Dobry Wieczór Kawiarenkowicze
Nikt nic jeszcze nie napisał w tej XIV edycji #naopowiesci ale na Szeryfa Kowalskyego zawsze można liczyć.
Poprzedni odcinek
Przedstawiam ostatni odcinek epopei Szeryfa w wojnie ze smoluchami, udało mi się ich wysmarować 14, każdy z nich był w jakiś sposób powiązany z tematem edycji więc ten również jest. Zapraszam do czytanki na dobranoc
***
Grande Finale
Kowalsky drzemał w swoim fotelu, jak zwykle zresztą gdyż było grubo po południu, mianowicie dochodziła pierwsza. Caroline nieśmiało wsadziła głowę w uchylone drzwi i szepnęła:
- Szeryfie...
Ten ani drgnął chrapiąc w najlepsze
- Pssst... Szeryfie - spróbowała troszkę głośniej
Skutek ten sam, Walt spał jak zabity. Dziewczyna uśmiechnęła się diabelsko i najciszej jak mogła
- Czarni ludzie... - nie dokończyła gdyż w ułamku sekundy kula świsnęła jej koło głowy i utkwiła we framudze. Kowalsky stał z dymiącym coltem
- Jeszcze raz nazwiesz ich ludzmi to nie chybię, zobaczysz! - szeryf schował colta, ziewając okrutnie i udając zagniewanego.
Dziewczyna zachichotała - Inaczej bym pana nie obudziła.
- Nie wiedziałem że wróciliście już. Jak było?
Caroline z przejęciem zaczęła opowiadać a Kowalsky udawał że słucha. Minęło pół godziny i nic się nie zmieniło, dziewczyna szczebiotała chodząc wokół biurka czasem robiąc pauzy zawieszając głos ale co najdłużej na dwie sekundy i kontyunowała. Aż w końcu nastała dłuższa pauza. Cisza oznajmiła słuchaczowi, że opowieść się skończyła. Spojrzał na zegar, było już po 16. Jak ten czas leci - westchnął.
- Ale najlepsze zostawiłam na koniec - uśmiechnęła się tajemniczo
- No nie daj się prosić, powiedz - przerwócił oczami szeryf
Dziewczyna podeszła do niego i wręczyła mu broszurkę. Kowalsky zmarszczył brwi i przeczytał
Wioska Wiecznego Dnia
Miejsce gdzie każdy czarny i biały jest równy
Przerwał czytanie.
- Przecież oni nie umieją czytać, co za debil to wymyślił?
- Na każdym skrzyżowaniu stoi czarny i krzyczy z pamięci - wytłumaczyła Caroline
- Ciekawe... - zainteresował się szeryf - skąd to masz?
- Ukradłam - odpowiedziała pokazując śnieżnobiałe ząbki w pięknym uśmiechu
Kowalsky z uznaniem pokiwał głową - świetnie się spisałaś, naprawdę.
- Jest jeszcze coś... Zbierają narzędzia, jedzenie, jeżdzą wozami po okolicy i przyjmują co kto da.
- Czyli kradną?
- Wielu im oddaje, kraść nie muszą, dwa pełne wozy widzieliśmy jak wracaliśmy
- To poczekamy aż któryś tu przyjedzie, żałować im nie będę, oj nie - Kowalsky uśmiechnął się od ucha do ucha
- Zorganizujemy zbiórkę? - spytał McPenny
- Tak Teddy, ruszaj dupę i objedz całe miasteczko. Jak ktoś jutro do południa nie przyniesie na rynek czegoś do żarcia albo jakiś narzędzi to go obedrę ze skóry, możesz zacytować. A i niech cieśla Robinson przywiezie 30 dużych skrzyń...
- A jak nie będzie miał?
- To niech zaiwania młotkiem całą noc do samego południa, ma bachory to niech pomagają, kurwa jego mać! Skrzynie mają być! - zdenerwował się Kowalsky
Jeździł więc Zastępca od drzwi do drzwi do późnego wieczora.
A szeryf zaczął wtajemniczać Caroline w swój plan. Później się udał do burmistrza wydać mu odpowiednie dyspozycje.
Nazajutrz od samego rana przy rynku zaczęła rosnąć sterta z darami, to konserwy, pudełka z soloną wołowiną, worki z ziarnem, siekiery, łopaty, motyki, piły, gwoździe, po prostu klamoty różnej maści przydatne na budowie i w roli. Zebrało się tego tyle, że załadować można było nie dwa ale trzy wozy. W końcu przed samym południem szeryf stwierdził, że dość się zebrało. I zabrał się za pakowanie wszystkiego do skrzyń. Oczywiście rękami Teddyego. Późnym popołudniem gdy zastępca zabijał ostatnią skrzynię, nadjechał szeryf z Caroline.
- No, to teraz na nich poczekamy, powinni niedługo się zjawić.
- Jadą szeryfie, zobacz!
I istotnie nadjechały dwa duże wozy, każdy ciągnięty przez dwa rosłe konie. Z jednego wozu zsiadł woźnica, chudy murzyn dość elegancko ubrany, drugi z nich wyglądał jak parobek. W słomianym kapeluszu i bez butów.
Elegancik widząc burmistrza podszedł i oznajmił
- Szanowny panie, nazywam się Bill Cuzby i chciałbym parę słów skierować do mieszkańców tego zacnego miasteczka...
- A nie krępujcie się, to wolny kraj - łaskawie odrzekł burmistrz
Zaczął więc swoją tyreliadę o Wiosce Wiecznego Dnia i gdy doszedł do części o zbiórce Burmistrz Hopper mu przerwał.
- Słyszeliśmy o tym i zebraliśmy wszystko co się dało. Jak widzicie za mną, w tych solidnych skrzyniach wszystko już nawet spakowane, żywność i narzędzia. Niczego wam nie zabraknie, sami zobaczcie.
To mówiąc zaczął otwierać kolejno skrzynie i przepastne wory, twarz elegancika aż się wydłużyła z wrażenia.
- Słyszeliście wcześniej o naszej wiosce, prawda? - spytał Jim
- Zgadza się, przygotowaliśmy się zawczasu - potwierdził burmistrz
- Możecie być pewni że Wioska Wiecznego Dnia niedługo będzie na ustach całego kraju - dodał szeryf - tylko nie tak jak chcielibyście - dodał w myślach
- Spakujemy więc i ruszamy bo droga daleka. Pomożecie dobrzy ludzie? - zwrócił się do zebranych gapiów. Ci czekali oczekując apropaty Kowalskyego
- No co tak stoicie, pakować szybko! - ponaglił szeryf - a ja sobię pójdę z Billem do saloonu uciąć pogawędkę, ciekaw jestem tej Wioski Wiecznego Dnia
- A ciebie jak zwą? - zwrócił się do drugiego murzyna Kowalsky
- Abel
- Idziesz z nami, poznacie naszą gościnę. Noc się zbliża, rano wyruszycie.
I w istocie udali się do saloonu. Barman Rod poinstruowany przez szeryfa nie skąpił whisky i siedzący nieopodal Teddy z Caroline obserwowali jak po paru kolejkach głowy murzynów stawały się coraz to cięższe aż obaj jak na komendę usnęli przy stoliku. Szeryf wstał, zupełnie trzeźwy skinął na Caroline i udali się szybko do wyjścia.
- A ja? - zapytał szeryfa Teddy
- Ty ich pilnuj, za cholerę nie daj im wyjść przed ranem, rozumiesz? W razie czego daj im po mordach i tak nie będą pamiętać.
Po chwili rozległ się stukot kół dwóch wozów pospiesznie jadących w stronę wzgórz Rusty Mountains. Kowalskyego i Caroline czekała bardzo pracowita noc.
Nad ranem ledwo żywi murzyni podnieśli głowy ze stolików.
- No no daliście czadu - zwrócił się do nich barman Rod czyszczący szklanki - żeby naszego szeryfa przepić to trzeba się postarać.
- Gdzie on? - zaczęli się rozglądać
- Stara go niedawno zabrała. Ze trzy dni będzie chorować - dodał ze śmiechem
- Musimy jechać, już po ósmej - oprzytomniał elegancik patrząc na zegarek
Wstali więc i udali się czym prędzej do wyjścia. Odetchnęli z ogromną ulgą widząc wozy stojące przy ulicy i konie ze spokojem pijące z koryta. Elegancik Jim dla pewności zerknął jeszcze do wozów, oba wypełnione były skrzyniami i worami aż nie było gdzie szpilki wcisnąć. Wsiedli więc czym prędzej i z wolna ruszyli. A za nimi w niedalekiej odległości Caroline.
Droga była daleka, dotrzeć mieli dopiero następnego wieczora. Spiesząc się robili krótkie postoje, byle tylko konie mogły odpocząć i zaraz ruszali dalej. Po przebyciu 69 mil ukazała się dolina pośród której stał piętrowy, rozległy budynek, otoczony mniejszymi zabudowaniami, magazynami i niezliczoną ilością ognisk, namiotów i pomniejszych chat. Wszędzie krzątały się jakieś postacie, konie same z siebie przyspieszyły zjazd drogą w dół pośród pól kukurydzy - już byli w domu.
Caroline ze wzgórza lunetą śledziła dwa wozy zbliżające się do centrum osady. Jechały coraz wolniej gdyż przeszkadzał im gromadzący się tłum, do uszu dziewczyny dochodziły ich radosne krzyki i śpiewy. Tłum gęstniał, elegancik na wozie powstał i coś mówił żywo gestykulując. Odpowiedziały mu wiwaty. Wtem z wozu wyskoczył Szeryf Kowalsky z dopalającą się laską dynamitu w ręce. Tłum zamarł. Uszu Caroline doszły bluzgi i obelgi rzucane na prawo i lewo przez Szeryfa.
Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy. Wiedziała że nadeszła chwila której z drżącym sercem wyczekiwała od dwóch dni, od ostatniej rozmowy z Kowalskym.
- Dziękuję Szeryfie - powiedziała i zamknęła oczy
Po chwili potężna eksplozja dwóch, wypełnionych dynamitem wozów wstrząsneła całą doliną. Z Wioski Wiecznego Dnia pozostały tylko dymiące zgliszcza usłane trupami czarnuchów i ich bękartów. Tak właśnie zginął bohaterską śmiercią Szeryf Walther Kowalsky.
***
PS. W tej zabawie #naopowiesci już wyczerpałem temat więc to był raczej mój ostatni wpis
#zafirewallem
Nikt nic jeszcze nie napisał w tej XIV edycji #naopowiesci ale na Szeryfa Kowalskyego zawsze można liczyć.
Poprzedni odcinek
Przedstawiam ostatni odcinek epopei Szeryfa w wojnie ze smoluchami, udało mi się ich wysmarować 14, każdy z nich był w jakiś sposób powiązany z tematem edycji więc ten również jest. Zapraszam do czytanki na dobranoc
***
Grande Finale
Kowalsky drzemał w swoim fotelu, jak zwykle zresztą gdyż było grubo po południu, mianowicie dochodziła pierwsza. Caroline nieśmiało wsadziła głowę w uchylone drzwi i szepnęła:
- Szeryfie...
Ten ani drgnął chrapiąc w najlepsze
- Pssst... Szeryfie - spróbowała troszkę głośniej
Skutek ten sam, Walt spał jak zabity. Dziewczyna uśmiechnęła się diabelsko i najciszej jak mogła
- Czarni ludzie... - nie dokończyła gdyż w ułamku sekundy kula świsnęła jej koło głowy i utkwiła we framudze. Kowalsky stał z dymiącym coltem
- Jeszcze raz nazwiesz ich ludzmi to nie chybię, zobaczysz! - szeryf schował colta, ziewając okrutnie i udając zagniewanego.
Dziewczyna zachichotała - Inaczej bym pana nie obudziła.
- Nie wiedziałem że wróciliście już. Jak było?
Caroline z przejęciem zaczęła opowiadać a Kowalsky udawał że słucha. Minęło pół godziny i nic się nie zmieniło, dziewczyna szczebiotała chodząc wokół biurka czasem robiąc pauzy zawieszając głos ale co najdłużej na dwie sekundy i kontyunowała. Aż w końcu nastała dłuższa pauza. Cisza oznajmiła słuchaczowi, że opowieść się skończyła. Spojrzał na zegar, było już po 16. Jak ten czas leci - westchnął.
- Ale najlepsze zostawiłam na koniec - uśmiechnęła się tajemniczo
- No nie daj się prosić, powiedz - przerwócił oczami szeryf
Dziewczyna podeszła do niego i wręczyła mu broszurkę. Kowalsky zmarszczył brwi i przeczytał
Wioska Wiecznego Dnia
Miejsce gdzie każdy czarny i biały jest równy
Przerwał czytanie.
- Przecież oni nie umieją czytać, co za debil to wymyślił?
- Na każdym skrzyżowaniu stoi czarny i krzyczy z pamięci - wytłumaczyła Caroline
- Ciekawe... - zainteresował się szeryf - skąd to masz?
- Ukradłam - odpowiedziała pokazując śnieżnobiałe ząbki w pięknym uśmiechu
Kowalsky z uznaniem pokiwał głową - świetnie się spisałaś, naprawdę.
- Jest jeszcze coś... Zbierają narzędzia, jedzenie, jeżdzą wozami po okolicy i przyjmują co kto da.
- Czyli kradną?
- Wielu im oddaje, kraść nie muszą, dwa pełne wozy widzieliśmy jak wracaliśmy
- To poczekamy aż któryś tu przyjedzie, żałować im nie będę, oj nie - Kowalsky uśmiechnął się od ucha do ucha
- Zorganizujemy zbiórkę? - spytał McPenny
- Tak Teddy, ruszaj dupę i objedz całe miasteczko. Jak ktoś jutro do południa nie przyniesie na rynek czegoś do żarcia albo jakiś narzędzi to go obedrę ze skóry, możesz zacytować. A i niech cieśla Robinson przywiezie 30 dużych skrzyń...
- A jak nie będzie miał?
- To niech zaiwania młotkiem całą noc do samego południa, ma bachory to niech pomagają, kurwa jego mać! Skrzynie mają być! - zdenerwował się Kowalsky
Jeździł więc Zastępca od drzwi do drzwi do późnego wieczora.
A szeryf zaczął wtajemniczać Caroline w swój plan. Później się udał do burmistrza wydać mu odpowiednie dyspozycje.
Nazajutrz od samego rana przy rynku zaczęła rosnąć sterta z darami, to konserwy, pudełka z soloną wołowiną, worki z ziarnem, siekiery, łopaty, motyki, piły, gwoździe, po prostu klamoty różnej maści przydatne na budowie i w roli. Zebrało się tego tyle, że załadować można było nie dwa ale trzy wozy. W końcu przed samym południem szeryf stwierdził, że dość się zebrało. I zabrał się za pakowanie wszystkiego do skrzyń. Oczywiście rękami Teddyego. Późnym popołudniem gdy zastępca zabijał ostatnią skrzynię, nadjechał szeryf z Caroline.
- No, to teraz na nich poczekamy, powinni niedługo się zjawić.
- Jadą szeryfie, zobacz!
I istotnie nadjechały dwa duże wozy, każdy ciągnięty przez dwa rosłe konie. Z jednego wozu zsiadł woźnica, chudy murzyn dość elegancko ubrany, drugi z nich wyglądał jak parobek. W słomianym kapeluszu i bez butów.
Elegancik widząc burmistrza podszedł i oznajmił
- Szanowny panie, nazywam się Bill Cuzby i chciałbym parę słów skierować do mieszkańców tego zacnego miasteczka...
- A nie krępujcie się, to wolny kraj - łaskawie odrzekł burmistrz
Zaczął więc swoją tyreliadę o Wiosce Wiecznego Dnia i gdy doszedł do części o zbiórce Burmistrz Hopper mu przerwał.
- Słyszeliśmy o tym i zebraliśmy wszystko co się dało. Jak widzicie za mną, w tych solidnych skrzyniach wszystko już nawet spakowane, żywność i narzędzia. Niczego wam nie zabraknie, sami zobaczcie.
To mówiąc zaczął otwierać kolejno skrzynie i przepastne wory, twarz elegancika aż się wydłużyła z wrażenia.
- Słyszeliście wcześniej o naszej wiosce, prawda? - spytał Jim
- Zgadza się, przygotowaliśmy się zawczasu - potwierdził burmistrz
- Możecie być pewni że Wioska Wiecznego Dnia niedługo będzie na ustach całego kraju - dodał szeryf - tylko nie tak jak chcielibyście - dodał w myślach
- Spakujemy więc i ruszamy bo droga daleka. Pomożecie dobrzy ludzie? - zwrócił się do zebranych gapiów. Ci czekali oczekując apropaty Kowalskyego
- No co tak stoicie, pakować szybko! - ponaglił szeryf - a ja sobię pójdę z Billem do saloonu uciąć pogawędkę, ciekaw jestem tej Wioski Wiecznego Dnia
- A ciebie jak zwą? - zwrócił się do drugiego murzyna Kowalsky
- Abel
- Idziesz z nami, poznacie naszą gościnę. Noc się zbliża, rano wyruszycie.
I w istocie udali się do saloonu. Barman Rod poinstruowany przez szeryfa nie skąpił whisky i siedzący nieopodal Teddy z Caroline obserwowali jak po paru kolejkach głowy murzynów stawały się coraz to cięższe aż obaj jak na komendę usnęli przy stoliku. Szeryf wstał, zupełnie trzeźwy skinął na Caroline i udali się szybko do wyjścia.
- A ja? - zapytał szeryfa Teddy
- Ty ich pilnuj, za cholerę nie daj im wyjść przed ranem, rozumiesz? W razie czego daj im po mordach i tak nie będą pamiętać.
Po chwili rozległ się stukot kół dwóch wozów pospiesznie jadących w stronę wzgórz Rusty Mountains. Kowalskyego i Caroline czekała bardzo pracowita noc.
Nad ranem ledwo żywi murzyni podnieśli głowy ze stolików.
- No no daliście czadu - zwrócił się do nich barman Rod czyszczący szklanki - żeby naszego szeryfa przepić to trzeba się postarać.
- Gdzie on? - zaczęli się rozglądać
- Stara go niedawno zabrała. Ze trzy dni będzie chorować - dodał ze śmiechem
- Musimy jechać, już po ósmej - oprzytomniał elegancik patrząc na zegarek
Wstali więc i udali się czym prędzej do wyjścia. Odetchnęli z ogromną ulgą widząc wozy stojące przy ulicy i konie ze spokojem pijące z koryta. Elegancik Jim dla pewności zerknął jeszcze do wozów, oba wypełnione były skrzyniami i worami aż nie było gdzie szpilki wcisnąć. Wsiedli więc czym prędzej i z wolna ruszyli. A za nimi w niedalekiej odległości Caroline.
Droga była daleka, dotrzeć mieli dopiero następnego wieczora. Spiesząc się robili krótkie postoje, byle tylko konie mogły odpocząć i zaraz ruszali dalej. Po przebyciu 69 mil ukazała się dolina pośród której stał piętrowy, rozległy budynek, otoczony mniejszymi zabudowaniami, magazynami i niezliczoną ilością ognisk, namiotów i pomniejszych chat. Wszędzie krzątały się jakieś postacie, konie same z siebie przyspieszyły zjazd drogą w dół pośród pól kukurydzy - już byli w domu.
Caroline ze wzgórza lunetą śledziła dwa wozy zbliżające się do centrum osady. Jechały coraz wolniej gdyż przeszkadzał im gromadzący się tłum, do uszu dziewczyny dochodziły ich radosne krzyki i śpiewy. Tłum gęstniał, elegancik na wozie powstał i coś mówił żywo gestykulując. Odpowiedziały mu wiwaty. Wtem z wozu wyskoczył Szeryf Kowalsky z dopalającą się laską dynamitu w ręce. Tłum zamarł. Uszu Caroline doszły bluzgi i obelgi rzucane na prawo i lewo przez Szeryfa.
Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy. Wiedziała że nadeszła chwila której z drżącym sercem wyczekiwała od dwóch dni, od ostatniej rozmowy z Kowalskym.
- Dziękuję Szeryfie - powiedziała i zamknęła oczy
Po chwili potężna eksplozja dwóch, wypełnionych dynamitem wozów wstrząsneła całą doliną. Z Wioski Wiecznego Dnia pozostały tylko dymiące zgliszcza usłane trupami czarnuchów i ich bękartów. Tak właśnie zginął bohaterską śmiercią Szeryf Walther Kowalsky.
***
PS. W tej zabawie #naopowiesci już wyczerpałem temat więc to był raczej mój ostatni wpis
#zafirewallem
@moderacja_sie_nie_myje zawsze możesz zacząć coś nowego
@moll Być może szeryf zapakował nie tylko dynamit do wozów ale też coś innego gdzie indziej podczas pracowitej nocy z Caroline
@moderacja_sie_nie_myje sam widzisz, jest potencjał
@moderacja_sie_nie_myje dobrze się bawiłem czytając o wesołych przygodach szeryfa Kowalskiego.
@splash545 Dzięki
@moderacja_sie_nie_myje ja jak zwykle z opowiadaniem na ostatnią chwilę czekam.
Zaloguj się aby komentować