Dawno, dawno temu nieustraszony młody dżentelmen z Wielkiej Brytanii i niedźwiedź (tak, prawdziwy żywy miś) opuścili dzikie, surowe tereny północnej Anglii w poszukiwaniu sławy i fortuny wśród lśniących, kosmopolitycznych ulic Londynu. Był rok 1799, a dżentelmen ten nazywał się James Atkinson. *
38 lat później w 1837 roku James Atkinson stworzył oryginalną recepturę recenzowanych perfum.
English Lavender otwiera się ostro i rześko: kwaśnymi cytrusami, ziołami i oczywiście lawendą, która jak nazwa wskazuje stanowi motyw przewodni i sedno tych perfum. Nie jest to jednak lawenda w typowym wydaniu kosmetycznym, czyli homogenicznym i sterylnie przetworzonym jakie znamy choćby z szamponów, czy tak naprawdę ze znakomitej większości perfum z lawendą w składzie. Nie jest też plastikowa, ani niczym dosłodzona. W tym przypadku mamy do czynienia z lawenda podaną w sposób bardzo bezpośredni, czyli naturalny i trochę zielony, wręcz jakby nieco trawiasty i od razu jasnym się staje, że obcujemy z roślinnością. Początkowa ostrość w ciągu kilkunastu minut zanika i zostajemy z tą organiczną lawendą na delikatnym drzewnym tle. Z czasem pojawia się jeszcze akcent minimalnie dymny, ale poza tym zapach nie przechodzi jakiejś znaczącej ewolucji.
Czy mocno wali dziadem? No właśnie nie, chyba, że za dziadowy uznajecie zapach samej lawendy, to wtedy może się taki wydawać. Natomiast kompozycja jest świeża i nie zawiera elementów typowo dziadowych takich jak aldehydy, piwniczna paczula czy dominujący mech dębowy. Zdecydowanie nie jest to zapach pokroju "twój stary pijany w 1992 roku". Wręcz przeciwnie, mimo słusznego wieku English Lavender pachnie nowocześniej niż wiele klasycznych zapachów z lat 70’ czy 80’ i miłośnikom lawendy serdecznie polecam testy.
W kwestii parametrów jest dobrze, a nawet bardzo dobrze: trwałość całodniowa, projekcja początkowo bardzo duża, z czasem umiarkowana. Flakon zaś jest prosty i tandetny, ale atomizer dobry i puszczający obfite chmury.
* Źródło: https://www.atkinsons1799.com/en_eu/history
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
@saradonin Ja bardzo lubię lawendę, ale jak się okazało zbyt realiatycznie przedstawiona mi nie siedzi do końca, np w Caron pour homme parfum dla mnie pachnie jak świeżo zerwana lawenda z ogródka (z wanilią), masz może porównanie z Caronem, czy to ten sam typ lawendy? Pytam bo zapach z Twojej recenzji mi chodzi też po głowie.
@RumClapton tutaj ten efekt świeżo zerwanej lawendy z ogródka jest jeszcze bardziej wyraźny niż w Caronie i nie jest tak dosłodzony (właśnie nie pasowało mi to w Pour Un Homme).
@RumClapton W Caronie lawenda jest jeszcze podbita ziołami i moim zdaniem bardziej może prowokować skojarzenia naftalinowe niż Atkinsons, ale jednocześnie Caron jest też dosyć nowoczesny dzięki wanilii która bardzo dużo zmienia.
@saradonin Fajna recka natomiast dla mnie zapach nienoszalny. Dosłownie jakby się natrzeć lawendą i to tyle. Faktycznie nie czuje dziada, ale może dlatego, że w ogóle mam problem traktować je w kategorii perfum. Nie wiem czemu ktoś chciałby tak pachnieć i mi dlatego posłużyły jako odświeżacz do kibla
Zaloguj się aby komentować