Najpierw polazłem na wodospad Njupeskär. Ostatnia część trasy niby zamknięta, ale kto mi zabroni
Potem stwierdziłem że zrobię kółko i wrócę do auta na około, nad wodospadem. Problemy zaczęły się już na samym podejściu, gdzie trzeba było włazić na czworaka i wybijać sobie miejsca na buty w śniegu. No ale dobra, wlazłem. Swoją drogą oznaczenia szlaków tam to jest jakaś kpina - „Björn, piźnij trochę pomarańczowego szpreju na kamienie” „A jak spadnie śnieg?” „Jak spadnie śnieg to nie będzie to nasza wina”. Idzie się po omacku z gps, próbując trafić w szlak. No ale dobra, jestem nad wodospadem, przechodzę mostkiem nad potokiem, i lezę dalej (oczywiście na płaskowyżu śniegu po pół metra, i często ląduje się nogami po kolana w nim). Problem zaczął się przy złażeniu niżej, gdzie na zboczach zalegało jeszcze więcej śniegu, a szlak szedł trawersem. W pewnym momencie stwierdziłem że nie ma żadnego sensu dalsze uparte parcie w przemoczonych już i tak butach, skoro nie mam pewności że dalej teren nie będzie jeszcze bardziej stromy i zasypany. Zdecydowałem się więc na taktyczny zjazd na dupie
Bilans wg stravy to niecałe 7km i 251m przewyższeń. Zdjęć z zejścia niestety nie mam, bo nie myślałem o niczym innym jak tylko zejściu na dół płaskowyżu.
#podroze #szwecja #mojezdjecie
Na sam koniec pojechałem jeszcze na granicę z Norwegią (bo czemu niby nie - teraz mogę mówić że byłem w Norwegi!), i na tym kończąc wróciłem do siebie.
Minus? Nie zobaczyłem żadnego łosia czy innego renifera. Nawet głupiego zająca
@maciekawski ładne widoczki i śnieg
@maciekawski Miałem okazję być tam latem. Pozdro!
Zaloguj się aby komentować