… John Paul DeJoria przeszedł drogę od bezdomności do miliardów dolarów?
I o dziwo, dokonał tego wyłącznie dzięki swojej ciężkiej pracy. Na tym tagu dzieliłem się już wieloma biografiami osób, które do majątku doszły od zera. Wydaje mi się jednak, że historia Johna jest najbardziej dosadnym przykładem „amerykańskiego snu”, o jakim tylko słyszałem.
DeJoria urodził się w Stanach Zjednoczonych w rodzinie imigrantów. Jego ojciec pochodził z Włoch, a matka z Grecji. Para rozwiodła się jednak, gdy John miał zaledwie dwa lata. W domu mężczyzny, delikatnie mówiąc, nie przelewało się.
Moi rodzice rozwiedli się, zanim skończyłem dwa lata. Gdy miałem dziewięć lat, mój brat i ja zaczęliśmy sprzedawać kartki świąteczne i gazety. Wstawaliśmy o trzeciej nad ranem, żeby składać i dostarczać gazety każdego ranka, tylko po to, byśmy mogli żyć trochę lepiej.Ostatecznie ich poświęcenie i tak nie przyniosło skutku, i obaj bracia trafili do domu zastępczego.
Niesiony żalem, nastoletni John wstąpił do gangu ulicznego. Nie wiele jednak wiadomo o tym okresie jego życia. Wiemy za to, że po ukończeniu szkoły średniej porzucił uliczne życie na rzecz wstąpienia do wojska. Tam jednak również nie udało się utemperować jego charakteru. Zaraz po zakończeniu służby mężczyzna wszedł w krótkotrwały związek małżeński, który poskutkował dzieckiem. Związek jednak nie przetrwał, i John został sam z synem.
Byłem bezdomny dwa razy, głównie dlatego, że byłem zbyt dumny, by poprosić kogokolwiek o pomoc. W moich wczesnych latach dwudziestych, kiedy to byłem tylko ja i mój syn, nie mieliśmy gdzie mieszkać. Nocami zbierałem butelki po Coca-Coli, a potem wymieniałem je w pobliskiej aptece za dwa centy. Żyliśmy na bardzo prostym pożywieniu: ryżu, ziemniakach, sałacie, płatkach, zupie w puszce i makaronie z serem, ale jakoś sobie radziliśmy.W tym czasie John wraz z synem zamieszkiwali w dwudziestoletnim aucie.
Oprócz zbierania butelek Coca-Coli, mężczyzna podejmował również prace dorywcze. W pewnym momencie jednak los się do niego uśmiechnął, i dostał on propozycję pracy na najniższym szczeblu w dziale marketingu gazety Time. Mężczyzna szybko awansował na menedżera ds. obiegu w Los Angeles i prawdopodobnie jego kariera w mediach by się na tym nie zakończyła, gdyby John nie postanowił zmienić branży. W 1971 roku zatrudnił się on w firmie Redken, wówczas liderze na rynku produktów fryzjerskich w Stanach Zjednoczonych. W ciągu zaledwie 18 miesięcy awansował on na stanowisko krajowego menedżera nadzorującego wszystkie szkoły i salony Redken.
To tam John nauczył się wszystkiego o fryzjerstwie i produkcji produktów fryzjerskich, a także poznał wielu wpływowych ludzi z branży. W 1980 roku postanowił zmonetyzować swoje doświadczenie i, wraz ze swoim przyjacielem, znanym projektantem fryzur Paulem Mitchellem, postanowił założyć własną firmę - John Paul Mitchell Systems. Panowie umówili się, że John zajmie się produkcją produktów fryzjerskich, zaś Paul, jako gwiazda branży fryzjerskiej – zajmie się ich marketingiem. I choć panowie rozpoczynali od kapitału zakładowego w kwocie – 700 dolarów, to dzięki ich ciężkiej i oddanej pracy – udało się im osiągnąć sukces.
Firma ta do dziś pozostaje w rękach Johna i Paula. Jest to firma prywatna, więc ciężko powiedzieć coś szczegółowego o ich aktualnych finansach. Wiadomo jednak, że w 2015 roku wygenerowała ona ponad miliard dolarów obrotu i zatrudniała 183 pracowników. Sam John Paul DeJoria jest miliarderem z majątkiem szacowanym na 2,8 miliarda dolarów i znany jest ze swojej filantropijnej działalności. Bowiem w 2011 roku, wraz z małżonką, założyli fundację JP's Peace, Love & Happiness Foundation, która „stara się przyczynić do zachowania zrównoważonej planety poprzez inwestowanie w ludzi, ochronę zwierząt i środowiska".
#ciekawostinwestycyjne
Kolejny raz potwierdza się, że wystarczy mieć szczęście.
@maximilianan tzn.?
@CiekaowstkInwestycyjne to znaczy takich historii jest mnóstwo, a udaje się niewielu. Nie tylko ciężką pracą się do czegoś dojdzie, tutaj typ miał fuksa spotkać odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie.
@maximilianan nikt nie twierdzi, że zawsze się udaje.
W sposób w jaki definiujesz szczęście, należałoby uznać, że wszystko jest wynikiem szczęścia.
@maximilianan Nie miał fuksa tylko potrafił wykorzystywać szanse które mu się trafiły.
@moderacja_sie_nie_myje tak, ciężką pracą. Ale te szanse pojawiły się przypadkiem.
@maximilianan No, trafiły mu się, nie powiem. Ale to, że były to dobre przypadki można powiedzieć dopiero po tym, jak odniósł sukces. Bo gdyby nie odniósł sukcesu to nie byłoby to nawet warte wspomnienia i spotkanie tych odpowiednich osób by nie miało kompletnego znaczenia.
@maximilianan
Ale te szanse pojawiły się przypadkiem.
powtórzę, że na tej zasadzie można przyjąć, że wszystko jest wynikiem szczęścia.
Jeżeli się mylę to opisz mi sytuację, w której według ciebie nie potrzeba szczęścia do osiągnięcia sukcesu.
@CiekaowstkInwestycyjne to jest dokładnie to co pisze w pierwszym komentarzu.
@moderacja_sie_nie_myje pełna zgoda
@maximilianan to nie uważasz, że twoja definicja szczęścia może być zbyt ogólna, kiedy dotyczy ona każdej sytuacji jaka tylko może wystąpić?
@CiekaowstkInwestycyjne nie, ty mówisz o przypadku, ja mówię o przypadku, który jest wyjątkowo korzystny.
@CiekaowstkInwestycyjne fajna historia, tym razem ciężko się do czegoś przyczepić ;) Faktycznie zawsze w osiągnięciu sukcesu trzeba mieć szczęście ale jakby gościu ciężko nie pracował to by nie osiągnął sukcesu.
Zaloguj się aby komentować