmarzniętą po kilkunastoukilometrowym odcinku - nie ma za bardzo wyjścia...zaciskać zęby i obserwować.
Chęciny - zostawiamy sprzęty na dużym parkingu pod górą zamkową i idziemy na zamek.
Tutaj podobna sytuacja co z Krzyżtopórem - zła Unia dała kasę i ruiny zostały przywrócone do stanu pozwalającego na komfortowe zwiedzanie. Fajny feature to QR kody porozrzucane po zamku gdzie skan przekierowuje na stronkę z lektorem, który opowiada o miejscu w którym się znajdujemy.
Na terenie zamku jest sklepik z pamiątkami i a jakże orężem oraz można sobie wypożyczyć miecz, tarcze czy inny szyszak z misurą do zdjęcia (jak ktoś lubi).
Do zwiedzania jest mała baszta z lochami teren przy zamkowy z ruinami zabudowań oraz zrekonstruowana i otwarta do zwiedzania jedna z wież.
Widok z wieży na Chęciny leżące pod górą zamkową, "ekspresówkę" ruchu i pewnie dużo więcej, ale mgła nie pozwalała na więcej.
Miała być Jaskinia Raj, ale zwiedzanie podobne jak w Opatowie o pełnej godzinie + czas zwiedzania. Wyszło nam, że tym razem musimy odpuścić.
Ruszamy na kolejny etap - zrujnowany pałac we Włostowie. Dojeżdżam zmarznięty na kość. Entuzjazm na Urbex wyparował po tym jak okazało się, że to "teren prywatny-wstęp wzbroniony" (w sumie zawsze jest "czyjś" - nie wiem czego się spodziewałem?). Wypościliśmy zatem jednego emisariusza żeby chociaż fotkę zrobił.
Ustawiamy trasę na guglu tak żeby nie wepchnął nas na 7mkę i w drogę. Po pewnym czasie okazało się, że nawigacja zmieniła trasę i pcha nas jednak na ekspresówkę. Nie było już czasu na zmianę trasy - lecimy ekspresówką, deszcz i zimno do Skarżyska. Tam krótki postój na CePeeNie, grzanie rąk pod kranem, dolewka oleju w Hondzie i kontynuujemy ten nudny jak flaki z olejem przejazd.
Dolatujemy do obwodnicy Warszawy gdzie żegnamy się i każdy leci w swoją stronę. Jeszcze tylko odmeldowanie się po dotarciu i koniec wyprawy.
Podsumowanie:
Na pewno nie trafiliśmy z pogodą, do pewnego komfortu zabrakło od 5 do 10 stopni więcej.
Ekipa zgrana, pełne wsparcie grupy na trasie (interkomy z dużym zasięgiem robią robotę), wspólne zwiedzanie nowych miejscówek i starych bardzo na plus.
Sprzęt nie zawiódł podczas wyprawy...no po wyprawie już trochę inaczej - 125tka pojechała we wtorek na serwis żeby ogarnąć wyciek oleju i nie dojechała. Silnik zatarty.( ͠° ͟ʖ ͡°)