Ech...
Spotkanie w stylu wszyscy wiedzą co mają robić, ale zróbmy spotkanie i omówmy wszystko jeszcze raz punkt po punkcie. Przecież nikt nie ma nic innego do roboty ಠ_ಠ
#pracbaza
94984cdb-9660-4cb7-9a7f-8cecdc5e2276
NiebieskiSzpadelNihilizmu

I spotkanie się przeciąga bo pojawiło się 2 nadgorliwców, którzy ewidentnie chcą sobie pogadać pod płaszczykiem ciągłego dopytywania o jakieś głupoty. 4 godziny mijają, spotkanie dalej trwa.

Yes_Man

@NiebieskiSzpadelNihilizmu jestem już po, kwadrans i nara. Jutro wizyta ważnego klienta, który chce byśmy dostarczali nowy komponent do jego systemów. Na szczęście każdy kto otrzymał zadania z tym związane już je wykonał więc najczęściej padała odpowiedź: tak, zrobione. Za 37 minut fajrant

NiebieskiSzpadelNihilizmu

@Yes_Man u mnie na szczęście się to skończyło, ale jak mieliśmy starego managera, to to co napisałem wyżej to był standard. Spotkanie z tych wszystkich rzygogennych rytuałów sramowych, spowiadanki, wchodzi manago i zaczyna się rozpychać łokciami ze "swoją wizją". A tych 2 gości tylko wierciło drugą dziurę w dupie i się tak wzajemnie smyrali, bo jeden miał kompleksy i manię "udowadniania", a tamtych dwóch robiło za jego pupilków i gdyby to były realia uczelniane, to nosiliby za nim teczkę i otwierali mu drzwi.

GazelkaFarelka

@NiebieskiSzpadelNihilizmu są badania że spotkania powyżej 2h są bezużyteczne

NiebieskiSzpadelNihilizmu

@GazelkaFarelka ano są. I to święta prawda. I firmy, które osiągnęły poziom "rozrostu" (nie mylić z rozwojem) mają to w dupie, bo oto pojawiają się magicznie całe działy ludzi pociskających dyskusje o tym jak dyskutować i wciskające te debilizmy tylko po to, żeby usprawiedliwić swoja egzystencję. I wprowadzać kolejne spotkania. I spotkania do spotkań. I ogólnie spotkanie do wszystkiego, nieważne jak nieistotnego. Ja nie zapomnę jak w moim korpo wprowadzili te wszystkie agilo-scrumy i jak nagle człowiek się zaczął wkurwiać, bo mu czasu zaczęło brakować. A tak dla informacji- ja nie jestem w zespole deweloperskim, tylko utrzymaniowym Ale i tak nam to wciśnięto, "bo to lepsze i szybciej się pracuje".


Taa. Wcześniej było prosto- 15 minut standup na początek dnia, co kto zrobił, co kto robi i następny. Cały zespół opędzony w 15 minut i to bez żadnego pośpiechu. Potem każdy siada i robi swoje i nieważne czy wpadło jakieś niezapowiedziane spotkanie, czy ktoś do ciebie podszedł z tematem, to zawsze był czas. Po wprowadzeniu? Daily, które już jakimś cudem nie miało 15 minut, dobrze było jak się kończyło po 45.


Wcześniej wystarczyły change w ITSMie, teraz nie dość, że papierologia do changa się zwiększyła, to jeszcze trzeba robić ficzery, user story i taski w boardzie, które w naszej robocie się zwyczajnie duplikowały, bo my nie mamy żadnego magicznego "klienta biznesowego" tylko świadczymy usługi wewnętrzne.


Jak wcześniej raz na pół roku robiło się podsumowanie zadań, ale tych faktycznych, dużych zadań rozciągniętych w czasie, tak teraz co 2 tygodnie- sprinty. A z tym kurwa wszystkie planningi, review, retrospectivy, post mortemy. I każde z nich to strata 2 godzin. Zaczyna się review, trzeba przygotować prezentację, pompa jakbyśmy prezentowali nie wiadomo co, a tam same gównotaski z ostatnich 2 tygodni. Jeszcze na początku różni managerowie wyższych szczebli chodzili po takich review w formie wizyt, chociaż jak to bardziej nazywałem wizytacjami. Potem poza product ownerem (no bo w końcu scrum na pełnej kurwie), był już tylko nasz manager, który zawsze musiał zaznaczyć swoją ważność, więc każdy nawet najbardziej bezsensowny gównotask to był wymóg zrobienia do tego jebanej historii ratowania świata i dyskutowania o tym jak o jakimś zbawieniu. Nawet nasz product owner takiej pornografii nie odstawiał. Szczytem było jak na jedno review przylazł jakiś przylizany agile kołcz, całe spotkanie nawet słowem się nie odezwał, pamiętam chujek nawet "cześć" nie powiedział jak przylazł, a potem, jak już wszystko skończone nasz PO rzucił pytanie "czy ktoś co jeszcze chciałby dodać", to ten bolec wstał i jebnął pytaniem "a czemu to nie było po angielsku". Kurwa, z tego samego powodu czemu nie po chińsku ty marnacjo puli genetycznej.


Retro wszyscy powiedzieliśmy, że pierdolimy, bo byśmy w tygodniu nic już nie robili innego jak pieprzyli o niczym, co wracało na planingach, gdzie znowu przyłaził manager i planowanie tasków (na utrzymaniówce xD myśmy to nazywali planowaniem awarii xD) kończyło się zwykłą napierdalanką "a mi się wydaje że ten task powinien mieć tyle punktów". Do dziś pamiętam jakieś popierdolone aplikacje na telefon z losowaniem numerków, kart, czy innych znaczków, liczenie średnich, jakieś kurwa scrumowe kalkulatory, z wyliczaniem "wartości" taska w marchewkach i bitcoinach "bo typ uważa że my na normalnych punktach zawyżamy wartości naszych tasków". Kończyło się to tak, że po 10-15 minutach takiej durnej przepychanki po prostu machałeś na to ręką, bo nie chciało ci się dalej tego ciągnąć, bo typ z uporem osła by to cisnął w nieskończoność. No chyba, że trafiło na jego 2 pupilków, to wtedy z dowolnego gównozadania gość robił taska, bez którego cała firma się zawali i potrafił dojebać tam punktów jak za całego ficzera.


Pierwsza rzecz, jaką zrobiliśmy jak zmienił nam się manager, bo dotychczasowy oględnie mówiąc "postanowił poszukać możliwości rozwoju poza strukturami organizacji" to zrobiliśmy tele w swoim wewnętrznym gronie i ustaliliśmy, że tego gówna nie ciągniemy i jak przyjdzie nowy manago to kończymy z tym festiwalem udawania. I co? I dostaliśmy nowego managera, na start powiedzieliśmy, że my tego nie robimy, bo w naszej działce się to nie sprawdza i mamy tylko ten najbardziej wymagany przez firmę core czyli board, a spotkania robimy ad-hoc jak trzeba, a nie rezerwujemy kalendarz tylko po to, żeby było. Efekt? Nagle z powrotem można było zacząć pracować.

Arlekin

Oj tak byczq.


Ale i tak najlepsze cyrki przy nowym projekcie z tablica magnesowa w tle

Zaloguj się aby komentować