Zdjęcie w tle
knoor

knoor

Tytan
  • 46wpisy
  • 317komentarzy
Prowadziłem kiedyś foodtrucka, teraz nie prowadzę. Życie jest za krótkie, aby je wspominać, niemniej z tamtych lat zostało mi trochę przemyśleń oraz historyjek, które będę wrzucał co jakiś czas na #foodtruckowehistoryjki

Dziś poruszę temat załatwiania miejsca, kupowania budy i pozwoleń sanepidu.

Pamietacie jeszcze jak w marcu 2020 ta śmieszna pani z sanepidu opowiadała o pierwszym przypadku covida w Polsce? Może były gdzieś osoby, którym wydawało się, że w państwie z kartonu instytucja sanepidu działa, ale ja już lata temu miałem okazję doświadczyć, że to organizacja teoretyczna, będąca co najwyżej w stanie stanie potknąć się o własne nogi i pomylić głowę z dupą. Ale najpierw będzie o czymś innym.

Pod koniec 2014 miałem robotę na B2B, w której zarabiałem już całkiem przyzwoicie, koszty miałem niskie a do tego rozliczałem kwartalnie VAT z dochodowym, więc uznałem, że jest to dobry moment na odkopanie starych planów o zabawie w gastro. O moim pierwszych próbach wejścia w ten biznes pisałem ostatnio i jest to o tyle istotne, że dzięki temu miałem już jako-takie rozeznanie czego mam się spodziewać. O ile sama kwestia kupienia i ogarnięcia budy wydawała się relatywnie prosta, choć czasochłonna - to już to, jak wygląda (albo raczej - nie wygląda xD) kwestia znalezienia miejsca na taką działalność duża bardziej spędzało mi sen z powiek.

Może się wydawać, że foodtruck to pełna swoboda, bo dziś jesteśmy w zagłębiu korporacyjnym i sprzedajemy korposzczurom a jutro staniemy sobie przy deptaku i zarobimy na spacerowiczach. Parafrazując Vincenta Vegę, niestety jednak nie jest to tak, że wyjedziesz sobie w miasto, staniesz byle gdzie, odpalisz grilla i zaczniesz sprzedawać swoje korwinowskie paróweczki. Masz stawać u siebie albo w wyznaczonych miejscach. I tu zaczyna sie zabawa. Podobno foodtrucki przywędrowały do nas z USA. Na ile jest to prawdą nie wiem, bo w końcu buda serwująca jedzenie nie jest jakimś wielkim odkryciem, ale przyjmijmy że tak było istotnie. Polskę czy ogólnie Europę od USA różni dość sporo i nie chodzi wyłącznie o poziom zamożności czy nasłonecznienia - przede wszystkim w Europie gęstość zaludnienia jest większa i w zasadzie każdy kawałek terenu jest czyjś. Jeśli natomiast chodzi o tereny znajdujące się w mieście to na ogół należą one do - zgadliście - miasta, względnie jakiegoś zarządu dróg. Miasta w USA mają z reguły bardziej liberalne podejście do stawiania się z budą - jest jakaś wyznaczona strefa gdzie możesz handlować, więc wnosisz opłatę, przyjeżdżasz i bzikasz. Koniec. W Polsce jest inaczej, mianowicie jakieś tam wyznaczone miejsca niby teraz są, natomiast nie jest to na zasadzie: o, tu macie plac, to sobie działajcie. Co roku ogłaszany jest przetarg na dany skrawek terenu, na takim przetargu wybierany jest najemca. Chcesz zmieniać miejsce? No to musisz mieć dwa skrawki na które masz dwa przetargi. Nie wygrałeś przetargu? Pech, ale spróbuj w kolejnym roku, w końcu jest pula całych 10 skrawków na całe miasto. Znalazłeś fajne miejsce, należy do miasta a nie ma na niego przetargu? No to lipa. Myślisz, że jak napiszesz pismo że chcesz wynając miejsce takie i takie to dostaniesz zgodę? Think again. Brzmi słabo, ale jest to i tak pewnego rodzaju progres, bo kiedy zaczynałem na przełomie 2014-15 foodtrucki dalej były tematem świeżym, przez co miasto niespecjalnie wiedziało czy i co ma z nimi robić. Generalnie, miasto czy też raczej urzędnicy, o czym miałem okazję przekonać się już przy kombinowaniu z rikszowózkami, wykazują bardzo ograniczoną inicjatywę i są mało chętni do robienia czegokolwiek wykraczającego poza ich codzienne obowiązki. Ale zanim zaczniecie w głowach ciskać gromy od adresem przeróżnych Grażynek i Krystynek siedzących w urzędach, zastananówcie się - dlaczego tak jest? Odpowiedzią jest to, jak skonstruowany jest system. Urzędnik nie dostanie nigdy premii za wyjście z inicjatywą - za to łatwo może dostać po głowie od przełożonego za zbytnie kombinowanie i naginanie systemu lub jeśli w interpretacji "góry" podjął złą decyzję. A może, o zgrozo, właśnie wywołał lawinę kolejnych osób, które przyjdą z tym samym i będą oczekiwać podobnej interpretacji? A może dołożył wszystkim właśnie dodatkowej roboty, gdzie i tak już nie wyrabiają z tym, to jest? Po co to, komu to potrzebne. Róbmy jak było, sztywno według przepisów, w razie czego jest podkładka. A że nie ma to czasem sensu? Trudno, ryzykowanie nie przynosi żadnych korzyści, za to opłacalna strategia to niewykazywanie inicjatywy i twarde trzymanie się zasad. Przy czym problem akurat dotyczy nie tylko spraw foodtrucków, ale chyba za bardzo odbiegłem od tematu. Long story short: chcesz stanąć na terenie należącym do miasta? Wygraj przetarg. Znalazłeś miejsce, na które nie ma przetargu? Zapomnij, nie dostaniesz zgody. Albo twój wniosek będzie procesowana tak długo, że sezon się skończy a ty dalej będziesz czekał. Możliwe oczywiście, że obecna sytuacja jest inna niż przed laty. Aczkolwiek nie spodziewałbym się dużych zmian.

Oczywiście zawsze można kombinować i robić przeróżne "exploity" xD Podobno Bobby Burger na samym początku jeździł wkoło Placu Zbawiciela, żeby uniknąć mandatu od straży miejskiej za handel - bo samochód zatrzymywał się tylko żeby wydać jedzenie i zebrać zamówienia. Na ile jest to legenda, na ile prawda, i na ile nieprawda - nie chce mi się wnikać. Chociaż i ja miałem w głowie obejście systemu na zasadzie: parkuję samochód w dowolnym, dozwolonym miejscu. Foodtruck ma minimalnie otwartą klapę, na klapie link do apki przez którą składa się zamówienie, ludzie zamawiają JEDZIENIE z DOSTAWĄ przez apkę; i odbierają z zaparkowanego samochodu xD Oficjalnie nie prowadzę sprzedaży, tylko dostarczam, nie? Minusem takiego kombinatorstwa jest na ogół brak dostępu do wody (bieżącej), toalety i podłączenia do prądu, co z jednej strony naraża na mandat sanepidu a z drugiej powoduje ALBO konieczność posiadania generatora (głośny, paliwożerny) albo ograniczenia zużycia prądu do minimum i wykorzystania jakichś pojemnych akumulatorów. Nie wspominając już, że zamiast skupić się na robocie, skupiamy się na obchodzeniu zakazów. Odrzucając powyższe kombinatorstwo lub przepychanki z miastem, realne opcje miałem wówczas dwie.

Opcja pierwsza i łatwiejsza - to znalezienie dogodnego miejsca, które należy do kogoś, kto nie jest częścią sektora publicznego - czyli dogadanie się z prywaciarzem. O ile urzędnik w przypadku, który wykracza poza standard myśli jak by tu upierdliwca spławić, tak prywatny właściciel najpierw podrapie się po głowie, a potem albo się zgodzi albo nie. Jeśli się nie zgodził sprawa jest jasna, jeśli się zgodzi nic jeszcze nie jest przesądzone, bo ceny za miejsce mogły być ok lub zupełnie z dupy. Ja za swoje pierwsze miejsce na parkingu, gdzie sprzedawało już kilka innych bud płaciłem chyba 500 złotych miesięcznie, była to równowartość wynajmu dwóch miejsc parkingowych i w cenie nie było prądu. Była to uczciwa cena. Jednak trafiały się oferty zupełnie moim zdaniem oderwane od rzeczywistości, typu 2-3 tysiące miesięcznie za kawałek chodnika na uboczu plus koszty mediów (to było jakoś w 2017 i niewiele drożej szło wynająć po prostu mikrolokal na tego typu działalność, który imo byłby dużo lepszym wyborem). Co ciekawe, dużo "świeżaków" w biznesie łapało się na takie oferty, o czym w przyszłości jeszcze napiszę. Potencjalnie trudną sprawą było ustalenie, do kogo należy i kto administruje danym kawałkiem terenu, ale i na to miałem sposób. Jako, że centrum mojego zainteresowania mieściło się na warszawskim Mordorze, większość tych "prywatnych" terenów była ogrodzona i strzeżona. Wystarczyło zagadać do ciecia i z reguły po minucie miało się namiar do kogoś decyzyjnego. Ot, siła zwykłych, ludzkich kontaktów. Powodzenia z ustalaniem tego przez internet.

Opcja druga, o której dziś tylko wspomnę to jeżdżenie na różnego rodzaju imprezy, eventy i zloty foodtrucków z rakowymi hasełkami, typu "Dziś ŻARCIOWOZY będą karmić brzuszki mieszkańców Nowego Sącza" albo "Nikt nie będzie chodził głodny w Koninie! Zapraszamy na zlot szamochodów!". Taa, jeszcze człowiek gotów pomyśleć, że jakaś organizacja non-profit jedzenie za darmo daje xD. O imprezach nie będę jednak póki co pisał, im poświęcę osobny post.

Ostatecznie miejsce udało mi się znaleźć w miarę szybko, miało tę zaletę (której wówczas nie byłem świadomy), że na parkingu stało już kilka innych bud. Umowę na najem podpisałem w grudniu 2014, było to dla mnie o tyle ważne, że bez umowy na stałe miejsce nie chciałem ruszać z kolejnymi krokami. Teraz, mając to już ogarnięte, mogłem skupić się na szukaniu odpowiedniego auta.

Jako, że foodtrucki wciąż były czymś relatywnie nowym (kilka liczb: pierwsza edycja imprezy Żarcie na kółkach w 2013 to 13 bud, w 2014 już 40, w 2016 - 60, a w 2019 sto - chociaż podejrzewam, że chętnych było znacznie więcej) oferta gotowych, używanych pojazdów pochodzących od osób, którym biznes obrzydł lub nie wypalił praktycznie nie istniała - byłem więc zdany na własną inwencję i poszukiwania. Po wpisaniu na portalach różnych kombinacji haseł "foodtruck" "przyczepa gastronomiczna" "samochód gastronomiczny" "samochód do handlu" i uszeregowaniu wyników od najtańszego xD znalazłem w swojej okolicy kilka obiecujacych ofert. Kryteria, jakimi się kierowałem były dość proste:

- cena; wiadomo, im mniej tym lepiej
- możliwie niewielki nakład czasu i środków potrzebny do przystosowania wnętrza do moich potrzeb
- w miarę estetyczny wygląd wewnętrzny i zewnętrzny. Auto planowałem z zewnątrz okleić, więc niespecjalnie obchodziło mnie jak na ten moment wygląda, natomiast z uwagi na to, że odbiorcami w przyszłości byliby hipsterzy i korposzczury zależało mi, żeby był on możliwie przyzwoity i jego widok nie wywoływał wymiotów ani skojarzeń z latami 90. Wciaż przed oczami miałem jugokioski oraz budy ze Stadionu X-lecia.
- z technikaliów, chciałem mieć już gotowe instalacje, niespecjalnie jednak wiedziałem czego dokładnie potrzebuję więc po prostu kierowałem się kryterium: mają być blaty, w miarę dużo miejsca i estetycznie - a potem to się zobaczy
- zrobiony odbiór sanepidu - jest taki papierek, który nazywa się "odbiorem sanepidu", problem był taki, że w momencie szukania auta nie bardzo wiedziałem, czym taki odbiór właściwie jest. Przyjąłem sobie naiwnie, że to dokument jak jakiś dowód rejestracyjny albo karta pojazdu - wydawany na auto i przy zmianie właściciela trzeba go tylko przepisać na nowego. Co wydawało się rozsądne, bo wymogi dot. "obwoźnych placówek gastronomicznych" są jednakowe, niezależnie od typu auta i rodzaju działalności. Stąd poszukiwałem auta, które taki odbiór już ma. Czas na dłuższą dygresję dotycząca owych wymogów.

Zasadniczo, żeby móc sprzedawać coś z budy, musi ona spełniać szereg wymagań. Większość jest prosta do spełnienia, są jednak niektóre, które są już bardziej upierdliwe i stawiają znak zapytania nad tym, czy foodtruck jest mobilnym gastrobiznesem czy de facto jeżdżącą przedłużką stacjonarnej restauracji. Z wymogów dot. auta mamy (albo mieliśmy, bo moja wiedza jest sprzed paru lat)
- blaty łatwe w czyszczeniu - easy
- osobne pomieszczenie do przebierania się do pracowników - easy, mocuje się wieszak w szoferce i jest, serio xD w wersji dla ambitnych można jeszcze przegrodzić budę zasłoną
- wydzielona szafka na środki czystości - easy
- osobne zbiorniki na wodę czystą i brudną - easy, zwykle każda buda ma też dodatkowo instalację do wody. Mniej oczywiste jest to, skąd wodę się bierze bo teoretycznie sanepid musi zrobić badanie wody z tego ujęcia, ale ja rozwiązałem to w ten sposób, że wodę miałem kupowaną w baniakach pięciolitrowych, więc na wypadek kontroli wszystko było legit xD Drugą nieoczywistą sprawą jest to, czy woda w aucie ma być zimna czy od razu ciepła i zimna. Jak to często bywa, co rabin to opinia więc kiedy jeden sanepid klepnął mi instalację z samą zimną wodą, to drugi kazał robić podwójną. O tym później.

Jeśli chodzi o wymagania co do samego samochodu to tyle. Są też jednak warunki poboczne, które również należało spełnić. Oto one:
- umowa na korzystanie z toalety dla pracowników i to nie byle jakiej, bo pracownicy muszą mieć osobną, a nie ogólnodostępną. W praktyce martwy przepis
- umowa na wywóz odpadów - zwykle jest elementem umowy zawieranej na wynajem miejsca
- umowa na odbiór zużytego oleju - ja tego nie miałem, bo nie używałem oleju do smażenia
- umowa na dzierżawę kuchni spełniającej wymogi sanepidu - mój ulubiony punkt, który tak naprawdę stawia wielki znak zapytania nad tym czy taki foodtruck ma sens. O co chodzi? W świetle prawa w takiej budzie możemy przygotowywać posiłki z gotowych półproduktów, tzn je podgrzewać, smażyć, mieszać, polać sosem itd. Wszystko inne nie może się tam odbywać. Chcesz pokroić pomidora albo cebulę? Nie można. Chcesz uformować albo przyprawić mięso na burgera? Zapomnij. Skończyły ci się ogórki, poszedłeś do sklepu dokupić a potem umyłeś, pokroiłeś i wrzuciłeś do buły? Złamałeś zasady. Oczywiście teoria teorią a praktyka praktyką i często jest to po prostu kolejny, martwy przepis. Jasne, w ramach podkładki każdy ma podpisaną umowę ze stacjonarną kuchnią spełniającą wymogi sanepidu i będzie przysięgał, że każde warzywo zostało umyte i pokrojone właśnie tam, ale... sami rozumiecie. Ja próbowałem robić wszystko zgodnie z zasadami przez pierwszy miesiąc-dwa, ale widząc podejście innych dałem sobie spokój, bo tylko dokładało to roboty. Jeśli nie chcecie się bawić w samodzielne przygotowywanie połproduktów, jest jeszcze inna możliwość. Jest nią umowa z dostawcą, który przywozi gotowce - mogą to być np albo gotowe, uformowane kotlety albo np proszek do przygotowania gofrów czy naleśników, który trzeba tylko wymieszać z olejem czy wodą. Tylko jak niestety widzicie, gdzieś zabija to ten cały vibe "świeżego jedzonka od lokalnych dostawców" xD Temu jednak poświęcę osobny wpis.

Wracając do budy, odpowiedni samochód udało mi się znaleźć samochód w miarę szybko. W przeszłości był piekarnią i choć jego stan sprawiał, że przeciętny kupujący po prostu uciekłby z krzykiem, moja cebulacka natura była skuszona możliwością dodatkowego, mocnego zbicia ceny i argumentowania tego stanem samochodu. Autem było Ducato drugiej generacji z tragicznie mulastym dieslem bez turbiny. Jak już wspomniałem, ilość czerwonych flag przy tym aucie była tak duża, że gdyby był dziewczyną z tindera byłby borderką po przejściach z kolorowym dzieckiem, mnóstwem tatuaży, daddy issues i odrzucającym opisem. Ideał:) Auto:
- nie odpalało (rozładowany akumulator)
- od ponad roku stało nieruszane
- miało urwane lusterko i wyłamany zamek od strony pasażera po włamaniu
- przednia szyba była pęknięta
- miało paskudny kolor i wieśniackie oklejenie z zewnątrz oraz sporo korozji na wielu elementach
- połowa urządzeń z wyposażenia wewnętrznego nie działała albo nie wiedziałem jak je uruchomić.

Z plusów:
- cena była okazyjna a liczyłem że uda się ją zbić jeszcze bardziej
- diesel bez turbiny i manualna skrzynia oznaczały, że auto jest do bólu proste i ciężkie do zajechania. Mulastością silnika się nie przejmowałem, nie planowałem robić długich tras.
- wnętrze było w naprawdę dobrym stanie w porównaniu z innymi, które oglądałem, co oznaczało doprowadzenie do moich potrzeb niewielkim nakładem

Byłem oglądać je dwa razy, za pierwszym razem nie uruchomiliśmy go z uwagi na padnięty akumulator. Za drugim akumulator już był i samochód udało się odpalić. Kilka sekund po uruchomieniu silnika spod spodu zaczął lać się olej. Normalny człowiek w tym momencie by się pożegnał, odwrócił na pięcie, podziękował opatrzności i poszukał czegoś innego. Debil taki jak ja przeliczył szybko koszt kupna nowej chłodnicy oleju, roboczogodzin potrzebnych na wymianę, pomnożył to x2 i stargował dodatkowe 1500 pln ciesząc się, że jeszcze trochę zbił z ceny. Również jak osoba zaślepiona uczuciami albo pan Sławek z pasty o BMW E60 racjonalizowałem sobie wady auta:

Słaby silnik? Nie szkodzi, będę jeździł nim tylko wkoło komina a przy tym nie zepsuje się turbina i jak ktoś będzie nim jechał, to nie będzie cisnął jak wariat.
Bezpieczniki dla instalacji budy są przepalone? Wymienię, to grosze a dodatkowo te najważniejsze rzeczy jak światło czy otwieranie klapy działają
Korozja z zewnątrz? I tak będę go oklejał.
Pełno drobnych, upierdliwych wad? Trudno, auto ma być do pracy a nie wyglądania
Zastany i niejeżdzony od roku? Przecież to tylko stare dupato, do ogarnięcia za grosze. What's the worse that could happen?

Następnego dnia przyjechałem do pana z kasą i lawetą do odebrania auta i tak oto zostałem dumnym posiadaczem foodtrucka xD Znalazłem niestety tylko jedno zdjęcie z ładowania na lawetę i ani jednego ze środka - dlatego zdjęcia ze środka będą zbliżonego auta, ale w dużo gorszym stanie - ukradzione z neta. W kolejnej części więcej będzie o sanepidzie i ogarnianiu złoma.
6a3641e5-b1f5-44cb-822e-04d3cf29ca95
cfc488d4-1154-4689-8a33-240333ff42e9
4a881450-a045-44c7-adf0-31e0baa790f7
03ec502a-2afb-43b5-9ede-e7cae2f3d4f2
6fbd8366-f1d3-448a-af0c-5fa143cd7b4f

Zaloguj się aby komentować

Prowadziłem kiedyś foodtrucka, teraz nie prowadzę. Życie jest za krótkie, aby je wspominać, niemniej z tamtych lat zostało mi trochę przemyśleń oraz historyjek, które będę wrzucał co jakiś czas na #foodtruckowehistoryjki

(Pra)początki
Ostatnio pisałem, że pomysł na foodtruck wziął się w mojej głowie trochę z dupy, ale w sumie nie jest to do końca prawda - stąd dziś postanowiłem cofnąć się jeszcze bardziej w przeszłość, żeby zrobić większy rozbieg przed właściwą częścią historii. Będzie długo.

Jak to czasem z takimi pomysłami bywa, mobilne gastro kołatało mi się po głowie w różnej formie przez dłuższy czas. O zabawie w tego typu biznes pierwszy raz zacząłem myśleć jakoś w połowie 2009, jednak wówczas w zupełnie innym kształcie. Pierwotnym pomysłem była sprzedaż napojów typu lemoniada czy mrożona kawa z mobilnych wózków lub riksz rowerowych, trochę na wzór PRL-owskich saturatorów, jednak w odświeżonej i milszej oku formie. Udało mi się odgrzebać maile sprzed niemal 15 lat z różnymi pomysłami jak mogłoby to wyglądać, może nie są piękne, ale za to kosztowały zero złotych, bo robiły mi je koleżanki ze studiów xD Wg skomplikowanych analiz, które robiłem jako 20-latek siedząc przy stole w kuchni, sensownym miejscem prowadzenia tego typu działalności byłyby miejsca koncentracji ruchu pieszego i turystycznego - parki, Starówka, place. Tu wymagałoby to jednak jakiegoś rodzaju współpracy lub przynajmniej zgody na handel od miasta, które nie do końca wiedziałem jak uzyskać. No bo niby skąd, na studiach tego nie uczą, a w liceum co prawda były podstawy przedsiębiorczości, ale nauczyłem się z nich raptem definicji spółki komandytowej, straciłem 10% portfela na bananie aka GPW (gra giełdowa xDD) i napisałem biznesplan dla zmyślonej firmy oferującej rewolucyjny produkt - latające fotele. Teraz, z perspektywy lat i doświadczenia, podejrzewam, że jak uzyskać taką zgodę nie wiedziałoby również samo miasto, bo było to coś niestandardowego, a przez to ryzykownego - więc na wszelki wypadek, w celu uniknięcia odpowiedzialności zostałbym pewnie i tak odprawiony z kwitkiem.

No, ale przecież ma się ten młodzieńczy entuzjazm, nie? Na jego fali udało mi się określić trzy jednostki, które w jakimś stopniu wydawały się powiązane z przedsięwzięciem, które chciałbym zrealizować:
Stołeczne Biuro Turystyki
Biuro Promocji Miasta Stołecznego Warszawa
Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Warszawie

Skąd właśnie takie? Kryła się za tym pewna logika. Po pierwsze, według mojej analizy uzyskanie zgody wykraczało poza standardowe urzędnicze formułki i wymagało jakiegoś rodzaju współpracy z miastem. Do tego pierwsze skojarzenie na słowo "mobilne punkty gastronomiczne" przywodziło wspomniane w poprzednim poście jugokioski lub kiełbasę z giełdy na Słomczynie - stąd musiałem to opakować nieco bardziej elegancko. Po drugie, Warszawa cierpiała wówczas moim zdaniem na problem, mianowicie niedostatek punktów informacji turystycznej. Ruch turystyczny systematycznie rósł (na horyzoncie był Rok Chopinowski i Euro 2012), natomiast jego obsługa informacyjna była fatalna. Z tego co pamiętam, miasto miało wówczas całe cztery punkty informacji dla turystów (Dworzec Centralny, Okęcie i chyba dwa na Starym Mieście) a dodatkowo z jednego z budynków, który zajmowali mieli ich wyrzucić, bo znalazł się jego spadkobierca. Punktów tych nie dość że było mało, to były jeszcze pochowane i istniały tak naprawdę trochę same dla siebie. Dobra - powiecie. I co z tego, przecież można sobie wszystko w necie znaleźć. Owszem, dziś problem wydaje się dziwny, ale pamiętajcie, że jest rok 2009, Iphone 3G to symbol bogactwa ostatecznego, większość telefonów dalej ma klawiatury a Internet w nich owszem, jest - ale raczej jako ciekawostka, bo w formie mobilnej dopiero raczkuje. Żeby bardziej poczuć klimat lat, jesteśmy dalej kilka miesięcy od filmiku Ale urwał, a SooldierPL nie wypuścił jeszcze wielkiego miksu youtube. Wracając do rzeczy.

Stołeczne Biuro Turystyki wg mojej obserwacji ma problem - ich punkty informacyjne to relikty przeszłości, istnieją bardziej na zasadzie, że skoro już są to trzeba je zostawić, niech stoją jak stały. A to że nikt z tego nie korzysta? No to już nie nasz problem, swoje zrobiliśmy, to nie nasza wina tylko turystów xD I teraz planuję wejść ja, cały na biało i powiedzieć - słuchajcie, mam pomysł. Czasy wymagają, aby wyjść do ludzi (XD), frontem do klienta itd. Informacja musi być łatwo dostępna, że tak się wyrażę - na ulicy. Podana w fajny, modny sposób. Mam dla was propozycję: wy pomożecie mi w wydzierżawieniu od miasta kilku miejsc, a w zamian dostajecie mobilny, estetyczny, jasno oznakowany i widoczny punkt, który możecie w dużej części wykorzystać - nie dość, że może udzielać informacji, kolportować informatory i ulotki i promować nadciągające wydarzenia, to jeszcze będzie zarabiał na siebie i jego koszty utrzymania będą minimalne. W podobnym duchu - że takie wózki mogłyby posłużyć jako platforma do informowania i promowania nadchodzących imprez - planowałem uderzyć do Biura Promocji. Ostatnim elementem układanki był dla mnie Konserwator Zabytków, bo według tego, co wówczas sprawdziłem odpowiadał m.in. za to, jak mają wyglądać ogródki piwne i elementy małej architektury na Starym Mieście więc siłą rzeczy miałby coś do powiedzenia.

Mając w głowie, że najlepiej uczyć się na cudzych doświadczeniach w ramach szpiegostwa przemysłowego zatrudniłem się na jeden dzień w firmie, która sprzedawała mobilnie kawę. Ich sposób działania moim zdaniem był nietrafiony, bo opierał się na nagabywaniu ludzi przy wyjściach z metra a następnie wciskaniu im kawy z dużego termosu noszonego na plecach, za co płaciło się niemałe jak na przełom 2009/10 6 złotych. Jak pewnie się domyślacie zainteresowanie produktem było nikłe, dla mnie istotne było raczej to, że przełamałem się trochę psychicznie jeśli chodzi o eliminację zahamowań w nagabywaniu ludzi oraz zadałem "szefostwu", niby to z ciekawości, bardzo dużo pytań, które miały pomóc mi w wystartowaniu ze swoim pomysłem związanych przede wszystkim z sanepidem i obsługą płatności xD W międzyczasie pracowałem też nad projektem samego wózka/rikszy, na rynku nie znalazłem wtedy gotowych rozwiązań, stąd szacując koszt budowy od zera na ok. 10-15k zatrudniłem się do rozwożenia pizzy w celu zarobienia potrzebnych pieniędzy. Jeśli pomyślę dodatkowo też o tym, że studiowałem i dużo gierczyłem na kompie, zaczynam się zastanawiać skąd brałem na to wszystko czas xD

W kilka miesięcy udało mi się zebrać wystarczające środki, opracować materiały i zdobyć kontakty - telefoniczne lub mailowe - do osób, które wydawały się decyzyjne i pozostało tylko działać. Na pierwszy ogień poszło biuro konserwatora zabytków. "Dzień dobry, próbuję otworzyć mobilną działalność na terenie Starego Miasta, chciałbym dowiedzieć się, czy istnieją jakieś wytyczne dotyczące estetycznej strony tego typu działalności?" "Uuuuu, no trudne pytanie. Ja nie mogę udzielić tego typu odpowiedzi. To jest zależne od decyzji Pani Konserwator" "Czy w takim razie jest możliwość rozmowy z Panią Konserwator i uzyskania tego typu informacji?" "Pani konserwator nie przyjmuje interesantów" "Ok, a czy mogę dostać kontakt do innej osoby decyzyjnej?" "Nie, nie ma takiej osoby" xD Ot, i tak skończyła się rozmowa z Wojewódzkim Urządem Ochrony Zabytków. Stwierdziłem, że póki co jednak jest to żadna strata - wrócę do nich, gdy uda mi się uzyskać ewentualne wsparcie dwóch pozostałych urzędów i powinno pójść gładko. W swojej idealistycznej wizji zakładałem bowiem, że skoro całość jest i tak finansowana ze środków publicznych, to muszą ze sobą przecież jakoś współpracować... prawda? xD

W drugiej kolejności próbowałem zainteresować Stołeczne Biuro Turystyki. Na początek w komunikacji mailowej - gdzie kilkukrotnie otrzymałem w odpowiedzi parafrazowane na różne sposoby zdanie "Nie mamy pieniędzy". Mimo to, co było już sporym postępem zwłaszcza w stosunku do poprzedniego Urzędu, udało mi się wyprosić osobistą audiencję. "Wiecie, nie przychodzę tutaj po pieniądze, potrzebne jest mi przede wszystkim wasze wsparcie i pozytywna opinia, żeby w dalszej części zyskać zgodę miasta na tego typu działalność. Z waszej strony nie ponosicie żadnych kosztów, poza ewentualnymi materiałami." "Aaaa, no i właśnie, bo wie pan, my tych materiałów i tak nie mamy wystarczająco nawet na obecne potrzeby a co dopiero jeszcze na rozdawanie..." "Mimo to naprawdę proszę to przemyśleć. To może być interesująca forma promocji". Po usłyszeniu kluczowego słowa "PROMOCJA" pani ze Stołecznego Biuro Turystyki powiedziała mi, że pomysł jest owszem, interesujący - natomiast według niej jest to bardziej temat dla Biura Promocji Miasta Stołecznego Warszawa, to oni są od tego. I w ogóle to fajnie się nam rozmawia, ale oni są tutaj bardzo zajęci i mają wiele innych tematów na głowie, więc proszę wrócić jak już coś ustalę z Biurem Promocji. Nie widząc innej opcji, a także z uwagi na to, że Biuro Promocji i tak zamierzałem odwiedzić przystałem na to.

Biuro Promocji Miasta Stołecznego Warszawa było ostatnim na mojej liście. Żeby dodać smaczku, mieścili się w budynku PKiN. Na to spotkanie, poza samą prezentacją zabrałem ze sobą trochę rekwizytów:

model wózkorikszy
przykładowy produkt, który miałbym sprzedawać - mrożoną kawę
przykładowe materiały promocyjne - papierowe kubki z nadrukowanymi informacjami o charakterystycznych obiektach Warszawy i przykładowych, nadchodzących imprezach; papierowe (!) słomki z jakimiś forsowanymi wówczas hasłami reklamowymi, typu Zakochaj się w Warszawie.

Wystalkowałem też osoby, przed którymi miałem się prezentować i udało mi się ustalić, że były odpowiedzialne za tzw. zygmuntówkę - stąd postanowiłem w swojej prezentacji nawiązać do tego wyrobu xD Mała dygresja: zygmuntówka miała być nowym, warszawskim ciastkiem na które plebiscyt ogłoszono w 2009. Sama idea kojarzy mi się z takimi "forced memes" i jest ciekawym przykładem projektu podejmowanego przez sektor publiczny: znajduje się problem (warszawskim ciastiem jest wuzetka, a ta jest siermiężna i kojarzy się z PRL-em, potrzebujemy coś NOWOCZESNEGO) po czym tworzy coś, o co nikt nie prosił i o czym praktycznie nikt nie wie poza pomysłodawcami. Ów projekt przez pewien czas jest bardzo intensywnie promowany, a po krótkim okresie hype'u trafia do szuflady i po niedługim czasie mało kto o nim pamięta. Sama zygmuntówka nawet zaraz po ogłoszeniu rozpoznawalność miała niską a dziś nie wiem nawet, czy ktoś je jeszcze sprzedaje. Ja ciastko pierwszy i ostatni raz spróbowalem kilka dni przed moją prezentacją, było drogie i bardzo słodkie, smakowało mi ale drugi raz bym nie kupił. Swoją drogą bardzo dobrze oddaje stan obecnych foodtrucków i zarazem większości piw kraftowych - kupić raz, spróbować, nie wrócić xD

Co do samej prezentacji w Urzędzie Promocji, odbiór był pozytywny. Panie wydawały się zaskoczone, że wymyślona przez nie zygmuntówka ma mimo wszystko jakąś rozpoznawalność xD bardzo podobała im się też idea nadrukowywania materiałów i tekstów na papierowe kubki. Niestety, jak nietrudno się domyślić, ze spotkania z którym wiązałem duże nadzieje ostatecznie niewiele wyszło, miasto miało cały budżet już zaplanowany i na jakiekolwiek inicjatywy poza nim pieniędzy nie mieli. Nie bardzo też chcieli pomóc jeśli chodzi o uzyskiwanie zezwoleń. Konkluzja była następująca: pomysł jest ciekawy, ogarnij się z tym sam, a jeśli będzie to już działać, wówczas zgłoś się do nas to może przekażemy jakieś materiały żebyście mogli nas promować. Jakakolwiek forma współpracy na ten moment nas jednak nie interesuje. Jak nietrudno się domyślić perspektywa dalszego, samodzielnego obijania się o ściany urzędniczej machiny niespecjalnie mnie pociągała, stąd postanowiłem że na ten moment dam sobie spokój.

Ostatecznie jednak koszt jaki poniosłem był niewielki, trochę czasu i kilka prezentacja. Zrozumiałem też przy okazji, że jakakolwiek współpraca między sektorem prywatnym a państwowym przy tak nędznej skali jak moja i braku znajomości nie ma sensu. Wiem również, że i Biuro Promocji Miasta coś z tego spotkania wyciągnęło, bo jakiś czas później zauważyłem, że promowali się na jednorazowych kubeczkach od kawy xD

Pomysł porzuciłem, ale co ciekawe wydaje się, że jego założenia były w jakiejś części słuszne, bo parę lat później riksze/wózki rowerowe istotnie pojawiły się na ulicach i w parkach. Z tego co wiem miasto ogłasza obecnie przetargi na pewną pulę miejsc - trwało chyba jednak dobrych 5-6 lat od momentu mojej prezentacji do momentu, gdy pierwsza riksza stanęła sobie na legalu na ulicy. Do tej pory widzę je dość często i, mimo wysokich cen, cieszą się całkiem sporym zainteresowaniem.

Tak skończył się swoisty prequel do mojego wejścia w świat gastro. Pieniądze, które odłożyłem na budowę wózkorikszy przeznaczyłem na kurs jazdy na moto i kupno gieesa pińćset, a plany na kolejne 4 lata odłożyłem na półkę, skupiając się póki co na rozwoju w bardziej przyziemnej pracy w korpo. W kolejnej części będzie w końcu o foodtrucku:)
584d7ff4-4af7-4203-afa1-ea6adf23e3e2
a871c862-4700-4c73-bccb-d0e4f3da3d7e
a3933846-d0c3-462c-ad94-f20a7b80ce96
3894dde3-4d5a-4a9c-9cf4-fd6a6130ffc2
ae17a310-552f-46ba-a5fb-e503a0c50973
jimmy_gonzale

@knoor szanuję przedsiębiorczego nosa. Ale szczęście w nieszczęściu(moim) jest takie, że od zawsze myślałem, że to nie ma sensu i jest to za duże ryzyko. Ja takiego zacięcia nie mam i jak widać, niewiele straciłem. Jakiemuś procentowi to się uda i zażre. Ale ile to trzeba wysiłku, wyrzeczeń a na końcu i tak większą część super pomysłów(by się wydawało) pójdzie w piach. Dobrze, że kredytu na to nie brałeś. Nie brałeś prawda? ;)

dicklaurent

Chłop co ma gadane, na samą myśl o załatwianiu tego wszystkiego i tych prezentacjach bym odpuścił. Szacun za wytrwałość i mocny charakter.

tyle_slow

@knoor to jest genialny przykład. Wynajmowałem lokal od miasta od stycznia 2020 roku... wewnatrz byly scianki karton gips... chcialem je usunac.. elektryku puscilem od nowa po starych liniach(stare kable zamienilem nowymi). Xalosc banalnie prosta, remont zajal nam 3 dni, pozwolenia w sumie 3 mc.


Sklep otworzylismy 8 marca, a 13 wrszly twarde lockdowny. Pomocy nie dostalismy, bo rok temu nie byliśmy w tym miejscu wiec nie moglismy udowodnic straty przychodow .

.

Tutaj wchodI #polityka nikt kto nie bawil sie w biznes z panstwem nie powie ze uproszczenie procedur nie ruszy rozwojem kraju. Trudno ocenic jak bardzo tlumiony jest wzrost pkb prze te wszystkie dziadoskie funkcjonowanie panstwa / kraju... i to nie jest problem tylko pis, bo przeciez warszawa to PO.


Podsumowujac. Nigdy niczego z miastem, panstwem. Bez plecow, prawnikow, kasy, nigdy, znajomy zrobil im aplikacje i chociaz wywiazal sie ze wszystkiego to zle napisana umowa i zmusili go do upadlosci.


Tragedia. Fajny wpis. Trochę mysle o rikszach zaluje ze nie ma jak to wyglada kosztowo. Czasem patrze na to myslac ze fajny prosty biznes, ale nie ma prostych latwych biznesow

Zaloguj się aby komentować

Prowadziłem kiedyś foodtrucka, teraz nie prowadzę. Życie jest za krótkie, aby je wspominać, niemniej z tamtych lat zostało mi trochę przemyśleń oraz historyjek, które będę wrzucał co jakiś czas na #foodtruckowehistoryjki

Dziś będzie o samym początku.

Pomysł na foodtrucka wziął mi się trochę z dupy. Na przełomie 2014 i 2015 pracowałem na swoim pierwszym poważnym B2B i pomyślałem, że w ramach optymalizacji podatkowej i dywersyfikacji przychodów wejdę w perspektywiczny, modny i dynamicznie rozwijający się wówczas rynek mobilnej gastronomii xD Na studiach dorabiałem sobie parę miesięcy wożąc pizzę, więc doświadczenie w biznesie będącym na styku motoryzacji i gastronomii już miałem. Wykonałem też szybki biznes plan z którego wyszło mi, że inwestycja zwróci się w trzy miesiące a potem będzie można śmiało brać panamerkę w leasing. Dlatego też niedługo później, niczym w bajce Walaszka, we wpisie dla mojej działalności obok PKD dla usług IT pojawił się również kod PKD dla cateringu i usług gastro xD

2014 nie był niby tak dawno temu, mimo wszystko jednak dostęp do informacji był gorszy a już na pewno było ich mniej. Dziś wystarczy wpisać w necie "How to start a foodtruck" albo "Jak zrobić foodtruck" a wyświetli się multum artykułów lub wręcz filmików na których na miniaturce będzie widać zamyśloną twarz kolesia trzymającego się za brodę lub drapiącego się po głowie a czerwona strzałka będzie pokazywać na jakiegoś fiata ducato z kolorową okleiną. Jednak w 2014 było inaczej, foodtruck był czymś relatywnie nowym i mało zbadanym. Oczywiście, już w latach 90 można było kupić sobie hot doga, hamburgera  albo zapiekankę a później nawet chińczyka z takiego jugokiosku K67, miały one opinię ścierwa i jedzenia dla desperatów. W mojej opinii taką jaskółką zwiastującą erę foodtrucków było postawienie się srebrnej przyczepy w stylu streamline o nazwie Luxtorpeda xD niedaleko wyjścia z metra Centrum w Warszawie jakoś w 2010. Na potwierdzenie daty udało mi się znaleźć nawet wzmiankę: https://kurierlubelski.pl/luxtorpeda-stanela-pod-sezamem-w-lublinie-zdjecia/ar/244811
dotyczy ona co prawda Lublina, ale o Warszawie też jest, więc wiem przynajmniej, że tego nie zmyśliłem. Przyczepa postała sobie parę miesięcy, jednak jak to często bywa z wizjonerami klientów było mało i szybko się zawinęła. Wydaje mi się, że na rynku dalej krąży któraś z kolei jej iteracja.

Jak to zwykle z nowościami bywa, często potrzebna jest kombinacja czynników, żeby pewne zjawisko lub wynalazek mogło nastapić. Wydaje mi się, że w przypadku foodtrucków zgrały się następujące aspekty:
- rosnąca zamożność ludzi - nadwyżka gotówki pozwoliła na wydawanie jej na jedzenie poza domem
- coraz większa liczba wyjazdów zagranicznych i podróży, powiązana pośrednio z pierwszym punktem - ludzie przywozili, poza zdjęciami do pokazywania niezainteresowym tym znajomym, również obserwacje i wrażenia kulinarne
- moda na burgery - poważnie, jeszcze w 2011 w Warszawie hamburgera niebędącego McDonaldem, Burger Kingiem albo pochodnym można było zjeść w ilości miejsc, które dałoby się policzyć na palcach jednej, góra dwóch rąk
- moda na slow food, lokalne/zdrowe/dobrej jakości jedzenie

Efektem powyższych pojawiły się pierwsze burgerownie, a w wkrótce później koło 2012 auta typu Bobby Burger zaczęły jeździć wkoło placu Zbawiciela serwując hamburgery hipsterom. W 2013 i później coraz śmielej pojawiają się kolejne budy z żarciem, czasem w ich ofercie jest nawet coś innego niż hamburger. Wyborcza zachwycona pisze o nowej modzie prosto z ZACHODU na SZAMOCHODY a gdy organizatorzy imprez masowych zauważają, że taki foodtruck nie dość że rozwiązuje im problem zaopatrzenia w gastronomię to jeszcze ludzie reagują na niego takim chóralnym, pozytywnym: Ooooooo! - wpuszczają je na teren imprez po jakichś symbolicznych opłatach lub wręcz bezkosztowo. Ceny są dobre (zobaczcie cennik z 2013 poniżej), jakość również - początki, jak to często bywa, to złote czasy:) Ja ruszając de facto w 2015 łapię się jeszcze na końcówkę tych "złotych czasów" ale o tym już przy kolejnym wpisie.
026976a9-1dfa-497e-a26f-cb579a5fe589
c8a828f1-2c32-4429-b380-7607115236ff
szajza231

@knoor Czekam na ciąg dalszy

Kondziu5

Ceny i jakoś zawsze najbardziej przemawiają, dla mnie foodtrucki zawsze kojarzyły się z cenami nawet wyższymi niż w restauracji.

Yansen

@knoor Pisz, pisz! Dobre to Choć co do foodtruck'ów to mam do nich stosunek arcy negatywny. Raz kupiłem frytki belgijskie - może i były obrzydliwe ale za to super drogie. Oraz pierogi, może było ich 3 sztuki, zimne i kosztowały tyle co obiad w dobrej restauracji ale za to Pani która mi je podawała miała brudny fartuch! Od tamtego czasu (2015 chyba to był...) nic już nie kupiłem w foodtruck'u.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Sprzedawanie rzeczy przez internet ma swoje jasne i ciemne strony. Jasna strona, to gdy sprzedaje się coś nietypowego i przyciąga to jakiegoś pasjonata z któym można sobie ciekawie porozmawiać. Ja potrafię być strasznym gadułą, bo kilka razy zdarzyło mi się rozmawiać z niektórymi kupującym po parenaście minut i dłużej. No ale uważam, że skoro gada się fajnie, to czemu nie, ma się w końcu ten wspólny temat a do tego zawsze jedna albo druga strona może dowiedzieć się czegoś nowego. Takie sytuacje może nie zapadają jakoś szczególnie w pamięć, ale zawsze miło jest wymienić się spostrzeżeniami z kimś, kto podziela te same zainteresowania.

Niekiedy w niezauważony na pierwszy rzut oka sposób jasna strona kupowania potrafi przejść w ciemną niczym stan u laski z borderlinem xD Parę lat temu robiłem modele czołgów, mocno się w to wkręciłem ale od pewnego czasu mam to hobby na "on hold". Problem z robieniem modeli jest taki, że największy fun to ich składanie i malowanie, ale co zrobić z gotowymi? Bo przecież z każdym kolejnym miejsca jest coraz mniej i w końcu zbliżamy się do "masy krytycznej" gdy któregoś trzeba się pozbyć. Gdy byłem w podstawówce rozwiązaniem problemu była wizyta w sklepiku z militariami i zakup petard, ale nie mamy już lat 90-tych i w pobliżu podstawówek nie ma sklepów z militariami i petardami. Mamy za to czasy internetu, stąd wystawiłem je za jakieś niewielkie pieniądze na portalach, uznałem że może ktoś sobie je wykorzysta do przemalowania albo na części. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że popyt na gotowe modele jest całkiem spory, miałem sporo zapytań. Wszystkich jednak przebił jakiś starszy pan, który zadzwonił do mnie któregoś dnia. Był mocno wkręcony w militaria, miał ekipę znajomych o podobnych zainteresowaniach i powiedział że wszystko tak mu się podoba, że kupi od razu całość, a pieniądze przeleje mi z góry - chce tylko żebym wysłał to pocztą, bo tym wszystkim kurierom i paczkomatom to on nie ufa. Byłem sceptyczny, tłumaczyłem, że mimo tego, że czołg kojarzy się z czymś solidnym to jednak moje są plastikowe i kruche, proponowałem też przesyłkę konduktorską, jednak pan był nieubłagany. Obiecałem, że postaram się spakować najlepiej i najbezpieczniej jak się da, pan powiedział też że jest świadomy ryzyka i robi to na własną odpowiedzialność. Poza tym pogadaliśmy sobie o czołgach i takich tam, pan stwierdził, że jestem spoko gość i w ogóle jak będę przejazdem w jego mieście to stawia piwo. Sielanka. No a parę dni później - pan dzwoni do mnie, jezu tragedia, oszukałem go, wszystko pogniecione przyszło, źle spakowałem, czołgi wszystkie zniszczone, pourywane, on tyle pieniędzy wydał i w takim stanie to przyszło, że jemu już słów na mnie brak, zniesmaczony jest całą sytuacją -_- no wtf

Najczęściej spotykaną i typową jest jednak mimo wszystko ta ciemna strona sprzedawania. Ma ona zarazem wiele wymiarów. Są osoby roszczeniowe, są nieogary, są targujący się, są dzwoniący w nocy o północy, są zamieniacze. Ja natomiast najbardziej nie lubię z niej zawracaczy dupy. Sprzedajesz coś i zawsze trafi się ktoś pytający: "A jaka jest historia przedmiotu?" "A jak to było użytkowane?" "A na to coś kupione 15 lat temu albo znalezione w piwnicy mam może paragon?" "A można prosić więcej zdjęć?" Te zdjęcia mnie najbardziej rozwalają - ale czegoś dokładnie, jakiejś części, elementu? Zrozumiałbym jeszcze zdjęcia st00pek, no ale przecież butów nie sprzedaję xD "No, tak ogólnie" xDDD Nauczyłem się, że jak ktoś chce coś kupić, to po prostu dzwoni albo pisze, przyjeżdża, bierze. Jak ktoś pisze, pyta, zagaduje, wymyśla - to i tak tego nie weźmie. Stąd moja filozofia - pic rel poniżej.

Szczytem zawracania dupy, który sobie teraz przypomniałem była dla mnie sytuacja, gdy sprzedawałem swojego foodtrucka (nazywałem go budą, o foodtrucku i gastrobiznesie ogólnie popiszę więcej przy kolejnej okazji). Jak się później okazało, swój cash-out zrobiłem też w dobrym momencie, bo przed covidem. Ale wracając do historyjki. Otóż któregoś dnia zadzwonił pan, że chciałby auto obejrzeć. Pewnie, nie ma problemu, stoi tu i tu, jakby coś to mogę opowiedzieć coś więcej o samochodzie, biznesie itd. Spoko, spoko, nie trzeba, on przyjedzie. No to na drugi dzień (sobota) podjeżdżam na parking, na którym buda stała, przyjeżdża pan z żoną i dzieckiem na poznańskich blachach (wawa here). Pokazuję budę, pokazuję osprzęt gastronomiczny, pokazuję gdzie są przyłącza, jak działa instalacja elektryczna/gazowa/hydrauliczna; gdzie są lodówki z zaopatrzeniem, pokazuję jak zorganizowana jest sprzedaż/wydawka; gdzie są trzymane półprodukty i z każdym zdaniem mam wrażenie, jakbym mówił do ściany a gość nic nie czai. W końcu pytam, a może pan ma jakieś pytania, chce się coś więcej dowiedzieć? Nie, w sumie nie, bo tak sobie po prostu przyjechali z żoną i dzieckiem, mieli wolne a chcieli po prostu zobaczyć jak to wygląda. Ale fajnie, fajnie, dzięki. Chłop jechał ponad 300 kilometrów, żeby tak sobie popatrzeć? No w sumie spoko, kto chłopu zabroni. Ja jednak miałem srogie wtf.

A budę w końcu kupił jakiś gość pracujący w cateringu, powiedział że znajomy organizuje spływy kajakowe i chce postawić coś, żeby sprzedawać jedzenie w miejscu, gdzie ludzie zdają kajaki. Budę pooglądał 15 minut, minutę ponegocjowaliśmy cenę i po paru kolejnych buda odjechała w siną dal, gdzie możliwe, że żyje po dziś dzień, koniec.

Samych historyjek o foodtruckowym biznesie powrzucam wkrótce więcej
#foodtruckowehistoryjki #olx #gownowpis
7069b074-fed6-4320-a0b7-06d3d298897e
jeikobu__

@knoor Mnie z kolei wkurzają ludzie, którzy zapomnieli o tym, że po drugiej stronie też siedzi człowiek. Wystawiłem kosze do sortowania, te takie z Ikeły, co jeden na drugi można postawić. Dość okazyjna cena, niewiele ponad cena jednego nowego za trzy. Jakiś czas po wystawieniu ogłoszenia przyszła wiadomość:


"Wysyłka?"


Nic więcej. Złożenie pełnego, grzecznego zdania zajęłoby może dwie sekundy więcej. Ale nie - dostałem jedno słowo z pytajnikiem. No to odpowiedziałem:


"Pieniądze?"


bo myślałem, że się przerzucamy słowami dotyczącymi zakupu. Oczywiście pani się obraziła, powiedziała że dobrze, że nie wysyłam, bo już się jej odechciało ode mnie kupować - na co odparłem że super i fajnie.


Czy to jest naprawdę takie trudne do zrozumienia? Gdyby zapytała "Czy pan wysyła", albo "Czy dostępna jest wysyłka", może nawet dorzucając jakieś pieprzone dzień dobry czy dobry wieczór, od razu zrobiłoby mi się miłej.


A kosze ostatecznie wzięła pani, która przyjechała, wzięła je, i wyszła. Zapytana czy chce je lepiej obejrzeć odparła, że nie ma co oglądać, bo to kosze na śmieci. No i w sumie racja.

highlander

Najgorsi to sa te barany co pisza "jaka cena ostateczna". J nie mam nic do targowania ale targowanie polega na tym ze typ/typiara powinna napisac jaka cena ja interesuje i ew moge jemu/jej za tyle sprzedac, cene lekko sposcic albo powiedziec ze sprzedaje za tyle ile wystawione, no ale trigeruje mnie "jaka cena ostateczna" no debilu leniwy tak sie nie targuje!

Kondziu5

Mnie najbardziej wkurwiają ci zamieniacze, kurwa chcę coś opylic za hajs a nie bawić się w barter.

Sprzedawałem laptopa i trafił się baran co chciał się zamienić na inny oczywiście gorszy od tego co wystawiłem i gdyby nie to że byłem świeży w sprzedawaniu to bym frajera zwyczajnie olał.

A tak to litanie przez kilka dni, paczka poszła kurierem i oczywiście że traktowali ją jak worek ziemniaków.


Facio oczywiście nie zrezygnował z tego bym się o tym dowiedział i nawalał jeszcze przez kilka ładnych dni.

Zaloguj się aby komentować

Ech, w środę sprzedałem moto, stare ale elegancko ogarnięte. Dziś dzwoni kolo że panie, wczoraj szwagier przyjechał, przejechał się na nim i mówi że źle chodzi. To my rozkręcili, porobili i teraz nie działa, oddawaj pieniądze oszuście!11

ಠ_ಠ

#gorzkiezale #motoryzacja #motocykle
jajkosadzone

Nie martw sie, cwaniak chce kase za wyimaginowana naprawe @knoor

Man_of_Gx

@knoor To my rozkręcili, porobili i teraz nie działa


I nie pojechałeś na miejsce z walizką narzędzi naprawić?


Doprawdy, wstyd mi za dzisiejszych motocyklistów.


Gx

Zaloguj się aby komentować

W kontekście Powstania - List Stanisławy Kuszelewskiej do Ignacego Matuszewskiego, Kair, 28 X 1945 r., Instytut Piłsudskiego w Ameryce, Archiwum Osobowe – Stanisława Kuszelewska

Kochany, z zachwytem przeczytałam Twój artykuł o powstaniu, jak zresztą zawsze to, co piszesz, czytam. Ale chcę Ci powiedzieć – i tylko Tobie – nie tylko to jest prawdą. Powstaniec warszawski – piszesz – poraził rodzimą nikczemność i obce kłamstwo. I tak, i nie. Byli cudowni młodzi żołnierze, ale byli i tacy, którzy za 10 złotych dolarów sprzedawali choremu garść czarnej kawy, którą kradli na kwaterach, co w rękę wpadło, którzy zwłok »ukochanego« dowódcy (Andrzeja Romockiego, syna tego od Dowbora) nie zabrali spod kul o 15 kroków. Z rzeźni na Mokotowie do moich kwater dochodziły tylko kości. A jednocześnie jedna z kierowniczek (dr Jadwiga Jędrzejewska) postanowiła pójść pod kulami – i zginąć – dlatego żeby własnoręcznie wybronić i przynieść mięso dla kuchni – wybronić je od pijanych rzeźników-żołnierzy. Ludność cywilna, bohaterska w sierpniu, już we wrześniu nienawidziła nas
i wyrzucała z kwater, bo ją narażamy na obstrzał. Ewa po ciężkiej gorączce gastrycznej (41 stopni) jadła czarny chleb, żeby bułek nie odbierać rannym, ale tę samą Ewę – i mnie – brutalnie wyrzucili ze schronu wprost pod bomby – dowódca jej batalionu. […] Kradzież i pijaństwo nie miało granic. A idiotyzm ! W połowie sierpnia przyjechali na Mokotów Węgrzy – że niby się przyłączą. Musiałam wydać dla nich konserwy i wino. Bratano się, wiwatowano i pito. Pokazano wszystko. Pofotografowano, zaśpiewali »Jeszcze Polska…« i odjechali. A zaraz potem grad bomb poszedł na te fotografowane miejsca i nikt się nie przyłączył. Bohaterskie łączniczki chodziły kanałami 20 godzin (ze Śródmieścia na Mokotów), ale w tychże kanałach zdejmowano buty kobietom, które zemdlały po drodze. (Znam nazwiska). Oficer żywnościowy kompanii 0 -2 potrafił w czasie bombardowania ukraść i zarżnąć świnię – do spółki z kochanką. […] Dlaczego trwało aż 63 doby ? Bo niemcy [pisownia oryginalna – przyp. S.C.] zawsze pod płaszczykiem walki z powstaniem robili antysowieckie przesunięcia wojsk, a nas nie zdoby wali. Tylko ostrzeliwali z ciężkiej artylerii i moździerzy, żebyśmy wyzdychali powoli i żeby naszą winą było zniszczenie miasta. Jak tylko potrzebowali jakiejś dzielnicy – zdobywali ją w jeden dzień. Cóż nas broniło ? Maleńkie rowy i kilkaset granatów i kilkadziesiąt karabinów. Wjeżdżali czołgami, jak chcieli, ale wtedy, kiedy chcieli, nie wcześniej. Były małe sporadyczne bitwy, ale przede wszystkim po prostu trwanie i czekanie na pomoc lub śmierć. Rola zajęcy na miedzy, bo myśliwy na razie zajął się czymś innym. Trwanie było więcej niż trudne i czasami niezwykle bohaterskie, ale jednocześnie rozkład szedł do szpiku kości – bo nie mogło być inaczej, i – bo o to właśnie chodziło. Dlatego twierdzę, że sanitariat i kuchnie walczyły czynnie, wojsko uzbrojone – biernie. […] Człowiek w warunkach za ciężkich – brak wody, światła, jedzenia, ciągły obstrzał – staje się bydlęciem. Akurat jak w warunkach zbyt lekkich. Już we wrześniu powstańcy dzielili się na nielicznych świętych Jerzych – i na bydło. To też jest prawdą. Prawdą tylko dla Ciebie. I sama godzina wybuchu ? Piąta. Akurat robotnicy wracają z fabryk, akurat pół miasta siedzi w tramwaju (wisi na tramwaju). Czyj to był szatański pomysł ? Kto ubzdurał sobie, że powstanie zacznie się od desantu na Okęciu ? Tak przecie mówili oficjalnie spadochroniarze, których instruował »sam« Sikorski ! I tego desantu czekano codziennie i mój mąż [gen. Ludomił Rayski] był trzy razy nad Warszawą ze zrzutami i mówi, że to było piekło, a desant dziecinną mrzonką. Stracili 30 załóg na 95 samolotów, które doleciały. […] W początkach lata wysyłano z Warszawy wszystkich cywilnych Niemców. Na 1 sierpnia opróżniono koszary, które myśmy tryumfalnie »zajęli« po to tylko, żeby niemcy wiedzieli, co bombardować. Jak genialnie [Niemcy i Sowieci]
dali sobie buzi nad naszym trupem ! I jak nieskończenie naiwni byliśmy – my. »Z siłą ukrytego pożaru muszą się liczyć najpotężniejsi na świecie« – piszesz. Nieprawda. Chciałabym wierzyć, że krew ta nie została zmarnowana. Nie wierzę. Wobec Boga – tak. Wobec ludzi – po prostu w błoto”

#historia #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne
Arkil

Ech... Ciężko się czyta takie rzeczy. Trzeźwe, prawdziwe spojrzenie na Powstanie.

Capo_di_Sicilia

@knoor A 80 lat pozniej pisowcy beda sobie wycierac mordy tragedia tych ludzi. Az cos w sercu czlowieka kłuje

Tino

@knoor Jakieś szczegóły i kontekst?

Zaloguj się aby komentować

Dzisiejsza picka, mam już piec Ooni elegancko rozkminiony - kamień na 425-450 stopni, picca do pieca i moc na maksa. Czas pieczenia około 90 sekund jak w instrukcji. Tylko trzeba będzie mozarelkę chudziej kroić, to się bardziej rozpuści jeszcze.

#bojowkaooni #pizza #gotujzhejto
6708076a-cdd1-4e63-a085-7422097a8f13
6be53348-de27-495c-be5b-b58b09ee1089
fortix

Co to za łopata? Ja w weekend planuje pizze, ale w przerobionym napoli. Ooni chyba w miszkaniu nie bardzo co? Jakieś F1 mi się marzy

Zaloguj się aby komentować

Kontynuacja wpisów:

https://www.hejto.pl/wpis/tytulem-wstepu-to-jestem-goracym-wyznawca-zasady-ze-po-co-kupowac-gotowe-za-x-pl

https://www.hejto.pl/wpis/previously-on-lost-zaczelo-sie-od-tego-ze-mialem-w-piwnicy-mnostwo-rowerowych-gr

Budowa jak najtańszego i jak najlżejszego roweru z randomowych części udała się o tyle, że wyszedł lekki - bo nie tani xD Założony budżet 2k pln przekroczyłem o 50%, niestety tak to jest, że coś się kupi tu, coś się kupi tam - i jak zaczyna się to podliczać człowiek łapie się za głowę. Jak wyszło, widać na zdjęciach - moim zdaniem nie jest jakoś rewelacyjnie, ale całkiem estetycznie.

Z czego nie jestem zadowolony:

  • malowanie. Miałem w szafie puszkę szpreju w kolorze mojego gruza, więc postanowiłem ją wykorzystać skoro już jest. No a skoro kolor będzie motoryzacyjny, to i nazwę marki dam na ramie, do tego pomyślałem że ładnie zgra mi się to z białymi kołami i gripami. W trakcie malowania farby zabrakło xD I musiałem domawiać, super oszczędność bulwo. Jak już pomalowałem, położyłem lakier bezbarwny dwuskładnikowy i wyglądało to MEGA. Farba schła parę godzin, potem ramę zawinąłem w folię bombelkową i zabrałem do domu. W domu masakra, okazało się, że lakier jednak wysechł tak nie do końca dzięki czemu idealnie gładka i błyszcząca powierzchnia zmieniła się w guwno. Ramę próbowałem jeszcze ratować dając tu i tam lakier bezbarwy ale wyszło co najwyżej tak sobie. Na koniec przepolerowałem jeszcze całość i to jest chyba jedyny pozytyw, bo w końcu miałem pretekst żeby kupić sobie polerkę elektryczną, do której zbierałem się od dłuższego czasu. Ogółem malowanie wyszło brzydko i cały projekt utył przez to o jakieś 60 gramów (podkład, dwie warstwy bazy i dwie warstwy klaru). Chociaż jest to głównie wina pośpiechu, bo początkowo efekt był fajny

  • zębatka z tyłu - 10 biegowa kaseta 11-46 to jednak trochę overkill na płaskopolskę, do tego ciężko było to zgrać z manetką i przerzutką. Co ciekawe jednak, okazało się, że po zastosowaniu przedłużki haka przerzutki stare Deore XT które ma specyfikacji że obsłuży maksymalnie 36 zęby daje sobie elegancko rade. Myślę, że teraz wrzuciłbym po prostu jakąś szosową kasetę - byłoby lżej i prościej
  • koła 26 - niby są lekkie, no ale fajniej byłoby dać 28/29, tym bardziej że rama je pomieści. No ale już trudno

Z czego jestem zadowolony:

  • waga! 7.5kg bez pedałów, na aluminiowej ramie i z hydraulicznymi hamulcami to mimo wszystko fajny wynik i spełniłem swój cel ambitny, czyli zejście poniżej 8kg
  • ergonomia - mimo randomowego doboru komponentów rower jest całkiem wygodny, ok, może setek kilometrów się na nim nie nawinie ale szybkie przeloty przez miasto nie będą problemem

Czego jestem ciekaw:

  • nakupowałem sporo części z ali, jestem ciekaw jak będzie się to sprawdzało. Jak na razie kaseta działa elegancko i biegi wchodzą jak trzeba, bardziej natomiast martwi mnie widelec i korba - czy nie rozpadną się od jazdy pode mną xD

No to tyle w sumie, został mi jeszcze jeden rower do zrobienia, który roboczo określilem jako "złoty a skromny". Update wkrótce:)

#rower #diy
979ca9d7-1b89-4620-8239-25ee6048af57
em-te

tak, widać, że obręcze małe (proporcje). I jeszcze, nie wiem, jak fachowo się to nazywa, ten zespół dwóch kół prowadzący łańcuch (napinacz?) jest bardzo nisko, przy tej średnicy kół. Łatwo o coś zawadzić.

Zaloguj się aby komentować

Zgodnie z obietnicą wrzucam dzisiejszą pickę i wołam @Stashqo i @Astanczyk ( ͡° ͜ʖ ͡°) Robiona w Ooni Koda 16 z drzwiczkami dorobionymi we własnym zakresie. Temperatura na kamieniu była bodajże 430, ustawienie ognia średnie i piekłem ze zdjętymi drzwiczkami. Zawsze coś tam sobie przy plackach majstruję więc tu ciasto robiłem na hydracji 60% zamiast zwykłego 67% - natomiast przez to że leżało dość długo i było gorąco, chyba jednak sfermentowało trochę za mocno. Trochę też lipa, bo miałem podlać oliwą przed wsadzeniem do pieca i zapomniałem ;(

Imo picka wyszła w miarę ładna, chociaż pewnie też trochę zasługa tego, że tu ciasto przygotowałem i pickę robiłem tego samego dnia - zwykle robie większe ilości ciasta i potem mrożę, przez co jest ono mniej idiotoodporne w wyrabianiu.

#jedzenie #pizza #gotujzhejto #bojowkaooni
a7f12758-b153-45ec-9e5d-dd93f8d721eb
Stashqo

@knoor eleganko wyszło imo, ładnie brzegi wyrosły. No i spodu nie spaliłeś jak ja ostatnio xD

Nie wiem jak w smaku i gastrycznie się po niej czujesz, ale na moje oko to jakoś specjalnie nie przefermentowało to ciasto (po przefermentowaniu wychodzą dość białe brzegi). Jakiej mąki używasz?

Astanczyk

@knoor bardzo ładna picka. Jakiej mozzarelli używasz i jak ją przygotowujesz, że nie wypuszcza tyle wody?

KochanekJaroslawaKaczynskiego

@knoor, @Stashqo

Karu to model na drewno, więc ciężko regulować ogień tak jak na gazie. Robiłem w nim pickę dopiero trzy razy więc eksperymentuję. Chyba muszę kupić termometr laserowy i pilnować temp. kamienia.

Zaloguj się aby komentować

Previously on Lost:
Zaczęło się od tego, że miałem w piwnicy mnóstwo rowerowych gratów i poskładałem z tego byle jaki rower. Gratów jednak jeszcze trochę zostało więc poskładałem z tego kolejny, już fajniejszy rower. Teraz wymyśliłem sobie, że zrobię najlżejszy rower jak się da starając się kupować jak najtańsze cześci.
https://www.hejto.pl/wpis/tytulem-wstepu-to-jestem-goracym-wyznawca-zasady-ze-po-co-kupowac-gotowe-za-x-pl
Update z budowy najlżejszego roweru możliwie najtańszym kosztem. Co do drugiego punktu widzę już, że tanio nie będzie, bo założony budżet 2k pln mocno przekroczę xD Co natomiast wygląda obiecująco to to, że będzie chyba bardziej letko niż zakładałem. Generalnie większość gratów mam już kupioną do czego przysłużył mi się olx oraz pan Chińczyk z ali. Jedyną niejasnością jest jeszcze zgranie kasety z przerzutką i manetką żeby było dobrze, lekko i tanio.
Rama - trafiłem na necie na aluminiową ramę na dużego chłopa. Waży nieco ponad 1.5kg, więc niewiele. Ma trochę lekkich wgnieceń i zarysowań, więc zamierzam ją poszpachlować tu i tam a potem pomalować. W domu miałem akurat puszkę dorabianego lakieru samochodowego do swojego gruza, więc wychodzi na to że i rower i auto będę miał w tym samym kolorze.
Koła - znalazłem za niewielkie pieniądze zestaw koł 26 cali na piastach novateca i lekkich obręczach. Co ciekawe, dokładnie identyczny zestaw, w takiej samej konfiguracji znalazłem zbudowany przez kogoś na jednym starym angielskim forum rowerowym - możliwe, że dziwnym zrządzeniem losu trafił on po latach do Polski, mam tylko nadzieję że legalnie:) Koła wymagały trochę roboty, największym kosztem okazała się wymiana łożysk w piastach bo działały średnio. Jedno nowe łożysko kosztowało 15 zł, potrzeba ich 6 szt. - pani w sklepie widząc moją smutną_minę.jpg co prawda dała mi rabat ale i tak doszedł dodatkowy koszt. Plus jest taki, że komplet kół, z tarczami, oponami, kasetą, dętkami, zamykaczami itd waży mniej niż 2800 g. Not bad!
Kierownica, sztyca, siodełko, widelec - wszystko carbon, wszystko nowe, wszystko pan Chińczyk. Trochę stracham, czy się nie rozleci xD ale do odważnych świat należy.
Korba - też pan Chińczyk, zintegrowana oś, waga z zębatką 42 to równe 600 gramów, ponownie - trochę się zastanawiam czy się nie rozleci tym bardziej że nogę mam ciężką a widziałem że oś potrafi w nich pękać xD
Kaseta - 10 biegów, 11-46, ponownie chińczyk, który robi to w wadze 345g za niecałe 200 złotych;0 Będę się cieszył, jeśli uda się to zgrać z jakąś przerzutką i będzie zmieniać biegi, już wkrótce się okaże.
Hamulce - trafiłem na necie używane Magury za 180 pln, komplet waży 450 gramów, czyli tyle ile mniej więcej sobie założyłem. Do tego wydaje się, że mają lepszą modulację niż Shimano. Wspominałem już, że był tanie?
Oczywiście nie mogłem się powstrzymać i zacząłem już przymierzać jak to wszystko będzie wyglądać. Ciśnie mi się na usta cytat z Kapitana Bomby "K*rwa, jaki brzydki". No, ale najważniejsze że jeszcze nie działa, może będzie lepiej.
#rower
9651d9c4-7c66-4ec9-837d-ffb25477b317
Jason_Stafford

@knoor dlaczego ten rower ma korbę po złej stronie?

grzyp-prawdziwek

@knoor czemu korba jest z lewej strony a kaseta z prawej?? XD

VonTrupka

po co kupować gotowe za X pln, kiedy można stracić czas i ostatecznie zrobić podobne, ale gorsze i droższe;)


@knoor tu odpadłem xDDD

Zaloguj się aby komentować

Ehh, czy to jeszcze Polska?
#biedronka #heheszki #furdeutschland
21e5bff1-4ec0-488e-aa3d-1553576bcbf2
anervis

@knoor Nic nowego, wszystkie Biedronki w Gdańsku tak mają ( ͡° ͜ʖ ͡°) Tusk tak zarządził. Für Deutschland

DexterFromLab

@knoor widać że ktoś się napracował przy tłumaczeniu.

Zaloguj się aby komentować

Tytułem wstępu to jestem gorącym wyznawcą zasady, że po co kupować gotowe za X pln, kiedy można stracić czas i ostatecznie zrobić podobne, ale gorsze i droższe;)
Zaczęło się od tego, że w piwnicy miałem sporo różnych pozostałości po rowerach, różnych gratów i kupionych na zaś "przydasiów". Robiąc porządki zauważyłem, że jest tego tyle, że dokupując parę kolejnych części dałoby się poskładać cały rower. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Zamówiłem parę pierdół, rower poskładałem, kupił go potem za jakąś symboliczną kwotę dostawca Glovo czy innego UberEatsa. No ale minęło trochę czasu i przy kolejnych porządkach znów okazało się, że zalegają mi jakieś graty, co prawda było tego mniej niż poprzednio ale jednak znowu na tyle dużo, że 50% kolejnego roweru już miałem. Niewątpliwym plusem było też to, że o ile do poprzedniego poszło wszystko jak leci i, niczym stare radio złote przeboje, był składanką od lat 80 do współczesnych tak teraz te części były już nowsze, w zasadzie całość była z lat 2010 i później. To sprawiło, że do tematu postanowiłem podejść trochę poważniej aby całość była w miarę spójna, zarówno wizualnie jak i technicznie. Oraz, żeby mieć przed sobą jakieś wyzwanie, postanowiłem że postaram się zrobić go w miarę lekko oraz w miarę tanio. Cebula jest we mnie silna, więc część elementów postawiłem kupić używanych - o ile będą w sensownym stanie. Z kolejnych założeń, jakie sobie przyjąłem były:
- hydrauliczne hamulce tarczowe, bo akurat w piwnicy leżały hydrauliczne klamkomanetki
- napęd 1x9, bo akurat miałem nową kasetę, klamkomanetki obsługiwały taką ilość przełożeń, a do tego jak wspomniałem cebula i te sprawy i kaseta 9 biegowa jest tańsza od 10
- prosta kierownica
- wygląd będący połaczeniem gravela, fitnessa i retro mtb
Najdłużej zajęło mi szukanie odpowiedniej ramy, ponieważ byłem zafiksowany na tym, żeby miała mocowanie do hamulca tarczowego. W końcu jednak kupiłem ramę bez mocowania oraz adapter z ali na tył oraz osobno widelec z mocowaniem na przód. Pozostałe graty to albo zawartość piwnicy albo nowe części kupione na necie albo używki, również z neta. Wyszedł z tego poniższy prawie-nowy rower, który kosztował (licząc wszystkie części, te które musiałem dokupić oraz te, które miałem - wycenione po cenie ich zakupu za nowości) ok. 1600 złotych i ważący ok 11kg. Wydaje mi się, że wynik jest w miarę przyzwoity a i wizualnie jest nieźle. Części z piwnicy powoli mi się kończą, jednak problem jest taki, że zabawa w budowanie jak najlżejszego sprzętu jak najniższym kosztem mi się spodobała xD Dlatego aktualny rower planuję sprzedać (może ktoś potrzebuje?) a kasę wykorzystać jako budżet na kolejny prodżekt:) Póki co dostałem w dobrej cenie dwie ramy, więc szykują się dwa rowerki. Ustawiłem sobie cel realistyczny (odpowiednio poniżej 10kg i 9kg) i cel ambitny - poniżej 9kg i poniżej 8kg. Z ograniczeń, budżet ma być do 2k pln na rower, a technicznie napęd x1 i hydrauliczne hamulce tarczowe. Stay tuned
#rower
6a966eb3-7c74-488d-8681-6828e236cf63
Jason_Stafford

@knoor stalowe ramy z mocowaniem na tarcze to ze świecą szukać. Marin 4 rogi, romet finale, i chyba to wszystko. Albo na zamówienie. Więc cena też może być wysoka.

tyci_koks

@knoor ależ super zajawka Powodzenia!

Zaloguj się aby komentować

Co sie stało z tymi fast foodami to ja nawet nie. Serio, chętnie cofnąłbym się do takiego 2005 i nawet nie chodzi o to, że cheesburger kosztował wtedy 2 ziko, ale że fast food był rzeczywiście fast.
Pamiętacie, jak te 10 lat temu taki Mak miał jeszcze normalne kasy? Najdłużej zajmowało stanie w kolejce, bo potem było już górki.
- Dzień dobry, witamy w maku
- Dzień dobry, poproszę dwa tego, trzy tego i jeszcze zestaw taki i siaki
- To będzie tyle i tyle, proszę, dziękuję
Pan albo pani się odwracała, brał lub brała co tam sobie zamówiliśmy z tej śmiesznej zjazdownicy, czasem trzeba było zaczekać, nie wiem, dwie minuty i gotowe, wpierdalaj i spierdalaj. A teraz, ja piehdolę. Już pomijam ceny, bo to w ogóle skreśliło ostatnio dla mnie to jedzenie ale cały proces to jakiś dramat. Czekasz w kolejce do tego kiosku. Klikasz. Zawiesza się. Klikasz znowu. Szukasz. Klikasz. "A może zamów sobie jeszcze XYZ?" Nie chcę. Płatność. Czekasz. Czekasz. Patrzysz, jak załoga kuchni kotłuje się bez ładu i składu. Czekasz. Pięciu hindusów z Glovo później i po 15 minutach czekania w końcu wjeżdża zestaw. Ludzie, w 15 minut to ja sobie prawie pizzę w domu robię: https://www.hejto.pl/wpis/na-pewno-slyszeliscie-o-krolestwie-pitcy-do-ktorego-droga-prowadzi-przez-krolest
W mojej przygodzie z fast foodami były dwa momenty, które zapamiętałem - zapamiętałem, ponieważ zmieniły one moje podejście do tego typu jedzenia. Pierwszy był w 2009, poszedłem do Burger Kinga w Złotych Khutasach po potrójnego whoopera. 13.99, zapłaciłem. Pani powiedziała, że trzeba będzie chwilę poczekać. Spoko, dziwne bo zdarzało się to ostatnio coraz częściej, ale luz, poczekam. 20 minut później dostałem swojego Whoopera. Byłem wkurzony, zapamiętałem ten moment, bo od tamtej pory z każdym kolejnym rokiem czekało się tylko częściej i dłużej. Ale przynajmniej ceny były spoko.
Drugi moment był niedawno. Pojechałem ze starą (w sensie z babą, nie z mamą) do Ikei czy tam Castoramy. Wychodzę i byłem głodny, patrzę: O, burger king. W myślach szybki kalkulator cebulaka: Potrójny whooper ostatnio jak pamiętam był koło 20 plnów, dodać inflacja, podzielić przez moja chęć zjedzenia czegoś gównianego - ok, wezmę podwójnego, ale ma nie być droższy niż 25 plnów. Wchodzę, patrzę. 26.99 podwójny whooper? 33.99 potrójny? Czy was popierdoliło? Ale dobra, wziąłem tego podwójnego, co mi tam. Zamówiłem, wziąłem też starej i do tego jakieś frytki. Wyszło 65 plnów. Kurwa, dużo. Ale dobra, mam ochotę na coś gównianego. Czekam. Mam numerek 59. Czekam. 51. Czekam. Czekam. 51. Czekam. 51. Czekam. Czekam. 52. Czekam. 30 minut czekania później uznałem, że mam dosyć, anulowałem zamówienie i postanowiłem, że koniec z fast foodami. Niech się ogarną.
#zalesie #jedzenie #fastfood
mshl

@knoor ale bym ojebał Takiego ociekającego sosami i tanimi surówkami skurwiela z kotletem ze zmielonego psa, 3 ziko i najedzony na pół dnia

Reminev

To nie wiem co Ty za maca masz bo dzieki tym kasom z ekranami u mnie jest duzo szybciej + zarcie wjezdza jak dawniej w jakies pare minut i to w przypadku calej galerii ludzi..

Odczuwam_Dysonans

To ja powiem że, jeśli chodzi o Kraków i McDonalda, KFC czy Burger Kinga, to nie zauważyłem żeby było jakoś źle z tym czasem oczekiwania, na pewno nigdy nie czekałem tyle ile piszesz. Nie żebym jadał regularnie, ale zawsze było sprawnie. No i zawsze poza tymi budkami jest normalna kasa. Za to byłem w zeszłym roku w Kato na kawalerskim i pod koniec chcieliśmy zjeść jakiś śmietnik. Wchodzimy do Maca, zamawiamy coś typowego pokroju zestawu Big Maca, nie pamiętam, po czym czekaliśmy tyle że prawie tam zdążyłem wytrzeźwieć xD, w życiu tyle w Macu nie czekałem a poza nami były ze 4 osoby. Więc może to zależy od kierownictwa, czy coś.

Zaloguj się aby komentować

Wybrałem się parę dni temu na przejażdżkę swoim motogruzem i negatywnie zaskoczyła mnie jakość hamowania. Moto co prawda jest już dawno pełnoletnie, no ale mimo wszystko jest to trochę dziwne uczucie, kiedy do 100km/h rozpędzasz się poniżej 3 sekund a ze 100 do 0 hamujesz lekko dwa razy dłużej xD No, ofc można zrzucić to na karb braku skilla kierującego, ale jeśli w zestawieniu siły hamowania guwnosportster z jego spowalniaczem wypada lepiej od podwójnego, czterotłoczkowego Brembo w oplocie na relatywnie nowych tarczach i klockach, to chyba coś się dzieje. Tak więc korzystając z paru dni wolnego i mając prawdziwie polski mental, że czas wolny jest po to, żeby wziąć się albo za robotę albo za butelkę, wybrałem opcję nr 1 xD
Już na starcie mój wewnętrzny cebulak gorzko zapłakał widząc, że nigdzie na necie nie widać zestawu naprawczego do zacisków, a na OEM-owy trzeba wydać będzie z 600+. No ale od czego są serwisówki - okazuje się, że dokładnie ten sam rozmiar tłoczków szedł do innych moto, a z dostępnością zestawów naprawczych do nich - oraz ich ceną - problemów nie ma. To zresztą nie pierwszy raz, gdy spotykam się z czymś takim - dokładnie ten sam przypadek miałem z Triumphem (tylko OEM - ale okazało się, że podpasują z innych moto) i KTM-em (tu z kolei części były te same co od Ducati, ale cena za nie trzy razy wyższa). Demontaż, czyszczenie i ponowne złożenie zacisków to relatywnie prosta sprawa, podobnie wygląda to z pompą hamulcową - raptem kilka śrub. Jeśli ktoś ma trochę czasu i chęci spokojnie da sobie radę. Do czyszczenia fajnie nadaje się płyn do mycia silnika - tani i skuteczny. Poskładanie potem takich wyczyszczonych elementów to sama przyjemność. Gorzej niestety sprawa ma się z odpowietrzaniem całkowicie suchego układu, ale tu raczej jest to tylko kwestia czasu, obstukiwania przewodów i cierpliwego wachlowania klamką. Mnie jeszcze podkusiło, żeby wymienić sobie klocki na EBC HH. No i poskładałem to do kupy i jak jest? Meeega poprawa, hamulec bardzo dobrze dozowalny, duża siła hamowania - w końcu jest jak należy. I to wszystko raptem parę godzin roboty. Jeśli ktoś też ma kilku(nasto) letnie moto, warto się pobawić - na pewno pozytywnie wpłynie to na wasze bezpieczeństwo, nie mówiąc o sporo fajniejszych wrażeniach z jazdy.
#motocykle #motoryzacja
53b9c165-9626-46ab-a90b-34e7b0668b00
b6d5ac67-b7cd-4139-9873-d4839cf033c3
AndrzejZupa

Zupełnie nie rozumiem dlaczego opcja 1 - przecież w duecie takie rzeczy idzie zrobić 😀

Zaloguj się aby komentować

Dave Tate tłumaczy różne istotne aspekty w wyciskaniu na klatę. Jeśli ktoś nie zna, polecam - nawet jeśli ilość niuansów technicznych do ogarnięcia w tym boju nie jest dla kogoś zatrważająca ( ͡° ͜ʖ ͡°) Ja po poprawieniu raptem dwóch rzeczy w technice dołożyłem +2 powtórzenia w serii, co jest całkiem fajnym wynikiem
https://www.youtube.com/watch?v=umOz8tCNaEc
#silownia #hejtokoksy
e5aar

@knoor Krolu zloty jakie dlugie Poswiecilem sie, obejrzalem, rzeczywiscie profeska, duzo fajnej wiedzy.

Zaloguj się aby komentować

Chłop schodzi dziś do garażu a tam kałuża płynu chłodzącego pod autem ( ͡° ʖ̯ ͡°) mam nadzieję, że po prostu jakaś pompa wody albo oring a nie że blok pękł albo coś, bo kapie cały czas
#motoryzacja #zalesie
fd060065-16d5-4cfb-b3a7-3c6adac3dd8d
FulTun

@knoor płyn to kwas, obstawiam uszczelnienie lub nie dokręconą śrubę.

KHOT

@knoor może jakiś @wonsz tylko pękł? Mnie tak ostatnio zaskoczył Łopel: puściła guma od nagrzewnicy i kapało na kolektor wydechowy = dym jak cholera spod maski, na dodatek w korku na dwupasmowej Hetmańskiej (część II ramy komunikacyjnej w Poznaniu). Wstyd jak cholera "ej, pa na na to, poli się!", siedzisz w tym korku, dymisz jak na wybór papieża i nic nie możesz z tym zrobić.

lukmar

Mnie na tej samej zasadzie ostatnio zaczął ząb boleć.

Zaloguj się aby komentować

Na pewno słyszeliście o królestwie pitcy do którego droga prowadzi przez królestwo dupy (dwa razy). Ale jaki jest najkrótszy czas dotarcia do zamczyska pitcy zwanego dalej domem pitcy? Dominos chwalił się, że robi to w maksymalnie 30 minut - niestety w ostatnich czasach może ich cena wzrosła i promocje zniknęły, za to jakość spadła, wiec nie chce mi się tego sprawdzać. Wczoraj postanowiłem sprawdzić za to, czy jestem w stanie zejść poniżej 30 minut robiąc placka w domu za pomocą Ooni Kody, której to jakiś czas temu stałem się posiadaczem. Moja wersja jest stuningowana drzwiczkami, które sobie zaprojektowałem a których użycie Ooni odradza, ale przecież polak hehe wie lepiej xD Założenia testu:
- ciasto mam własne, rozmrożone (bo robię od razu więcej i mrożę)
- sos robię od zera
- składniki przygotowuję w trakcie
- startuję z zimnego pieca
- czas liczę od odpalenia pieca do podania gotowego placka
Piec odpaliłem 16:42 na maksymalnym płomieniu. Po 10 minutach kamień rozgrzał się już do 300 stopni a ja zacząłem przygotowywać sos. Następnie kontrola temperatury (370 stopni) kilka chwil zabawy z ciastem, minuta na umycie rąk, zrobienie zdjęcia i sprawdzenie temperatury, miałem już ponad 400 stopni. Jest prawie 17:00 gdy placek trafia do pieca. Minuta z jednej, minuta z drugiej. Wyciągam. Mija niemal równo 20 minut od odpalenia pieca, placek jest gotowy. Czas przygotowania wychodzi megakorzystny, Dominos dojeżdżał do mnie zwykle (centrum Warszawy here) w 25-30 minut. A jak wychodzi to kosztowo?
Ciasto jest ze zwykłej mąki z biedry, ceny nie pamiętam ale powiedzmy 2.79/kg, zużyłem niecałe 1400g przy hydracji ok. 65%. Wodę, drożdże, sól pomijam. Wyszło mi z tego dziesięc placków po ok 220 gramów na placek, czyli jeden to koszt ok. 39 gr. Do tego pomidory w puszce, jedna puszka to jakieś 3.30 pln, starczy na 3-4 placki. Przyjmijmy 1 pln wliczając w to już przyprawy. Kulka mozarelli to 3 pln i chorizo jakieś 1.5 pln. Koszt składników to 5.89 pln. Gaz idzie z butli, szacuję że jedna butla starcza mi na około 80 placków, za gaz płaciłem 100 złotych, total wychodzi około 6.70.
Trzeba uwzględnić jeszcze jednak koszt w postaci zakupu pieca oraz dorobienia drzwiczek, ja kupowałem na Black Friday i całość wyszła mi 2500 pln. Przy cenie pizzy w Dominos na poziomie 40 złotych (w promocji za XXL) i różnicy 33.30 pln na pizzy wychodzi, że zakup pieca zwróci się po około 80 pitcach. Nieźle:)
 Co do sprzętu, picki w domu robię już ponad 10 lat, proces przez ten czas ewoluował: najpierw w piekarniku na blasze, potem na siateczkach aka screenach, potem w piekarniku na kamieniu, potem w piekarniku na kamieniu z odpalonym grillem, na koniec w piekarniku na kamieniu w dwóch fazach - najpierw osobno ciasto z sosem bez grzałki, potem już całość z odpalonym grillem. O Ooni słyszałem, że podobno jest fajny, ale ostraszała mnie cena - w końcu kupiłem trochę pod wpływem impulsu widząc 25% rabatu. Pierwsze próby z piecem były średnie, pizza wychodziła mi gorzej niż w piekarniku i dupa piekła mnie, że wyrzuciłem hajs na darmo - z drugiej strony czuć było, że urządzenie ma potencjał. Kluczem do sukcesu okazały się:
- hack polegający na zmniejszeniu płomienia - Ooni ma dwa ustawienia palnika, jebitnie wielki ogień albo ogień trochę mniejszy ale wciąż za duży. Jedno i drugie grozi szybkim spaleniem pitcy. Rozwiązaniem jest wciśnięcie pokrędła od gazu i jego "pośrednie " ustawienie, które pozwala na dowolne ustawienie płomienia. Rozwiązało problem "nadpalania" ciasta
- dodanie "drzwiczek" - Ooni reklamuje się, że piec osiąga temperaturę 500 stopni w 15 minut i to jest totalna ściema. Przy maksymalnym odkręceniu palnika i grzaniu jak idiota przez 30 minut wykręciłem niecałe okolice 400 stopni na środku kamienia. Za to drzwiczki to istny gamechanger. W 15 minut mam ponad 400 stopni na mniejszym ustawieniu palnika, przez co po pierwsze piec grzeje się błyskawicznie a po drugie pozwala na oszczędzenie gazu. Dla mnie najważniejsze jest to, że nie muszę już czekać 45 minut i dłużej na nagrzanie się jak było to przy zwykłym piekarniku - czas trwania niesamowicie mnie irytował.
A najważniejsze - jak wygląda kwestia smakowa? Nawet z tych tanich składników jest mega. Regularnie wychodzą jedne z najlepszych pitc jakie jadłem i szczerze mówiąc (nie licząc chwil słabości, gdy wezmę sobie napletanę z daGrasso z sosem czomstkowym) przestałem już je gdziekolwiek zamawiać - bo wiem, że w najlepszym wypadku będzie taka samo, a najprawdopodobniej tylko się rozczaruję.
Podsumowując: zakładając, że mamy już ciasto w temperaturze pokojowej Ooni Koda jest w stanie przywieźć nas do królestwa pizzy w 20 minut, a pewnie nawet szybciej. Jednocześnie w zamczysku pitcy czeka na nas pitca z pierwszej ligi w mega korzystnej cenie. Czy sam piec polecam? Tak, ale trzeba zaadresować jego wady, o których wspomniałem wcześniej.
#pizza #gotujzhejto
b9c4d4c7-7200-48a8-8b59-bae0a1e16443
26457169-d1e0-4e95-9bcb-231e5d4fe1b0
653f77e8-8465-4965-a784-bbe3bac152f7
rakokuc

@knoor według pizzowych neofitów, pizza z takich składników nie może ci smakować. Po prostu nie może i już.


Na szczęście ja nim nie jestem i dlatego chciałbym pochwalić twój placek, bo wygląda zajebiście. Człowiek się robi głodny od samego patrzenia jak po Jachasiu 3D.

Stashqo

@knoor jak oceniasz czyszczenie/higienę pracy z tym piecykiem? Pickę robię od dawna, ale jedynie w piekarniku 300°C. Chcialbym takie cos sobie kupić i na balkonie postawić, ale boję się, że będzie mi dymić jak pojebane i sąsiedzi się będa skarżyć. Coś podpowiesz?

Jim_Morrison

@knoor Nie chcę Cię wkurwiać bo wpis bardzo fajny ale Effeuno by Cię wyszedł podobnie a o ile mniej zachodu.


@Stashqo Effeuno - seria piecy elektrycznych które dochodzą do nawet 500C na zwykłe 230V.

Zaloguj się aby komentować

Amortyzatory jakoś z 1999-2000 roku. Nigdy nie serwisowane (aż do teraz). W fabryce nabijali to azotem na jakieś 150 psi to pomyślałem sobie, że zanim rozbiorę to sprawdzę ile tego jeszcze zostało po tym czasie. Nie jest dobrze, z drugiej strony nie jest też źle - można powiedzieć, że jest średnio. Około połowy w obydwu.
W ogóle kiedy chciałem podjechać do normalnego serwisu na nabicie tych amorków azotem jak je już ogarnę to jak mi podali cenę uznałem, że wewnętrzna cebula silniejsza i pierdolę - kupiłem sobie butlę azotu z manometrem do domu xD zaraz mogę serwis zawieszeń otwierać XD
#motocykle #motoryzacja #januszemotoryzacji #diy
4ddc59d8-98ad-44f3-8a67-53d3b2d8cb3c
e9eac0c2-a4dd-4863-9038-e9e2ebf60cfa
VonTrupka

@knoor to ile sobie śpiewali za nabicie vs obecny koszt butli z azotem?


Pamiętam ostatnie ceny oscylujące między 120-150

GrindFaterAnona

@knoor no i super oszczędność, za 20 lat nabijesz drugi raz, juz za darmo

highlander

Bylo nabic gazem do spawania to bys mial za darmo o ile masz spawarke i gaz do spawania :)

Zaloguj się aby komentować