Gūnter Czogala
Dokąd prowadzi ta droga?
Flakhelfer w Breslau, od stycznia do maja 1945
Część II
W międzyczasie nasze stanowiska na nasypie były dobrze rozwinięte, a gdy ziemianki nie były gotowe, musieliśmy tam spać, tuż obok działa. W rezultacie mieliśmy teraz tylko jedną załogę na działo i musieliśmy zrezygnować z ludzi. Przydzielono nam kilku żołnierzy i urlopowiczów wyciągniętych z pociągów, kursantów itp., więc miałem do dyspozycji przy dziale Wachtmeistra, Unteroffiziera i dwóch Gefreitrów z różnych jednostek jako amunicyjnych. Poszli do innej jednostki ze łzami w oczach, ponieważ tutaj na Hindenburgbrūcke (Most Trzebnicki) było w zasadzie bardzo cicho. Przed kilkoma tygodniami między naszymi działami zbudowano okopy, stanowiska karabinów maszynowych i stanowiska dla działek przeciwlotniczych 2 cm, ponieważ prawdopodobnie z tej strony spodziewano się rosyjskiego ataku. W międzyczasie jednak główny atak miał miejsce na południu Breslau i, jeśli wierzyć pogłoskom, następny punkt ataku znajdował się na zachód od Breslau, ponieważ Rosjanie chcieli zająć tam lotnisko Gandau (Gądów). Tak więc piechota i ludzie z działkami przeciwlotniczymi 2 cm zostali wycofani jeden po drugim i mogliśmy ogrzać się w pierwszy wiosennym słońcu na nasypie kanału przeciwpowodziowego, o ile nie musieliśmy strzelać jako wsparcie.
Ale to było tylko kilka godzin dziennie, dopóki nie trafiało nas wydarzenie specjalnej rangi. W Glogau i Namslau (Głogów i Namysłów) Rosjanie pojmali Luftwaffenhelferów, nie rozpoznając ich jako żołnierzy, ale rozstrzelali ich jako „Werwolf”. Powinniśmy więc zostać przyjęci jako żołnierze Luftwaffe i otrzymać książeczki wojskowe, zamiast legitymacji Luftwaffenhelfera. Aby to zrobić musieliśmy przekazać dowody osobiste, a mojego już nie można było znaleźć. Mimo intensywnych poszukiwań we wszystkich możliwych i niemożliwych miejscach, w których spaliśmy i mieszkaliśmy w ciągu ostatnich kilku tygodni, nie mogliśmy znaleźć papieru. Nasz Spiess przyjął fałszywy dokument bez zastrzeżeń, ale po kilku dniach zostałem wezwany do kancelarii, gdzie powiedziano mi, że Hauptfeldwebel z oddziału wszczął przeciwko mnie postępowanie są za – sprzyjanie wrogowi. Nazajutrz musiałem się zgłosić do dowództwa oddziału. Wyczyściłem więc buty, mundur i hełm; następnego ranka odebrałem rozkaz wymarszu, wsiadłem do tramwaju i najpierw pojechałem na Rynek. Na głównych trasach tramwaj był nadal obsługiwany tylko przez jednego kierowcę i można go było zatrzymać w każdej chwili za pomocą znaku ręką. Aby się wydostać, naciskało się dzwonek i zatrzymywał się. Ruch na Rynku jak zwykle, ale kształtowany przez wojsko i uchodźców z południa. Przybywały głównie kobiety, od strony Schweidnitzer i Graupenstrasse (ulica Świdnicka i Krupnicza) z ręcznymi wózkami, wózkami dziecięcymi i plecakami, żeby znaleźć sobie mieszkanie, bo ich znajdowało się w strefie walk lub będzie za kilka dni. No cóż, pojechałem dalej w kierunku Scheitniger Stern (Gwiazda Szczytnicka), gdzie nasz oddział mieścił się w „Haus der Deutschen Arbeitsfront” w niewielkiej odległości od Kaiserbrūcke (Most Grunwaldzki). Miałem też jako towarzysza niedoli jednego Gefreitra, któremu również kazano się zgłosić, ale nigdy nie zobaczyliśmy Szefa, naszego Herr Majora. Po dwóch dniach był koniec obijania się, co nam się w ogóle nie podobało. Tutaj były nakryte stoły na śniadanie, świeże bułki, masło i dżem ile się chciało. Przy obiedzie i kolacji obsługiwali ordynansi, a poza tym dostałem nowe ubrania. Tak, a teraz powiedziano: o 21:00 zabierają do pracy. Ta „praca” okazała się misją samobójczą w Ohlenwiesen. Kilku żołnierzy siedziało już na ciężarówce, która nas zabrała, więcej nie było widać w ciemności. Kiedy zapytałem, dokąd zmierza, człowiek naprzeciw, którego mogłem rozpoznać jako podoficera, szorstko odprawił mnie słowami „nikt nam nic nie mówił”. No cóż, siedziałem za klapą i widziałem, że jedziemy wzdłuż Am Weidendamm (ulica Na Grobli), gdzie widziałem halę naszego szkolnego klubu wioślarskiego, potem za Wappenhof (dawny zajazd przy ulicy Rakowieckiej) do Morgenau (Rakowiec) i gdzieś tam miał miejsce postój. Teraz wyszło na jaw, że zostaliśmy przydzieleni do plutonu, który miał zabierać amunicję i broń z opuszczonych stanowisk przeciwlotniczych na ziemi niczyjej. Jak wiadomo, był to 4 pluton 1. Fortecznej Kompanii Karnej Luftwaffe, a 15 mężczyzn, którzy byli na ciężarówce, wykonało już w tym momencie szereg nocnych akcji. Były to pozycje naszych żołnierzy, okopy i dołki strzeleckie, a teraz musieliśmy spokojnie czołgać się w kierunku linii rosyjskich. Za każdym razem, gdy Rosjanie wystrzelili racę, był to nos w ziemię i brak ruchu. Byliśmy rozproszeni od pozycji działa do naszych linii, a potem pociski przechodziły z rąk do rąk. Zawsze leżąc na brzuchu, obrócić się na klamrze od pasa i podać kolejnej osobie. Mimo całej ostrożności Iwan coś zauważył i zaczęła się strzelanina. Rosjanie strzelali, Niemcy strzelali, a my byliśmy płascy jak flądra i to wszystko działo się nad nami. Oczywiście nie obyło się bez strat, zwłaszcza tych na środku pola, ponieważ ci lub w pobliżu stanowiska działa wciąż mieli jakąś osłonę. Koniec końców rozegrano to uczciwie, bo wszyscy udali się w miejsce, które oferowało trochę więcej osłony. Więc noc w noc była ta sama gra, o 21:00 odbiór i powrót około godziny 5:00 i nic się wydarzało w oddziale, Majora podobno zawsze nie było, a jego adiutant zawsze nas unikał lub odkładał na następny dzień. Do tej pory naprawdę zrośliśmy się w plutonie, chociaż niektórych czasem brakowało i zastępowano ich nowymi. Jak się powoli dowiedzieliśmy, w naszym małym kręgu reprezentowani byli wszyscy, od Hauptmanna do szeregowego, teraz i tutaj oczywiście wszyscy bez odznaczeń stopni i medali. Wszystko to zostało dowiedzione w rozmowach, które można było prowadzić, gdy rosyjski głośnik głośno wykrzykiwał swoje hasła i oferował nam przejście do nich. W przeciwnym razie rozmawianie ze sobą było zabronione. Mieliśmy dwóch tzw. strażników, jednego podoficera, który zabronił mi mówić pierwszego dnia i Feldwebla, który pełnił również funkcję kierowcy ciężarówki. Obaj upewniali się, że nie rozmawiamy ze sobą zbyt długo i nikt nie powinien próbować uciekać. Po siódmej nocnej operacji obudzono mnie o 9 rano i poinformowano, że najpóźniej do 12 muszę zgłosić się do mojej Grupy Bojowej, która w międzyczasie zmieniła pozycje do zachodniego Breslau na Malapanestrasse (ulica Małopanewska).
Na zdjęciu pozostałości po zabudowaniach baterii przeciwlotniczej w Lasku Rakowieckim o którym wspomina Czogala - tam miało miejsce postoju przed przydzieleniem zadania w kompanii karnej.
Można mnie wesprzeć na Patronite:
https://patronite.pl/EchazFestungBreslau/posts
Zachęcam do wsparcia zbiórki zimowej dla ukraińskich cywilów i ZSU
https://zrzutka.pl/88d5ug
Dokąd prowadzi ta droga?
Flakhelfer w Breslau, od stycznia do maja 1945
Część II
W międzyczasie nasze stanowiska na nasypie były dobrze rozwinięte, a gdy ziemianki nie były gotowe, musieliśmy tam spać, tuż obok działa. W rezultacie mieliśmy teraz tylko jedną załogę na działo i musieliśmy zrezygnować z ludzi. Przydzielono nam kilku żołnierzy i urlopowiczów wyciągniętych z pociągów, kursantów itp., więc miałem do dyspozycji przy dziale Wachtmeistra, Unteroffiziera i dwóch Gefreitrów z różnych jednostek jako amunicyjnych. Poszli do innej jednostki ze łzami w oczach, ponieważ tutaj na Hindenburgbrūcke (Most Trzebnicki) było w zasadzie bardzo cicho. Przed kilkoma tygodniami między naszymi działami zbudowano okopy, stanowiska karabinów maszynowych i stanowiska dla działek przeciwlotniczych 2 cm, ponieważ prawdopodobnie z tej strony spodziewano się rosyjskiego ataku. W międzyczasie jednak główny atak miał miejsce na południu Breslau i, jeśli wierzyć pogłoskom, następny punkt ataku znajdował się na zachód od Breslau, ponieważ Rosjanie chcieli zająć tam lotnisko Gandau (Gądów). Tak więc piechota i ludzie z działkami przeciwlotniczymi 2 cm zostali wycofani jeden po drugim i mogliśmy ogrzać się w pierwszy wiosennym słońcu na nasypie kanału przeciwpowodziowego, o ile nie musieliśmy strzelać jako wsparcie.
Ale to było tylko kilka godzin dziennie, dopóki nie trafiało nas wydarzenie specjalnej rangi. W Glogau i Namslau (Głogów i Namysłów) Rosjanie pojmali Luftwaffenhelferów, nie rozpoznając ich jako żołnierzy, ale rozstrzelali ich jako „Werwolf”. Powinniśmy więc zostać przyjęci jako żołnierze Luftwaffe i otrzymać książeczki wojskowe, zamiast legitymacji Luftwaffenhelfera. Aby to zrobić musieliśmy przekazać dowody osobiste, a mojego już nie można było znaleźć. Mimo intensywnych poszukiwań we wszystkich możliwych i niemożliwych miejscach, w których spaliśmy i mieszkaliśmy w ciągu ostatnich kilku tygodni, nie mogliśmy znaleźć papieru. Nasz Spiess przyjął fałszywy dokument bez zastrzeżeń, ale po kilku dniach zostałem wezwany do kancelarii, gdzie powiedziano mi, że Hauptfeldwebel z oddziału wszczął przeciwko mnie postępowanie są za – sprzyjanie wrogowi. Nazajutrz musiałem się zgłosić do dowództwa oddziału. Wyczyściłem więc buty, mundur i hełm; następnego ranka odebrałem rozkaz wymarszu, wsiadłem do tramwaju i najpierw pojechałem na Rynek. Na głównych trasach tramwaj był nadal obsługiwany tylko przez jednego kierowcę i można go było zatrzymać w każdej chwili za pomocą znaku ręką. Aby się wydostać, naciskało się dzwonek i zatrzymywał się. Ruch na Rynku jak zwykle, ale kształtowany przez wojsko i uchodźców z południa. Przybywały głównie kobiety, od strony Schweidnitzer i Graupenstrasse (ulica Świdnicka i Krupnicza) z ręcznymi wózkami, wózkami dziecięcymi i plecakami, żeby znaleźć sobie mieszkanie, bo ich znajdowało się w strefie walk lub będzie za kilka dni. No cóż, pojechałem dalej w kierunku Scheitniger Stern (Gwiazda Szczytnicka), gdzie nasz oddział mieścił się w „Haus der Deutschen Arbeitsfront” w niewielkiej odległości od Kaiserbrūcke (Most Grunwaldzki). Miałem też jako towarzysza niedoli jednego Gefreitra, któremu również kazano się zgłosić, ale nigdy nie zobaczyliśmy Szefa, naszego Herr Majora. Po dwóch dniach był koniec obijania się, co nam się w ogóle nie podobało. Tutaj były nakryte stoły na śniadanie, świeże bułki, masło i dżem ile się chciało. Przy obiedzie i kolacji obsługiwali ordynansi, a poza tym dostałem nowe ubrania. Tak, a teraz powiedziano: o 21:00 zabierają do pracy. Ta „praca” okazała się misją samobójczą w Ohlenwiesen. Kilku żołnierzy siedziało już na ciężarówce, która nas zabrała, więcej nie było widać w ciemności. Kiedy zapytałem, dokąd zmierza, człowiek naprzeciw, którego mogłem rozpoznać jako podoficera, szorstko odprawił mnie słowami „nikt nam nic nie mówił”. No cóż, siedziałem za klapą i widziałem, że jedziemy wzdłuż Am Weidendamm (ulica Na Grobli), gdzie widziałem halę naszego szkolnego klubu wioślarskiego, potem za Wappenhof (dawny zajazd przy ulicy Rakowieckiej) do Morgenau (Rakowiec) i gdzieś tam miał miejsce postój. Teraz wyszło na jaw, że zostaliśmy przydzieleni do plutonu, który miał zabierać amunicję i broń z opuszczonych stanowisk przeciwlotniczych na ziemi niczyjej. Jak wiadomo, był to 4 pluton 1. Fortecznej Kompanii Karnej Luftwaffe, a 15 mężczyzn, którzy byli na ciężarówce, wykonało już w tym momencie szereg nocnych akcji. Były to pozycje naszych żołnierzy, okopy i dołki strzeleckie, a teraz musieliśmy spokojnie czołgać się w kierunku linii rosyjskich. Za każdym razem, gdy Rosjanie wystrzelili racę, był to nos w ziemię i brak ruchu. Byliśmy rozproszeni od pozycji działa do naszych linii, a potem pociski przechodziły z rąk do rąk. Zawsze leżąc na brzuchu, obrócić się na klamrze od pasa i podać kolejnej osobie. Mimo całej ostrożności Iwan coś zauważył i zaczęła się strzelanina. Rosjanie strzelali, Niemcy strzelali, a my byliśmy płascy jak flądra i to wszystko działo się nad nami. Oczywiście nie obyło się bez strat, zwłaszcza tych na środku pola, ponieważ ci lub w pobliżu stanowiska działa wciąż mieli jakąś osłonę. Koniec końców rozegrano to uczciwie, bo wszyscy udali się w miejsce, które oferowało trochę więcej osłony. Więc noc w noc była ta sama gra, o 21:00 odbiór i powrót około godziny 5:00 i nic się wydarzało w oddziale, Majora podobno zawsze nie było, a jego adiutant zawsze nas unikał lub odkładał na następny dzień. Do tej pory naprawdę zrośliśmy się w plutonie, chociaż niektórych czasem brakowało i zastępowano ich nowymi. Jak się powoli dowiedzieliśmy, w naszym małym kręgu reprezentowani byli wszyscy, od Hauptmanna do szeregowego, teraz i tutaj oczywiście wszyscy bez odznaczeń stopni i medali. Wszystko to zostało dowiedzione w rozmowach, które można było prowadzić, gdy rosyjski głośnik głośno wykrzykiwał swoje hasła i oferował nam przejście do nich. W przeciwnym razie rozmawianie ze sobą było zabronione. Mieliśmy dwóch tzw. strażników, jednego podoficera, który zabronił mi mówić pierwszego dnia i Feldwebla, który pełnił również funkcję kierowcy ciężarówki. Obaj upewniali się, że nie rozmawiamy ze sobą zbyt długo i nikt nie powinien próbować uciekać. Po siódmej nocnej operacji obudzono mnie o 9 rano i poinformowano, że najpóźniej do 12 muszę zgłosić się do mojej Grupy Bojowej, która w międzyczasie zmieniła pozycje do zachodniego Breslau na Malapanestrasse (ulica Małopanewska).
Na zdjęciu pozostałości po zabudowaniach baterii przeciwlotniczej w Lasku Rakowieckim o którym wspomina Czogala - tam miało miejsce postoju przed przydzieleniem zadania w kompanii karnej.
Można mnie wesprzeć na Patronite:
https://patronite.pl/EchazFestungBreslau/posts
Zachęcam do wsparcia zbiórki zimowej dla ukraińskich cywilów i ZSU
https://zrzutka.pl/88d5ug
Zaloguj się aby komentować