Hejka,

Krótka lektura na temat rajdu na Ploeszti na bardzo niskim pułapie.

1 sierpnia 1943.

Rumuńskie zagłębie naftowe w okolicach Ploeszti, miasta na południu kraju, było ważnym elementem w zaopatrywania niemieckiego państwa w ropę naftową. Pozbawienie III Rzeszy tego cennego źródła produktów naftowych od początku wojny koncentrowało uwagę aliantów. Podejmowano wiele prób zahamowania dostaw rumuńskiej ropy, zasilającej szerokim strumieniem hitlerowską machinę wojenną. Jedną z takich prób, poprzedzoną wielomiesięcznym etapem rozpoznania, planowania, przygotowania i ćwiczeń, był wielki nalot bombowy – operacja „Tidal Wave” (Fala przypływu).

Zmasowany atak bombowy na rumuńskie rafinerie w Ploeszti miały przeprowadzić samoloty bombowe B-24D Liberator amerykańskiej floty powietrznej. Ze względu na odległość, jaka dzieliła Ploeszti od wybrzeży Libii, gdzie je zgromadzono – 1800 km po planowanej trasie przelotu, samoloty otrzymały dodatkowe zbiorniki paliwa. Przed operacją zamontowano w nich również nowe silniki.

Podzielone na grupy bombowce miały zrzucać bomby w określonych odstępach czasu – niczym kolejne fale przypływu. W celu zwiększenia precyzji uderzeń, samoloty miały operować z małej wysokości. Do operacji wyznaczono 178 bombowców ze stacjonujących w Afryce Północnej pułków 9 armii powietrznej USA, które miały zrzucić łącznie 320 ton bomb burzących i zapalających. 31 lipca 1943 r. w pułkach przeprowadzono odprawy, załogi zapoznano z zadaniami, przedstawiono cele, a następnego dnia o godzinie 7 rano w powietrze wzbił się pierwszy obciążony ładunkiem bomb oraz zapasowego paliwa Liberator. W ślad za nim zaczęły podrywać się następne. Kurs – Ploeszti. Rumunia.

Nie wszystkim samolotom udało się pokonać daleką trasę i dotrzeć nad rumuńskie zagłębie naftowe. Jedna maszyna została rozbita tuż po starcie, a w pierwszym etapie lotu do morza runął samolot, który wystartował jako pierwszy. Nim osiągnięto rejon bombardowania, z różnych przyczyn decyzję o powrocie do bazy podjęło 11 załóg. Pozostali musieli zmierzyć się z naturą – przelatujące nad Albanią samoloty całkowicie spowiły chmury. Mimo nakazu lotu na małej wysokości, część maszyn postanowiła zwiększyć pułap i tam poszukać lepszych warunków atmosferycznych. Inni postanowili jednak lecieć pod chmurami i w ten sposób zwarty początkowo szyk zaczął się rozluźniać i łamać. Lecące wysoko samoloty zostały wykryte przez umieszczony na jednym z bułgarskich wzniesień radar kontroli obszaru, który odtąd nieustannie śledził nadciągającą powietrzną armadę. O efekcie zaskoczenia, z którym wiązano duże nadzieje, nie było już mowy.

Nie było też mowy o wykonywaniu nalotu ściśle według przyjętego planu. Część samolotów wskutek błędu nawigacyjnego zbliżała się do celu z innego niż zamierzano kierunku. Niemożliwa była również synchronizacja uderzeń poszczególnych grup bombowców, które miały wyznaczone różne obiekty na terenie naftowego zagłębia. Atak improwizowano. W powietrzu zapanował chaos. Wśród Liberatorów wykwitły pióropusze dymu – baterie obrony przeciwlotniczej zaczęły wstrzeliwać się w cele. Wkrótce pierwsze samoloty runęły na ziemię, ciągnąc za sobą czarne smugi.

Wiele załóg nie zdecydowało się na próby zrzucenia bomb na bronione silnym ogniem cele zasadnicze, kierując się na obrzeża przemysłowego miasteczka, gdzie znajdowały się mniej ważne obiekty. Dostępu do celów strategicznych broniły też balony zaporowe z przymocowanymi na linach ładunkami wybuchowymi. Kolejne Liberatory spadały na dół, trafione ogniem z ziemi lub zahaczając o liny balonów. Nieskoordynowane grupy bombowców nierzadko atakowały te same cele z przeciwnych stron, omal nie zderzając się ze sobą w zasnuwającym niebo dymie. W powszechnym zamęcie wiele bomb zrzucano na oślep, załogi nie były w stanie identyfikować wyznaczonych do zniszczenia obiektów. Zamiast w ustalonym, bojowym szyku, rozproszone Liberatory przelatywały nad Ploeszti, stając się łatwym łupem dla pojawiających się już pierwszych niemieckich i rumuńskich myśliwców. Tylko części załóg udało się wykonać zadanie i zostawić bomby w celu. Znaczne zniszczenia spowodowały też spadające na ziemię samoloty, które eksplodując wywoływały dalsze wybuchy i pożary. Pozbawione ładunku bombowego Liberatory kończyły zadanie. Po około sześciu godzinach od chwili startu rozpoczęto odwrót.

Obierające kurs na macierzyste lotnisko samoloty rozciągnęły się na przestrzeni niemal stu kilometrów. Nie wszystkie załogi kierowały się jednak na Benghazai, skąd startowały. Maszyny niesprawne i uszkodzone ogniem nieprzyjaciela podążały ku najbliższym lotniskom w neutralnej Turcji. W ślad za nimi sunęły samoloty z ciężko rannymi na pokładzie oraz dysponujące niewielkim zapasem paliwa. Część załóg za miejsce lądowania obrała brytyjskie lotniska na Cyprze, Malcie lub Sycylii.

Na maruderów spadły jak drapieżne ptaki samoloty Luftwaffe. Do ataku poderwano myśliwce stacjonujące na terenie Rumunii, atak przypuściły także samoloty z bazy Luftwaffe w pobliżu Grecji. Liberatory ostrzeliwały się dzielnie, a często skutecznie ogniem 12,7 mm kaemów, jednak wiele z nich padło ofiarą niemieckich pilotów. Odyseja załóg trwała, przypływ cofał się.

Za sterami jednego z Liberatorów siedział polski pilot, por. Stanisław Podolak. Gdy zorientował się, że w zbiornikach jego „Sweet Adeline” nie ma już wystarczającej ilości paliwa, by pokonać dystans dzielący go od bazy macierzystej, skierował samolot nad Turcję. W czasie lotu załoga dojrzała samotnego Liberatora, który ociężale leciał na trzech sprawnych silnikach. Maszyna nie odpowiadała na wywoływanie przez radio, więc por. Podolak polecił nawiązać łączność za pomocą lampy Aldisa. W odpowiedzi załoga uszkodzonego bombowca poprosiła o towarzystwo. Polski pilot zmniejszył prędkość i samoloty dalszą drogę odbywały już razem. W pewnej chwili do sunących powoli bombowców zbliżył się niebezpiecznie klucz tureckich myśliwców. Dowodzący kluczem wykonał niedwuznaczne ruchy skrzydłami Warhawka, nakazując Liberatorom udanie się za nim. Ciężkie bombowce wyszczerzyły groźnie wszystkie lufy swoich kaemów. Ta próba sił skończyła się dopiero, gdy maszyny por. Podolaka i jego towarzysza opuściły przestrzeń powietrzną Turcji. Dwa samoloty dotarły bezpiecznie na cypryjskie lotnisko polowe, gdzie Stan Podolak „padł ofiarą” ogromnej wdzięczności dowódcy uszkodzonego Liberatora.

Po prawie 14 godzinach od chwili startu na lotnisko pod Benghazi powrócił ostatni samolot biorący udział w nalocie na Ploeszti – „Liberty Lad”, który doleciał na dwóch zaledwie pracujących silnikach, i to na jednym skrzydle. Wkrótce potem, około godziny 22 można było wstępnie podsumować przygotowywaną wielkim nakładem sił i środków, precyzyjnie zaplanowaną operację „Tidal Wave”.

Do rozlokowanych w Afryce baz powróciło 88 Liberatorów. Ponad połowę z nich było mniej lub bardziej uszkodzonych. 23 samoloty lądowały na lotniskach na Cyprze, Malcie i Sycylii. 8 samolotów zostało internowanych po lądowaniu w Turcji. Łącznie ze stratami w czasie lotu nad cel zniszczeniu uległo aż 53 bombowce. Równie wysokie były straty w ludziach: 310 zabitych, 200 dostało się do niewoli, a 79 było internowanych w Turcji. Straty w sprzęcie Niemiec i Rumunii wyniosły mniej niż 10 samolotów.

Jaki był efekt operacji „Tidal Wave”? Wysłany wkrótce po akcji na rozpoznanie Mosquito nie wykonał zdjęć – niebo nad Ploeszti wciąż zasnuwał dym z płonących rafinerii. Dopiero kolejne rozpoznania umożliwiły ocenę zniszczeń. Spośród dziewięciu rafinerii cztery zostały skutecznie wyeliminowane z cyklu przerobu ropy na wiele miesięcy. Największy zakład został nietknięty, podobnie jak dwa inne. Z dwóch pozostałych zakładów zniszczenia jednego określono na 30%, a drugiego jako nieznaczne. Z dymem poszło też wiele tysięcy ton benzyny zgromadzonej w zbiornikach.

Jak się potem okazało, znaczenie operacji „Tidal Wave” było w dużej mierze propagandowe. Cykl dostaw paliwa do Niemiec został wprawdzie zakłócony, jednak nie w takim stopniu, jak się spodziewano. Jak głosi anegdota, największe wrażenie wielkie, amerykańskie Liberatory wywarły na... mieszkańcach Turcji, gdzie kilka bombowców było internowanych.

Opis via lotniczapolska.pl - Sławomir Kasjaniuk

Samoloty B-24 Liberator należące do 15 Armii Powietrznej USAAF sfotografowane podczas bombardowania rafinerii w Ploeszti na terenie Rumunii, w ramach operacji 'Tidal Wave'.

https://www.youtube.com/watch?v=WTg3BygTi2M

#historia #ciekawostkihistoryczne #ciekawostki #drugawojna #lotnictwo #samoloty
przemoko90 userbar
f2d00fff-54a7-429e-b1d7-db0e1b9ca462
a6e31522-02df-4970-b3c7-e734681b0a11
075f1399-ec3f-4623-916b-564cd43c085b
kubex_to_ja

@przemoko90 a wiecie, że alianci także bombardowali zakłady w Kędzierzynie-Koźlu? I to kurwa setkami ton przez grube tygodnie?

Zaloguj się aby komentować