Zdjęcie w tle
George_Stark

George_Stark

Fenomen
  • 399wpisy
  • 2491komentarzy
528 + 1 = 529

Tytuł: Powiedzmy, że Piontek
Autor: Szczepan Twardoch
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 9/10

#bookmeter

Uwaga! Wpis może zawierać śladowe ilości spoilerów!

Najlepsi z ludzi są szaleńcami. Nie chciałem widzieć go szalonym, aby mu nie zazdrościć.

– „Coś to jakieś takie… Cienkie?” – tak sobie pomyślałem zanim jeszcze rozpocząłem tę lekturę, a miałem wówczas na myśli jej objętość. Poprzednimi pozycjami autora, może oprócz Epifanii wikarego Trzaski, którą czytałem niedawno, ale to staroć przecież jeśli chodzi o dorobek pana Twardocha, przyzwyczajony byłem do tego, że dostanę grubą księgę. A tutaj tylko 256 stron. To znaczy tyle jest na papierze, bo czytałem na czytniku, więc było ich jeszcze mniej. Ale powiedzmy, że 256.

Później ta wspomniana „cienkość” rozszerzyła swoją objętość znaczeniową, zgrubła jakby, i objęła nią również treść. Bo po interesującym początku, kiedy to poznajemy tytułowego Erwina Piontka, siedemdziesięciotrzyletniego emeryta górniczego, kiedy jesteśmy świadkami jednego z tych poranków, kiedy to, po kilkunastu już spędzonych na emeryturze latach, Erwin Piontek wstaje rano i, trochę z przyzwyczajenia, chce jechać do pracy – no tak, to w końcu ten twardochowy Śląsk z jego etosem pracy, która nadaje życiu nie tylko rytm, ale przede wszystkim sens, bo życie Erwina Piontka na emeryturze nie ma sensu. Straciło go. Życie Erwina Piontka na emeryturze jest już skończone. No chyba że Erwin Piontek znajdzie w sobie odwagę, żeby wreszcie spełnić swoje marzenie. Bo po tym interesującym początku robi się jednak dość nieciekawie.

Powiedzmy jednak, że Erwin Piontek tę odwagę znajduje. Marzeniem Erwina Piontka jest opłynięcie świata. Tak jak zrobił to Leonid Teliga. To 29 tysięcy mil morskich przez morza i oceany. Erwin nie ma na to ani sił, ani środków, być może nie ma na to nawet odwagi. Postanawia więc przepłynąć te 29 tysięcy mil morskich żeglując w tę i nazad po Zalewie Rybnickim, który ma cztery kilometry długości i dwa kilometry szerokości.

Czy żeglowanie w tę i nazad po Zalewie Rybnickim, który ma cztery kilometry długości i dwa kilometry szerokości można przedstawić w sposób pasjonujący? Powiedzmy, że tak. Tylko że pan Twardoch tego nie zrobił. To znaczy przedstawił żeglowanie Erwina Piontka w tę i nazad po Zalewie Rybnickim, który ma cztery kilometry długości i dwa kilometry szerokości, ale nie zrobił tego w sposób pasjonujący. I, gdyby to był inny autor, to być może odłożyłbym lekturę i zajął się czymś innym. Ale po panu Twardochu spodziewałem się więcej, spodziewałem się dużo więcej niż w tej pierwszej części książki Powiedzmy, że Piontek dostałem. Kontynuowałem więc czytanie.

I nie zawiodłem się.

Pomyślałem wtedy, że Erwin Piontek mógłby być kimś zupełnie innym, Erwin Piontek nie musiał się przecież urodzić wtedy, kiedy się urodził, zostać wychowany tak, jak został wychowany […] Ale czy wtedy pozostałby Erwinem Piontkiem? Gdyby urodził się taki sam, zupełnie taki sam, ale został inaczej wychowany, czy byłby takim samym człowiekiem? Czy byłby tym samym człowiekiem?

Od takich słów zaczyna się druga, formalnie niewyodrębniona, część powieści Powiedzmy, że Piontek. I w to mi graj! To są dokładnie te rzeczy, o których ja sam chętnie nudziłbym komuś, gdyby tylko znalazł się jakiś jeleń chętny żeby tego nudzenia słuchać. Bo tak, tego samego Erwina Piontka, który żeglował w tę i nazad po Zalewie Rybnickim, który ma cztery kilometry długości i dwa kilometry szerokości, pan Twardoch rzuca tym razem mniej więcej sto lat w przeszłość – to jeśli chodzi o czas – i kawałek na południowy zachód – to jeśli chodzi o przestrzeń. Ten Erwin Piontek jest jednym z alte-Afrikaners, Niemców, którzy rozpoczynali kolonizację Afryki. Którzy utworzyli na jej obszarze twór znany jako Deutsch-Südwestafrika. Nie będę tutaj opisywał różnic między pierwszą a drugą możliwą wersją Erwina Piontka, to można znaleźć w książce. Pochwalę tę część (w tym miejscu, bo do chwalenia jej wrócę, przy okazji chwalenia całej kompozycji książki) przede wszystkim za wspaniałą przygodę jak w kapitalnej powieści historycznej. Osadzenie akcji w tym miejscu i w tym czasie, w którym autor zdecydował się to zrobić wiązała się z pewnymi konsekwencjami. Ja oczywiście o tamtym miejscu i tamtym czasie mam blade pojęcie (teraz, po lekturze wspomaganej zewnętrznymi źródłami, trochę mniej blade, ale nadal blade), ale czułem się jakbym tam był. Klimat, który wylewał się z kart, to gorąco i suchość pustyni były aż odczuwalne. Nie wspominając już o tym, co w powieściach historycznych lubię najbardziej, a więc fabularyzację historii i „uczłowieczenie” (albo „odpodręcznikowanie”?) postaci, które ją tworzyły. W tym przypadku przede wszystkim Hendrika Witbooia, o którego istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia.

Na koniec jest jeszcze część trzecia, również formalnie niewyodrębniona, w której to to autor decyduje się przenieść Erwina Piontka geograficznie trochę bliżej, bo tylko kawałek na północ od Pilchowic. Decyduje się przenieść go do Warszawy. Czasowo wybiera natomiast nieodległą przyszłość, bo w rok 2028. Kreśli przy tym mroczny i ponury obraz tego, jak mogłaby Polska wyglądać za te kilka lat. Najciekawszą rzeczą w tej trzeciej części jest jednak to jak ona jest napisana. Jest to bowiem opowieść samego Erwina Piontka, któremu Szczepan Twardoch oddał głos, osobiście pojawiając się, jako autor, w tekście oznaczonym kursywą. Brzmi skomplikowanie? Być może, ale aż tak skomplikowane nie jest. Przynajmniej do momentu, kiedy to Szczepan Twardoch pojawia się we własnej książce, w opowieści Erwina Piontka, jako jedna z występujących w niej postaci. Teraz można się już pogubić, tak w tym moim tłumaczeniu, jak i przy okazji lektury.

Ten pomysł z umieszczeniem siebie samego we własnym dziele nie jest nowy. Tutaj pan Twardoch nawet nie próbuje udawać, że coś wymyślił, wszak książkę Powiedzmy, że Piontek otwiera cytat ze Śniadania mistrzów pana Kurta Vonneguta, dokładnie z tej sceny, kiedy to pan Vonnegut wchodzi do własnego utworu po to, żeby porozmawiać ze stworzonymi przez siebie bohaterami. W ogóle wydaje mi się, że w Powiedzmy, że Piontek tropów vonnegutowskich można by wskazać więcej. Jak chociażby powracające, wybrzmiewające wszędzie i rezonujące słowo „_powiedzmy_”. Tak jak „_zdarza się_” w Rzeźni numer pięć. Albo te wspaniałe, występujące dość często zdania podsumowujące akapity, zupełnie jak w Recydywiście. Ale może to moje doszukiwanie się na siłę, bo pana Vonneguta też bardzo cenię i może poza tym oczywistym odniesieniem innych nie ma, a tylko ja chciałem je tam zobaczyć?

Miałem chwalić kompozycję tej książki, więc proszę bardzo: kompozycja Powiedzmy, że Piontek jest wspaniała. Pozwolę sobie jeszcze to chwalenie uzasadnić. Ta pozycja składa się, jak już pisałem z trzech części, przy czym każda z nich napisana jest innym językiem, a każdy z tych stylów narracji kapitalnie przystaje do tego, jakim Erwinem Piontkiem w tej właśnie części Erwin Piontek akurat jest. Od prostego języka i zwyczajnego przedstawiania faktów, jak mógłby się wypowiadać niewykształcony emeryt, poprzez tę mięsistą narrację w stylu pana Szczepana Twardocha, którego uwielbiam w części drugiej, aż do zimnego, niemal urzędniczego języka w części trzeciej. Chylę czoła przez umiejętnościami operowania językiem, bo pisać pięknie to wyjątkowa umiejętność, ale z taką swobodą pisać tak, jak się chce, ja nazwałbym już czystym artyzmem.

To nie jest książka o tematyce do jakiej przyzwyczaił mnie pan Twardoch wcześniej. To znaczy ona nie jest rozdrapywaniem postaci aż do granic możliwości, może poza drugą jej częścią, gdzie tego jest sporo, szczególnie jeśli idzie o Hendrika Witbooia. Ta książka jest bardziej o abstraktach niż o ludziach, dla mnie jest takim zastanawianiem się „co by było gdyby…?”, przy pełnej świadomości tego, że to „gdyby”, zgodnie z naszą najlepszą obecną wiedzą, jest zupełnie niemożliwe. Przynajmniej poza literaturą. Ale może napisałem nieprawdę? Bo, powiedzmy, że ta książka jest o ludziach, nawet jeśli jest o abstraktach. Pozwolę sobie sparafrazować myśl przywoływanego w Powiedzmy, że Piontek Hiddegera: bez człowieka świat nie mógłby istnieć i zapytać, czy abstrakt mógłby istnieć bez człowieka?

Dodatkową rzeczą, jaka mnie w tej książce ujęła, są rozważania prowadzone przez autora na metapoziomie. Pan Twardoch wprowadza do tekstu mnóstwo dygresji – zastanawia się nad czasem (czym jest teraz), znaczeniem słów (– Dajcie mi manierkę – mówi Hendrik Witbooi, ale w języku nama, czyli khoekhoegowab, nie po polsku, więc wypowiada inne słowa niż te tutaj zapisane, które jednak znaczą właśnie tyle: „Dajcie mi manierkę”.) albo nad tym co w ogóle ma znaczenie. W opowieści? W życiu? Zresztą, jakie to ma znaczenie: gdzie, skoro, przywołując arystotelesowskie twierdzenie, literatura powstała wskutek naturalnej potrzeby człowieka do naśladownictwa i jej celem jest naśladowanie życia.

Wspaniała to był książka, choć dość trudna. Nie wiem czym była dla autora, przeczytałem tylko ją, nic jeszcze o niej (planuję to nadrobić, ale nie wiem czy mi się uda), ale ja odebrałem ją jako coś w rodzaju dyskusji pana Twardocha albo z samym sobą, albo ze swoją twórczością. Była mi przez to bliska, bo mnie samemu nieustannie zdarza się takie dyskusje ze sobą prowadzić. A może właśnie dlatego wydała mi się ona taką dyskusją, bo sam ze sobą ciągle dyskutuję? A ta moja wewnętrzna dyskusja nie tylko nie ucichła po lekturze Powiedzmy, że Piontek , ale jeszcze bardziej się ożywiła.
88ce759b-b9f4-4224-a21b-8af833d03605
FoxtrotLima

@George_Stark dołączam się do przedmówcy. Pierwszorzędna recenzja.

Miałem też podobne do Twoich odczucia: ta książka do głos schizofrenii Szczepana Twardocha, który nakazał mu odbyć publiczną dyskusję z samym sobą. Preludium tego był "Chołod" zresztą. Co będzie dalej?

Zaloguj się aby komentować

506 + 1 = 507

Tytuł: Epifania wikarego Trzaski
Autor: Szczepan Twardoch
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Samotny płatek śniegu skrystalizował się w chmurach wokół jakiegoś pyłku, urósł w zamarzającą wodę i zsunął się powoli, przez zimne powietrze, w dół aby osiąść na włosach księdza i stopić się od ciepła, które oddawała do atmosfery rozgrzana kapłańska głowa.

Po kiepskich wynikach ostatnich moich eksperymentów ze współczesną literaturą polską musiałem jakoś odreagować. Zdecydowałem się sięgnąć po coś współczesnego i polskiego, ale firmowanego nazwiskiem, które dawało mi jakąś obietnicę. Miała to być najnowsza powieść pana Twardocha, Powiedzmy, że Piontek no ale jakoś mi się tak (samo!) źle w czytniku kliknęło i uruchomiła się jedna z najstarszych, bo Epifania wikarego Trzaski to, według mojej najlepszej wiedzy, druga z wydanych przez tego autora powieści.
– „No, skoro mi się tak już kliknęło, to niech będzie” – pomyślałem. – „Może to jakiś znak, a ta powieść to będzie moja epifania?”

Już pierwsze zdanie tej powieści: Szarzejące na horyzoncie niebo przygotowywało się do przyjęcia świtu zwiastowało, że, przynajmniej w warstwie językowej, powinno być dobrze. Że powinno być tak jak lubię, do czego zresztą pan Twardoch mnie w swoich książkach przyzwyczaił. I faktycznie, to zwiastowanie spełniło się, bo, pomijając treść, dla mnie ta książka była kolejną zaserwowaną przez niego ucztą językową. Barwny język, niecodzienne porównania, te śląskie wtrącenia – no czytało mi się to wspaniale! Nieprzypadkowo też na otwarcie tego wpisu wybrałem cytat, jaki wybrałem, bo oprócz tego, że ten akapit ogromnie podobał mi się językowo, to ten szczegół w postaci śniegu wracał w czasie lektury kilkukrotnie, dając poczucie jakiegoś bezpieczeństwa i stałości w tej całej historii. Tak, oprócz języka, ta historia jest również wspaniale poprowadzona narracyjnie.

Jeśli chodzi o samą treść, to, również jak pan Twardoch mnie do tego przyzwyczaił, zbudowana jest ona na wyraźnych (choć niekoniecznie silnych, bo dla mnie to była trochę opowieść o ludzkiej słabości) bohaterach. Przede wszystkim tytułowy wikary Trzaska – wyuczony w Warszawie ksiądz intelektualista, niedoszły doktor, przez niektórych obsadzany już w roli przyszłego katolickiego moralnego autorytetu, który został zesłany, wskutek dawnych zatargów swojego ojca z arcybiskupem Ziarkiewiczem do małej parafii na śląskiej wsi. Ten ksiądz Trzaska został przez autora zestawiony z miejscowym proboszczem, kapłanem starej daty, co musiało powodować między nimi napięcia. I te napięcia, wynikające z charakterów postaci, pan Twardoch też świetnie potrafił przedstawić. Nie przez ich stwierdzenie, nie przez ich opisanie, ale przez zaprezentowanie w scenach. I to jest, moim zdaniem, umiejętność, która cechuje świetnych pisarzy.

Z postaci, których wcale nie ma w tej opowieści wiele, oprócz księdza Trzaski, mocno zapadł mi w pamięć również miejscowy idiota, Teofil Kocik. Jedno, że przez świetne przedstawienie tego jego „kruczo-robaczego” wariactwa (takie rzeczy też panu Twardochowi wychodzą wspaniale – choćby ten głos z Morfiny, który nawet sam autor nie wie do kogo należał, a mimo to do treści pasował świetnie), drugie przez świetne zarysowanie jego prostej, naiwnej, ale szczerej i gorącej wiary. Też niekoniecznie nazwanej w powieści wprost, ale objawiającej się na przykład w takim pytaniu, które ten bohater zadał: – Proszę księdza, a jak się opłatek zamienia w ciało Chrystusa, jak ksiądz mówi za ołtarzem, to w którą część ciała, proszę księdza, że tak zapytam?

I jeszcze Małgorzata Kiejdus, która świetnie uosabia mnóstwo cech, których w ludziach nie lubię, nie rozumiem, ale czasami zauważam i u siebie. Tak, ta postać, choć – moim zdaniem – mocno niesympatyczna i nie do polubienia; być może do współczucia – też została napisana świetnie.

A historia? No to już nie ma za bardzo co pisać, to można znaleźć w opisie książki, choćby na lubimyczytac. Bez sensu byłoby psuć komuś ewentualną przyjemność z lektury zdradzając tutaj szczegóły fabularne, a dwa, że dla mnie przynajmniej, już o tym pisałem wcześniej, siłę tej powieści stanowią jej bohaterowie. To, że zostali wrzuceni w takie a nie inne (choć ogromnie ciekawe, i to jest kolejna warta uwagi warstwa tej książki) okoliczności tylko wydobywa z nich to, jakimi są.

Czy to była dobra decyzja, że zamiast Powiedzmy, że Piontek zdecydowałem się przeczytać Epifanię wikarego Trzaski? Nie mam pojęcia, w końcu nie znam jeszcze tej pierwszej, więc nie potrafię ich ze sobą porównać. Lektura tej drugiej jednak sprawiła mi tyle przyjemności, że nie żałuję tego mylnego kliknięcia. A nawet się z niego cieszę.
bf8d9dda-03d8-4d9e-ab4c-9be2c8fc8452

Zaloguj się aby komentować

Siedząca na tronie,
w podwójnej koronie…

A nie! Tutaj się nie rymuje, tylko prozą pisze! Przepraszam!

Prawdą jednak jest, że koleżanka @KatieWee , która zwyciężyła w I edycji konkursu prozatorskiego (nie mylić z prozaicznym!) #naopowiesci , w pięknym, choć mocno nietypowym stylu, została również zwyciężczynią w naszym konkursie sonetowym! Ponawiam gratulacje!

Prawdą jest również to, że w naszym konkursie prozatorskim zażyczyła sobie żebyśmy napisali bildungsroman (swoją drogą, czy opowieść o dorastaniu w domu dziecka można nazwać bidulsromanem?). No to proszę:

***

Kamil Ślimak

Kamil Ślimak posiadał pewną wyjątkową umiejętność. Wszystkie czynności i zadania, których się podejmował, z jednakowym powodzeniem i efektem potrafił wykonywać tak od początku do końca, jak i od końca do początku.

Zaczęło się to wszystko we wczesnym dzieciństwie. Tak jak u wszystkich innych dzieci, również u Kamila pierwszym słowem, które wypowiedział było słowo „mama”. Prędko jednak, a nieświadomie, zaczął to słowo wypowiadać w swoim stylu, to znaczy od tyłu. To „mama” brzmiało wówczas jak „amam”. Dla Kamila nie stanowiło to żadnej różnicy, ogromną różnicę stanowiło natomiast dla jego matki, pani Aldony Ślimak, która myślała, że jej syn jest ciągle głodny. Chcąc zapewnić swojej pociesze jak najlepsze warunki rozwoju, oprócz matczynej miłości zapewniała mu również pokarm w ilościach, których, jak się jej wydawało, jej syn się domagał, a której w rzeczywistości wcale nie potrzebował. Dziecko w wieku niemowlęcym i wczesnym dzieciństwie naturalnie przyjmuje jednak, że to co robi matka jest dla niego dobre i słuszne, więc Kamil zjadał wszystko to, co pani Aldona mu podawała.

Z tego powodu chłopiec szybko i mocno przybrał na wadze. Nie stanowiło to problemu przez całe jego beztroskie dzieciństwo: jeśli nikt nie powie im, że jest inaczej, dzieci przyjmują świat za oczywisty takim, jakim go widzą. Dotyczy to również ich własnego ciała. Nadmiar tkanki tłuszczowej stał się jednak problemem kiedy skończyła się beztroska część dzieciństwa Kamila i, zgodnie z obowiązkiem powszechnej edukacji, rodzice musieli posłać go do szkoły. Przez kolegów i koleżanki z klasy był wówczas nazywany Grubasem, Świnią, lub ewentualnie Spaślakiem. Na lekcjach wychowania fizycznego dzieci nie omieszkały również wykorzystywać potencjału, jaki tkwił w jego nazwisku. Za każdym razem, kiedy Kamil dobiegał do mety jako ostatni, albo kiedy pani Malinowska, wychowawczyni jego klasy, podwyższała naskok przed kozłem tak, żeby Kamil był w stanie przez tego kozła przeskoczyć, za plecami, a czasami nawet prosto w twarz, mógł usłyszeć: „Ruszasz się jak spasiony ślimak!”.

Ciężkie czasy tworzą silnych mężczyzn. To powiedzenie sprawdziło się również w przypadku Kamila. To właśnie dzięki swojej tuszy odkrył, że tę wyjątkową umiejętność którą posiadał może wykorzystywać świadomie i w ten sposób uczynić swoje życie przyjemniejszym i łatwiejszym. Kamil postanowił schudnąć, ale za to zadanie zabrał się od końca. Najpierw więc zrzucił zbędne kilogramy i zajął się rzeźbą ciała, natomiast dietę i ćwiczenia, które dla zwykłego człowieka są pierwszym krokiem do realizacji takiego postanowienia jakie Kamil powziął, odłożył na bliżej nieokreślone później. Efekty, które pojawiły się nieoczekiwanie i nagle wywołały w klasie lekką, acz chwilową konsternację. Nie jest jednak łatwo wyjść z roli, w jaką raz wciśnie człowieka społeczność, w której temu człowiekowi przyszło żyć. Z tego powodu, choć wyzwiska skończyły się – bo nie było już powodu ani sensu żeby nazywać Kamila Grubasem, Świnią lub ewentualnie Spaślakiem – nie udało mu się zbudować koleżeńskich relacji z żadnym dzieckiem z jego klasy. Kamil się zmienił, ale reszta dzieci się nie zmieniła. Uprzedzenia również pozostały takie same.

Wydarzenia te miały miejsce w szóstej klasie podstawówki, Kamil więc wiązał niejakie nadzieje z rozpoczęciem nowego rozdziału w życiu, jakim miało być gimnazjum. Życie jednak daje nadzieję, a później z zimną krwią ją odbiera. We wrześniu, kiedy Kamil przekroczył progi innego już budynku, kiedy skończył się apel z okazji rozpoczęcia roku szkolnego i uroczystość przyjęcia pierwszaków w poczet gimnazjalistów, kiedy wszedł wreszcie do sali numer 102, gdzie, już w gronie klasowym, miał dobiec końca pierwszy dzień w nowej szkole, okazało się, że zmieniło się wszystko poza ludźmi. Inna była szkoła, inny był patron, inna była sala lekcyjna, inna była wychowawczyni, inna była nawet literka w nazwie klasy – tak jak w podstawówce Kamil chodził do klasy „d”, tak teraz został uczniem klasy „b” – a tylko koledzy i koleżanki byli ci sami, z którymi Kamil chodził do podstawówki.

I może wszystko nadal byłoby tak samo jak wcześniej, gdyby nie kwietniowe wydarzenia, kiedy to we wtorek, zaczynając zajęcia od drugiej godziny lekcyjnej, Kamil szedł smętnie w kierunku szkoły. Mijał po drodze grupkę uczniów trzeciej klasy, którzy wyróżniali się wśród szkolnej społeczności: nosili czarne stroje, ciężkie buty i plecaki typu kostka obszyte naszywkami z nazwami zespołów oraz wizerunkami mieczy, krwi i potworów. Chłopcy mieli długie włosy, dziewczęta mnóstwo kolczyków i ciemny, mocny makijaż. Wydawali się być zgraną grupą przyjaciół i może tym właśnie w jakiś sposób imponowali Kamilowi. A może po prostu z powodu swojej samotności zazdrościł im tego zżycia, które mógł między nimi zaobserwować.

– Zmienili sprzedawczynię i ta nowa kurwa nie chce mi sprzedać fajek! – Do uszu Kamila dobiegły słowa jednego z chłopaków, członka grupki, która stała przed osiedlowym sklepem. Niewiele myśląc wszedł do sklepu i poprosił o paczkę papierosów. Ponieważ zadanie to postanowił zrealizować od końca, sprzedawczyni najpierw podała mu papierosy, a on wyszedł z nimi ze sklepu jeszcze przed tym zanim sprzedawczyni zdążyła nie tylko zapytać go o dowód osobisty, ale również o pieniądze.
– Proszę – powiedział podając paczkę chłopakowi, który wydawał mu się kimś w rodzaju przywódcy grupy.

Okazało się, że Jurek, bo tak chłopak miał na imię, rzeczywiście grał w grupie pierwsze skrzypce, czy może raczej gitarę prowadzącą, bo oprócz tego, że długowłosi chłopcy byli paczką szkolnych przyjaciół, to w wolnym czasie zajmowali się muzyką tworząc młody heavymetalowy zespół o nazwie Łzy Szatana. Dziewczyny natomiast stanowiły zalążek ogromnej rzeszy ich przyszłych fanek, wśród których – rzecz niemal pewna – spory odsetek miał być również gruppies. Chłopcy ćwiczyli sumiennie, zarówno w aspekcie muzycznym, jak i w obszarze codziennego życia gwiazdy rocka. Kamil zaś nie tylko został przyjęty do paczki, ale stał się również kimś w rodzaju menadżera zespołu jak również i zaopatrzeniowca. Zdecydowały o tym względy praktyczne, związane z jego szczególnymi umiejętnościami. Jeśli chodzi o działanie zespołu, skupiał się głównie na odbieraniu odpowiedzi od wytwórni płytowych na temat niewysłanego jeszcze do nich dema zespołu – jeśli odpowiedź była negatywna, takiego dema nie tylko nie było sensu wysyłać, ale nawet i nagrywać – oraz od klubów muzycznych w sprawie organizacji koncertów. W kwestii życia gwiazdy rocka Kamil korzystał ze swojego talentu tak jak zrobił to na początku, kiedy przyniósł ze sklepu paczkę papierosów, której ekspedientka nie chciała sprzedać Jurkowi. Zaopatrywał grupę w alkohol i papierosy bez konieczności posiadania takich nic nieznaczących i zbędnych rzeczy jak pieniądze czy dowód osobisty. Znalazł również uznanie wśród koleżanek, a to głównie z tego powodu, że wszystko robił wychodziło mu równie dobrze zarówno od przodu jak i od tyłu.

Kamil był wreszcie szczęśliwy. Nie tylko z powodu znalezienia własnego towarzystwa, w którym czuł się dobrze, ale też z racji fascynacji muzyką, którą to towarzystwo w nim zaszczepiło. Szczególnie upodobał sobie zespół Led Zeppelin, którego słuchał na okrągło, kiedy tylko mógł, a kiedy nie mógł, to podśpiewywał sobie utwory tego zespołu: te bardziej oraz te mniej popularne.

Pewnego dnia Kamil brał poranną kąpiel. Leżał, tak jak lubił, w wypełnionej gorącą wodą wannie, a łazienkę wypełniały kłęby pary unosząc lekki zapach olejku kokosowego, którego dolał do kąpieli w celu złagodzenia bólu głowy będącego efektem wczorajszej próby Łez Szatana. Nie do końca jeszcze obudzony, niemal nieświadomie zanucił jeden z większych hitów swojego ulubionego zespołu, utwór Stairway to heaven. Traf jednak chciał że – chyba z przyzwyczajenia – zrobił to od tyłu. Kiedy z jego słów padły zaszyfrowane w tej odwróconej wersji słowa Oh here’s to my sweet Satan, woda w wanie zrobiła się gorętsza, para przybrała ciemniejszy odcień, a unoszący się w powietrzu zapach kokosa wymieszał się z wonią siarki. W łazience pojawiła się rogata postać. Na wezwanie Kamila zjawił się u niego sam Książę Ciemności.

– Dlaczego się zakrywasz? – zapytał Kamila Szatan, bo ręka chłopaka natychmiast, kiedy tylko zauważył obcą postać w łazience, powędrowała w kierunku genitaliów, żeby je osłonić.
– Bo jestem nagi – odpowiedział Kamil.
– I myślisz, że nigdy cię nie widziałem nagiego? Przecież sam mnie prosiłeś żebym oglądał twoje grzechy. Ostatnio na przykład, jak z Marzeną… A zresztą, nieważne. Nie po to tu przyszedłem.
– To… – chłopak zmieszał się, bo powoli docierało do niego z kim właśnie rozmawia. Do tej pory traktował ten cały piekielny anturaż jako element strategii marketingowej zespołu, sam siebie miał natomiast za ateistę. Nie wierzył ani w Boga, ani, tym bardziej, w Szatana.
– To po co przyszedłeś? – Kamil dokończył pytanie.
– No bo mnie wzywałeś? – Szatan wydawał się być równie zdziwiony, co Kamil przestraszony.
– Ja? – chłopak denerwował się coraz bardziej.
– No przecież, że ty – odpowiedział Szatan. – A teraz powiedz czego ode mnie chcesz, bo trochę nie mam czasu.
– Ja… Skończyło już się to żeby, chcę ja. – Bo Kamil rzeczywiście chciał, żeby to wszystko już się skończyło. Żeby Szatan sobie już poszedł i zostawił go w spokoju. Ze zdenerwowania nie zauważył nawet, że wypowiedział to zdanie od końca.
– No cóż – odparł Szatan. – Co prawda umowa z górą była taka, że z Apokalipsą mieliśmy zaczekać do roku 2137, ale skoro sobie tego życzysz…

I wówczas zamknęła się Świątynia Boga, z oczu ludzi zniknęła Arka Przymierza. Trzęsienie ziemi ustało, a grad uniósł się ku ciężkim chmurom wiszącym nad światem. Działo się to wszystko przy przeszywającym powietrze dźwięku Siódmej Trąby.

***

1454 słowa.

#zafirewallem
#tworczoscwlasna
splash545

@George_Stark cóż za wspaniale absurdalne opowiadanie Pomysł bardzo oryginalny i świetnie się czytało. Ty mnie chyba w ciula chciałeś zrobić, że nic nie napiszesz

KatieWee

@George_Stark Dziekuję bardzo jeszcze raz!

Czeka mnie pracowity pierwszy weekend wakacji

Wrzoo

@George_Stark Świetne, obśmiałam się! A najbardziej z fragmentu: "Znalazł również uznanie wśród koleżanek, a to głównie z tego powodu, że wszystko robił wychodziło mu równie dobrze zarówno od przodu jak i od tyłu." - to jest tak absurdalnie urocze

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Kontynuując poetycki dyskurs z koleżanką @Wrzoo na temat "raj to z Ewą raczej czy bez Ewy jednak?" znów zabieram głos publikując kolejny wytwór. W zamiarze miał on być wytworem di risposta w XXIX edycji konkursu #nasonety , która aktualnie odbywa się w kawiarence #zafirewallem , ale tak mi nie pasował w ostatnim wersie ten układ słów, który byłby zgodny z rymami w wierszu di proposta , że postanowiłem postąpić wbrew zasadom i tym samym chyba (mam nadzieję!) wytwór poniższy będzie wytworem pozakonkursowym:

***

Ja, ty, my

- A może docenisz? -
pytanie zadała.
- Podejście swe zmienisz?
Tak bardzo bym chciała.

Oboje na sobie jesteśmy skupieni
lecz w taki sposób to nie zadziała.
Razem, a jednak nie połączeni:
my dwoje. Dwie dusze, dwa ciała.

Sam w raju będziesz swym przesiadywał?
Sama szczęśliwa w Edenie będziesz?

Pan jakiś miał zamiar, gdy nas powoływał,
więc może wygłośmy wspólne orędzie:
że życie nam łatwiej będzie przeżywać
gdy "ja" i "ty" w "my" skrywać się będzie.

***

#poezja
#tworczoscwlasna

Zaloguj się aby komentować

To pytanie o raj bez Ewy, które przyszło mi do głowy po napisaniu poprzedniego wytworu nie dawało mi spokoju, i zastanawiałem się jak mogłoby to wyglądać. W tym zastanawianiu się dotknęło mnie natchnienie. Jego efekt poniżej:

***

Raj bez Ewy

Adam stąpał już wtedy po Ziemi,
a Ewa dopiero stworzona być miała.
- Panie. A może ten plan swój przemyśl? -
wątpliwość taka Adamem targała.

Pan plan przemyślał i zamiar zmienił:
Ewy nie stworzył - za co mu chwała.
Adam korzystał z rajskiej przestrzeni,
a miał tam wszystko, co dusza chciała.

I ryby łowił, owoce z drzew zrywał,
oprócz z jabłoni, tej w trzecim rzędzie;
z niej przecież zrywać Pan zakazywał.

Wąż nawet do niego nie zagadywał,
bo wiedział dobrze co z tego będzie:
Adam okropnie odchorowywał
jedzenie jabłek: miał po nich wzdęcie.

Jak widać szczęścia, co Adam używał,
sekret w jelitach musiał się skrywać.

***

Tym razem ten wytwór jest pozakonkursowy, bo reżim formy sonetowej skapitulował przed treścią, ale pozwolę sobie go opublikować, a nawet opatrzeć tagami:

#nasonety
#zafirewallem
#poezja
#tworczoscwlasna
Heheszki

Bóg stworzył Adama,

a Adam pyta: a dama?

CzosnkowySmok

@George_Stark to mi ptlrzypomina fragment Testosteronu o tym, że wszystko dla bab

splash545

@George_Stark jednak miałeś inną wizję niż ja xd

Zaloguj się aby komentować

Kobiety nie zmienisz. Możesz zmienić kobietę, ale to i tak niczego nie zmieni. Ta wspaniała myśl niemniej wspaniałego pana Andrzeja Poniedzielskiego natchnęła mnie do tego ażeby rozwinąć ją do formy dłuższej niż dwuzdaniowa. W ten oto sposób powstał wytwór di risposta, którym przystępuję do XXIX edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem :

***

Rajski ogród spokoju (z warzywami!)

Kobiety nie zmienisz -
w niej zmiana to stała.
Urobisz się, wpienisz,
a nic nie zdziałasz.

A nawet gdy zmienisz,
- bo inna cię chciała -
to prędko ocenisz:
"I tamta tak miała".

Bo choćbyś każdą skutecznie podrywał,
to doświadczenie tylko zdobędziesz:
boleśnie będziesz się przekonywał
że z każdą tak samo jest. Zawsze i wszędzie.

Więc nim się znów będziesz na kobietę z motyką porywał,
to przemyśl: bo może byłoby lepiej na przykład wypielić warzywa?

***

EDIT: Tak sobie już po publikacji pomyślałem: jak wyglądałby Eden bez Ewy? I czy w ogóle zostalibyśmy z niego wygnani?

***

#poezja
#tworczoscwlasna

I wspaniały utwór di proposta .
superhero

taniej i szybciej wychodzi zmienić na nowszy model

splash545

Jak by wyglądał Eden bez Ewy?

Adam i tak miałby swoje potrzeby

Bóg by wyrzucił go z raju bez mała

Za grzeszną rękę co go masturbowała

Zaloguj się aby komentować

497 + 1 = 498

Tytuł: Niepowinność
Autor: Paweł Radziszewski
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 2/10

#bookmeter

Nieraz się zastanawiała, jak się pisze książki. Myślała, że kiedyś mogłaby spróbować. Jeśli przytrafi jej się w życiu coś ciekawego. Tylko najpierw musiałaby wyjechać z Furtu, bo kto by chciał przeczytać książkę o pegeerowskim osiedlu?

No właśnie. Dziwne jest to, że autor zadał to pytanie, a sam sobie na nie chyba nie odpowiedział. I może nawet nie chodzi o to, że nikt nie chciałby przeczytać książki o pegeerowskim osiedlu – bo ja na przykład chciałem. Tylko, gdybym wiedział przed lekturą, jak ta książka będzie wyglądać, to wtedy na pewno bym nie chciał.

To była książka z tej dziwnej kategorii, kiedy to od początku wszystko jest nie tak, ale mimo to brnie się w nią dalej. Dlaczego tak się dzieje? Może z czystej ciekawości jak bardzo można fabułę naciągać? Albo nawet łatać, gdy przy tym naciąganiu zdarza się że gdzieś pęknie? Albo na jak zaskakujące, choć raczej negatywnie – to były zaskoczenia z gatunku: „co, kurwa?” – rozwiązania może wpaść autor siląc się na – bo ja wiem? – próbę bycia oryginalnym i nieoczywistym? Albo może jak bardzo można próbować ubarwić opowieść dygresjami i spostrzeżeniami natury ogólnej, które jednak są niesamowicie wykoślawione, po to tylko żeby pasowały autorowi do tezy? Albo może to każdy z tych powodów po trochu? Bo w każdym z wymienionych obszarów mógłbym kilka przykładów z Niepowinności podać. Mógłbym też podać też kilka przykładów innych obszarów, w których autorowi nie wyszło. Jak na przykład płaskość opowieści i przedstawionego świata.

No dobra, ale co to za przedstawiony świat? No pegeer. I co w tym pegeerze się dzieje? Przede wszystkim są podziały: na syna dyrektora, na brudasa – czyli syna palacza i na resztę, która nie jest w żaden sposób określona. A później to jest jeszcze miłość. Miłość młodzieńcza i wbrew logice a także wbrew porządkowi społecznemu. Ale za to miłość, która wynika z zafascynowania literaturą. Tyle że to przedstawienie zafascynowania literaturą ogranicza się do wymienienia kilku tytułów i ewentualnie streszczenia kilku wyrywków fabuł. I tyle. Nie tylko mnie ta fascynacja nie zafascynowała, ale nawet w nią ani trochę nie uwierzyłem! A poza tym w tym świecie przedstawionym, to jak to w pegeerze. Wszyscy piją. Aha! Jeden z głównych wątków powieści to jeszcze ukryta w piwnicy tajemnica! Też absolutnie nie do uwierzenia i tak jakoś mocno na siłę – jakby połączenie pomysłu pana H.G. Wellsa z humorem pana Pilipiuka. Tylko że to też nie wyszło.

Jakby mało było tego, że ta opowieść sama w sobie jest kiepska, to jeszcze jest fatalnie napisana. Język jest prosty, a czasami wręcz prostacki. Dialogi nie niosą, narracja nie porywa, a czasami każde z nich wręcz odrzuca. Fakt, było w tej książce kilka zgrabnych zadań i spostrzeżeń, ale nic to nie pomogło. Całość nie podobała mi się zupełnie. I jeszcze sam sposób w jaki ta historia jest opowiedziana. Na początku autor otworzył mnóstwo wątków, które później jeden po drugim zamykał. Raziło to, że te wątki były tak oczywiste, a też dawał tyle wskazówek po drodze, że miałem wrażenie, że traktuje mnie jak idiotę. I rażące było to, że zmierzał do tych rozwiązań prościutką drogą, na której nie działo się nic, co mogłoby w jakimkolwiek stopniu zmienić obrany w momencie otwarcia wątku kurs. Kumulacją tego wszystkiego było rozwiązanie wątku (tajemnicy? – może lepiej tak to rozpatrywać) homoseksualnego związku. Serio, poczułem się jakby ktoś napluł mi w twarz. Dobrze, że było już niedaleko do końca, bo inaczej nie wiem czy bym zdzierżył. Czy nie musiałbym tej żenady rozchodzić, a mógłbym w tym rozchodzeniu zajść tak daleko, że do Niepowinności nie byłoby już sensu wracać.

Właściwie sam sobie to zrobiłem i jest to wyłącznie moja wina. Bo, po kiepskim Grubym, zachciało mi się znowu sprawdzić co tam się współcześnie w Polsce pisze i wydaje. Do tej pozycji skusiły mnie pierwsze zdania z jej opisu: Opowieść o poszukiwaniu tożsamości w postapokaliptycznych realiach upadającego pegeeru. No i mam za swoje. Nie mam za to optymistycznych widoków na współczesną polską literaturę. A szkoda. Choć, ostatnio przecież pan Twardoch wydał nową pozycję, więc może jest jeszcze nadzieja?

I, wracając jeszcze na koniec do tego pytania z początku: „bo kto by chciał przeczytać książkę o pegeerowskim osiedlu?” to teraz, w czasie pisania, przyszło mi do głowy, że w zasadzie to ja dalej bym chciał. Zamarzyło mi się właśnie przeczytać coś napisanego z urokiem i rozmachem Chłopów pana Reymonta, tylko osadzone w takich właśnie realiach na jakie porwał się pan Radziszewski. Z ciekawymi, wielowymiarowymi postaciami, z przedstawieniem nawet prostych, codziennych spraw w taki sposób, że są dla mnie interesujące, bo wiem, że dla bohaterów są ważne. Tak, to mogłoby być coś świetnego. Gdyby tylko znalazł się ktoś, kto potrafiłby to zgrabnie wykonać.
260aa989-ef44-4267-ad1a-01c60f86efef
Wrzoo

@George_Stark Tak Cię ta książka zawiodła, że aż popełniłeś literówkę w tytule?

Zaloguj się aby komentować

Drodzy!

Normalnie zajmuję się tutaj pisaniem głupich wierszyków, ale teraz, w odruchu rozpaczy, szukam pomocy. Pomoc miała by dotyczyć takiej dziedziny jak #prawo.

Pokrótce sytuacja wygląda tak, że para, która żyła w konkubinacie (w #holandia, więc ten konkubinat nie był zarejestrowany, bo tutaj można zarejestrować) wzięła kredyt hipoteczny. Jedna osoba z tej pary zmarła nie pozostawiając testamentu. Większość rodziny, która mieszka w Polsce zrzekła się spadku po zmarłym. Został jeden wujek, z którym kontakt jest utrudniony z racji jego wieku (ale nie jest ubezwłasnowolniony).

Holenderski bank, co jest normalne, w celu przepisania hipoteki żąda dokumentu verklaring van erfrecht (odpowiednik polskiego aktu poświadczenia dziedziczenia), ale otrzymanie tego dokumentu nie jest możliwe.

To czego szukam w tym momencie to jakakolwiek możliwość konsultacji z kimś, kto ma pojęcie jak takie sprawy rozwiązywać. Pukałem już do wielu drzwi, pytałem, ale nie potrafię znaleźć osoby, która potrafiłaby jasno przedstawić chociażby możliwe opcje jak z takie sytuacji wyjść. A sytuacja jest o tyle trudna, że człowiek jest teraz w zawieszeniu – jest właścicielem połowy mieszkania, z którym nie może nic zrobić. Czy znacie może kogoś, albo macie pomysł gdzie takiego kogoś szukać, kto potrafiłby pokierować tą sprawą tak, żeby ona się możliwie szybko zakończyła? Nie ukrywam, że jestem emocjonalnie w tę sprawę zaangażowany, więc w tych emocjach mogłem coś, jakąś możliwość, przegapić. Oczywiście za taką pomoc zapłacę, rozumiem, że to czyjaś praca i źródło utrzymania. Chodzi mi tylko o wskazówkę, gdzie ewentualnie mógłbym się z tym zwrócić.

I wiem, można było spisać testament, zarejestrować związek, wziąć ślub, zrobić coś wcześniej. Tak, można było. Ale teraz już nie można. A mnie nie chodzi o rozdrapywanie ran i wpędzanie w poczucie żalu, że ktoś czegoś nie zrobił, choć mógł, ale o znalezienie wyjścia z sytuacji.

Za wszelkie ewentualne wskazówki z góry dziękuję.
CzosnkowySmok

Jak się wszyscy zrzekną to majątek przechodzi na skarb państwa. Chyba że czegoś nie dopisałeś.

Jakiego rozwiązania szukasz? Bo tego w sumie zabrakło.

Konto_serwisowe

Tak naprawdę to masz dwa problemy. Pierwszy to dziedziczenie nieruchomości, drugi to dziedziczenie kredytu. Czasem w pakiecie jest ubezpieczenie na wypadek śmierci kredytobiorcy, tutaj nic takiego nie było?

PositiveRate

@George_Stark niektóre ambasady udostępniają listy adwokatów i radców prawnych z danego państwa, którzy mówią po polsku lub polskich prawników wykonujących zawód w danym państwie.

Zaloguj się aby komentować

Udało się wypełnić postanowienie i napisać coś (mam nadzieję) zabawnego! Wiadomo przecież, że nic nie bawi tak, jak to, co wydostaje się z ludzkiego ciała, prawda?

***

Lorneta z meduzą

Dwie lufy strzelił pod galaretę
- tak wieczór ze szwagrem się zaczynał -
następnie zagryzł jeszcze krokietem
zanim mu szwagier trzecią polał.

Cygaro później odpalił, tak jak rakietę
- siwy kłąb dymu pod sufit wzleciał -
i tak bełkocząc ze szwagrem o świecie
pił, palił i się obżerał.

Aż nagle w żołądku poczuł ciśnienie;
jak z oceanu na brzeg wyrzucenie:
meduza. A wraz z nią całego żołądka treść.

A obraz mu rozmył się jak podczas ulewy
albo jak gdyby dioptrii miał z sześć.
Lorneta mu ostrość przywróciła wtedy.

***

#nasonety
#zafirewallem
#poezja
#tworczoscwlasna

I tekst di proposta
splash545

@George_Stark no już jakiś czas temu wraz z @UmytaPacha stwierdziliśmy, że ostatnimi czasy nurt poezji fekalnej jest mocno zaniedbany w kawiarence.

Zaloguj się aby komentować

Chciałem coś wesołego albo zabawnego napisać, ale jakiś domorosły Bob Dylan się we mnie obudził, no i wyszło jak wyszło. Jeśli jeszcze uda się rozwinąć któryś z pomysłów, to postaram się przyłożyć bardziej w kierunku radości. A póki co to jest jak jest:

***

Być człowiekiem

Co znaczą słowa że "być człowiekiem"? - 
za jasną odpowiedź tak wiele bym dał!
Człowiek. Podobno już rodzi się skalany grzechem
Czy ktoś to z góry tak zaplanował?

Czy wobec tego na tej planecie
uda się stworzyć nam choćby pół-raj?
Czy może raczej zawsze na świecie
ten stan pół-wojny już będzie trwał?

Pytaniem takim obudź sumienie:
dobro czy zło w tobie drzemie?
To wyciągnięta jest dłoń czy też pięść?

A może tę rękę pewnego dnia - z biedy -
wyciągnie Człowiek - on też chce żyć i jeść.
Zastanów się teraz: co zrobiłbyś wtedy?

***

#nasonety
#zafirewallem
#poezja
#tworczoscwlasna

I tekst di proposta
splash545

@George_Stark podoba mi się, lubię też te twoje wiersze bardziej na poważnie.

Zaloguj się aby komentować

Myślałem, że już wyczerpałem swoje pomysły w tym temacie, ale okazało się, że jednak nie. W związku z tym jeszcze jeden (i chyba nie ostatni) wytwór di risposta w konkursie #nasonety w kawiarence #zafirewallem napisany do utworu di proposta zaproponowanego przez koleżankę @moll :

***

Deklaracja (a może namowa?)

Z każdym kolejnym Twoim oddechem
tak jakbym bardziej Ciebie kochał;
Twojego serca biciem, jak miechem,
podsycasz we mnie miłości żar;

Twe ciało pachnie rozkosznym grzechem -
ten na sumienie chętnie bym brał;
w sobie znajdujmy wzajem pociechę:
ja będę zawsze przy Tobie trwał.

Wzajemne spełnienie,
się dopełnienie
to Ty i ja - jak jedna część.

Więc nie bój się wcale, że mogłoby nie wyjść:
cóż więcej trzeba, gdy z dwóch stron jest chęć?
Daj mi, jak Amorowi, swe serce przebić.

***

#poezja
#tworczoscwlasna
moll

@George_Stark miech mnie urzekł

Zaloguj się aby komentować

487 + 1 = 488

Tytuł: Białość
Autor: Jon Fosse
Kategoria: literatura piękna
Tłumacz: Iwona Zimnicka
Ocena: 7/10

#bookmeter

jestem zamknięty zdecydowanie wbrew własnej woli, w głębi czarnego lasu, wbrew własnej woli zamknięty przez samego siebie, jeżeli można tak to ująć. Ale to są tylko słowa.

Jon Fosse? Coś mi to nazwisko mówiło kiedy szukałem sobie w Legimi kolejnej pozycji do przeczytania, bo przecież na nic z tego ogromu książek, który czeka w kolejce na odpowiedni moment to teraz mi akurat nie pasowało. Okazało się, że pan Fosse to ubiegłoroczny noblista. Nagroda została mu przyznana „za jego nowatorskie sztuki i prozę, które dają wyraz niewysłowionemu”. Brzmi nieźle! No ale, nauczony doświadczeniem, do laureatów wszelakich nagród podchodzę z dystansem i ostrożnością – często okazuje się, że dla mnie to za wysokie progi. Stąd właśnie przyszła mi do głowy myśl żeby najpierw spróbować się z autorem w krótkiej formie. Jego najnowsza nowela, Białość, wydała mi się do tego celu zupełnie odpowiednia.

Od początku podobało mi się to, jak ta historia jest opowiedziana. Całość, to znaczy te trzydzieści siedem ebookowych stron (w formatowaniu według moich preferencji) to jeden długi akapit. Treścią tego akapitu jest ciąg myśli, chaotycznych i nieuporządkowanych, a jednocześnie wywodzonych jedna z drugiej z zachowaniem logiki, wyjęty z głowy człowieka, który pojechał do lasu i tam zakopał się na leśnej drodze. Cała dramaturgia zbudowana jest na tym, że wokół nie ma nic, a na dodatek akcja dzieje się późną jesienią albo wczesną zimą (to tylko kwestia nazwy, prawda?) i zaczyna zmierzchać. Czyli coś jednak jest. Jest ciemno i jest zimno. No ale poza tym nie ma nic, może jeszcze oprócz drzew. W całej tej opowieści jest natomiast niepewność, jakieś zagubienie – zresztą sam ten wyjazd z takich właśnie pobudek wynikał. To po stronie bohatera. A po stronie czytelnika? Ja czułem niepokój.

Co mi po tej lekturze zostanie? Wrażenia. A to jest ogromnie dużo. Przecież właśnie między innymi (jeśli nie głównie po to) czytam. I właśnie dlatego, mimo w zasadzie braku treści, braku suspensu, zwrotów akcji i innych „niezbędnych wciągającej lekturze” elementów narracyjnych, Białość całkiem mi się podobała. Po tej, potraktowanej przeze mnie jako „wersji demo” nowelce autora zapisuję sobie w pamięci, że kiedyś warto do niego wrócić. Ale jeszcze nie teraz.

O! I okładka mi się podoba. Lubię takie minimalistyczne grafiki, a ta oprócz tego, że jest właśnie taka minimalistyczna, to jeszcze, jak się okazuje, mocno pasuje do treści.
63653af7-3c10-4f30-a02b-32eaecfa25da

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ niewykorzystane pomysły mszczą się i wracają do mnie w nocy w formie koszmarów, to musiałem pomysł wykorzystać, napisać i opublikować:

***

Edytowałem wiersz, bo już po publikacji przyszedł mi do głowy wers, który pasował lepiej. Stara wersja pod spodem.

Královec je český!

Pomiędzy Czechem, Rusem a Lechem
konflikt trójstronny wciąż narastał.
A nie o złoto im szło, ni o kobietę:
Królewiec zająć każdy z nich chciał.

Rus swoim zwyczajem wyciągnął maczetę,
bo taki już był: do bitki się rwał.
Czech wtedy wyśmiał go czeskim śmiechem.
A Lech? Lech, jak zwykle, sprawę przespał.

Więc które Królewiec zajęło plemię?
Komu przypadły tamtejsze ziemie?
Już spieszę by Wam o tym donieść.

Niechże po czesku zaskrzeczą mewy!
Niech świat obiegnie wspaniała wieść!
Královec je český! Nalijte polévy!

***

Stara wersja:

Královec je český!

Pomiędzy Czechem, Rusem a Lechem
konflikt trójstronny wciąż narastał.
A nie o złoto im szło, ni o kobietę,
Królewiec zająć każdy z nich chciał.

Rus swoim zwyczajem wyciągnął maczetę,
bo taki już był: do bitki się rwał.
Czech wtedy wyśmiał go czeskim śmiechem.
A Lech? Lech, jak zawsze, odezwać się bał.

Więc które Królewiec zajęło plemię?
Komu przypadły tamtejsze ziemie?
Już spieszę by Wam o tym donieść.

Niechże po czesku zaskrzeczą mewy!
Niech świat obiegnie wspaniała wieść!
Královec je český! Nalijte polévy!

***

#zafirewallem
#nasonety
#poezja
#tworczoscwlasna

No i tekst di proposta
splash545

@George_Stark to jadzim do Czech na wakacje

Zaloguj się aby komentować

484 + 1 = 485

Tytuł: Wykop
Autor: Andriej Płatonow
Kategoria: literatura piękna
Tłumacz: Aleksander Janowski
Ocena: 8/10

#bookmeter

Pamiętasz, jak namówiłeś jednego chłopa – średniaka podczas kursu na powszechną kolektywizację gospodarstw rolnych, by kuraka zarżnął i ugotował? Pamiętasz? Wiemy, kto kolektywizację chciał osłabić! Wiemy, jakiś ty wyraźnie określony.

„Jej! Pomieszanie stylu jak u pana Kafki (nie bardzo lubię) z treścią jak u pana Becketta (bardzo lubię)!” – tak sobie pomyślałem po zaledwie kilku stronach tej lektury. I to jeszcze bardziej rozpaliło mój ku niej apetyt.

Zaczyna się to wszystko tak, że towarzysz Woszczew… A, zresztą. Pozwolę sobie oddać głos autorowi i w całości zacytować pierwszy akapit. On o tej książce powie chyba więcej niż ja sam jestem w stanie napisać, choćbym nie wiem jak bardzo się rozpisywał: W dniu trzydziestolecia życia osobistego wręczono Woszczewowi zwolnienie z pracy z niewielkiego zakładu mechanicznego, w którym zdobywał środki na swoje utrzymanie. W wymówieniu napisano, że zostaje wycofany z produkcji wskutek wzrostu w nim słabowitości oraz zamyślenia pośród ogólnego tempa pracy.

I właśnie o tym ta książka jest. To przedstawiony w krzywym zwierciadle obraz Związku Radzieckiego razem z jego kultem pracy, bezmyślnością – wszystko, byle wykonać plan, a najlepiej go przekroczyć – i jego absurdami. Ten tytułowy wykop przecież, w którym miał powstać fundament pod coś w rodzaju domu dla całego proletariatu nie został ukończony, choć przecież prace dobiegły końca. No ale… Przecież można zrobić więcej albo lepiej. Trzeba tylko podjąć postanowienie, że kopanie będzie rozpoczynać się co dzień o godzinę wcześniej. A do tego bijąca z każdej chyba strony tego utworu beznadzieja, która zabija jej bohaterów. Nie że dosłownie zabija, choć też, ale przede wszystkim zabija w nich jakiekolwiek chęci do czegokolwiek poza pracą i popychaniem rewolucji naprzód. Bohaterów, którzy nie mają nic innego poza tym i którzy w to wierzą, bo przecież trudno nie wierzyć w nic. Znajdują oni co prawda na chwilę realniejsze widoki na przyszłość, ale te widoki w krzątaninie codziennej pracy nad budowaniem przyszłości również, zaniedbane przez nich, umierają. Tak to już bywa, kiedy myśląc o przyszłości (i to myśli narzucone z zewnątrz – bo przecież tak jest łatwiej niż mieć swoje) zapomina się o teraźniejszości. No ale nie ma przecież w życiu nic równie stałego jak przejściowe problemy, prawda?

Osobny akapit chciałbym poświęcić językowi tej powieści. On jest niecodzienny, gramatycznie kierujący się równie absurdalnymi zasadami co gospodarka centralnie planowana w kwestii ekonomii, i tak: utrudnia on odbiór. W przedmowie tłumacz, pan Janowski, przytacza historię o tym, kiedy po lekturze kilku pierwszych akapitów jego dobra znajoma stwierdziła, że żaden redaktor tego tekstu nie zaakceptuje, bo „tak się nie mówi po polsku”. Pan Jabłoński przyznał jej rację, zaznaczając jednocześnie, że oryginał napisany jest równie w sposób w jaki nie mówi się po rosyjsku. Z tego co mi wiadomo, po polsku dostępne są dwa tłumaczenia: to, które ja czytałem, pana Janowskiego oraz drugie, autorstwa pana Andrzeja Drawicza. Zabrałem się za to, bo w kilku miejscach spotkałem się z opiniami, że pan Drawicz trochę przesadził i ten absurdalny język oddał bardziej niż zrobił to autor. Z tym drugim tłumaczeniem też chętnie bym się kiedyś, z czystej językowej ciekawości, zapoznał, choć jestem zwolennikiem teorii, że tłumaczenia powinny być raczej wierne niż piękne. Nie mam, niestety, możliwości porównać ich obu z oryginałem. A szkoda.

To nie miało być tak. Miałem plan zabrać się za coś zupełnie innego, ale w poprzedniej książce którą czytałem, Rzece dzieciństwa, pan Stasiuk wspomina o Wykopie pana Płatonowa, i mocno tę pozycję chwali. No i tak sobie przypomniałem, że przecież kiedyś już miałem pomysł żeby ją przeczytać, to dlaczego nie zrobić tego teraz, po takiej zachęcie? Nie żałuję, a wręcz przeciwnie, choć ta książka zostawiła mnie w nastroju co najmniej średnim, bo mimo że dotyczy czasów i ustroju szczęśliwie minionych, to wiele z zachowań i postaw w niej przedstawionych wydaje mi się że z łatwością można zaobserwować i dziś. Zacząłem ten wpis porównaniem tej książki do twórczości panów Kafki i Becketta, zakończę jednym z moich ulubionych cytatów, autorstwa pana Whartona (to z Ptaśka), a który, moim zdaniem, idealnie nadaje się do tego żeby Wykop podsumować: Nie ma takiej absurdalnej rzeczy, której by człowiek nie zrobił, próbując nadać życiu jakiś sens.
8739e267-2915-425a-9734-1f1cb7070ecb

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ wena coś za mną ostatnio chadza krok w krok, to pomyślałem sobie że logicznie będzie w związku z tym napisać coś o kryzysie twórczym:

***

Do Mrocznego Księcia Poetów
czyli
Sprzedałbym duszę Diabłu, ale nie chce kupić

To te słowa? Nie! To nie te! - 
jak szal mnie otula szał!
Poe! Zrób ze mnie Poetę!
Zechciej! No bo ja bym chciał.

Roznieć we mnie tę podnietę!
Miałkie słowa zamień w miał!
W moją komę rzuć kometę
żeby miał zapłonąć chciał.

Słowa? Milczenie.
Wena? Zwątpienie.
Odchodzisz? Cześć.

Kulawe me rymy, fałszywe me śpiewy
i ósme spośród siedmiu nieszczęść:
mój żar gasnący wśród łez ulewy.

***

#zafirewallem
#nasonety
#poezja
#tworczoscwlasna

No i tekst utworu di proposta
Wrzoo

@George_Stark podoba mi się ten szal-szał! I miałkie słowa w miał! I Poe-poeta!

Jak na blokadę poetycką, pięknie sobie poradziłeś :)

George_Stark

@Wrzoo


Dziekuję bardzo, ale tylko tyle się podobało?

Wrzoo

@George_Stark wszystko się podoba, ale te fragmenty wyjątkowo ;)

splash545

@George_Stark no fajny, fajny, a najbardziej to te różne miały mi się spodobały

Piechur

Ech, uwielbiam te Twoje słowne łaskotki A i podtytuł świetny!

Zaloguj się aby komentować

Bardzo wdzięczne nam rymy koleżanka @moll zaproponowała, a więc szybciutko przystępuję do XXVIII edycji konkursu #nasonety w kawiarence #zafirewallem ze swoim drugim wytworem. 

A jeszcze tylko napiszę, że ta akurat historia jest oparta na faktach, bo miałem taką rozmowę i tak mnie ten gość umęczył wtedy twierdzeniem, że muszę mieć jakieś poglądy, że dopiłem swoje, zawinąłem się w śpiwór i poszedłem spać.

***

Bez poglądów

W zasadzie to jestem nudnym facetem,
i nie żebym poglądy jakieś tam miał.
A raz, jak poszedłem zanocować w lesie,
to do mnie tam przyszło dwóch chłopów na schwał.

Jak dalej się potoczyło, być może wiecie:
każdy z nas flaszkę ze sobą miał
i jakąś tam swoją wiedzę o świecie
i tak żem tam sobie z nimi gadał.

Nagle jednego wzięło natchnienie:
o polityczne me usposobienie
zapytał, a odpowiedzi nie umiał znieść

i jakieś dziwaczne targały nim gniewy
bo nie mógł zrozumieć, że ja mam to gdzieś;
że nie chcę być jakiś: prawy bądź lewy.

***

#poezja
#tworczoscwlasna
UmytaPacha

@George_Stark bardzo elegancki wiersz

George_Stark

@UmytaPacha


Dziekuję. Jak już skończyłem, to przyszedł mi do głowy pod wpływem tej twórczości własnej utwór Dzień Niepodległości pana Piotra Bukartyka. Nie wiem tylko czy słusznie.

moll

@George_Stark ale edycja to z dwoma iksami na początku

George_Stark

@moll Dziekuję, poprawione.


Choć myślałem, że będziesz chwalić.

moll

@George_Starkjak poprawione to już mogę wiersz ładny i mocno prawdziwy niestety

splash545

To jest jedna z niewielu rzeczy, które mnie po prostu wkurwiają, jak ktoś wszędzie musi z gadką o polityce wyskakiwać. A ja mam poglądy na te sprawy podobne do Twoich, a wręcz mam alergię na wszelaką politykę i unikam jej jak tylko się da. Na hejto na czarno nie mam nikogo i tylko 2 tagi mam na czarno polityka i heheszkipolityczne. Resztę zniosę a tego ni huhu

George_Stark

@splash545


To jest jedna z niewielu rzeczy, które mnie po prostu wkurwiają


Polityka, polityka

wkurwić umie i stoika.


Taka frasza mi się wymyśliła.

splash545

@George_Stark bardzo ładna i życiowa

Zaloguj się aby komentować

Wdzięczne nam rymy koleżanka @moll zaproponowała, a więc szybciutko przystępuję do XXVIII edycji konkursu #nasonety w kawiarence #zafirewallem ze swoim pierwszym wytworem:

***

Z wilkami

Wygnali go w końcu z wilczym biletem,
psy za nim po drodze szczekały: "Hau, hau!"
Pieskie miał życie we wsi Zapiecek,
gdzie w owczą odziany skórę mieszkał.

Lecz okazało się że był kretem,
choć kuty na cztery nogi być chciał,
a mógłby wieść życie takie jak przedtem,
gdyby, jak kózka, tak nie skakał.

Nocami sprowadzał on wilków plemię
kiedy je tylko naszło pragnienie
żeby owieczkę ze stada zjeść.

Teraz nocami wspomina swe "wtedy"
i do księżyca żałosną śle pieśń
z wilkami w lesie smakując biedy.

***

#poezja
#tworczoscwlasna
splash545

Istny zwierzyniec 😁

Zaloguj się aby komentować

Kurła! Siedzę po nocach zmęczony, oczy mi się zamykają. Piszę jakieś zaległe teksty, a tu jeszcze kolega @splash545 z kawiarenki #zafirewallem wymyślił sobie zabawę #naopowiesci , która bardzo mi się spodobała. To, co zamieszczam niżej to raczej szkic albo zestaw jakichś tam pomysłów jakoś tam wplecionych w jakąś tam historię niż opowiadanie – trzeba by to jeszcze jakoś zredagować i skrócić, bo na ten moment jest ponad 2100 słów, no ale nie będę miał czasu żeby to zrobić, a dziś już nie mam siły. Niech więc zostanie tak jak jest. Powiedzmy, że to nowy gatunek: opowiadanie organiczne. Napisane toto jednym ciągiem, z grubsza poprawiłem tylko literówki (pewnie i tak nie wszystkie), ale zamieszczam licząc, że może ktoś się przy czytaniu chociaż uśmiechnie? A więc:

ignorując niewygodne prawa fizyki, nie przejmując się lukami fabularnymi, krzywiąc logikę, a pod koniec to już streszczając się niemiłosiernie, co i tak niewiele pomogło, bo limit słów tak czy inaczej został przekroczony, oto prezentuję kolejne „opowiadanie” w jednym z najmniej przeze mnie lubianych gatunków, czyli sf. Efekt poniżej:



Trzy kulki

Utrzymanie pokoju w galaktyce wcale nie jest takim prostym zadaniem. Wiemy o tym dobrze, my, mieszkańcy The Rolling Stone, którzy kiedyś już utraciliśmy swoje miejsce we Wszechświecie. Nasza miłująca pokój ziemska cywilizacja, podzielona na trzy zaprzyjaźnione ze sobą mocarstwa: Eurazję, Wschódazję i Oceanię nie była gotowa na pozaziemski najazd. Owszem, wspólnie badaliśmy możliwości jakie daje przestrzeń kosmiczna, ale wyłącznie pod kątem eksploracji i nawiązywania przyjacielskich relacji z ewentualnymi innymi formami życia, a nie podboju! Stąd do głowy nam nie przyszło, że to nas ktoś może zaatakować! A kiedy już zostaliśmy zaatakowani, nie byliśmy w stanie się obronić.

Szczęście w nieszczęściu, że Earth S.A., nasza wspólna Ziemska Agencja Kosmiczna (notowana wówczas na giełdzie w Warszawie) opracowała technologię pozwalającą na kolonizację innych planet. Technologia więc była, nie było za to planu, ten był jeszcze w fazie planowania. Planowanie to zostało przerwane wspomnianym wcześniej atakiem i podjęliśmy ucieczkę. Bez planu. Musieliśmy opuścić nie tylko naszą planetę, Ziemię, nie tylko Układ Słoneczny, ale całą naszą Galaktykę. Drogę Mleczną. Na pamiątkę po niej zostały nam tylko batoniki Milky Way, których recepturę nasi wsteczni inżynierowie odtworzyli na podstawie jednego z nich, ocalonego z katastrofy i przywiezionego przez jednego z Wielkich Uciekinierów w tylnej kieszeni jego spodni, które zawieruszyły się gdzieś w kącie. Od tamtej pory te słodycze są tradycyjnym deserem uroczystej kolacji w Dniu Wspominania Że Kiedyś To Było.

Wielcy Uciekinierowie przez kilka pokoleń dryfowali w przestrzeni kosmicznej, i dobrze żyło im się w statku nazwanym Barka Nowego, aż w końcu zaczęło kończyć im się paliwo. Musieli zatrzymać się na pierwszej planecie, która mniej więcej nadawała się do życia. Tak właśnie trafili na ten kawałek toczącej się przez Wszechświat skały, której atmosfera jednak zawierała tlen, a różdżkarz stwierdził obecność wody pod jej powierzchnią. Nasi bohaterowie nie byli do końca usatysfakcjonowani swoim nowym domem, nie mieli jednak wyboru. Osiedlili się, a planetę nazwali The Rolling Stone.

Próbowano terraformować tę nową planetę. Zaczęto od tego co najważniejsze, a więc od organizacji. W ten właśnie sposób The Rolling Stone została podzielona na trzy regiony: Nową Eurazję, Nową Wschódazję i Nową Oceanię. Utworzono też, złożony z przedstawicieli każdego z odtworzonych mocarstw, Rząd Światowy.

Wyciągnęliśmy wnioski z przeszłości. Tym razem nie pozwolimy się zaskoczyć! Korzystając z mądrości naszych ziemskich przodków, wykorzystując wiedzę zawartą w ocalonych po nich, a teraz przechowywanych w muzeach audiowizualnych artefaktach w postaci reklam suplementów diety sztab naszej wspólnej, zjednoczonej armii przyjął dewizę „lepiej zapobiegać niż leczyć”. Z tego powodu każda forma życia, która pojawia się w naszej galaktyce traktowana jest jako potencjalne zagrożenie, bo przecież kiedyś może rozwinąć się w cywilizację, prześcignąć nas w rozwoju i w końcu zaatakować.

Nie porzuciliśmy tradycji naszych przodków. Tak samo jak oni, wprowadziliśmy u siebie powszechną edukację wierząc, że gospodarka oparta na wiedzy jest jedyną słuszną drogą która może zapewnić nam dostatek, spokój i bezpieczeństwo. No właśnie: bezpieczeństwo. Tak jak było na Ziemi, edukacja na The Rolling Stone również kończy się egzaminem dojrzałości, jednak, ze względu na okoliczności, jest tutaj pewna różnica. Najważniejszym egzaminem maturalnym na naszej planecie jest egzamin z Przysposobienia Obronnego. Polega on na tym, że trójka abiturientów zostaje wysłana na trzy kolejne planety. Ich celem jest te planety zbadać i ewentualnie unicestwić wszelkie znalezione na nich przejawy życia.

Egzaminy na The Rolling Stone zdają wyłącznie mężczyźni. Dzieje się tak dlatego, że powszechna edukacja obejmuje u nas wyłącznie mężczyzn. Dawno temu, zaraz po osiedleniu się na tej planecie było inaczej. Obie płcie biologiczne miały równe prawa i obowiązki, ale organizacje feministyczne po wieloletnich staraniach wywalczyły kobietom pewne przywileje. Między innymi ten, że po stanowczo – ich zdaniem – zbyt długim okresie zmuszania kobiet do, na przykład, zasiadania w radach nadzorczych spółek w celu wypełnienia parytetu, kobiety wreszcie mogły w spokoju zostać w domu i zająć się robieniem niczego.

Aby utrzymać pokój, przyjaźń i współpracę między narodami, Rząd Światowy postanowił, że każdy egzamin maturalny będzie międzynarodowy. W praktyce oznaczało to, że każda załoga złożona była z jednego przedstawiciela Nowej Eurazji, jednego Nowej Wschódazji i jednego Nowej Oceanii. Tak było i w naszym przypadku. 32 lipca roku 1983 Nowej Ery stanęliśmy we trójkę przed kosmodromem Bajkorun: ja, Jerzy: typowy i nudny konsument, przedstawiciel dumnego narodu Nowoeuroazjatyckiego, @DiscoKhan : skośnooki, miłujący historię i muzykę disco przedstawiciel Wschódazji oraz wielbiciel australijskich pająków, przyszły inżynier biologii, próbujący przywrócić je do życia na podstawie egzemplarza zasuszonego w kącie Barki Nowego, @splash545 .

Tak jak u naszych przodków na Ziemi, tak i u nas, z egzaminem dojrzałości wiązały się pewne tradycje, a może nawet przesądy. Najważniejszym z nim była tak zwana studniówka. Sto dni przed wylotem wybranka wyruszającego na wyprawę maturzysty wręczała mu małą szklaną kulkę, pokolorowaną wewnątrz tak, że przypominała naszą macierzystą planetę. Zwyczaj ten miał na celu nie tylko zapewnić szczęście w egzaminie, ale także podtrzymywać pamięć o naszych korzeniach. Przede wszystkim jednak miał zapewnić uczciwość egzaminu, bo w kulkach zatopione były kamery, które rejestrowały cały przebieg wyprawy, aby później mógł być zweryfikowany przez Rządową Komisję Egzaminacyjną tak, żeby nie było żadnych wątpliwości co do zaliczenia egzaminu. W przypadku niezaliczenia sprawa zwykle była prostsza i dużo bardziej oczywista: egzaminowany nie wracał lub, w najlepszym wypadku, wracało jego ciało. Niekoniecznie w całości i kompletne.

A więc było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel. Celem tym był układ planetarny gwiazdy Proxima Perfecti, dotychczas prawie niezbadany, również przy pomocy teleskopów. Obserwację tego fragmentu galaktyki uniemożliwiało świecące własnym, mocnym blaskiem, Promieniowanie Hołdysa. Zupełnie nie wiedzieliśmy czego możemy się tam spodziewać, oprócz tego, że gwiazdę okrążały dokładnie trzy planety.

***

Uczestnicy wyprawy mieli pełną dowolność w przygotowaniach, opracowywaniu planu i jej realizacji. Nie było w tej sprawie żadnych regulaminów, rozporządzeń ani dyrektyw. Prawo zabraniało nawet kontaktować się z uczestnikami poprzednich egzaminów. Musieliśmy radzić sobie sami. Nic dziwnego. W końcu celem tego wszystkiego było udowodnienie naszej dojrzałości.

Postanowiliśmy rozpocząć od planety leżącej najbliżej gwiazdy. Kiedy nasz statek zbliżył się na odległość, z której można było dojrzeć coś więcej niż tylko punkt naszym oczom ukazały się barwy tego ciała niebieskiego, a były to czerwony, biały i niebieski. Kiedy zaś wylądowaliśmy naszym oczom ukazał się las. Las krzyży. Poza tym wiało.
– To co, chłopaki, rozejrzymy się trochę? – zapytał @splash545 , który jako jedyny z nas zachowywał stoicki spokój.
– Dobra – zgodziłem się, a @DiscoKhan podkręcił wąsa, co uznaliśmy nie tylko jako znak zgody, ale i nastawienia bojowego.
– To idziemy! – @splash545 podał komendę.
– Idziemy! – zgodziłem się.
– Ale gdzie? – przytomnie zapytał @DiscoKhan .
– Nooo… – zawahał się @splash545 . – Chyba przed siebie?
– Chyba nie musimy – odezwałem się, bo kiedy tamci dwaj zajęci byli planowaniem i patrzyli na siebie nawzajem, las ruszył w naszą stronę.
– Krzyżaki! – krzyknął @splash545 .
– Krzyżacy! – krzyknął @DiscoKhan .
Obaj się mylili. Okazało się, że obiekty lub istoty poruszające się w naszym kierunku to wiatraki. Czekała nas walka z wiatrakami!

Przez chwilę staliśmy w osłupieniu, nie wiedzieliśmy mamy zrobić. Cała teoria, wszystkie te pozorowane na ćwiczeniach walki zdawało się, że nigdy się nie odbyły. Pierwszy ocknął się @DiscoKhan. Ruszył w kierunku nacierającego przeciwnika, zaintonował bojową pieśń Stayin’ alive z repertuaru Bee Gees. Ruszyliśmy za nim.

Wszystko odbyło się szybko: śmigi wiatraków śmigały i my też śmigaliśmy. Chyba szybciej od nich, bo wyglądało na to, że odnieśliśmy zwycięstwo. Z wiatraków nie została cegła na cegle, a unoszące się w powietrzu bitewne mąka i otręby powoli opadały. Razem z @DiscoKhanem rozpoczęliśmy taniec zwycięstwa. Nie dołączył do nas @splash 545, który osowiały usiadł na kopczyku cegieł.
– Splash? – spytałem.
Bez odpowiedzi.
@splash545 , tu Dżordż. – powtórzyłem bardziej oficjalnie – Wzywam cię, Splash!
– Melduje się @splash545 . – Wyuczony odruch zadziałał.
– Co się stało?
Zanim się odezwał, sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej rękę zaciśniętą w pięść, a kiedy rozprostował palce w moim kierunku ujrzałem na jego dłoni pył. Pył, który po chwili został zdmuchnięty przez wiatr. Tak jakby ten wiatr musiał się czymś zająć, kiedy zabrakło mu wiatraków, które mógłby napędzać.
– Zepsułem… Zepsułem kulkę – ze łzami w oczach wyrzucił z siebie @splash545 .

***

Na statku atmosfera była napięta. @splash545 siedział w kącie ze smutną miną, a @DiscoKhan przechadzał się po kabinie zastanawiając się nad czymś i nerwowo podkręcając wąsa. Ja nie wiedziałem jak mam się zachować, więc czekałem na rozwój sytuacji wpatrując się w swoją kulkę. W końcu @DiscoKhan podszedł do Splasha:
– Sprzedam ci swoją.
– Co?! – zdziwił się @splash545 .
– No kulkę. Swoją. Sprzedam. Ci.
– …
– Chcesz?
– Ale jak?
– Co jak? No normalnie. Dogadamy się co do ceny i kulka jest twoja. – @DiscoKhan zaczynał się jakby denerwować
– Ale… Tradycja? – wykrztusił w końcu @splash545 .
– A plwam na taką tradycję! Tradycja to konie w stepie ujeżdżać, ot co! A nie jakieś kulki, co aparat ucisku nam funduje! – @DiscoKhan coraz bardziej się unosił, na szczęście @splash545 przerwał mu:
– Serio chcesz mi ją sprzedać?
– Serio.
– A za ile?
– No przecież jakoś się dogadamy.

***

Kiedy podchodziliśmy do lądowania na drugiej planecie w układzie Proxima Perfecti obaj z @DiscoKhan em nie mogliśmy się nadziwić przedziwnemu jej kształtowi. Przypominała głowę niemowlaka. Kiedy we dwóch zastanawialiśmy się w którym miejscu twarzy mamy wylądować @splash545 przekładał swoją drugą szansę, swoją nową, odkupioną od @DiscoKhan a kulkę, z kieszeni do kieszeni:
– Nie, tutaj za twardo. Tutaj może się zepsuć przy wyskakiwaniu z pojazdu. O! To może tutaj? Byle tylko nie zepsuć. Byle tylko nie zepsuć! – powtarzał.

Zdecydowaliśmy się na lądowanie pomiędzy ustami a nosem. Stwierdziliśmy, że jeśli na tej planecie istnieje jakieś życie, to powinno się ono rozwinąć w najbardziej ku temu sprzyjających warunkach: tam gdzie ciepło i wilgotno. Nie pomyliliśmy się. Zajęci bezpiecznym posadzeniem statku na powierzchni planety nie zauważyliśmy, że w okolicach ust pojawiło się coś przerażającego. Wyglądało to jak latający talerz ze starych filmów, kiedy ludzkość kosmos sobie tylko wyobrażała i nie miała pojęcia, że talerze są już dawno passé, a od dłuższego trwała już wówczas moda retro i znów w całym kosmosie latało się na dywanach. Ten stwór jednak wyglądał jak talerz z cybantem u dołu, który służył mu do poruszania się. Na górnej powierzchni owego talerza znajdowała się wielka, obła, rozszerzająca się ku górze galaretowata narośl.
– Wygląda jak smoczek – powiedział @DiscoKhan – wiem, bo moi rodzice są tradycjonalistami i kiedy byłem mały zamiast uspokajać mnie w komorze usypiającej, jak to robi się z normalnymi dziećmi stosowali te pradawne metody z Ziemi.
– Tak, ale smoczek jest mały. Widziałem w muzeum. – powiedziałem.
– No cóż – skwitował @splash545 . – Chyba przyszło nam walczyć ze Smokiem.
Na te słowa Smok wydłużył się, wyciągnął ku niebu a następnie czubek tej utworzonej naprędce macki opadł przygważdżając Splasha do ziemi. Usłyszeliśmy trzask, a zaraz potem słowa Splasha:
– Ręka: zgoda. Noga: zgoda. Kręgosłup nawet! Ale nie kulka!
Niestety, ten trzask to było to, czego @splash545 obawiał się najbardziej. Kolejna jego kulka zamieniła się proch. Nam, jako grupie, wyszło to jednak na dobre, bo okruch z kulki Splasha rozciął mu kieszeń i nakłuł Smoka. Ze stwora zaczęło wylewać się coś jakby mleko, a następnie zwiotczał i padł bez życia. W ten sposób odnieśliśmy zwycięstwo na kolejnej planecie.

***

Ekrany w kabinie zamigotały, kiedy zbliżaliśmy się do trzeciej, ostatniej planety w układzie. Obraz, który pojawił się na nich to były dwie twarze: @UmytaPacha i @moll .
@moll najadła się baby ganoush i wpadła w trans – powiedziała @UmytaPacha. – Ma wam coś do powiedzenia, więc słuchajcie. Ja was zostawiam, bo muszę do toalety. – Było jeszcze widać, jak prędko wybiega z pomieszczenia zanim z głośników dobiegł głos @moll :
– Uważajcie. Na ostatniej planecie przyjdzie wam się zmierzyć z samym Sobą.
Po tych słowach transmisja się urwała.

***

Rzeczywiście, gdy wylądowaliśmy, przed nami zaraz pojawił się ogromny stwór. Wyglądał jak Goro z Mortal Kombat: miał cztery ręce, ogromne mięśnie i paskudną twarz.
– Nazywam się Soba i macie do wyboru – powiedział do nas – albo będziemy walczyć, albo rozwiążecie moją zagadkę, a wtedy zginę.
Po krótkiej naradzie wybraliśmy zagadkę.
– Jak nazywał się strażak z dawnej dobranocki nadawanej w XX wieku na Ziemi? – olbrzym zadał nam pytanie po czym zza jego pleców wyszło kilkudziesięciu podobnych mu, choć znacznie mniejszych wojowników.
– Ej! @moll mówiła, że miałeś byś sam! – krzyknął @splash545 .
– Sam! Masz rację! Skąd wiedziałeś?! – zdążył wykrzyknąć Soba zanim jego towarzysze rozszarpali go a następnie popełnili zbiorowe seppuku.
W ten oto sposób wyeliminowaliśmy życie na trzeciej, ostatniej planecie naszej misji.

***

Kiedy lądowaliśmy na The Rolling Stone czekające na nas nasze wybranki: @moll , @UmytaPacha , @KatieWee i @Wrzoo (@DiscoKhan miał powodzenie, ale zgodnie z regulaminem maturalnym mógł dostać tylko jedną kulkę) chowały właśnie białe chusteczki, którymi nas żegnały. Podróżowaliśmy z prędkością minimalnie niższą niż prędkość światła, więc dla obserwatora, który pozostał na kosmodromie, nasza podróż trwała tylko nieco dłużej niż suma czasu, jaką spędziliśmy na naszych trzech planetach. Technicznie oczywiście było możliwe podróżowanie z prędkościami nadświetlnymi, ale zostało to zabronione od czasu kiedy doświadczenie potwierdziło teorię i okazało się, że podróże z prędkością większą od prędkości światła powodują cofanie się w czasie. Wówczas to lądujący statek z przeszłości omal nie zderzył się przy lądowaniu ze swoim odpowiednikiem z teraźniejszości, co teoretycznie mogłoby doprowadzić do kolapsu wszechświata. Tej teorii nie chcieliśmy jednak weryfikować eksperymentalnie.

Wysiedliśmy ze statku i skierowaliśmy się ku dziewczynom. @splash545 szedł z nosem spuszczonym na kwintę, @DiscoKhan n niezbyt udanie udawał smutek z powodu straty, mnie natomiast rozpierała duma. Sięgnąłem do kieszeni na piersi i niskim, męskim głosem oznajmiłem:
– Cholera. Zgubiłem swoją kulkę.
Wrzoo

@George_Stark Mamo, mamo, jestem w opowiadaniu (ʘ‿ʘ)

d252526f-f061-496e-b930-f8d700bdcd9f
Wrzoo

@George_Stark


Technologia więc była, nie było za to planu, ten był jeszcze w fazie planowania. 


Padłam. Cały ten akapit z Milky Wayami... no cudo. Jako ich wierna fanka czuję się spokojniejsza, że ich nie zabraknie w przyszłości I ta Barka Nowego! I Strażak! I ostatnie zdanie! No cudo.

George_Stark

@Wrzoo


Dziekuję. Bardzo miło to czytać.


W zamierzeniu całe opowiadanie miało takie być - od gagu do gagu. No ale zabrakło czasu, czego sam trochę żałuję.

Wrzoo

@George_Stark Paanie, zaraz druga edycja będzie, to w niej nadrobisz

splash545

@George_Stark dobre, uśmiałem się

Poza tym co inni wymienili spodobał mi się sukces organizacji feministycznych i promieniowanie Hołdysa xd No a moja postać to w sumie taka parodia stoika, żeby się jakąś kulką przejmować, albo czymkolwiek

Zaloguj się aby komentować

474 + 1 = 475

Tytuł: Rzeka dzieciństwa
Autor: Andrzej Stasiuk
Kategoria: literatura piękna; eseje
Ocena: 8/10

#bookmeter

A potem pod miejscowością Marks albo Engels zatrzymuje cię ruski pies i pyta, czemu twój dowód rejestracyjny nie jest rosyjski. Wpadłbyś na to?

Nie śledzę na bieżąco żadnych wydarzeń, w tym również wydarzeń na rynku literackim, stąd nie miałem pojęcia, że niedawno ukazał się nowy tytuł, na okładce którego widnieje nazwisko mojego ulubionego eseisty, pana Andrzeja Stasiuka. Kilka dni temu wpis o tej książce dodał kolega @WujekAlien i tak sobie pomyślałem, że może warto by po nią sięgnąć? Dawno nie czytałem niczego od pana Stasiuka i trochę się chyba nawet za tym jego kapitalnym stylem opowiadania stęskniłem. Tak też zrobiłem i uważam, że było warto. Oj, było!

Rzeka dzieciństwa to sześć tekstów. Takich, których jeszcze nie miałem okazji czytać, bo zdarza się tak, że eseje pana Stasiuka powtarzają się w kilku tomach. Ale – tak mi się wydaje – jest to spowodowane tym, że każdy zbiór ma jakiś, często luźny, ale jednak jakiś temat przewodni, a wiele tekstów tego akurat autora świetnie wpasowuje się w kilka tematów przewodnich. Żadnego jednak z tych, które dostałem w Rzece dzieciństwa nie kojarzyłem, więc przypuszczam, że są nowe. A przynajmniej dla mnie były.

Zapach tamtej rzeki, o której uparłem się pisać, ale nie bardzo mi wychodzi.

Co w tych sześciu tekstach można znaleźć? Można znaleźć w nich opowieści, mniej lub bardziej związane z Bugiem, nad którym autor częściowo się wychowywał. Choć, jak sam twierdzi, tę część młodości pamięta mocniej niż tę miejską, z Warszawy. I tak po latach wraca myślą nad ten Bug wspominając nie tylko to swoje dzieciństwo, ale też inne powroty. Te, w które oprócz myśli zaangażowane było też ciało. Pomagają mu w tym zmarli, których spotyka – znajomi z dawnych lat albo nieznajomi, którzy odeszli zupełnie niedawno. Czasami, a nawet często zdarza mu się od tego Bugu uciec. Udaje się wtedy na wschód. Czy to pomagać jako wolontariusz w początkowej fazie zaraz po rosyjskiej napaści (Robiłem sobie kawę i zabierałem się do zgrzewek i kartonów. Kasza i olej. Podpaski. Wojna.) czy później, kiedy zapał do pomocy już osłabł, żeby dostarczyć w okolice frontu samochód, ciągle potrzebny walczącym żołnierzom. Na ten wschód kieruje się też wraz z żoną po to żeby poszukać jej korzeni. Albo też po to żeby zrozumieć. Bo we wszystkich chyba tych tekstach z Rzeki dzieciństwa, zresztą tak jak i w większości pozostałych esejów tego autora, które znam, tak jak mnie do tego pan Stasiuk przyzwyczaił opowieść jest bardzo płynna. Tematy wypływają jedne z drugich, zaczynają się, kończą, urywają, wracają – tak, trochę chaos. Ale w tym chaosie jest jakiś, jeśli nie porządek, to co najmniej piękno. A na dodatek wszystko to opisane jest wspaniałym, barwny i żywym językiem. Opowiedziane jest z niezwykłą spostrzegawczością, często przez skupienie na szczególe i z bijącą z kart ogromną wrażliwością. To jest kawał fantastycznej literatury, przynajmniej w moim rozumieniu terminu „literatura”. Wrażenia z samego obcowania z tak dobranymi słowami są dla mnie już wystarczającym powodem żeby po twórczość pana Stasiuka sięgnąć.

Niewykluczone, że gdzie już opowiedziałem tę historię. Ale nie boję się powtórzeń. Może za którymś razem warstwy czasu rozstąpią się na tyle, że że odsłoni się ten najgłębszy, pierwotny sens zdarzeń.

Skoro autor nie boi się powtarzać, to i ja sobie pozwolę, bo na pewno już gdzieś, przy okazji dzielenia się wrażeniami z lektury któregoś z poprzednio przeze mnie czytanych zbiorów tego autora o tym pisałem. Uwielbiam spojrzenie pana Stasiuka na otaczający nas świat. Potrafię zobaczyć te krajobrazy o których pisze, potrafię niemal poczuć deszcz czy zimno, o których pisze. Przemawia do mnie ten język, jakim się posługuje. I chyba właśnie za to jak to potrafi przekazać tak bardzo go cenię. Albo są jakieś inne powody, których sobie nie potrafię uświadomić albo nie umiem ich nazwać? Może przy okazji wpisu o kolejnej jego książce odsłoni się przede mną ich sens?

No i na koniec jeszcze kilka cytatów, które wyjątkowo mnie urzekły (mam zaznaczonych dużo więcej), a które chciałem jakoś wpleść sprytnie w ten tekst, ale zaczynał mi on wtedy niebezpiecznie puchnąć, więc zostawię je luzem:

Podobało mi się tu. Jak zwykle wyobrażałem sobie, że wrócę. Jak w stu miejscach, których nigdy więcej nie zobaczyłem.

A potem pod miejscowością Marks albo Engels zatrzymuje cię ruski pies i pyta, czemu twój dowód rejestracyjny nie jest rosyjski. Wpadłbyś na to?

Tak, to całkiem w twoim stylu: przejechać sześć tysięcy kilometrów, spalić cysternę diesla, żeby na koniec zrobić zdjęcie owcy z głupim pyskiem w suchej trawie.

Taki miałem plan na sześćdziesiąte urodziny: pojechać daleko, upić się samotnie przy ognisku, na pięknym bezludziu, zbudzić się, będąc lekko opuchniętym, z poczuciem, że mam coraz bardziej wyjebane, i oddać się antycywilizacyjnym tyradom. […] Ale siódmego dnia pomyślałem: a na chuj masz tam jechać i węglowodorową krwawicę Ziemi trwonić? Byłeś tam tyle razy i sam potem powtarzałeś, że lepsze od jeżdżenia jest leżenie na tarasie w brudnym śpiworze i przypominanie sobie wszystkiego co było albo i nie było.

***

I tylko jedna uwaga, nie do samego autora, ale do całego wydawnictwa Czarne (w którym autor jakąś tam funkcję pełni, ale mniejsza z tym): czy naprawdę w ebooku nie da się wyjustować tekstu? Taki wyrównany do lewej źle się czyta. Inne wydawnictwa to potrafią, więc podejrzewam, że możliwości technologiczne ku temu żeby taki a nie inny układ tekstu zastosować są już chyba dostępne?
6053ca84-4731-45fe-98d7-6d73fc4274aa
bojowonastawionaowca

@George_Stark o, również moja pozycja na najbliższy czas - nawet mam z autografem (bardzo postaranym xD)

George_Stark

@bojowonastawionaowca Pokaż zdjęcie.

George_Stark

@bojowonastawionaowca


Autografu zdjęcie, jakby co.

Zaloguj się aby komentować

Tak już jest chyba człowiek skonstruowany, że następnego dnia po dobrej zabawie boli go głowa. Wczoraj wyśmienicie się bawiłem układając wiersz, a dziś o ból głowy przyprawia mnie świadomość że wygrałem i związana z tym konieczność gospodarzenia. Ale cóż, choć nie lubię wygrywać, to sam w końcu tę zasadę zaproponowałem.

Dziś bawicie się tak:

rymy: kieca - leciała - pieca - płakała

temat: Polowanie na Czerwony Październik,

i mam nadzieję, że będziecie się bawić co najmniej równie wyśmienicie jak ja bawiłem się wczoraj.

Powodzenia, ale przede wszystkim tej wyśmienitej zabawy!

***

Skrócone zasady:

Układamy cztery wersy, lub wielokrotność jeśli ktoś ma ochotę.
Każdy wers musi kończyć słowem zadanym przez OPa dokładnie w tej kolejności, która jest we wpisie.
Rymowanka powinna, przynajmniej luźno, nawiązywać do tematu zadanego przez OPa.
Zwycięża osoba, która kolejnego dnia do godziny 20 zdobędzie najwięcej piorunów.
W nagrodę wymyśla nowe zadanie czyli temat oraz rymy i publikuje do godz 21 nowy wpis.

#naczteryrymy #tworczoscwlasna #poezja w kawiarence #zafirewallem

(Pamiętaj o społeczności)
plemnik_w_piwie

@George_Stark

Dziewczę się spieszy, zawinięta kieca!

Uniesiona chcicą przez chatę leciała,

Poszukuje dildo, czarnego jak z pieca,

Ale chyba zgubiła... usiadła, płakała.

CzosnkowySmok

@plemnik_w_piwie drogiemu plemnikowi przypominam o możliwości piorunowania głównego wpisu, jak i twórczości innych użytkowników.

CzosnkowySmok

@plemnik_w_piwie


Coś ją zaswędziało, co tam skrywa kieca?

Wewnątrz czuje ciepło, w wibracje zaleciała

dildo odnalazła w środku, wyjęła jak z pieca

Usiadła jeszce raz i raz i raz i raz, zaplakała

madhouze

Nie bałem się, mój schron - matki kieca,

Kolejna bomba nad nami leciała,

Zasnąłem w kącie kaflowego pieca,

Ukradkiem widziałem, jak wtedy płakała.

splash545

Connerego szkocka w kratę furkotała kieca

Gdy torpeda w stronę jego okrętu leciała

Lecz dał radę no bo jadał z niejednego pieca

Bo inaczej każda panna by za nim płakała

George_Stark

@splash545 A zastanawiałem się czy ktoś połączy Polowanie z Imieniem róży albo innym Bondem. Byłeś blisko!

splash545

@George_Stark no aktora utrafiłem

Zaloguj się aby komentować