Gen. Wojciech Jaruzelski w 1981 r. nie obawiał się, że Kreml przyśle do Polski wojsko. Bał się "broni naftowej"
hejto.plPrzeklejone z płatnego.
Nie zagrożenie interwencją, ale groźba wprowadzenia przez Związek Sowiecki sankcji gospodarczych pchnęła Wojciecha Jaruzelskiego do wprowadzenia stanu wojennego. Ultimatum Kremla było jasne: albo wojsko przejmie kontrolę nad krajem, albo obcięte zostaną dostawy ropy naftowej. Potwierdza to m.in. odnaleziona notatka z tajnych rozmów prowadzonych w sowieckiej ambasadzie.
Co roku przez media przetacza się dyskusja na temat tego, czy generał Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny w obawie przed interwencją wojsk Układu Warszawskiego. Jego obrońcy twierdzą, że Kreml był gotowy utopić rewolucję "Solidarności" we krwi. Argument ten w obliczu napaści na Ukrainę nabiera aktualnego wydźwięku. Przeciwnicy wskazują – słusznie – że linia obrony Jaruzelskiego nie wytrzymuje konfrontacji z dokumentami. Dzisiaj wiemy ponad wszelką wątpliwość, że to sam generał zabiegał w grudniu 1981 r. o gwarancję militarnego wsparcia ze strony sojuszniczych armii.
Corocznie przytaczany jest cytat z wypowiedzi ówczesnego szefa KGB Jurija Andropowa, który na dwa dni przed wprowadzeniem stanu wojennego stwierdził: "Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. Jest to słuszne stanowisko i musimy się go trzymać do końca". Problem polega na tym, że Sowieci nie musieli wprowadzać wojska, żeby osiągnąć swoje cele, a cały spór, toczony od lat pod hasłem "wejdą-nie wejdą", omija sedno problemu.
Najważniejszym narzędziem nacisku w kremlowskim arsenale były sankcje ekonomiczne – to właśnie groźba ich zastosowania ostatecznie pchnęła Jaruzelskiego do działania. Jesienią 1981 r. przywódca PRL nie obawiał się, że Kreml przyśle do Polski wojsko. Bał się, że zostanie zakręcony kurek z ropą i gazem. To było jak najbardziej realne zagrożenie. Kraj pogrążałby się w chaosie, eskalowałyby społeczne protesty, a Jaruzelski i tak wyprowadziłby wojsko na ulice. To rewizjonistyczne spojrzenie na historię znajduje potwierdzenie w dokumentach.
Bankructwo
Sowiecki szantaż gospodarczy z jesieni 1981 r. był niezwykle skuteczny, ponieważ Polska była już w tym czasie bankrutem. W latach 70. zapożyczaliśmy się na potęgę w krajach zachodnich – to powszechnie wiadomo. Mniej osób pamięta, że w tym czasie ceny ropy naftowej na światowych rynkach poszybowały pod niebiosa. Zachód znacząco to odczuł, USA znalazły się w stagflacji. W tym czasie państwa socjalistyczne – także Polska – kupowały sowiecką ropę po znacznie niższych cenach.
W 1980 r. powstała "Solidarność". Kreml obawiał się, że wirus rewolucji może przekroczyć granice PRL. Sowieci naciskali na I Sekretarza KC PZPR Stanisława Kanię oraz premiera Wojciecha Jaruzelskiego, aby wojsko i milicja rozprawiły się z "Solidarnością". Grożono interwencją jak w 1956 r. na Węgrzech czy w 1968 r. w Czechosłowacji.
Tymczasem nad Wisłą doszło do kumulacji czynników, które doprowadziły i tak już mocno osłabioną polską gospodarkę na skraj całkowitego załamania. "Solidarność" wywalczyła podwyżki dla pracowników oraz prawo do wolnych sobót. Równocześnie okazało się, że rząd nie jest w stanie spłacać przyrastających w zastraszającym tempie odsetek od zaciągniętych na zachodzie kredytów. Zadłużenie wynosiło około 24 mld dolarów – była to astronomiczna suma.
Stojący na czele Związku Sowieckiego Leonid Breżniew był oburzony. Od dawna tłumaczył, że zaciąganie kredytów na Zachodzie to oddawanie się w "jarzmo". Ze zdumieniem patrzył na to, co dzieje się w Polsce. Raziły go nie tylko na protesty i powstanie "Solidarności", ale także szerząca się ideologiczna "zgnilizna". Grzmiał: "w Związku Sowieckim górnicy pracują w soboty i w niedziele za normalne stawki. W Polsce za soboty i niedziele płacone jest podwójnie. Żadnego kraju nie stać na coś takiego". Nie dziwi zatem, że Sowieci zaczęli zadawać pytanie wcześniej trudne do wyobrażenia: dlaczego mamy sprzedawać ropę, gaz i surowce do państwa, w którym szaleje solidarnościowa rewolucja?
Kreml nadal jednak wspierał polskich towarzyszy. Breżniew, wspólnie z sojusznikami, zorganizował "zbiórkę" na wsparcie upadającej polskiej gospodarki. Określenie "zbiórka" jest eufemizmem. Sowiecki przywódca po prostu obciął dostawy ropy do NRD, Czechosłowacji, Węgier i Bułgarii. Uzyskane nadwyżki sprzedał za dolary, które trafiły w formie pożyczki do Polski. Wschodnioeuropejscy przywódcy byli wściekli. Najbardziej ucierpiała jednak sowiecka duma, bowiem w przekonaniu Breżniewa Polacy okazali się niewdzięczni. Nie dość, że "Solidarność" nadal istniała, to ludzie za większość problemów winili Związek Sowiecki.
Oleg Rachmanin, zastępca kierownika Wydziału KC KPZS ds. kontaktów z partiami komunistycznymi, pomstował, że "nasza pomoc gospodarcza dla Polski to brzemię – wszystko to odbywa się kosztem naszych obywateli. A żądania stają się większe i większe". Wiemy o tym ze sprawozdania Güntera Siebera, członka Komitetu Centralnego Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec i jednocześnie szefa Wydziału Stosunków Międzynarodowych tejże, który w dniach 1-2 października 1981 r. przebywał w Moskwie i spotykał się m.in. z Rachmaninem. Minister obrony i członek sowieckiego Politbiura, Dmitrij Ustinow, w czasie posiedzenia sowieckiego Politbiura cedził przez zęby: "Pomagamy im, a odejmujemy sobie i naszym przyjaciołom". Paradoksalnie on też jako pierwszy zauważył, że uzależnienie PRL od surowców może zostać wykorzystane jako element nacisku skuteczniejszy od groźby użycia siły militarnej. Był kwiecień 1981 r.
Broń naftowa
Pomysł chwycił. W maju 1981 r. Breżniew w czasie rozmowy telefonicznej z Jaruzelskim zwrócił uwagę, że Związek Sowiecki nie może bez końca wspierać gospodarczo kraju "który nie jest nam przyjazny". Już nie straszono interwencją, ale obcięciem dostaw. O tym, że wobec sekretarza Kani i premiera Jaruzelskiego zaczęto stosować nowe podejście, Sowieci poinformowali sojuszników.*
Szczegóły nowej strategii omawiał szef KGB Jurij Andropow oraz minister bezpieczeństwa NRD Erich Mielke. Andropow tłumaczył, że polskie kierownictwo nie boi się interwencji państw Układu Warszawskiego – ten straszak okazał się nieskuteczny. Jego zdaniem w grę nie wchodziło oczywiście militarne uderzenie. Znaczenie więcej mógł przynieść szantaż ekonomiczny. W notatce z rozmowy Ericha Mielkego z Jurijem Andropowem w dniu 29 czerwca 1981 r. zacytowane zostały słowa Andropowa: "Związek Sowiecki dysponuje skuteczną bronią, dostawami ropy, bawełny, rud żelaza itd. Jej użycie doprowadziłoby do chaosu w Polsce. Wiedzą o tym Kania i Jaruzelski, wiedział o tym również [prymas] Wyszyński. Jeżeli sytuacja nas do tego zmusi, będziemy gotowi sięgnąć po tę broń."
Uderzenie w gospodarkę było, w przeciwieństwie do pełnowymiarowej interwencji wojskowej, praktycznie bezkosztowym rozwiązaniem. Użycie wojsk Układu Warszawskiego wiązałoby się z ofiarami, czasową okupacją oraz katastrofą wizerunkową na międzynarodową skalę. W Moskwie skalkulowano, że skoro Jaruzelski nie chce wprowadzać stanu wojennego, a zarazem nie boi się interwencji sojuszników, to trzeba postawić go w sytuacji bez wyjścia. W przypadku eskalacji protestów, napędzanych przez pogłębiający się kryzys, starcie władzy komunistycznej z "Solidarnością" byłoby nieuchronne. Powolne zaciskanie finansowej pętli, czyli wstrzymanie kredytów oraz ograniczenie dostaw kluczowych dla polskiej gospodarki surowców, służyło zatem podgrzewaniu sytuacji w Polsce, która finalnie miała doprowadzić do przesilenia. W optyce Kremla jasne było, że z tego przesilenia zwycięsko musi wyjść PZPR, a "Solidarność" przejdzie do historii.
W lipcu 1981 r. w Warszawie przebywał sowiecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko. Jasno zadeklarował polskiej stronie, że "dalsza pomoc będzie adekwatna do działań Polski w obronie socjalizmu". Miesiąc później to samo powtórzył Breżniew na spotkaniu z Kanią oraz Jaruzelskim. Wkrótce miało się okazać, że to nie są gołosłowne pogróżki.
We wrześniu 1981 r. zastępca przewodniczącego Komisji Planowana przy Radzie Ministrów PRL usłyszał od rozmówcy z Gosplanu (Państwowego Komitetu Planowania ZSRS), że sowieckie Politbiuro oraz Rada Ministrów zmieniło wytyczne w sprawie eksportu do Polski. Zgodnie z nowymi ustaleniami dostawy gazu ziemnego zostałyby zmniejszone z 5,3 mld m sześc. (co stanowiło połowę zapotrzebowania krajowego) na 2,8 mld m sześc. Dostawy ropy naftowej spadłyby z 13,1 mld ton (80 proc. zapotrzebowania krajowego) na 4,1 mld ton. Polska miała być faktycznie odcięta od dostaw innych surowców (m.in. oleju napędowego, bawełny) oraz dóbr konsumpcyjnych (telewizorów, lodówek). Sygnał płynący z Moskwy była aż nadto czytelny. Jeśli sami nie uporacie się z wiadomym problemem, to my zakręcimy kurek z pomocą.
Mieczysław Rakowski, po wielu latach, opowiadał o tej sytuacji w czasie rozmów z amerykańskimi dyplomatami, którzy zanotowali: "uważamy, że może to być pierwszy raz, kiedy sowiecka groźba użycia broni naftowej została wyraźnie wypowiedziana".
Nie przychodź jak żebrak
Konstantin Rusakow, kierownik Wydziału KC KPZS ds. kontaktów z partiami komunistycznymi, jasno tłumaczył stanowisko Kremla sojusznikom: "Dotychczas nie zawarliśmy z Polską jakiejkolwiek umowy wstępnej, żadnego porozumienia koordynacyjnego ani żadnej umowy handlowej. Musimy poczekać, jak potoczą się wypadki w Polsce. Polska nie może liczyć na to, że będą ją żywić inne kraje. Gdyby jednak sprawy potoczyły się w dobrym kierunku, wówczas trzeba by było przemyśleć te zagadnienia na nowo i udzielić pomocy".**
Rok 1982 był najgorszym możliwym momentem na obcięcie dostaw. Władze nad Wisłą planowały zrealizować społecznie dotkliwe reformy. Już późną jesienią 1981 r. było jasne, że niebawem ustalane odgórnie ceny żywności trzeba będzie podnieść o abstrakcyjne wręcz 200 proc. W listopadzie 1981 r. Stanisław Ciosek, minister do spraw związków zawodowych szacował, że w najbliższym czasie Polki i Polaków czeka dramatyczny spadek standardu życia o 30-40 proc.
W tej sytuacji zachowanie ciągłości dostaw było kluczowe. Kania oraz Jaruzelski opracowali wspólnie list do Breżniewa. Odmalowali w nim stan upadającej gospodarki, narzekali na zachodnich kredytodawców, dziękowali za już udzielone wsparcie, ale przede wszystkim prosili o utrzymanie dostaw. Była to chyba ich ostatnia wspólna inicjatywa. Kilka dni później Kania stracił stanowisko I Sekretarza KC PZPR i odszedł na polityczną emeryturę. Jaruzelski triumfował. Został nowym przewodniczącym partii, jednocześnie pozostając premierem oraz ministrem obrony narodowej.
Sowiecki nacisk na chwilę zelżał. Kreml liczył, że Jaruzelski weźmie sprawy w swoje ręce. Tak się jednak nie stało, postanowiono więc zwiększyć presję. Tezę tę potwierdza nieznana dotąd notatka, odnaleziona w kończącym się właśnie roku przez dr. Mateusza Sokulskiego w Hoover Archives na Uniwersytecie Stanforda. Zgodnie z jej treścią w listopadzie 1981 r. Stanisław Ciosek został wezwany przez radcę Anatolija Barkowskiego na sekretne spotkanie do sowieckiej ambasady w Warszawie. Ciosek miał wysłuchać wiadomości, następnie przekazać ją prosto do Jaruzelskiego.
Barkowski nie owijał w bawełnę. Stwierdził, że nadchodzi czas rozstrzygnięć. Jaruzelski powinien "wdrożyć plan przejmowania kontroli nad gospodarką i życiem publicznym przez wojsko". Jego zdaniem sytuacja w kraju mogła być opanowana polskimi siłami "pod warunkiem otrzymania takiej pomocy finansowej i rzeczowej, która pozwoli szybko zapełnić sklepy i uruchomić moce produkcyjne przemysłu". Zapowiedział, że jeżeli Jaruzelski przedstawi plan rozwiązania kryzysu politycznego swoimi siłami, to takie pieniądze się znajdą.
Jednocześnie straszył: "miejcie świadomość, że zapadła decyzja zbilansowania obrotów na rok 1982. Wiecie chyba, co to oznacza. Skąd weźmiecie ropę, której dostarczymy 3-4 miliony ton? A inne surowce?". Barkowski nawiązywał do uniżonego listu wysłanego przez Kanię i Jaruzelskiego oraz planowanej wizyty generała w Moskwie: "Towarzysz Jaruzelski przyjeżdża do Moskwy. To nie może być wizyta taka, jakie składali jego poprzednicy. Nie powinien występować jako żebrak zwracający się do towarzysza Breżniewa »Jesteście dla mnie jak ojciec, jesteście dla mnie wzorem«. Takie gesty nic nie znaczą". Jaruzelski miał przywieźć plan składający się z dwóch części: rozwiązania oraz jego wyceny.
Kilka dni później Nikołaj Bajbakow, przewodniczący Gosplanu, przekazał obietnicę udzielenia szczodrej pomocy pod warunkiem wprowadzenia stanu wojennego. Przed 13 grudnia Jaruzelski stawiał żądania pieniędzy na równi z prośbami o gwarancje polityczne oraz militarne. Jednak kiedy Kreml skutecznie pchnął generała do działania, a wprowadzenie stanu wojennego było przesądzone, Sowieci zaczęli kluczyć w sprawie wsparcia militarnego oraz finansowego. Sytuacja rozwinęła się po ich myśli, teraz jedynie obserwowali rozwój wypadków.
Bez alternatywy
Psycholog Abraham Maslow opisywał, w humorystycznej formie, mechanizm działania ludzkiej psychiki. Stwierdził, że osoba dysponująca młotkiem będzie każdy potencjalny problem postrzegać jako gwóźdź. Właśnie to obserwujemy przy dyskusji: wejdą czy nie wejdą? Zawężamy perspektywę.
Narodziny ruchu społecznego "Solidarność" oraz fundamentalna zmiana dynamiki życia politycznego w Polsce były bez dwóch były zdań odbierane w Moskwie jako wielkie zagrożenie. Jasne jest też, że Sowieci chcieli, aby jak najszybciej rozwiązać ten problem. Jednak wbrew potocznym wyobrażeniom i opiniom wielu współczesnych komentatorów, przywódcy ZSRS, w tym także kierownictwa resortów siłowych, jak ognia unikały interwencji wojskowej nad Wisłą. Gra toczyła się o to, aby do zdecydowanej i skutecznej rozprawy z solidarnościową rewolucją przymusić wyłącznie stronę polską, w imię zasady: wasz problem – to wy sprzątacie.
Równie ważne jest, że w tej rozgrywce kluczowym elementem nacisku Moskwy na Warszawę nie była groźba ewentualnej interwencji militarnej, a prosty szantaż ekonomiczny. Jaruzelski nie miał w długiej perspektywie szansy na prowadzenie niezależnej polityki. Opór przed wprowadzeniem stanu wojennego skutkowałby ograniczeniem dostaw i dalszym zaostrzeniem konfliktu społecznego. Była to w dużej mierze sytuacja bezalternatywna.
Nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni w historii współczesnego świata "bomba naftowa" okazała się skuteczniejsza od czołgów i rakiet.
Tomasz Kozłowski. Adiunkt w Instytut Studiów Politycznych PAN, pracownik Biura Badań Historycznych IPN.
*Źródło: skrót rozmowy Ericha Honeckera z Konstantinem Rusakowem, która miała miejsce 21 października 1981 r. w czasie wizyty Rusakowa w Berlinie (w materiałach nielegalnie skopiowanych z archiwum KGB przez Wasilija Mitrochina. Na podstawie oryginalnych notatek Mitrochina znajdujących się w Churchill Archives Centre w Wielkiej Brytanii). Potwierdzenie w notatce z rozmowy Ericha Honeckera z Konstantinem Rusakowem znajdującej się w Stiftung Archiv der Parteien und Massenorganisationen der DDR im Bundesarchiv).
**Źródło: protokół rozmowy Ericha Honeckera z Konstantinem Rusakowem, która miała miejsce 21 października 1981 r. w czasie wizyty Rusakowa w Berlinie (oryginał w Stiftung Archiv der Parteien und Massenorganisationen der DDR im Bundesarchiv).
#historia #polityka #stanwojenny
Nie zagrożenie interwencją, ale groźba wprowadzenia przez Związek Sowiecki sankcji gospodarczych pchnęła Wojciecha Jaruzelskiego do wprowadzenia stanu wojennego. Ultimatum Kremla było jasne: albo wojsko przejmie kontrolę nad krajem, albo obcięte zostaną dostawy ropy naftowej. Potwierdza to m.in. odnaleziona notatka z tajnych rozmów prowadzonych w sowieckiej ambasadzie.
Co roku przez media przetacza się dyskusja na temat tego, czy generał Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny w obawie przed interwencją wojsk Układu Warszawskiego. Jego obrońcy twierdzą, że Kreml był gotowy utopić rewolucję "Solidarności" we krwi. Argument ten w obliczu napaści na Ukrainę nabiera aktualnego wydźwięku. Przeciwnicy wskazują – słusznie – że linia obrony Jaruzelskiego nie wytrzymuje konfrontacji z dokumentami. Dzisiaj wiemy ponad wszelką wątpliwość, że to sam generał zabiegał w grudniu 1981 r. o gwarancję militarnego wsparcia ze strony sojuszniczych armii.
Corocznie przytaczany jest cytat z wypowiedzi ówczesnego szefa KGB Jurija Andropowa, który na dwa dni przed wprowadzeniem stanu wojennego stwierdził: "Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. Jest to słuszne stanowisko i musimy się go trzymać do końca". Problem polega na tym, że Sowieci nie musieli wprowadzać wojska, żeby osiągnąć swoje cele, a cały spór, toczony od lat pod hasłem "wejdą-nie wejdą", omija sedno problemu.
Najważniejszym narzędziem nacisku w kremlowskim arsenale były sankcje ekonomiczne – to właśnie groźba ich zastosowania ostatecznie pchnęła Jaruzelskiego do działania. Jesienią 1981 r. przywódca PRL nie obawiał się, że Kreml przyśle do Polski wojsko. Bał się, że zostanie zakręcony kurek z ropą i gazem. To było jak najbardziej realne zagrożenie. Kraj pogrążałby się w chaosie, eskalowałyby społeczne protesty, a Jaruzelski i tak wyprowadziłby wojsko na ulice. To rewizjonistyczne spojrzenie na historię znajduje potwierdzenie w dokumentach.
Bankructwo
Sowiecki szantaż gospodarczy z jesieni 1981 r. był niezwykle skuteczny, ponieważ Polska była już w tym czasie bankrutem. W latach 70. zapożyczaliśmy się na potęgę w krajach zachodnich – to powszechnie wiadomo. Mniej osób pamięta, że w tym czasie ceny ropy naftowej na światowych rynkach poszybowały pod niebiosa. Zachód znacząco to odczuł, USA znalazły się w stagflacji. W tym czasie państwa socjalistyczne – także Polska – kupowały sowiecką ropę po znacznie niższych cenach.W 1980 r. powstała "Solidarność". Kreml obawiał się, że wirus rewolucji może przekroczyć granice PRL. Sowieci naciskali na I Sekretarza KC PZPR Stanisława Kanię oraz premiera Wojciecha Jaruzelskiego, aby wojsko i milicja rozprawiły się z "Solidarnością". Grożono interwencją jak w 1956 r. na Węgrzech czy w 1968 r. w Czechosłowacji.
Tymczasem nad Wisłą doszło do kumulacji czynników, które doprowadziły i tak już mocno osłabioną polską gospodarkę na skraj całkowitego załamania. "Solidarność" wywalczyła podwyżki dla pracowników oraz prawo do wolnych sobót. Równocześnie okazało się, że rząd nie jest w stanie spłacać przyrastających w zastraszającym tempie odsetek od zaciągniętych na zachodzie kredytów. Zadłużenie wynosiło około 24 mld dolarów – była to astronomiczna suma.
Stojący na czele Związku Sowieckiego Leonid Breżniew był oburzony. Od dawna tłumaczył, że zaciąganie kredytów na Zachodzie to oddawanie się w "jarzmo". Ze zdumieniem patrzył na to, co dzieje się w Polsce. Raziły go nie tylko na protesty i powstanie "Solidarności", ale także szerząca się ideologiczna "zgnilizna". Grzmiał: "w Związku Sowieckim górnicy pracują w soboty i w niedziele za normalne stawki. W Polsce za soboty i niedziele płacone jest podwójnie. Żadnego kraju nie stać na coś takiego". Nie dziwi zatem, że Sowieci zaczęli zadawać pytanie wcześniej trudne do wyobrażenia: dlaczego mamy sprzedawać ropę, gaz i surowce do państwa, w którym szaleje solidarnościowa rewolucja?
Kreml nadal jednak wspierał polskich towarzyszy. Breżniew, wspólnie z sojusznikami, zorganizował "zbiórkę" na wsparcie upadającej polskiej gospodarki. Określenie "zbiórka" jest eufemizmem. Sowiecki przywódca po prostu obciął dostawy ropy do NRD, Czechosłowacji, Węgier i Bułgarii. Uzyskane nadwyżki sprzedał za dolary, które trafiły w formie pożyczki do Polski. Wschodnioeuropejscy przywódcy byli wściekli. Najbardziej ucierpiała jednak sowiecka duma, bowiem w przekonaniu Breżniewa Polacy okazali się niewdzięczni. Nie dość, że "Solidarność" nadal istniała, to ludzie za większość problemów winili Związek Sowiecki.
Oleg Rachmanin, zastępca kierownika Wydziału KC KPZS ds. kontaktów z partiami komunistycznymi, pomstował, że "nasza pomoc gospodarcza dla Polski to brzemię – wszystko to odbywa się kosztem naszych obywateli. A żądania stają się większe i większe". Wiemy o tym ze sprawozdania Güntera Siebera, członka Komitetu Centralnego Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec i jednocześnie szefa Wydziału Stosunków Międzynarodowych tejże, który w dniach 1-2 października 1981 r. przebywał w Moskwie i spotykał się m.in. z Rachmaninem. Minister obrony i członek sowieckiego Politbiura, Dmitrij Ustinow, w czasie posiedzenia sowieckiego Politbiura cedził przez zęby: "Pomagamy im, a odejmujemy sobie i naszym przyjaciołom". Paradoksalnie on też jako pierwszy zauważył, że uzależnienie PRL od surowców może zostać wykorzystane jako element nacisku skuteczniejszy od groźby użycia siły militarnej. Był kwiecień 1981 r.
Broń naftowa
Pomysł chwycił. W maju 1981 r. Breżniew w czasie rozmowy telefonicznej z Jaruzelskim zwrócił uwagę, że Związek Sowiecki nie może bez końca wspierać gospodarczo kraju "który nie jest nam przyjazny". Już nie straszono interwencją, ale obcięciem dostaw. O tym, że wobec sekretarza Kani i premiera Jaruzelskiego zaczęto stosować nowe podejście, Sowieci poinformowali sojuszników.*Szczegóły nowej strategii omawiał szef KGB Jurij Andropow oraz minister bezpieczeństwa NRD Erich Mielke. Andropow tłumaczył, że polskie kierownictwo nie boi się interwencji państw Układu Warszawskiego – ten straszak okazał się nieskuteczny. Jego zdaniem w grę nie wchodziło oczywiście militarne uderzenie. Znaczenie więcej mógł przynieść szantaż ekonomiczny. W notatce z rozmowy Ericha Mielkego z Jurijem Andropowem w dniu 29 czerwca 1981 r. zacytowane zostały słowa Andropowa: "Związek Sowiecki dysponuje skuteczną bronią, dostawami ropy, bawełny, rud żelaza itd. Jej użycie doprowadziłoby do chaosu w Polsce. Wiedzą o tym Kania i Jaruzelski, wiedział o tym również [prymas] Wyszyński. Jeżeli sytuacja nas do tego zmusi, będziemy gotowi sięgnąć po tę broń."
Uderzenie w gospodarkę było, w przeciwieństwie do pełnowymiarowej interwencji wojskowej, praktycznie bezkosztowym rozwiązaniem. Użycie wojsk Układu Warszawskiego wiązałoby się z ofiarami, czasową okupacją oraz katastrofą wizerunkową na międzynarodową skalę. W Moskwie skalkulowano, że skoro Jaruzelski nie chce wprowadzać stanu wojennego, a zarazem nie boi się interwencji sojuszników, to trzeba postawić go w sytuacji bez wyjścia. W przypadku eskalacji protestów, napędzanych przez pogłębiający się kryzys, starcie władzy komunistycznej z "Solidarnością" byłoby nieuchronne. Powolne zaciskanie finansowej pętli, czyli wstrzymanie kredytów oraz ograniczenie dostaw kluczowych dla polskiej gospodarki surowców, służyło zatem podgrzewaniu sytuacji w Polsce, która finalnie miała doprowadzić do przesilenia. W optyce Kremla jasne było, że z tego przesilenia zwycięsko musi wyjść PZPR, a "Solidarność" przejdzie do historii.
W lipcu 1981 r. w Warszawie przebywał sowiecki minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko. Jasno zadeklarował polskiej stronie, że "dalsza pomoc będzie adekwatna do działań Polski w obronie socjalizmu". Miesiąc później to samo powtórzył Breżniew na spotkaniu z Kanią oraz Jaruzelskim. Wkrótce miało się okazać, że to nie są gołosłowne pogróżki.
We wrześniu 1981 r. zastępca przewodniczącego Komisji Planowana przy Radzie Ministrów PRL usłyszał od rozmówcy z Gosplanu (Państwowego Komitetu Planowania ZSRS), że sowieckie Politbiuro oraz Rada Ministrów zmieniło wytyczne w sprawie eksportu do Polski. Zgodnie z nowymi ustaleniami dostawy gazu ziemnego zostałyby zmniejszone z 5,3 mld m sześc. (co stanowiło połowę zapotrzebowania krajowego) na 2,8 mld m sześc. Dostawy ropy naftowej spadłyby z 13,1 mld ton (80 proc. zapotrzebowania krajowego) na 4,1 mld ton. Polska miała być faktycznie odcięta od dostaw innych surowców (m.in. oleju napędowego, bawełny) oraz dóbr konsumpcyjnych (telewizorów, lodówek). Sygnał płynący z Moskwy była aż nadto czytelny. Jeśli sami nie uporacie się z wiadomym problemem, to my zakręcimy kurek z pomocą.
Mieczysław Rakowski, po wielu latach, opowiadał o tej sytuacji w czasie rozmów z amerykańskimi dyplomatami, którzy zanotowali: "uważamy, że może to być pierwszy raz, kiedy sowiecka groźba użycia broni naftowej została wyraźnie wypowiedziana".
Nie przychodź jak żebrak
Konstantin Rusakow, kierownik Wydziału KC KPZS ds. kontaktów z partiami komunistycznymi, jasno tłumaczył stanowisko Kremla sojusznikom: "Dotychczas nie zawarliśmy z Polską jakiejkolwiek umowy wstępnej, żadnego porozumienia koordynacyjnego ani żadnej umowy handlowej. Musimy poczekać, jak potoczą się wypadki w Polsce. Polska nie może liczyć na to, że będą ją żywić inne kraje. Gdyby jednak sprawy potoczyły się w dobrym kierunku, wówczas trzeba by było przemyśleć te zagadnienia na nowo i udzielić pomocy".**Rok 1982 był najgorszym możliwym momentem na obcięcie dostaw. Władze nad Wisłą planowały zrealizować społecznie dotkliwe reformy. Już późną jesienią 1981 r. było jasne, że niebawem ustalane odgórnie ceny żywności trzeba będzie podnieść o abstrakcyjne wręcz 200 proc. W listopadzie 1981 r. Stanisław Ciosek, minister do spraw związków zawodowych szacował, że w najbliższym czasie Polki i Polaków czeka dramatyczny spadek standardu życia o 30-40 proc.
W tej sytuacji zachowanie ciągłości dostaw było kluczowe. Kania oraz Jaruzelski opracowali wspólnie list do Breżniewa. Odmalowali w nim stan upadającej gospodarki, narzekali na zachodnich kredytodawców, dziękowali za już udzielone wsparcie, ale przede wszystkim prosili o utrzymanie dostaw. Była to chyba ich ostatnia wspólna inicjatywa. Kilka dni później Kania stracił stanowisko I Sekretarza KC PZPR i odszedł na polityczną emeryturę. Jaruzelski triumfował. Został nowym przewodniczącym partii, jednocześnie pozostając premierem oraz ministrem obrony narodowej.
Sowiecki nacisk na chwilę zelżał. Kreml liczył, że Jaruzelski weźmie sprawy w swoje ręce. Tak się jednak nie stało, postanowiono więc zwiększyć presję. Tezę tę potwierdza nieznana dotąd notatka, odnaleziona w kończącym się właśnie roku przez dr. Mateusza Sokulskiego w Hoover Archives na Uniwersytecie Stanforda. Zgodnie z jej treścią w listopadzie 1981 r. Stanisław Ciosek został wezwany przez radcę Anatolija Barkowskiego na sekretne spotkanie do sowieckiej ambasady w Warszawie. Ciosek miał wysłuchać wiadomości, następnie przekazać ją prosto do Jaruzelskiego.
Barkowski nie owijał w bawełnę. Stwierdził, że nadchodzi czas rozstrzygnięć. Jaruzelski powinien "wdrożyć plan przejmowania kontroli nad gospodarką i życiem publicznym przez wojsko". Jego zdaniem sytuacja w kraju mogła być opanowana polskimi siłami "pod warunkiem otrzymania takiej pomocy finansowej i rzeczowej, która pozwoli szybko zapełnić sklepy i uruchomić moce produkcyjne przemysłu". Zapowiedział, że jeżeli Jaruzelski przedstawi plan rozwiązania kryzysu politycznego swoimi siłami, to takie pieniądze się znajdą.
Jednocześnie straszył: "miejcie świadomość, że zapadła decyzja zbilansowania obrotów na rok 1982. Wiecie chyba, co to oznacza. Skąd weźmiecie ropę, której dostarczymy 3-4 miliony ton? A inne surowce?". Barkowski nawiązywał do uniżonego listu wysłanego przez Kanię i Jaruzelskiego oraz planowanej wizyty generała w Moskwie: "Towarzysz Jaruzelski przyjeżdża do Moskwy. To nie może być wizyta taka, jakie składali jego poprzednicy. Nie powinien występować jako żebrak zwracający się do towarzysza Breżniewa »Jesteście dla mnie jak ojciec, jesteście dla mnie wzorem«. Takie gesty nic nie znaczą". Jaruzelski miał przywieźć plan składający się z dwóch części: rozwiązania oraz jego wyceny.
Kilka dni później Nikołaj Bajbakow, przewodniczący Gosplanu, przekazał obietnicę udzielenia szczodrej pomocy pod warunkiem wprowadzenia stanu wojennego. Przed 13 grudnia Jaruzelski stawiał żądania pieniędzy na równi z prośbami o gwarancje polityczne oraz militarne. Jednak kiedy Kreml skutecznie pchnął generała do działania, a wprowadzenie stanu wojennego było przesądzone, Sowieci zaczęli kluczyć w sprawie wsparcia militarnego oraz finansowego. Sytuacja rozwinęła się po ich myśli, teraz jedynie obserwowali rozwój wypadków.
Bez alternatywy
Psycholog Abraham Maslow opisywał, w humorystycznej formie, mechanizm działania ludzkiej psychiki. Stwierdził, że osoba dysponująca młotkiem będzie każdy potencjalny problem postrzegać jako gwóźdź. Właśnie to obserwujemy przy dyskusji: wejdą czy nie wejdą? Zawężamy perspektywę.Narodziny ruchu społecznego "Solidarność" oraz fundamentalna zmiana dynamiki życia politycznego w Polsce były bez dwóch były zdań odbierane w Moskwie jako wielkie zagrożenie. Jasne jest też, że Sowieci chcieli, aby jak najszybciej rozwiązać ten problem. Jednak wbrew potocznym wyobrażeniom i opiniom wielu współczesnych komentatorów, przywódcy ZSRS, w tym także kierownictwa resortów siłowych, jak ognia unikały interwencji wojskowej nad Wisłą. Gra toczyła się o to, aby do zdecydowanej i skutecznej rozprawy z solidarnościową rewolucją przymusić wyłącznie stronę polską, w imię zasady: wasz problem – to wy sprzątacie.
Równie ważne jest, że w tej rozgrywce kluczowym elementem nacisku Moskwy na Warszawę nie była groźba ewentualnej interwencji militarnej, a prosty szantaż ekonomiczny. Jaruzelski nie miał w długiej perspektywie szansy na prowadzenie niezależnej polityki. Opór przed wprowadzeniem stanu wojennego skutkowałby ograniczeniem dostaw i dalszym zaostrzeniem konfliktu społecznego. Była to w dużej mierze sytuacja bezalternatywna.
Nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni w historii współczesnego świata "bomba naftowa" okazała się skuteczniejsza od czołgów i rakiet.
Tomasz Kozłowski. Adiunkt w Instytut Studiów Politycznych PAN, pracownik Biura Badań Historycznych IPN.
*Źródło: skrót rozmowy Ericha Honeckera z Konstantinem Rusakowem, która miała miejsce 21 października 1981 r. w czasie wizyty Rusakowa w Berlinie (w materiałach nielegalnie skopiowanych z archiwum KGB przez Wasilija Mitrochina. Na podstawie oryginalnych notatek Mitrochina znajdujących się w Churchill Archives Centre w Wielkiej Brytanii). Potwierdzenie w notatce z rozmowy Ericha Honeckera z Konstantinem Rusakowem znajdującej się w Stiftung Archiv der Parteien und Massenorganisationen der DDR im Bundesarchiv).
**Źródło: protokół rozmowy Ericha Honeckera z Konstantinem Rusakowem, która miała miejsce 21 października 1981 r. w czasie wizyty Rusakowa w Berlinie (oryginał w Stiftung Archiv der Parteien und Massenorganisationen der DDR im Bundesarchiv).
#historia #polityka #stanwojenny